• Nie Znaleziono Wyników

dyszel tyle nie chodzi, jak o to, żeś płot porąbał

S t a n i s ł a w . Dla czegóż mi podałaś siekierę?

M a ł g o r z a t a .

Na cóżeś żądał, — wnetby mnie jeszcze oskarżył!

S t a n i s ł a w .

Nie targaj się, jak łopołka za wozem, bo nie masz o co, proces jeszcze nie skończony, a pamiętasz, że nam pisarz mówił, źe proces przeprowadzi tryum­

falnie.

M a ł g o r z a t a .

To się rozumie, tylko nie potrzebujesz na mnie winy zwalać, kiedjś to ty wszystkiego nabroił.

S t a n i s ł a w .

Mnie tylko to dziwi, dla czego sędzia tak na mnie krzyczał, kiedy słuszność po naszej stronie.

M a ł g o r z a t a .

Ej, będziesz się tam kłopotał, sąsiad zapłaci ko szta i basta!

S t a n i s ł a w . Zdaje mi się, źe ktoś nadchodzi.

SCENA II.

C i s a m i , G r y z i p i ó r k o . G r y z i p i ó r k o .

Dzień dobry, Stanisławie, i wam gosposiu, (po­

daje im rękę).

22 S t a n i s ł a w . Dzień dobry, panoczku!

G r y z i p i ó r k o . Jakże tam wypadło na terminie?

S t a n i s ł a w.

Do tego czasu nie można powiedzieć, ale myślę, że słuszność po naszej stronie, co nam sami przyzna­

liście.

G r y z i p i ó r k o .

Naturalnie, źe proces wygracie; w przeciwnym razie udamy się do wyższego sądu, wcale do kamer- gerychtu.

M a ł g o r z a t a .

To, to, — tak się nazywa ten wyższy sąd, bo jak byłam w mieście sprzedać masło, to mi też mó­

wił hausdiner od steigeramtu, że jeżeli tu przegramy, to się tam udać mamy.

S t a n i s ł a w .

Ale kto wie, coby zaś to kosztowało?

G r y z i p i ó r k o .

Nieco więcej, prawda, ale nigdy nie tyle, jakby wam to jaki adwokat pisał, a zresztą, Stanisławie, kto chce furmanić, musi drogi nie ganić.

M a ł g o r z a t a .

Niech kosztuje, co chce; od takich ludzi nie da­

my sobie graó po nosie. Go do mnie, to ostatnią chustę sprzedam, byle postawić na swojem.

G r y z i p i ó r k o .

Wasz proces stał doskonale i w nocy bylibyśmy go wygrali podług paragrafu ę... ę... ę... paragrafu..., gdybyście tylko płotu nie byli porąbali.

S t a n i a ł a w (do Małgorzaty).

Słyszysz, matka, to wszystko przez te moję na­

głość, a tyś mi też zaraz siekierę podała.

G r y z i p i ó r k o .

Gdy paragrafy przejrzałem, to wam było wolno żądać, ile wam się podobało, nagrody za to, źe płot stał na waszym gruncie, ale teraz — to będzie trudna sprawa.

M a ł g o r z a t a (do Gryzipiórka na ucho).

Panoczku, zróbcie już tak, co wygramy, bo ja wam to dobrze zapłacę, a z moim się tam nie doga­

dacie, bo to głupie, jak ciele.

G r y z i p i ó r k o (po cichu).

Dobrze, (głośno). Ale to przecież musi jako się dać zrobić, (otwiera książkę i zamyśla sie). Ha! ha!

ha! (śmieje sie). Człowiek tylko zajrzy do prawa> ża- raz coś wynajdzie.

M a ł g o r z a t a (ciekawie).

Cóż takiego?

G r y z i p i ó r k o .

Że proces wygrać musicie podług paragrafu, że sołtys rozkazał waszemu sąsiadowi płotu cofnąć, a on tego nie uczynił.

M a ł g o r z a t a . Prawda, prawda, rozkazał.

S t a n i s ł a w .

Do trzeciego razu sam go wzywałem, żeby płotu cofnął, a on i jego żona mówili, że eo prawie nie cofną.

M a ł g o r z a t a . Jeszcze nam pięścią groziła.

24 G r y z i p i ó r k o .

To bardzo dobrze, więcej wain nie potrzeba.

Tylko dla pewności poradziłbym wam jeszcze jednę rzecz zrobić. Oto tę całą sprawę opowiedzieć w są­

dzie panu sekretarzowi. On m oie to sędziom przed­

stawić i tak cały sąd będzie lepiej na waszą korzyść poinformowany. Szkoda, że on mówi tylko po nie­

miecku.

S t a n i s ł a w .

Panoczku, moźebyście wy nas zastąpili, my wam drogę zapłacimy?

G r y z i p i ó r k o .

Dla czego nie, z sekretarzem znamy się bardzo dobrze, bośmy społem do szkół chodzili i przez parę lat w biurze społem pisywali, o drogę mi tam wcale nie chodzi, ale....

M a ł g o r z a t a . No, cóż ale, powiedzieć otwarcie?

G r y z i p i ó r k o .

Ale to jest tak, moi kochani: jak ja pójdę do niego, on mnie zaprosi na wino jako starego znajo­

mego, a ja przecież się też nie dam zawstydzić, żebym też czegoś nie postawił, a w naszych drogich czasach mało kogo na wino styka.

M a ł g o r z a t a (do Stanisława).

Dajmy mu 10 marek, przy winie on to najlepiej sprawi.

S t a n i s ł a w (do Małgorzaty).

Masz jeszcze tyle, to mu daj.

G r y z i p i ó r k o (na stronie).

Geszeft kwitnie!

M a ł g o r z a t a (dobywa z kieszeni i podaje).

Weźcie to, panoczku, a jak powrócicie, przyjdź­

cie nam też powiedzieć, jak tam wypadło.

S t a n i s ł a w .

Patrzcie, jeszcze będzie od panoczka żądać, żeby ci tu z odpowiedzią chodził. Jeżeli pozwolą, to jutro przybędę się zapytać.

G r y z i p i ó r k o .

Można zaraz rano. A teraz natychmiast się wy­

bieram, tylko inny surdut oblekę. Adie! (odchodzi).

S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a (razem).

Z Panem Bogiem.

M a ł g o r z a t a .

Stasiu! niech kosztuje co chce, ale jednak po­

stawimy na swojem.

S t a n i s ł a w .

Po takiej sprawie, to my będziemy górą.

M a ł g o r z a t d .

Prawda! ten ma łeb do paragrafów.

S t a n i s ł a w .

Chodź, pójdziemy na pole obejrzeć.

M a ł g o r z a t a .

Zaraz, tylko chustkę wrzucę na kości, (odchodzą).

SOENA in .

W a l e n t y , M a r y s i a , J &c u ś . J a c u ś (gwizdając krakowiaka).

Śpiew Nr. 2.

Nie przebieraj diiołoho, żebyś nie przebrała, Żebyś 7.a kanarka w róbla nie dostała, Bo niektóre panny wiele przebierają, Aż w końcu na starość pannami zostąją.

Ej panny, ej panny, cóż w y to myślicie.

Dużo was na świecie, jeszcze się drożycie.

Bo podług rachunku i zdania mojego Przypada was dziesięć na chłopca jednego.

4

26

stwami i grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu Boskiemu. W czternastym roku, gdy opuściłem szkołę, zgodziłem się na pastucha do bydła. W Maju, gdy kupiliśmy krowę; przywodzimy do domu, gospodyni rozkazuje stanąć przed chlewem pod okapem. Stoję

śmy konia dychawicznego, gospodarz umyślił go sprze­

dać, więc dalej z nim na jarmark. Gdy wy jetdf ał, wy leciała gospodyni z łopatą do wsadzania chleba i ude­

rzyła konia, który miał być sprzedany, a to miało być na szczęście, żeby kupcy nie poznali, źe koń dycha*

wiczny. Ja się śmiałem do rozpuku. Gospodarz po­

wrócił i konia dobrze sprzedał. Gospodyni uradowa na mówi do mnie: widzisz, mamlasie, że łopata sku tkowała. Zawstydzony spuściłem oczy ku ziemi i po myślałem sobie: jednak to coś w tem musi być prawdy.

Wtem otwierają się wrota i już nasz koń na podwó­

rzu. A handlarz wpada za nim i grozi: jak tego ko­

nia nie weźmiecie napowrót, to was oddam prokura­

torowi, czy wy nie znacie prawa? Czy wam wolno sprzedawać konia dychawiczaego? Gospodarz oddał pieniądze napowrót i jeszcze musiał 10 marek zapła­

cić handlarzowi za drogę. No! łopata skutkowała?

I wiele, wiele jeszczebym mógł opowiadać o zabobo­

nach i czarach ludu naszego, ale zostawię sobie to na później, boby się gospodynie bardzo wstydziły i na mnie gniewały, jakbym wszystko opowiedział (spoglą­

da na wchodzącgo Walentego i Marysię). Mieszka tu Wałek Budzik?

W a l e n ty .

A tak, to ja nim jestem, — cóż nowego?

J a c u ś .

Majster przysyła gwoździe, które znalazłem w żołądku wąszej krowy, i daje wam powiedzieć, że to są te czary, na które wasza krowa była chora.

M a r y s i a (odbiera i rzuca za scenę).

Ej pleciesz chłopcze, ty tego nie rozumiesz.

J a c u ś .

Przecie gospodyni w czary nie wierzycie?

M a r y s i a .

Dla czego nie; czy i dziś jeszcze nie ma złych

ludzi, którzy tylko, gdzie mają sposobność, szkodzą bliźniemu, na przykład jak i moja sasiadka?

J a c u ś (śmieje się).

Ha! ha! ha! ha! to wasza sąsiadka czarownica;

radbym ją widział, co to za zwierz.

M a r y s i a .

To nie jest żaden zwierz, tylko kobieta tak jak ja,

J a c u ś .

No, toście wy też czarownica?

M a r y s i a (rozgniewana).

Jak cię palnę, to ci pokażę, czy jestem czaro wnicą. (do Walentego). A ty stój jak rura, a nie broń mojej sławy!

W a l e n t y .

Tak zatopiony jestem w myślach, źe wcale nie wiem, o co rzecz idzie.

M a r y s i a .

Ten malec nazywa mnie czarownicą.

J a c u ś .

Gospodarzu, wierzcie mi, to było inaczej, ją. ..

M a r y s i a (zatyka mu usta).

Cicho, nie mądruj, a wynoś się!

J a c u ś .

Kiedy taka wasza wola, —- dla czego nie? (na stronie). Ha, ale jednak widziałem czarownicę, (o d ­ chodzi).

W a l e n t y (spogląda w bok sceny).

A to co, komornik sądowy do nas przychodzi!?

M a r y s i a .

Pewno znowu po jakie koszta, a tu w chałupie nie ma ani grosza, (odchodzą).

SCENA IV.

K u b a (sam wpada chwytając sie za głowę).

Czego to ja się jeszcze doczekałem, do czego są­

dy doprowadzą! Ostatnią krowę wziął nam komornik sądowy, a po drugą idzie do sąsiada, a to tylko na zaliczkę na koszta. A cóż, jak gospodarz proces prze gra, — toć nas i tak z tego chałupska wypędzą. Oj, oj, dość się ja nagadałem, aby się nie sądzili, ale co tam, nazwali mnie głupim. Nie daj Boże, żeby im się tak stało, jak przed pięcioma laty w mojej wsi dwom gospodarzom, którzy się tak długo procesowali, aż je den z nich wszystko przesądził i dziś służy za pa­

robka u żyda. A o coź się to procesowali? O to, że Franek ciął kilka razy przez miedzę kosą po łące Ignacego Grzywy. Ignacy zaskarżył do sądu, na miej • sce zjechała komisya sądowa i uradzili zawezwać mier­

nika rządowego. Drugi raz zjeehali z miernikiem, ale cóż, podług jego zdania nie można było powiedzieć, gdzie jest granica; miała to rozstrzygnąć jedynie karta generalna z regeucyi. Nareszcie po trzeci raz przyje­

chali i rozsądzili, źe Franek granicy nie przekroczył, tylko Ignacy tyle a tyle lat używał skrawka łąki Franka.

Franek, który był obwiniony, proces wygrał, a Ignacy przesądził swoję posiadłość i dziś jest parobkiem.

Gdzie się to podziała dawniejsza miłość bliźniego!

Dziś powiedz tylko słówko jakie, już obraza honoru, już sąd, smykanie po terminach, a ztąd koszta, żmuda i zmartwienie. Ej, źle się dzieje w świecie, źle!..,

S t a n i s ł a w (za sceną).

Kuba! Kuba!

K u b a .

Zdaje mi się, że mnie ktoś woła, pójdę zoba­

czyć. (odchodzi).

30 SCENA ¥ .

G r y z i p i ó r k o , W a l e n t y , M a r y s i a (ociera oczy fartuchem).

M a r y s i a .

Go teraz poczniemy bez krowy, jednę sprzeda­

łam, a drugą nam wziął,

W a l e n t y ,

Ej, to też niemiłosierny! Prosiłem go. żeby cze­

kał, mówiłem, źe proces wygramy, ale gdzie tam, — bierze i pokazuje swoje papiery.

G r y z i p i ó r k o (wchodzi i spogląda na Marynię).

Co tam nowego? A — wy zdaje mi się płaka­

liście?

M a r y s i a .

Jak tu nie płakać, kiedy nam ostatnią krowę wziął komornik sądowy.

G r y z i p i ó r k o .

No, to jeszcze sprawa nie stracona, — przecież jeszcze proces nie skończony!?

W a l e n t y .

Ale cóż mi z tego, kiedy mnie już fantują.

G r y z i p i ó r k o ,

Nie potrzeba się było dać, należy założyć ape-lacyą.

W a l e n t y A co to jest hapelacya?

G r y z i p i ó r k o .

To jest, że wam nie śmią nic wziąć aż po skoń­

czonym procesie.

W a l e n t y .

Komornik nam mówił, że to tam jakaś zaliczka dla tych świadków, których podałęm.

G r y z i p i ó r k o .

Dla czego mnie się nie poradziliście? Panie Wa­

lenty, wasza sprawa stała bardzo dobrze; gdyście płot za daleko postawili, a wójt wam go rozkazał cofnąć, trzeba go było usłuchać.

W a l e n t y .

Miałem ja ci takie myśli, ale moja stara mi nie pozwoliła.

M a r y s i a .

Patrzcie, on będzie na mnie winę zwalał? Po cóż tak daleko stawiałeś?

W a l e n t y .

Po cóźeś tak daleko dołki pod słupy wykopała?

M a r y s i a .

Bo nie wiedziałam, gdzie jest granica, ale ty je­

steś w tej chałupie urodzony, to byłeś powinien w ie­

dzieć.

G r y z i p i ó r k o .

Cicho, nie kłóćcie się, bo to już za późno. Co się stało, odstać się nie może.

W a l e n t y .

I powiedźcież mi, panoczku, cóż wy o tem pro­

cesie myślicie?

G r y z i p i ó r k o .

Ja m yślę tak, że jeżeli mnie usłuchacie, proces wygracie.

W a l e n t y . Więc cóż mamy rcbić?

G r y z i p i ó r k o .

Potrzeba wam napisać, źe gdy wójt rozkazał wam płotu cofać, tak byliście zagniewani i od tego was tak głowa bolała, żeście w tym dniu me byli w stanie ani

32

siekiery wziąć do ręki. A wasz sąsiad natychmiast płot porąbał i nie czekał, aż go sami cofniecie.

W a l e n t y . Prawda, tak było.

M a r y s i a (głaszcze Gryzipiórka po ramieniu).

Panoczku, wy nie macie głowy od parady.

W a l e n t y .

Piszcie, panoczku; jak proces wygramy, to wam dobrze zapłacimy, bo dzisiaj nie mamy ani grosza.

G r y z i p i ó r k o .

O pieniądze wcale mi nie chodzi, tylko ziemnia­

ków mi zabrakło, możebyście mi co spuścili.

W a l e n t y .

Sęmi wiele nie mamy, ale dla pana to się nasy­

pie worek.

G r y z i p i ó r k o .

Gosposiu, do was też mam prośbę: nie sprzeda­

libyście mi z kopę jaj?

M a r y s i a .

W domu tyle nie mam, ale to się uzbiera, pa­

noczku. tylko piszcie, a przedstawcie to jak najlepiej.

G r y z i p i ó r k o .

To już jest moja sprawa; po te jaja przyślą tu wnet chłopaka.

W a 1 e n t y.

A Sobek zaraz zawiezie panu kartofle.

G r y z i p i ó r k o .

Muszę się spieszyć, żeby pierwszą pocztą jeszcze list wysłać. Adie!

W a l e n t y i M a r y s i a (razem).

Z Panem Bogiem!

SCENA VI.

W a l e n t y , M a r y s i a , potem S z y m o n . M a r y s i a .

Ale to człowiek mądry, on zna każdy paragraf!

W a l e n t y .

Nadarmo też nie jadł chleba nie z jednego pieca.

M a r y s i a .

Ale mnie sie to w głowie nie może pomieścić, dla czego on nie jest w sądzie za jakiego hadwokata.

W a l e n t y .

To sie nie masz czemu dziwić, kiedy teraz każdy gospodarz albo robotnik daje syna do szkół i tyle ma­

my uczonych, żę nie mają ani miejsca.

S z y m o n (wchodzi).

Niech będzie pochwalony!

W a l e n t y . Na wieki.

S z y m o n .

Wałku, wójt daje powiedzieć, że dzisiaj tu przy- jedzie sąd, ażeby pomiędzy wami proces rozstrzygnąć.

W a l e n t y (do Marysi).

Marysiu, biegaj do pisarza, niech pisze list, ja go sam oddam sędziemu; nie potrzeba pocztą w ysyłać, boby było już za późno.

S z y m o n .

Na co jeszcze pisanie, kiedy już, jak wójt m ó­

wił, proces rozsądzony, tylko sie jeszcze chce sędzia na miejscu przekonać i potem wam wyrok ogłosi.

W a l e n t y .

Dobrze, niech się przekona, źe mam racyą.

S z y m o n .

To jeszcze nie wiadomo, kto wygra.

5

34 W a I e n t y.

Kto? Ja wygram i basta!

S z y m o n .

Z tobą nie będę dysputował, bo mnie to nie ob­

chodzi, a wreszcie nie mam czasu, muszę też uwiado­

mić Stanisława, (idzie ku chacie btanisława, Walenty odchodzi). Stanisławie, Stanisławie!

SCENA VII.

S z y m o n , S t a n i s ł a w i M a ł g o r z a t a wychodzą, potem K u b a .

S t a n i s ł a w . Cóź nowego nam przynosisz?

S z y m o n .

Wójt daje powiedzieć, że dzisiaj masz pozostać w domu, bo tu przyjedzie komisya sądowa.

S t a n i s ł a w (zdziwiony).

Tu do nas?

S z y m o n .

Tak, tu do was.

M a ł g o r z a t a .

Dobrze, przecież się to raz skończy; wierzajcie mi, Szymonie, że gdyby to jeszcze dłużej trwał ten proces, zbankrutowalibyśmy do szczętu. Co my już przez ten rok wydali pieniędzy, a moźeście słyszeli też już, źe komornik sądowy wziął nam krowę?

S z y m o n .

Słyszałem, nawet byłem na aułcyi, waszą kupił Icek z Zapłocia, a aąsiadową Szmul z Zawiercia.

M a ł g o r z a t a .

Teraz będziemy się musieli obejrzeć, gdzięby krowę kupić.

S z y m o n .

A macie na to pieniądze?

M a ł g o r z a t a .

Przecież nsin musi sąsiad wypłacić to, cośmy wyłożyli.

S z y m o n .

A jak też proces przegracie?

S t a n i s ł a w .

No, toby już nie było sprawiedliwości!

M a ł g o r z a t a .

Szymonie, my już takie kroki poczynili, źe proces na pewno wygramy.

S z y m o n .

Na pewno nie mrzecie powiedzieć, bo dopiero sąd rozstrzygnie.

S t a n i s ł a w .

Ale ja wam mówię, źe na pewno, bo słyszałem od takiej osoby, która zna prawo.

S z y m o n .

Nie pleć, bo sędzia nikomu naprzód nie powie, kto wygra.

M a ł g o r z a t a .

Sędzia nie, ale taki, co był sędzią i co z miło­

ści ku biednym ludziom przeniósł się tu do naszej wioski, aby biednym w sprawach sądowych pomagać.

S z y m o n .

Aha, już wiem, Gryzipiórko! On był sędzią? On był pokątnym pisarzem , a za swoje gryzmolenie siedział 6 miesięcy w kozie. W mieście już stracił swoich klientów, więe się tu do naszej wioski przeniósł, aby głupich burzyć i oszukiwać,

S t a n i s ł a w . Ej Szymonie, ty go nie znasz?

M a ł g o r z a t a .

Ten człowiek jest mądry, bo zna paragrafy.

36

S z y m o n .

Niech zna, co chce, ale ja wam mówię, źe to oszust.

K u b a (wpada).

Panowie jacyś przyjechali.

S z y m o n .

To sędziowie!

S t a n i s ł a w . To ci sami, co nas sądzili.

(Kuba odchodzi).

SCENA VIII.

S ę d z i a, s e k r e t a r z, w ó j t , ł a w n i c y , S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a , potem W a l e n t y i Ma ­

r y s i a . S e k r e t a r z . Dzień dobry!

S t a n i s ł a w . Dzień dobry, panie, sędzio!

S e k r e t a r z .

Jam nie sędzia; ten pan sędzia, (wskazuje na sędziego).

S t a n i s ł a w (drapiąc się za ucho i kłaniając mu się).

Prześwietny sędzio! Jabym prosił, żebym mógł z samym prześwietnym sędzią mówić, (na stronie).

Ale jak o d po naszemu nie potrafi?

S ę d z i a .

A czemuźbyście sobie tego życzyli?

S t a n i s ł a w (radośnie).

Wejcie, ludkowie, — prześwietny sędzia potrafi pó polsku! Ach, jak to dobrze! Teraz też naszą spra

wę dobrze rozsądzi, kiedy nas dobrze zrozumieć umie.

Przez tłómacza trudno się z sędzią dogadać, (do sę­

dziego), Dopraszam się łaski pana sędziego!

S ę d z i a .

Sąd sądzi wedle prawa, nie podług łaski. Gdzie jest ten drugi gospodarz? Niech się stawi!

W ó j t .

Szymonie, byliście u Walentego?

S z, y m o n.

Byłem, zaraz go zawołam, (idzie do chaty W a­

lentego).

S ę d z i a .

Gospodarzu, przynieście tu stół i dwa krzesła.

(Stanisław, Małgorzata i Frąnciszek odchodzą. Stani­

sław z Małgorzatą wynoszą stół, ławnik dwa krzesła.

S ę d z i a (siada z sekretarzem i rozkładają papiery na stole. — Walenty z Marysią i Szymon przychodzą).

Wy się nazywacie Walenty Budnik?

W a l e n t y . Tak, a to moja żona?

S ę d z i a (do Stanisława).

Wasze nazwisko Stanisław Brona?

S t a n i s ł a w .

Tak, a to moja żona, Małgorzata, córka po nie­

boszczyku Jakubie Szenkali.

S ę d z i a .

Więc, Walenty, postawiliście płot w gruncie w a­

szego sąsiada.

W a l e n t y .

Panie sędzio, swoje tylko zagrodziłem.

S ę d z i a (do wójta).

Panie wójcie, wzywam was, jako świadka. P o­

wiedzcie, gdzie stał płot i w czyim gruncie.

38

W ó j t .

Przysięgą ju2 stwierdziłem, 2e płot stał w grun cie Stanisława.

S z y m o n .

Ja także zaświadczam.

F r a n c i s z e k .

Ja także, bo tu stała dawniej lipa, która była granicą.

S ę d z i a .

Dla czego, panie Walenty, przekroczyliście gra nicę?

W a 1 e n t y.

Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jest gra­

nica.

S ę d z i a .

A czemu płotu nie cofnęliście, gdy wam wójt rozkazał?

W a l e n t y . Bo byłem chóry.

S ę d z i a .

Świadkowie! Jest to prawdą, co mówi Walenty?

W ó j t .

O tem nie wiemy, aby Walenty był chorym.

Tak on, jak i jego żona otwarcie mówili, że płotu nic cofną.

S ę d z i a (do wójta).

Pokażcie, wójcie, gdzie stał płot, a gdzie jest granica.

W ó j t (pokazuje).

Tu stał płot, a tu jest granica.

S t a n i s ł a w (na stronie do Małgorzaty).

Nasza wygrana!

S ę d z i a .

Stanisławie, dla czegoście się poważyli płot po­

rąbać, kiedyście go nie budowali?

S t a n i s ł a w .

Panie sędzio, on go nie chciał dobrowolnie co­

fnąć, więc go porąbałem.

S ę d z i a .

Nie mieliście praw a cudzej własności rąbać.

M a r y s i a .

Panie sędzio! On nam jeszcze siekierą groził, że a i uciekać musieliśmy.

S ę d z i a .

Sam naocznie się tedy przekonałem, że tak jest, jak sobie zdanie o tem utworzyłem. Wyrok zostanie taki, jak go w sądzie ustanowiliśmy. Ale jeszcze je­

dno pytanie: kto wam, Walenty, pisywał skargi?

W a l e n t y .

Obrońca ludowy, pan Gryzipiórko.

S ę d z i a (do Stanisława).

A wam kto?

S t a n i s ł a w . Pan hadwokat Gryzipiórko.

S ę d z i a .

Więc tu dotąd przeniósł się ten ptaszek. S ły­

szycie, panie wójcie, obu sąsiadów burzył; jednemu i drugiemu pisywał skargi, z obu ciągnął zyski. Po czekaj, braciszku, nie ujdzie ci to bezkarnie, (do s e ­ kretarza). Panie sekretarzu, proszę zanotować,

M a r y s i a .

Panie sędzio, prawda, że my wygrali?

S ę d z i a .

Zaczekajcie, zaraz się dowiecie, jak my w osta­

tnim terminie rozsądzili, (bierze papier, staje i czyta).

40

Przed niżej podpisanym sędzią stawił się gospodarz Walenty Budzik, obwiniony przez Stanisława Bronę o przekroczenie granicy, co przysięgą potwierdzili świadkowie: wójt i ławnicy. Ale że Stanisław Brona, który oskarżył Walentego Budzika, nie czekał, aż sąd tę sprawę rozstrzygnie, tylko sam sobie wymierzył sprawiedliwość, podpada karze 30 marek, a w niem o­

żności zapłacenia 6 dni więzienia, iponosi połowę kosztów.

Walenty Budzik za przekroczenie granicy zapłaci 30 mrk.

kary lub 6 dni więzienia i połowę kosztów.

M a ł g o r z a t a i M a r y s i a (zatykają oczy fartu­

chem i płaczą).

S t a n i s ł a w . Panie sędzio, jestem niewinnym.

W a l e n t y .

Panie sędzio, ja niewinnym, on płot porąbał.

S ę d z i a .

Wyrok wydany, jeżeli nie jesteście zadowoleni, apelujcie do wyższej instancyi. Ale wam mówię, szko - da każdego grosza, boście obaj winni. Gryzipiórka, tego burzyciela zapozwę przed sąd za oszustwo. Zo­

stańcie z Bogiem, (odchodzą z sekretarzem).

W ó j t . Z Panem Bogiem!

SCENA XI.

Ci sami, oprócz sędziego i sekretarza.

W ó j t .

Teraz macie proces! Czy wam tego było potrze ba? Ojcowie wasi żyli tyle lat w zgodzie i miłości, a wy się musicie procesować!

M a ł g o r z a t a (gniewnie).

Nie damy sobie tego spodobać; będziemy hape- lować.

Ale za co, kiedy nie masz ani grosza, a tu po­

trzeba połowę kosztów płacić i 30 marek kary, które z pewnością będę musiał odsiedzieć.

W ój t .

Usłuchajcie mnie! Kiedyście obaj przegrali, to teraz się pogódźcie, bo zawsze lepsza chuda zgoda, niż tłusty sąd.

M a r y s i a .

Ale, panie wójcie, nie można; ona nam szkodzi, gdzie tylko ma jaką sposobność; (do ucha wójtowi) ona jest czarownicą.

W ó j t .

Nie pleć, a nie bądź zabobonną, bo to jest grze­

chem.

W a l e n t y .

Nie, tego mu nie daruję, będę hapelówał.

S z y m o n .

A za co, kiedy ci krowę sprzedali.

W a l e n t y .

Tobie nic do tego! Marysiu, chodź, pójdziemy hapelować. (odchodzą).

S t a n i s ł a w .

To nie podobna, abyśmy przegrali. Małgosiu pójdziemy do pisarza, niech hapeluje. (odchodzą).

Wó j t .

Słyszycie, moi bracia, że z temi ludźmi nie ma co gadać, oni tak daleko w swojej złości i nienawiści zajdą, że im jeszcze domostwa sprzedadzą.

S z y m o n .

Ha! cóż robić? Jak sobie kto pościele, tak się wyśpi.

Śpiew Kr. 4.

(Wszyscy: wójt i ławnicy).

Kochajmy się, bracia mi'i, Zgoda, jedność od tej chwili, Od pałaców w chatki kmieci Kochajmy się niech głos leoi!

Któż to nam może przeszkodzić, Z bratem się swoim pogodzić;

Z nim sig cieszyć lub weselić, Z nim los, mienie, życie dzielić?

Kochajmy się tylko wzajem, Każda chata będzie rajem, Bo gdzie wejdzie miłość, zgoda, Tam wnet wchodzi i swoboda.

( Z a s ł o n a s p a d a ) . 42

A K T I I I .

(Scena przedstawia celę Więzienną, na prawo sienuik z derą i krzesełko, na którem miseczka i łyżka, na lewo siennik z derą, krzesełko (zydel), na którem m i­

seczka z łyżką, w głębi konew z wodą i drzwi).

SCENA I.

W a l e n t y (sam).

Dotąd się dostałem na moje stare lata, ale po­

czekaj braciszku. Skoro tylko odsiedzę, to sobie ina­

czej zagramy. Brrr... Tak tu zimno! Ani pieca, żeby się ogrzać, ani obrazka, pod którym s i ę pomodlić. JTakże to tu będzie można przetrzymać, (spogląda na siennik).

To mi tu będzie spanie, ani łóżka, ani poduszki, ani pierzyny! Grdyby byli powiedzieli, źe tu nie dają, był

To mi tu będzie spanie, ani łóżka, ani poduszki, ani pierzyny! Grdyby byli powiedzieli, źe tu nie dają, był

Powiązane dokumenty