• Nie Znaleziono Wyników

W

ieczorne powroty na wichrowe wzgórza Warszewa nie należą do przyjemności Bez względu na porę roku i pogodę, trzeba drałować, od przystanku au‑

tobusowego do domu, ponad kilometr W dodatku pod górkę O ile w ciepłe dni nie jest to aż tak uciążliwe, o tyle w desz‑

czową zawieruchę, czy w śnieżną zamieć – staje się utrapie‑

niem Kara za grzechy całej rodziny? Niezłe! Nawet ksiądz w konfesjonale lepiej by tego nie wymyślił Skoro jestem du‑

szą pokutną, będąc nastolatką, to limit kar za niecne uczynki w tym życiu mam wyczerpany W dodatku za półtora roku idę do bierzmowania Babcia twierdzi, że każdy musi nieść swój krzyż i zaliczyć Golgotę Co prawda krzyża nie tacham, a sied‑

miokilogramową torbę z książkami, zaś wspinaczka do domu może się niekiedy wydawać Golgotą, zwłaszcza przy fatalnej aurze Ta akurat rzadko bywa przyjazna człowiekowi, jak twier‑

dzi dziadek Dobrze mówi, bo dzisiejszą sytuację można przy‑

równać do zlotu czarownic na Łysej Górze Ciemno jak oko wykol, leje deszcz i wiatr zacina z różnych stron, wywracając siostry i moją parasolkę na drugą stronę Na domiar złego, lampy uliczne nie świecą się z powodu oszczędności ener‑

gii Czarno, głucho i ponuro Ale nic to Do odważnych świat

należy! Obie z siostrą wychodzimy z autobusu Dla dodania odwagi opowiadamy sobie kawały Lepiej udawać odważnia‑

ka, niż przyznać się do cykora Ciągle powtarza się nam o po‑

rwaniach dzieci przez czarną wołgę i seryjnych mordercach, czy wampirach Jednak lepiej mieć oczy i uszy otwarte Naraz Wioleta startuje:

– Ty, Aneta?

– Co takiego?

– Czy to prawda, że ludzi zabija się i przerabia na kiełba‑

sy, jak mówi babcia?

– Chyba tak było krótko po wojnie, ale czy teraz, to nie wiem – niepewnie odpowiadam

– Ale to chyba dorosłych przerabiają, nie?

– Pewnie tak, bo oni mają większe ciała niż dzieci i więcej kiełbasy można z nich uzyskać

– W takim razie, dlaczego zabija się cielaczki, skoro więcej mięsa otrzymuje się z krowy?

– Bo młodsze mięsko jest smaczniejsze… Yyyy? Ojej! – dostrzegam niebezpieczną zbieżność

Spokojnie, spokojnie Staram się nie poddawać złym my‑

ślom Wojna minęła dawno temu, mamy rok 1983, więc chyba już nic nam nie grozi? Chyba, nie znaczy – na pewno

– Aneta, ja chcę siku

– Za kilkanaście minut będziemy w domu Nie wytrzymasz?

– Nieeee…

– No dooobra, to chodźmy w gąszcz

Przy przystanku rosną gęste krzaki To fragment starego par‑

ku i poniemieckiego cmentarza Za parkiem, obecnie w miej‑

scu stadionu Stal–Stoczni, w czasie II wojny światowej mieścił

się obóz zagłady Po przyłączeniu Szczecina do Polski‑ teren wyrównano, a w latach 60 zbudowano obiekt sportowy Nie‑

wiele osób o tym wie My, z racji miejsca zamieszkania, tak – W krzaki? – pyta rozczarowana Wioleta

– A gdzie niby chcesz się zeszczać? Na środku ulicy?

Wiatr dmie coraz silniej, nawet nie rozkładamy parasolek, by wiatr ich nie wyrwał lub połamał Kurtki są coraz bardziej mokre, a tu trzeba opuścić spodnie i… inne rzeczy Zimno wystawiać cztery litery, ale mus to mus! Rozglądam się ner‑

wowo, nasłuchuję, czy aby nikogo tu nie ma Wszystko wska‑

zuje na to, że w obrębie kilkunastu metrów – ni żywego ducha Kucamy i sikamy Co za ulga A jak błogo! Ten tylko to zrozu‑

mie, kto czasem znajduje się w podobnej sytuacji Wtedy sika się tak dużo, jakby mocz zbierał się w pęcherzowym baniaku co najmniej od trzech dni Delektujemy się boską chwilą z wy‑

piętymi pupami Raptem coś chrupie! Gałąź?

– Ccciiii! – szepczę – Nie mogę przestać lać!

– Ktoś tu chyba jest…

– Yyyy?

Dlaczego człowiek nie może przestać sikać w jednym mo‑

mencie? Ja szczęśliwie kończę, ale Wioleta jeszcze ma sporo do wylania, sądząc po histerycznym brzmieniu strumienia Na‑

ciągam majtki, spodnie i zapinam suwak Podnoszę się nieco przy tym i… Ojej! Spostrzegam czyjeś gały utkwione we mnie!

Czyje? Sądząc po wielkości postaci, to chyba facet! Stoi nieru‑

chomo i się we mnie wpatruje Kto to? Co on? Skąd on? Set‑

ki myśli rozsadzają moją czaszkę w poszukiwaniu logicznego wyjaśnienia sytuacji i znalezienia wyjścia z tarapatów Czuję,

jak blady strach powoli zaciska mi gardło Słyszę walenie wła‑

snego serca i odnoszę wrażenie, że zaraz mi wyskoczy uszami Czy to gwałciciel? Czy inny psychopata? Co robić??? Słyszę, że Wioleta postękując, gramoli się i usiłuje ubrać Wreszcie za‑

styga z portkami wpół spuszczonymi i zauważa to, co ja Obie stoimy nieruchomo W pozycji przykucniętej, zgarbionej, przy‑

pominamy dwa łabędzie – reumatyki Gapimy się przez kilka sekund w oczy intruza, który z takim samym napięciem wlepia się w nas Postać znajduje się w odległości jakichś dwóch, może trzech metrów Przerażenie każdej z nas osiąga zenit Co z nami zrobi? Zabije? A może zamorduje i przerobi na kiełbasy? Zgod‑

nie z zasadą: „Jak trwoga, to do Boga”, w duchu powtarzam:

Pod twą obronę… Jestem już na wysokości wersetu: (…) ale nas od wszelakich złych przygód racz wybawiać, panno chwa-lebna i błogosławiona…, gdy intruz nagle zrywa się i biegnie przed siebie Pędzi oszalały gdzieś po parku, w ciemnościach egipskich Wrzeszczy, jak obłąkany, wprawiając mnie i Wioletę w kompletne osłupienie Raptem trzask! Cisza Chyba leży…

– Nie zabijaj! – dobiega nas przerażony męski głos – Czy on zbzikował? Kto tam jeszcze jest?

Znowu biegnie i drze się, jakby go goniło stado morder‑

ców Wyskakujemy z krzaków, jak z procy:

– Chodu! – wołam do siostry

Gnamy, aż kurz się za nami sypie W tym pędzie odzywa się w nas krew rasowych hartów wyścigowych Po kilkudzie‑

sięciu metrach zatrzymujemy się Ledwo możemy utrzymać się na nogach z napięcia, zmęczenia i ze śmiechu Niewiarygodne!

– Aneta, on chyba myślał, że chcemy go napaść? – sapie Wioleta

– Pewnie tak… cha, cha!

– No bo tak się przyczaiłyśmy, jakbyśmy chciały na niego skoczyć – dedukuje Wioleta

– I go zabić – dodaję

– Ale numer! Ty, ale skąd on się tam zjawił? – Wioleta da‑

lej uskutecznia śledztwo

– A bo ja wiem? Szedł do domu, jak my? Może, tak jak i my, chciał wdepnąć na odprysk? Pewnie myślał, że w takiej gęstwinie nikt go nie przyuważy? Skąd mógł przypuszczać, że w krzewach zło czai się i chce go napaść? – mówię z auto‑

rytetem Sherlocka Holmesa – Zło? Że niby my?

– Ojej, no… W ciemnicy nie widzisz, kto jest kto, nie? Pew‑

nikiem wziął nas za bandytów, którzy się czają po krzakach, aby na kogoś napaść Na kogokolwiek

– I podrzynają gardła? To teraz mu się raz na zawsze ode‑

chce krzaczastych odsików, cha, cha! – kwituje Wioleta W pięć minut pokonujemy trasę od przystanku do domu, którą zazwyczaj przemierzamy w piętnaście Jednak teraz pę‑

dzi nas rozbawienie, dramatyczne przeżycie i wiatr w plecy No i mamy po jakiś litr mniej A że parasolki połamane, co tam!

Kto by się przejmował takimi bzdetami Nawet deszcz i ziąb listopadowego wieczora nie wydaje nam się już tak dokucz‑

liwy, jak przed kilkunastoma minutami Właściwie to nam gorąco Rozgrzewa nas przeżyta przed chwilą przygoda i świa‑

domość, że możemy być straszne Co ja mówię? My jesteśmy bardzo groźne!

Rozdział 24

Powiązane dokumenty