• Nie Znaleziono Wyników

CODZIENNA HISTORIA NIECODZIENNEGO

SKRZYPKA

O historii pana Władysława Tomczyka powstało już wiele materiałów. Kilka lat temu zrobiło się o nim głośno w mediach, bo wszystkich szokował fakt tak niesamowicie dogłębnie rozumianej uczciwości. Pamiętam moje pierwsze zetknięcie z panem Władysławem, nie wiedziałam wtedy kim jest, po prostu przechodziłam pod mostem przy Kinoteatrze Rialto i widząc grającego na skrzyp­

cach starszego pana, wrzuciłam mu pieniążek do metalowej puszki. Kątem oka zauważyłam kasę fiskalną, ale pomyślałam sobie, może to jakaś atrapa. Jak tylko złotówka zabrzęczała w metalowej puszce, skrzypek przestał grać i zaczął wybijać wrzuconą kwotę na kasę fiskalną, z której wyszedł paragon. Bardzo mnie to zdziwiło, uśmiechnęłam się sama do siebie i poszłam dalej. Dopiero po kilku tygodniach zobaczyłam w telewizji materiał o intrygującym skrzypku i wszystko stało się jasne. Mało tego, na konkurs fotograficzno-filmowy Obiektywnie śląskie, który organizuję od pra­

wie 10 lat, nadesłano pracę pt. Skrzypek autorstwa Patryka Pohla, która zdobyła I miejsce podczas IV edycji konkursu w 2013 roku. Fotografie prezentują dom pana Władysława i odsłaniają nieco niezwykle wzruszającą historię, jaka stoi za tą jego kasą fiskalną. Postanowiłam zapytać autora zdjęć jak to było z tym fotoreportażem?

____________________________________________________________ Almanach

86

Anna Kokolus: Jak do tego doszło, że na bohatera swoich zdjęć postanowił wziąć Pan hi­

storię skrzypka z Katowic?

Patryk Pohl: Ta historia niejako samo do mnie przyszła. Na co dzień nie zajmuje się foto­

grafią tzw. streetową, raczej nie fotografuję ludzi, zwłaszcza na ulicy, uważam, że to jest zbyt dale­

ko idące wchodzenie w ich intymność. Jednak pana Władysława poznałem poprzez realizowany materiał dla portalu „Bez wyjątku”. Poproszono mnie o wykonanie zdjęć do artykułu opisującego jego historię, której wcześniej w ogóle nie znałem. Materiał miał być realizowany w jego rodzin­

nym domu, we wsi Dziewki pod Siewierzem. Przed przyjazdem nakreślono mi całą historię, ale dopiero na miejscu zrozumiałem, jak bardzo poważnie pan Władysław podchodzi do tematu.

AK: To może powiedzmy, skąd wzięła się ta magiczna kasa fiskalna.

PP: Pan Władysław z wykształcenia jest polonistą, ukończył studia na Uniwersytecie Wroc­

ławskim. Pracował jako nauczyciel. Na początku lat 90-tych, z chwilą gdy nastał w Polsce wolny rynek, postanowił założyć własny biznes, miał kilka kiosków w centrum Katowic, całkiem dobrze prosperujących, ale prawa wolnego rynku okazały się bezwzględne, powstające supermarkety wy­

kończyły drobnych przedsiębiorców i taki też los spotkał pana Władysława. Nie miał długów, ale nie chciał tak po prostu iść na ulicę i żebrać. Brakowało mu kilku lat do emerytury, nie miał środ­

ków do życia, więc postanowił powrócić do skrzypiec, na których uczył się grać jeszcze w szkole.

Na pchlim targu kupił instrument i założył działalność pod nazwą występy artystyczne. Gra pod katowickimi mostami i za każdym razem wybija na kasie fiskalnej wrzucony datek.

AK: Pamiętam w materiale telewizyjnym to zdziwienie pracowników Urzędu Skarbowego po tym, jak pan Władysław zwrócił się do tej placówki o nadanie numeru kasy fiskalnej. I ich ko­

mentarz, że to jest niezwykły przejaw uczciwości, by rejestrować firmę, do tego typu działalności, z której dzienny zarobek jest może kilkunastuzłotowy.

PP: Tak naprawdę dopiero kiedy przyjechaliśmy do rodzinnego domu pana Władysława, zrozumiałem jak bardzo poważnie podchodzi do tego co robi. Jest niezwykle obowiązkowy i su­

mienny. Rozmawiając z nami, zresztą w bardzo ciepły i otwarty sposób, po jakimś czasie oznajmił nam, że musi się szykować do wyjazdu, spakował skrzypce, wsiadł na rower i pojechał na dworzec do Siewierza, gdzie zazwyczaj zostawia rower i jedzie dalej do Katowic PKS-em.

AK: To nie jest mała odległość, prawda?

PP: Tak, pan Władysław codziennie potrzebuje około 4 godzin, aby dotrzeć do Katowic i z nich wrócić. Jedzie na starym, rozklekotanym rowerze, chyba, że jest zbyt duży śnieg, to idzie na piechotę lub PKS.

AK: A jak Pan wspomina wizytę?

PP: Uderzyły mnie niezwykle skromne warunki, w których żyje. Ten dom, który jest jego oj­

cowizną i ma chyba ze 100 lat, jest w bardzo złym stanie. Nie ma w nim ogrzewania, bo pamiętam, że było bardzo zimno. Zastanawiałem się nawet, jak on tam daję radę wytrzymać. Nie ma bieżącej wody, tylko ze studni, wychodek na dworze. Ale niesamowite jest to, że on w ogóle nie narzeka.

Nie skarży się na swój los, przecież czy deszcz czy śnieg, codziennie wyrusza do Katowic, by grać pod mostem. Mimo takich kłopotów kupił specjalnie dla nas kawę i ciastka, ugościł najlepiej jak potrafił. I to było bardzo wzruszające. Jest niezwykle uczciwą osobą. Wspominał, że wiele osób mu doradzało, aby na kasę nabijać mniejsze kwoty, a większe chować do kieszeni. Pan Władysław oburza się na tego typu sugestie, dla niego jest to nie do pomyślenia. On nawet mając swoje kioski, kiedy mu tak dobrze szło, miał marzenia o odbudowaniu klasy średniej. Narzekaniem i matactwa­

mi, twierdził, popadamy w marazm.

AK: Pamiętam, kiedy po raz kolejny spotkałam go pod mostem, ale tym razem podeszłam, by przekazać mu, że praca o nim zajęła I miejsce w konkursie, który organizuję. Powiedział, że już wszystko wie. Ucięliśmy sobie przeszło godzinną pogawędkę. Wspominał wtedy, że jedna z za­

brzańskich firm proponowała mu nawet lepszą, nowszą kasę, za darmo, uznali to chyba za świetną

Almanach --- — --- 87

promocję ich sprzętu, ale on odmówił. Stwierdził, że to, co ma wystarcza mu, że swoją będzie ser­

wisował, bo na to go jeszcze stać. Czyli tym samym nie odcina kuponów od swojej historii, która stała się już bardzo słynna. Wspominał również, że gdy „jacyś filmowcy z Ameryki” kręcili o nim materiał w jego rodzinnej wsi, mieszkańcy śmiali się, że „jacyś murzyni” biegają po wsi i nie do końca z sympatią podchodzili do całej tej sensacji.

PP: Tak, rodzina i najbliżsi, a także mieszkańcy z jego wsi krytykują jego działalność. Uważają, że robi z siebie wariata, jeżdżąc po Katowicach z tą kasą fiskalną. I że na pewno ktoś go kiedyś wy­

korzysta, skoro jest tak otwarty na innych ludzi. Mam nadzieję, że nic takiego mu się nie przytrafiło.

AK: Dla mnie i myślę, że dla wielu oglądających Pański fotoreportaż jest on niezwykle po­

ruszający. Nagle przenosimy się w zupełnie inny wymiar. Zdjęcia pokazują niezwykle skromne warunki mieszkania pana Władysława, ale też bijącą z nich niesamowitą moc. Skupienie na jego twarzy kiedy gra, lub opowiada całą historię... Wyraźnie wybijające się na pierwszy plan ważne dla niego rzeczy: krzyż, portret żony, nuty, figurka Maryi...

PP: Dba o to, co ma. Żyje praktycznie na granicy ubóstwa, sam, ale te relikty które ma: portret żony, krzyż, ta figurkę, gromnice czy nuty traktuje z niezwykłym pietyzmem. Nuty są porządnie poskładane, ubrania poukładane. Dochód jaki osiąga jest tak skromny, podejrzewam, że większość pochłaniają mu przejazdy i zapewne trudno się z tego utrzymać. Smutne jest też to, że pan Włady­

sław nie czuje się u siebie, ponieważ dom należy do siostry, a nie do niego, że rodzina już ma plany co do tego domu. Człowieka, który był przedsiębiorcą, któremu całkiem nieźle szło, ostatecznie system wolnorynkowy w zasadzie przeżuł i wypluł, ale on nie ma pretensji do nikogo. Skupia się na tym, co tu i teraz, na sumiennym wypełnieniu swoich obowiązków.

AK: Takiej historii na fotoreportaż życzyłby sobie każdy fotograf, prawda?

PP: To było dla mnie niezwykłe doświadczenie nie tylko fotograficzne ale czysto ludzkie. Na co dzień robię wiele zdjęć, zajmuje się fotografią komercyjną, a historia pana Władysława zostanie ze mną na zawsze. Nawet mam na pamiątkę jedno zdjęcie z fotoreportażu, które było dodatkiem do nagrody w konkursie Obiektywnie śląskie i ono wisi nad moim biurkiem. Codziennie towa­

rzyszy mi w mojej pracy.

____________________________________________________________ Almanach

88

I IAN NA MA

W OSTRAWIE