dobyłem twierdzę ! . . . . (znaczy : gwałtem cudze [wziąłem);
Żołnierz w pień w yciął!. . . . (znaczy: jak zbój [straszny rżnąłem );
Dano mi wy k u p ! . . . . (znaczy: jak rabuś — obdarłem );
Podbiłem w jeństwo ! __ (znaczy : Boga się w yparłem __ ).
ANTYTEZY W S Y N T E Z IE . . . .
OBRAZ NA TLE
Z PRAW DZIW YCH W YDARZEŃ ŻYCIA.
I t l t t
ANTYTEZY W S Y N T E Z IE ___
Obraz na tle prawdziwych wydarzeń.
półświetle mroźnej zimy wieczoru,
»Z B ogiem !« — po kweście na biedne braty W yszedł na miasto z murów klasztoru
Mnich — reformata b ro d a ty ; Dobrocią świeci wyniosłe czoło,
W oczach — ekstaza, żar poświęcenia . . . . Cny Ojciec K andyd znany też wkoło Nie tylko z swego od lat imienia Ojca kwestarza, — bo gdzie cierpienia, Łez, nędzy, bolu czyściec w tym grodzie, Tam — łzy ociera habitu połą
W chorobie, głodzie czy chłodzie. . . . Jaśnia cnót wyższych kogoż nie wzruszy ? — Cni braciszkowie ledwie imali
Cząstkę z kwest jego . . . . nie wysełali Jednak innego mnicha po kweście
T ak Ojciec Kandyd — jak nikt — z swej duszy Był poważany w tem mieście.
Ś W IA T E Ł K A . 6
— 8 2 — Jego ojczulek, bankier z Berlina, Nietylko trwoni, lecz i podwaja:
Drzwi mu otwiera stara odźwierna, W zastępstwie męża, którego jęła
Ten świat mizerny trapią, n ę k a ją ; Trza dokumentnie, serce otworzyć! —
Bo dyć krew moja, brat mój rodzony,
— 8 4 — Pory z gniazd wstrętnych obrzydliwości Cale zarazków podłych mirjady Policzyć można szkieletu, wprawo
W kabłąk skurczony, — źe głazem, głazem
Najwstrętniejszemi łachm any, — człowiek, Jak pies, się wal ał . . . . w ów nasz złotow iek. . . .
Obraz wolnego najmity — U strasznych losów życia pręgierza Bez ziemi, dachu i bez opi eki . . . . Kiedy utrapią straszliwe skrzeki
Wszelkich nędz, kiedy trupio wyszczerza Lice choroba, kiedy w jej mocy Sprawiedliwości powszechnej — nawy Niebiańskiej ducha praw na ściemnionem Materyi morzu z przeklętem łonem
8 6 —
Pchasz bezlitośnie, gdzie piekłem świeci Ożóg straszliwy z krwi i płomienia —
Za kilka groszy chlebek żydowski
Choć sowa jezdem, ot, ślepa sowa, — Zadniutkiej strawy jeno karto fle...
Juźbyśmy z d e c h l i wszyściutcy, — jeno W idmem nieszczęścia. Czucia złowieszcze Walczyły w duszy jego z niebiańskiem, •.
Co górow ało. . . . Przed możnem pańskiem T u — miljonerów stanąć obliczem,
A by nie wrócić tam — z niczem Śpieszył w spóźnionej porze wieczoru, Spieszył po kweście nie dla klasztoru,
Z »Tysiąca Nocy« przepych królewski:
Bronzy, hebany, marmury, freski, Cacka, kunsztowną słynne ro b o tą ,
Połysk, jak w rajskim barw złotych ptaku — I arom aty upajające
W schodu — i, zda się, słońca ś w ie c ą c e ....
Ach! powódź światła — w przepychu smaku I bogactw, kędy li tylko skryty
Cień je d e n . . . . cień — sybaryty.
T am — od waz sewrskich, świeczników szyku, Sreber, kryształów — z nakryciem śnieżnem Gnące się stoły — świecą lubieźnem
Czuciem rozkoszy kwiatów bezliku
W wonnych bukietach, girlandach strojnych — Śród palm zielonych lasu — tembardziej W mrozy świadczących świetniej i hardziej
O rękach na zbytek h o jn y ch . . . . N a pyszny zbytek, gdy w śliczne esy Dziw - kulinarnej, n a j m i l s z e j sztu k i. . . . Najwyszukańsze delikatesy
Zam orskie, iście, te białe k r u k i . . . . Najwytworniejsze stuletnie wina
Je przepełniają. . . . Tuż śmiechów czary, U p o j e ń .... Istna raju kraina
Róź szczęśliwości! — Brzęczą puhary, Ucztuje z ł o t a m ł o d z i e ż śród grona Strojnych, pachnących m o t y l i nocy — W tej lubieźności pijanej przemocy,
Gdzie wszelki duszny wstyd kona . . . . Tam — z trypauzowych roślin bogactwa, Z indyjskiej w bluszczach cu do-p agody, Z m aurytańskiego stylu dziwactwa
— 9 0 — On, co niedawno odprawił grzecznie
Choć z n i c z e m panie, »na sprawy Boże« . . . .
T u naraz przegrał aż dwa miljony Marek . . . . i jeszcze Polak — N iem cow i!
Gdy Baron Tautsche, lis ugrzeczniony, Pangermanizmu, snać, systemowi PIołdując skrycie, z kulturtragera Gracyą wyższości w swą kieszeń zbiera
T o polskie z ło to . . . . ha, co świat powie ? ! . . . . W ięc w duszy zgrzyta PIrabia szalony. . . . Lecz salonowiec życia kom edyi —■
Z lekceważeniem spokoju pana
W niczem nie zdradza dusznej tra g e d y i. . . . Łupcie podstępnie i obdzierajcie
Aż do koszuli. . . . bez skry litości — Jeden drugiego — bliźniego —• brata, Jak rzezimieszki w walce zbój-świata . . . .
...
— 9 2 —
Na jednej z świata wszech-konferencyj,
Ach, w imię wyższe — l u d z k o ś c i ? ! __
Dziwny świat, dziw ny! — Jakież kontrasty Tam — nędza w nieszczęść katuszy kona,
Kona a żyje — straszna, szalo na. . . . K wszechodrodzeniu, k naprawie ruchów W sprawiedliwości i prawdzie świata ? — Dziwnaż Proudhona prawica szczera Przeciw bogaczom? — Com te'a nauki W ielkości wiedzy, kędy oświata
W iedzą świat zbawi ? — czy Saint-Simona, Fouriera czucia — gdzie złego kruki — Mistycznem światłem z Niebios olśniona Sensualizmu cudowność mglista? Ach, powszechnego w niebiaństwa szczytu
Imię — nie piekieł!. .. . gdzie otchłań głucha Zezwierzęcenia, gwałt t r z o d y woli
_ 9 4 —
Taki tłok myśli, jako ciecz ciekła, To wszech grzeszników byłby wywieszał
Groźny, jak Crispus w »Quo Vadis« . . . . to z jasnem, Jak z aureoli Piotra świetlenia,
Wyźszem uczuciem — win przebaczenia . . . . W zbawczej miłości olśniłby własnem Ich wszystkich, wszystkich boźem ogniskiem Swej duszy bo sk iej. . . . by w jasnej bieli Światłości jego, szlachcic Paprocki I heraldycy poznańscy radzi
Rzeczpospolitej . . . . i z T argow icy. . . .
I w zapomnieniu pijaństwa, natchniony Naraz wściekłością skrytą po złocie, — Czekano. Błyski jakieś złowieszcze
Z lic drwiły. Widzieć — każdy stę silił. Nie oburzenia, wstydu, cierpienia
Bolu strasznego w zwichnionej szczęce,
Lecz z krwią zmieszane Izy — przebaczenia . . . Łzy jeszcze w tych tortur męce Moralnych, strasznych, co rozdzierały
Ducha zaklętą siłą odruchów
W rażenia chwili wszystko rozbrzmiało, Stał, jak wzruszenia czy zachwycenia
Posąg z marmuru . . . . aż wreszcie
H rabia i inni wraz z nim wstąpili
W ot chł ań. . . . gdzie konał najmita.
* *
*
L at upłynęło kilka. — W kościele Klasztornym Ojców cnych Reformatów Ślicznie, odświętnie. W ołtarzu kwiatów — Kiedy nawisła złorzeczeń chmura
Od dawanego wokrąg zgorszenia, —
1 0 0 —
Ze spuszczonemi oczyma w cieniu, Ach, tak w anielskiem uroczej pięknie,
Źe każdy przed nią uklęknie 1 W szak życie szczytom jej poświęcenia Ów rodzic Panny Młodej zawdzięcza. . . . I od tej chwili — niby z promienia Sam ego słońca — świeci ta tęcza
Ł e z . . . . niegdyś słynna »Bachantki« mianem, Dziś Miłosierdzia Siostra przed P a n e m . . . . Jak Magdalena — ona w łzach klękła,
Gdy dziwna struna w niej jękła . . . .
»V e n i C r e a t o r U . . . . zagrzmiały głośno Organy. — Stanął, gdzie ołtarz Boży,
Mnich — Ojciec K andyd. Światłą, radośną Twarz wypogodził; zwrócon obliczem Do ludu, boskim zapałał zniczem
Swej d u szy .. . . ach ! światłość mnoży.
— »I p r z y j d z i e ch w ila.... z ekstazą kończył Jasnowidzenia •— ślubną przemowę:
I przyjdzie chwila — dnie w Bogu nowe, Gdy jad upadku, jad, co się sączył Przez lat tysiące w łonie ludzkości,
Ów jad piekielny — zmarnieje, s z c z e ź n i e , — Od grotów Bożej Sprawiedliwości
W ciemności zaginie bezdnie! — 1 p r z y j d z i e c h w ila , ta chwila — z Boga, Kiedy na skrzydłach Ś w i a t ł o ś c i W i a r y Ludzkość się wzniesie k Ni e b u . . . . i stary Zniedołężnieje ów W ąż-K usiciel. . . .
Kiedy nienawiść od wieków wroga
Będzie popchnięta — precz!!.... P r z y j d z i e c h w ila ,
K tórą przewidział świata Zbawiciel,
Chwila Miłości.... Prawdy.... T am w chwale — Wi d z ę . . . . Nienawiść zła się przesila . . . . W Miłości cudach — spory się kończą . . . . W schodu, Zachodu — ach! — w ideale W iary Niebiańskiej — w jeden się łączą Boże K ościoły... . jako w istocie —
Jednego Boga sto k ro cie!
Widzę — tam — ludów jaśnie świecącą W wielkiem braterstw ie. . . . i w świętym szale Widzę — narody pod panującą
Całemu światu Sądów powszechną
Sprawiedliwością.... Tam — w prawach wyższych Światłości z Boga — też się uśmiechną
Żywota szczęściem wszelakie stany, Świat tam jaśnieje w prawach zrównany, Kędy już niema tych parjów niższych Bez gniazd — i leży — i chleba, sol i . . . .
O litość modlącej n ę d z y !
I p r z y j d z i e ch w ila!.... Widzę.... tam, w doli P r a w B o ż y c h ś w i a t a z n i e b i a ń s k i e j p r z ę d z y W i a r y . . . . M i ł o ś c i . . . . cudów opalem
Tęcz siedmiobarwnych zalśni latarnia:
T am — Jeden Pasterz, jedna owczarnia
Nowego — tam i— Jeruzalem!®...
W tem w zachwyceniu . . . . czarownym giestem Dobroci drgnęła mu twarz wzruszona:
— »Panno Najświętsza! Matko z w o l o n a ! Mój Boże, — niegodzien je ste m ....«