• Nie Znaleziono Wyników

1.

Pośród polskich wierszy ostatnich lat, wierszy, do których powra-cam, czy raczej: które powracają do mnie, pojawiają się wciąż na nowo na horyzoncie pamięci, domagają się chwili rozmowy (tak jak domaga się uobecnienia każda autentyczna wartość), jest pewien szczególny krąg tekstów.

Takich jak ten:

Nie żeby zaraz być jednym z bogów czy herosów.

Zmienić się w drzewo, rosnąć wieki, nie krzywdzić nikogo.

(Cz. Miłosz, Tęsknota1) Albo ten:

Obłoki płyną nad nami – i jawnie, i po kryjomu, i nie dziwią się niczemu, nikomu

(R. Krynicki, Obłoki2) Czy ten wreszcie:

W obliczu nocnej lampki.

Nad morzem stając jak przed nieprzenikalną ścianą.

1 Cz. Miłosz, Wiersze, Kraków 1984, t. 2, s. 303. Wiersz pochodzi z cyklu Zdania.

2 R. Krynicki, Nasze życie rośnie. Wiersze, Kraków 1981, s. 43.

W obliczu piąstki liścia jak przed każdą tajemnicą narodzin.

W niejasnej bliskości Boga.

(L. A. Moczulski, Powitania3)

Co łączy te wiersze Czesława Miłosza, Ryszarda Krynickiego i Leszka Aleksandra Moczulskiego? Co sprawia, że są (czy w każ-dym razie: mogą być) tak fascynujące, tak bliskie?

2.

Mógłbym odpowiedzieć wymijająco: łączy te wiersze i przydaje im mocy odzywająca się w nich i odżywająca – tradycja poetycka.

Tradycja, która sama w sobie może być odczuwana jako źródło wartości.

Pozostając więc przy tekstach, które przytoczyłem... Tęsknota Miłosza jawnie przywołuje składnię, wewnętrzną melodię, klimat duchowy Zdań i uwag, a chyba też liryków lozańskich Mickiewicza – wierszy inicjujących także naszą współczesność. W Obłokach Krynickiego lekcja Mickiewicza i jego mistycznych nauczycieli jest równie mocno słyszalna. A zarazem: jest to Mickiewicz przeczy-tany i poetycko zinterpretowany przez Miłosza. Moczulski zaś odwołuje się w Powitaniach do Miłosza i Krynickiego, dodając do ich doświadczeń własną delikatność brzmienia i przeżywania...

W ten sposób domyka się pierwszy krąg tradycji, krąg wzajem-nych odbić i współzależności, funkcjonujących w tych wierszach.

Są i kręgi dalsze. Wśród nich – szczególnie ważny refleks poe-zji japońskiej. Choćby: wierszy Issy, którego Miłosz parafrazował, do którego Krynicki powracał w kilku pięknych i paradoksalnych tekstach. Na przykład – w tym, noszącym tytuł Jak mogłem:

3 L. A. Moczulski, Powitania, Kraków 1983, s. 30.

Co robisz, ślimaczku, na moim balkonie, tyle pięter nad ziemią!

Czy powracasz z Fidżi?

Och, jak mogłem

nie poznać cię, Isso, od razu.4

Podobna wrażliwość i podobny rysunek świata nie są z pew-nością obce Powitaniom Moczulskiego. Albo – przekraczając krąg trzech przywoływanych już poetów – niektórym wierszom czy obrazom poetyckim Jana Polkowskiego, nie darmo przecież auto-ironicznie piszącego: „jestem epigonem pewnych Japończyków”...5 Wsłuchajmy się przez chwilę w muzykę zdań otwierających jego Sadzenie drzew:

Sadzenie drzew czy nie jest przyzywaniem śmierci?

Możesz, moja ręko, kwitnąć i owocować bez utraty pamięci?6

To jeszcze nie koniec: obok źródeł polskich i wschodnich, od-zywają się w wierszach już przytoczonych i podobnych do nich słowa wielu współczesnych poetów Zachodu. Ostatnie tomy Kry-nickiego i dokonywane przez niego tłumaczenia każą wspomnieć przynajmniej o Audenie i Celanie...

Tak więc: te wiersze zbudowane z niewielu słów odsłaniają powinowactwa dziwne, splątane, łączące z sobą obrazy zrodzone w różnych czasach i przestrzeniach. Powinowactwa ważne i nie-pokojące. Lecz jednak – nie o powinowactwa tu chodzi.

4 R. Krynicki, Niewiele więcej i nowe wiersze, Warszawa 1984, s. 36.

5 J. Polkowski, Korono losu, w: idem, Wiersze (1977-1984), Londyn 1986, s. 90.

6 J. Polkowski, Drzewa. Wiersze 1983-1987, Kraków 1987, s. 29.

3.

Mógłbym więc może, rezygnując z tłumaczenia wartości tych wierszy poprzez wskazanie ich poetyckich źródeł i powino-wactw, udzielić innej odpowiedzi – wyprowadzonej z ich kształ-tu, formy.

Te wiersze fascynują, rzekłbym wtedy, ze względu na szcze-gólną redukcję, koncentrację wypowiedzi, sprawiającą z jednej strony, iż słowa niemal znikają, a z drugiej – iż każde z nich staje się widoczne, twarde, niemal przedmiotowe...

Jest to poezja, mówiłbym dalej, kilku wersów, kilku czy kilku-nastu słów. Jest to poezja szczególnego skupienia, samoograni-czenia, rygoru. I dalej, od strony czytelnika: jest to poezja jedne-go, dwu – spojrzeń, jednejedne-go, dwu – oddechów. Bo tyle trzeba, by ogarnąć wzrokiem i wypowiedzieć głośno słowa, współbu-dujące przywołane wiersze.

Używam trybu warunkowego. Wszystko to bowiem jest praw-dą, prawdą dość bezpieczną nawet, ale – daleką od uchwycenia tego, co nadaje tym wierszom ich wartość, daleką od ukrytego w nich domagania się powrotu, namysłu nad nimi... Bo – ist-nieje mnóstwo krótkich wierszy, zbudowanych wedle awan-gardowego zawołania „najmniej słów”, które jednak nie budzą wzruszeń takich jak słowa Miłosza, Krynickiego czy Moczulskiego...

A jednak: zwartości, słownego rygoru tych wierszy nie moż-na pominąć. Trzeba tylko zauważyć, iż forma zewnętrzmoż-na jest tu odpowiednikiem, znakiem – formy wewnętrznej, duchowej.

I jako znak staje się istotna.

Powiem to językiem obrazu. Im dłużej patrzę na kartkę pa-pieru, na której wydrukowany jest wiersz Moczulskiego, tym bardziej wydaje mi się, iż jego dwa czy trzy wersy są wąską, czarną linią, na którą napiera ze wszystkich stron biel. Linia tak jest delikatna, iż niemal znika. Niemal: w rzeczywistości bowiem

trwa, przecina biel, nadając jej tym intensywniejszy blask. Tu – zaczynam się zbliżać do odpowiedzi.

4.

W tej poezji początek wiersza dotyka niemal bezpośrednio końca –

Buddo, Chrystusie

nadaremnie się ukrywasz w tylu wcieleniach

(R. Krynicki, Buddo, Chrystusie7)

– cisza przed pierwszym słowem przechodzi w ciszę po słowie ostatnim. Czas i przestrzeń ulegają tu gwałtownej kondensacji. Ta poezja dzieje się na granicy milczenia. Każde zaś bycie-na-granicy rządzi się szczególnymi, paradoksalnymi prawami.

Biel papieru, otaczająca nieliczne słowa (mówię o tym, jak powinny być – nie jak są drukowane te wiersze), cisza przed pierw-szym słowem stapiająca się z ciszą po ostatnim słowie, zakłada-ją i wywołuzakłada-ją szczególną sytuację wewnętrzną, duchową. Ta biel mówi, iż możliwe i konieczne jest zatrzymanie się pośród gwaru świata. Iż możliwe jest oczyszczenie wewnętrznego horyzontu.

Iż możliwe jest poczucie znajdowania się w centrum pustego świata. W ciszy, którą nazwać można, powtarzając metaforę Jaspersa, ciszą prawdy.8

7 R. Krynicki, Nasze życie rośnie..., s. 7.

8 K. Jaspers, Problem winy, przeł. J. Garewicz, „Etyka” 1979, nr 17, s. 146: „Wra-camy do spraw podstawowych, aby móc naprawdę ze sobą rozmawiać. Po-trzebne jest stale w tym celu pewne zaufanie do rozmówcy i coś, co budzi jego zaufanie. Wtedy możliwa jest w toku wymiany słów owa cisza, która pozwala wspólnie nasłuchiwać i usłyszeć prawdę”.

Dopiero w tej ciszy odzywają się słowa. Brzmią tak:

Z tej mojej strony też zamykałem na klucz – ostre światło sumienia.

(L. A. Moczulski, Powitania)

albo tak:

Żyjąc pod strachem

sami wręczamy klucz dozorcom.

(L. A. Moczulski, Powitania)

Te słowa odzywają się nagłe, jakby poza czasem i przestrzenią, lecz pustka świata sprawia, iż uzyskują niezwykły rezonans. Jakby otwierały i w jednej chwili rozbudowywały nie kończącą się prze-strzeń wewnętrzną. Otwarcie przestrzeni nadaje słowom właści-wy właści-wymiar: zmienia gotowłaści-wy sens słów w namysł nad odsłanianym przez te słowa światem.

To właśnie jest najważniejsze: zrozumienie, że te wiersze nie są gotowymi prawdami, zastygłymi w zdania, choćby najbardziej trwałe – lecz zadaniami duchowymi, początkami drogi, wzywa-jącymi wciąż od nowa do wysiłku, wymagawzywa-jącymi sprawdzenia w indywidualnym doświadczeniu.

Przy tym: słowa tych wierszy nie tylko wprowadzają w środek oczyszczonego świata, lecz też wypowiadane są z przeświadcze-niem, iż jest to mówienie obok, wobec, w obliczu miejsca, w któ-rym zmieszanie wartości, tak dojmująco obecne w codziennym doświadczeniu, nagle znika.

Moczulski tematyzuje to doznanie bezpośrednio:

W obliczu nocnej lampki.

[...]

W obliczu piąstki liścia jak przed każdą tajemnicą narodzin.

Powiem to bardzo (zapewne: zbyt) prosto. Te wiersze fascy-nują nie esencjalnością i nie momentalnością – fascyfascy-nują wiarą w możliwość zbudowania przez oczyszczone słowo rozedrganej, rozszerzającej się przestrzeni ducha. Przyciągają przekonaniem, iż poezja znowu, raz jeszcze – może być drogą prowadzącą do me-dytacji.

5.

Przed kilkunastu laty wydawało się, że poezja jest przede wszyst-kim nieufnością, że jej właściwą domeną jest duchowość negatyw-na.9 Odkrywano siłę, ale też – aksjologiczny wymiar negacji.

Procesy, które od tamtego stylu myślenia doprowadziły wielu poetów do poszukiwania fundamentów widzenia świata w jego wymiarze pozytywnym i ostatecznym, i które przywróciły wiarę w godność słów – powinny być przedmiotem osobnych rozważań.

Niech wiersze Miłosza, Krynickiego, Moczulskiego, prowadzące w ciszę prawdy, współtowarzyszące myśleniu każdego, kto chce z nimi iść – pomogą w drodze od Nie do Tak.

1987

9 To, iż poezja „powinna być nieufnością”, powiedział najmocniej S. Barańczak we wstępie do swego arkusza poetyckiego Jednym tchem, wydanego w grudniu 1970 r. (przedruk w: idem, Etyka i poetyka, Paryż 1979). Kategorią „duchowości negatywnej” zajmował się ostatnio – dystansując się wobec niej – A. Zagajewski (Solidarność i samotność, Paryż 1986). Sprawę tę – powracającą wielokrotnie w tej książce – rozumiem inaczej niż Zagajewski, w każdym zaś razie z innych przesłanek ją wyprowadzam.

Od czarnego słońca

Powiązane dokumenty