• Nie Znaleziono Wyników

Mój jeden dzień z czasów okupacjiMój jeden dzień z czasów okupacjiMój jeden dzień z czasów okupacji

Mój jeden dzień z czasów okupacji Mój jeden dzień z czasów okupacji Mój jeden dzień z czasów okupacji Mój jeden dzień z czasów okupacji

Zofia Adel*

* Emerytowany pracownik Politechniki Gdańskiej

60 60 60 60

60 PISMO PG PISMO PG PISMO PG PISMO PG PISMO PG

główną ulicę, na której mieszkałam, patrzymy, a tu krzyk, Niemcy siłą pędzą gdzieś ludzi, gdzie, po co?

Uciekajcie, uciekajcie, Niemcy będą wieszać zakładni−

ków, przygotowali szubienice. Przerażone uciekłyśmy, szczęśliwie, aby dalej, już nie myślimy o jedzeniu, o kupnie, tylko aby uciec od tego widoku, dalej, jak naj−

dalej.

Idziemy w innym kierunku, patrzymy oczom nie wie−

rząc, ale tak, to prawda, idzie długi, bardzo długi wąż ludzi, setki, tysiące, pod eskortą żołnierzy z karabinami na nich skierowanymi, szli boso, w bieliźnie, okryci ko−

cami, śmiesznie ubrani tak, to Niemcy zabierali ich z łóżeki nie pozwolili nawet się ubrać, kobiety, dzieci, mężczyźni.

Idą, krzyczą, coś wołają, jęczą, inni osowiali milczą, Niemcy karabinami ich biją, już wiedzą i my wiemy, że dla nich ratunku już nie ma, prowadzą ich, by za mia−

stem rozstrzelać, idą ostatkiem sił do śmierci, która czeka ich na końcu drogi, nie ma dla nich ratunku, nic zrobić nie można, nie można ich uratować. Jesteśmy bezsilni, tłumy stoją i patrzą, z żalem, litością, a żydzi wołają, po nas wasza kolej, tak, wiemy o tym dziś.

Nie – mówię do mojej przyjaciółki – chodźmy do domu, napijemy się herbaty, słabo mi, napijemy się her−

baty... herbaty, przecież to nie była herbata, jakieś ziół−

ka lipowe czy miętowe, tak szumnie herbatą nazwane, byle napić się czegoś ciepłego. Wróciłyśmy do domu, wyciągnęłam, co miałam, zrobiłam herbatę, mamy już dość wszystkiego, dość, już nie chcemy wychodzić, aby nie patrzeć, skryć się, rozmawiajmy o rzeczach błahych, ale myśl natrętna ciągle wraca do rzeczywistości.

Ile też człowiek może wytrzymać? Siedzimy, roz−

mawiamy, a tu... uderzenia kolbą w drzwi, tak, od razu wiedziałyśmy, co to znaczy, otwieram drzwi, są trzej gestapowcy i jeden cywil, wszystko dobrze ubrane, wy−

pasione, a tu stoimy my dwie, wystraszone po przej−

ściach, jakich byłyśmy świadkami na ulicy, schroniły−

śmy się przed nimi do domu, by nie widzieć, nie sły−

szeć, a oni tu za nami? Wprawdzie wiele już takich wi−

zyt miałam, i zawsze zaczynało się od bicia kolbami, ale zawsze budziło to we mnie jakiś lęk, czego tym ra−

zem chcą? jak to się skończy?

Tak, jak to się skończy? A więc zaczęło się, gdzie mąż? Co miałam powiedzieć, każdy dom jest niebez−

pieczny, do lasu uciec? Nie ucieknie, nie zostawi nas, mówię prawdę, w szkole. Koleżanka służy za tłuma−

cza. A więc mówią, bym oddała gazetki, różne papiery, bo jak nie oddam dobrowolnie, to będą szukać, a jak znajdą, to zabiorą mnie do obozu.

Koleżanka tłumaczy mnie, a ja myślę, jeżeli oddam, to zabiorą mnie, a jeżeli będą szukać, a nie znajdą, to

jest jakaś iskra nadziei, nie, nie mam nic, nic. Dobrze – mówią –będziemy szukać, nam kazali stać, a sami szu−

kają, otworzyli wierzch fortepianu – nic, klawiatura – nie, chcę zamknąć, nie, nie wolno, zdejmują obrazy – nic, każdą książkę wywracają okładką do góry, pościel, bieliznę, wszystko wyrzucili na podłogę, nigdzie nic, i tak szukali pokój za pokojem, a my cały czas stoimy i patrzymy, nie mówimy, nie, bo wiadomo, każde słowo może być dla nich prowokacją, mogą nas bić, ja nigdy nie bita, czy wytrzymam? Czy nie powiem? Wolę mil−

czeć.

Skończyli, coś mamroczą między sobą, nie wiem co, nie znaleźli nic, siedzą i patrzą, ach, przyszło im do głowy, moja sukienka, mała letnia sukienka, kazali mi ją zdjąć i szukają, nie ma nic, stoję w kombinacji i fi−

gach, ale mam jeszcze pasek do pończoch, chcą go obej−

rzeć i nic, nic nie znaleźli, kazali mi się ubrać i wyszli.

I wtedy nastąpiło odprężenie, zaczęłam się śmiać, wzię−

łam przyjaciółkę do drugiego pokoju i pokazuję, nie zna−

leźli, jest zwitek papierów, schowany pod klawiaturą, pod strunami, nie zobaczyli, jesteśmy tym razem urato−

wani. Przyjaciółka miała już wszystkiego dość i wy−

szła, poszła do swojego domu, a ja sama zostałam. Sie−

dzę i nie wiem od czego zacząć, co robić, i nie robię nic, siedzę tak i czekam, ręce mi opadły. Spokoju, spo−

koju. Minęła godzina, jedna, druga, ściemnia się, a tu przychodzi sąsiadka, która mieszka obok, a jej syn pra−

cuje w więzieniu i daje mi męża sygnet, patrzę na nią, a skąd pani to ma? To męża sygnet, poznaję, a proszę pani, mówi do mnie, przyprowadzili pani męża do wię−

zienia na ul. Kazimierzowską, gdzie pracuje mój syn, i w pewnym momencie, gdy Niemiec się odwrócił, pani mąż zdjął z palca i dał synowi. Więc wie pani przynaj−

mniej, że pani mąż jest aresztowany i siedzi w „Brygid−

kach”, tak się to więzienie nazywało. I zaczęło się cho−

dzenie po różnych urzędach, do więzienia, szukania drogi, pomocy i ratunku, znalazłam drogę pomocy do więzienia, mogłam podać kromkę chleba, a to już było dużo, nieraz widziałam, gdy siedziałam pod więzieniem, ludzi wleczonych po przesłuchaniu, którzy już nie mo−

gli ustać na nogach, ginęli i ginęły ich tysiące bez żad−

nej pomocy, a ja zostałam sama, już tylko z dzieckiem, też bez pomocy, zdana na własne siły, pierwszy raz w życiu. To był jeden dzień, tych dni miałam wiele, ale przetrwałam do dziś, i gdy widzę koszmar, jaki prze−

szłam, to myślę, czy to możliwe? Tak to było? To wszystko człowiek mógł przejść? Dziś jestem stara, serce żalem mi się ściska, że tylu mi bliskich pomordo−

wali, tylu ich zginęło, oby tylko los następnych poko−

leń był dla nich łaskawszy. I, powtarzam, nigdy więcej – nigdy więcej.

PISMO PG PISMO PG PISMO PG PISMO PG PISMO PG 61 61 61 61 61

W

koñcu lutego 1939 r. bojówki niemieckie w mundu-rach hitlerowskich wtargnê³y z rana do gmachu politechniki i usunê³y przemoc¹ niespodziewaj¹cych siê niczego studentów Polaków. Mieszka³em wtedy we Wrzeszczu. W dniu tym po pierwszym wyk³adzie przy-szed³em do Bratniaka i dowiedzia³em siê o brutalnym, nieuzasadnionym wybryku niemieckich bojówek. Nast¹-pi³o du¿e poruszenie oraz reakcja wœród kolegów. Jak mog³o nas, Polaków, na terenie Wolnego Miasta Gdañ-ska coœ takiego spotkaæ.

Ustaliliœmy, ¿e w dniu nastêpnym pójdziemy ochot-niczo grupami na politechnikê. Zdawaliœmy sobie spra-wê, ¿e dojdzie do starcia. W³¹czy³em siê do grupy kole-gów Zrzeszenia Lotniczego, do którego nale¿a³em. Po-stanowiliœmy blokowaæ salê rysunkow¹ Zrzeszenia na II piêtrze w Gmachu G³ównym politechniki.

Na drugi dzieñ poszliœmy na politechnikê. Dochodz¹c do bramy ogrodzenia, zobaczy³em na dziedziñcu du¿y t³um studentów niemieckich w mundurach hitlerowskich.

Zdziwi³em siê, sk¹d siê wziê³o tylu niemieckich studen-tów. Niemcy przepuœcili nas bez przeszkód do Gmachu G³ównego. Nasza grupa Zrzeszenia Lotniczego, licz¹ca 9 osób, zajê³a salê rysunkowa na II piêtrze. Sala ob-szerna, ze sztandarem bia³o-czerwonym i portretami dostojników pañstwowych na œcianie czo³owej. W sali du¿e sto³y i taborety. Natychmiast zatarasowaliœmy drzwi dwoma sto³ami, pootwieraliœmy okna i czekali-œmy na atak Niemców. Po pewnym czasie zgie³k prze-niós³ siê na nasze piêtro. Niemcy zaatakowali nasz¹ salkê z ogromnym wrzaskiem i impetem: Polen Tür auf-machen, polnische Hunie raus! (Polacy otworzyæ drzwi, polskie psy wychodziæ) itd. Trzymaliœmy mocno sto³y, nie dopuszczaj¹c do otwarcia drzwi. Zapanowa³a chwi-lowa cisza. Niemcy przynieœli jakiœ ciê¿ki przedmiot, wygl¹da³o na belkê, i zaczêli mocno uderzaæ w drzwi i równoczeœnie naciskaæ. Przy tych uderzeniach drzwi zaczê³y u góry razem z futryn¹ wychodziæ z muru, zacz¹³ sypaæ siê tynk i kurz. Naciskaliœmy mocno sto³ami na drzwi, których Niemcy mimo tak du¿ego nacisku nie mogli otworzyæ. Po pewnej chwili zaczêli r¹baæ p³ycizny drzwi siekier¹. Po wyr¹baniu otworu w miejscu p³ycizny na dole drzwi zaczêli próbowaæ wedrzeæ siê do sali przez otwór.

Wtedy z naszej strony polecia³y w otwór taborety, uniemo¿liwiaj¹c Niemcom przedostanie siê do œrodka.

Na przeszkodzie przy tym sta³y sto³y. Ogromne dzikie

wycia z przezwiskami stwarza³y niesamowit¹ atmos-ferê. Nie odnosz¹c skutku napastnicy wrzucili przez otwór zapalon¹ œwiecê dymn¹. Natychmiast zaczê³a powstawaæ bia³a chmura, ale kolega Kamieñski b³yska-wicznie pochwyci³ œwiecê i wyrzuci³ j¹ przez otwarte okno.

Momentalnie tê czêœæ politechniki ogarnê³a bia³a chmu-ra. Niemcy, r¹bi¹c siekier¹, nadal próbowali siê przedo-staæ przez wyr¹bany w drzwiach otwór, ale bez skutku.

Po pewnym czasie pod wp³ywem ogromnego nacisku z zewn¹trz uszkodzone masywne drzwi otworzy³y siê, przesuwaj¹c jak na zawiasach oba sto³y naszej bary-kady; du¿a niemiecka bojówka wtargnê³a do œrodka i oniemia³a zatrzyma³a siê, zaskoczona tak ma³¹ grup¹ przeciwników. Znajdowa³em siê w tym momencie z przo-du, bli¿ej napastników. Przede mn¹ widzia³em zamilk³e w tym momencie twarze, na moment jak gdyby niezde-cydowane, i wahanie siê. Jeden z m³odych hitlerowców wyskoczy³ przede mn¹ na stó³ stan¹³ zaskoczony, wy-wijaj¹c nad sob¹ nahajk¹, na koñcu której zauwa¿y³em przyczepiony ma³y przedmiot. Inni te¿ mieli coœ w rê-kach. Trwa³o to tylko krótka chwilê. Zaskoczenie

minê-³o. W tym momencie us³ysza³em komendê jednego z na-szych kolegów: przebijamy siê. Sytuacja dla nas, bez-bronnych, by³a beznadziejna wobec tak ogromnej prze-wagi przeciwników. Rzuciliœmy siê jeden za drugim w kie-runku drzwi, staraj¹c siê przedostaæ na korytarz. Niem-cy zaczêli biæ nahajkami i podobnymi przedmiotami, ale w œcisku mieli ograniczone pole do bicia. Przebijaj¹c siê, jedn¹ rêk¹ zas³ania³em sobie g³owê, drug¹ na przemian odpowiednio torowa³em sobie drogê. Otrzyma³em parê uderzeñ w g³owê i w rêkê. Wydosta³em siê na korytarz.

Po wydostaniu siê z sali straci³em kontakt z kolega-mi. Zosta³em pochwycony na schodach przez grupê hi-tlerowców, którzy wykrêcili mi rêce, uniemo¿liwiaj¹c obro-nê. W tym momencie doskoczy³ jakiœ hitlerowiec w czar-nym mundurze i wykrzykuj¹c: Ruhe (spokój) uwolni³ mnie od nadmiaru napastników, którzy doskakiwali do mnie, pluli i wykrzykliwali: polnischer Hund (Polski pies).

By-³em ca³kowicie bezsilny, gdy¿ dwóch silnych napastni-ków trzyma³o mnie mocno za rêce, a czarny, krzycz¹c wci¹¿: Ruhe, rêk¹ uspokaja³ doskakuj¹cych, id¹c obok.

Tak prowadzono mnie przez korytarz i hol na podwórze pe³ne, podobnie jak w gmachu, umundurowanych hitle-rowców. Na dziedziñcu prowadzono mnie przez szeroki szpaler rozognionych i rozwrzeszczanych „nadludzi”.

Ca³¹ drogê a¿ do furtki ogrodzenia – tu ju¿ z pewnej Zdzis³aw Kwieciñski*

* Wydzia³ Budowy Okrêtów politechniki Wolnego Miasta Gdañska, 1937–1939

62 62 62 62

62 PISMO PG PISMO PG PISMO PG PISMO PG PISMO PG

Z

anim w szary świt wrześniowego poranka 1939 roku wdarły się pierwsze promienie słońca i rozległy wy−

strzały armat zwiastujące początek krwawych zmagań, zginie cała załoga kolejarzy gdańskich narodowości pol−

skiej w Kałdowie, Szymankowie i Lisewie, zginą także polscy inspektorzy celni, bestialsko wymordowani przez miejscowych hitlerowców.

Stacja PKP, znana do chwili wybuchu wojny pod nazwą Szymankowo (Simonsdorf), położona w rozwi−

dleniu Wisły pomiędzy Tczewem a Malborkiem, była stacją graniczną na głównym szlaku komunikacyjnym łączącym Berlin z ówczesnym Królewcem. Do 1939 roku na stacji tej odbywała się odprawa celna towarów w ko−

munikacji tranzytowej Prusy Wschodnie – Rzesza Nie−

miecka przez Tczew – Chojnice, punktem zaś odprawy celnej w komunikacji pasażerskiej był przystanek oso−

bowy PKP Kałdowo (dawniejszy Kalthof).

Ziemie leżące między Nogatem a Wisłą miały wybit−

nie rolniczy charakter. Właścicielami ogromnych mająt−

ków rolnych na tych terenach byli wyłącznie Niemcy, u których Polacy mogli być zatrudnieni jedynie jako służ−

ba folwarczna. W wiekowym procesie germanizacyjnym miejscowa ludność polska uległa wynarodowieniu. Brak przemysłu, który byłby związany z odbiorcą w Polsce, a tym samym stałby się podatny na wpływy polskich urzę−

dów, uniemożliwiał Polakom, którzy nie ulegli wpływom germanizacyjnym, zatrudnienie w macierzystych przed−

siębiorstwach. Jedynym przedsiębiorstwem, które mogło wówczas przygarnąć poważną część szykanowanych stale Polaków – gdańszczan, były PKP i w mniejszym zakre−

sie Poczta Polska oraz Urząd Wodny. Zatrudnieni tam Polacy stosowali własną politykę kadrową, mianowicie wywierali nacisk na dostawców towarów do Polski, ce−

lem zatrudnienia w tych instytucjach wyłącznie pracow−

ników narodowości polskiej. Celnik i kolejarz byli jedy−

nymi reprezentantami rządu polskiego na tym wulkanicz−

nym terenie. Na nich głównie skupiła się nienawiść miej−

scowych szowinistów niemieckich.

Prowokacyjne wystąpienia Niemców datują się od cza−

su dojścia Hitlera do władzy. Natomiast kiedy w kwiet−

niu 1939 roku III Rzesza wypowiedziała zawarty pięć lat wcześniej pakt o nieagresji z Polską, rozszalał się na ob−

szarze byłego Wolnego Miasta Gdańska terror, którego ofiarami stali się przede wszystkim Polacy. Początkowo były to błahe łobuzerskie wybryki: tłuczenie żarówek na przystanku osobowym PKP w Kałdowie, wrzucanie pe−

tard do mieszkań pracowników kolei polskich itp. Na sku−

tek interwencji władz polskich sprawą tą zajęła się poli−

cja gdańska. Sprawców oczywiście nie wykryto. Pozor−

na gorliwość, a w istocie niesłychana tolerancja policji