• Nie Znaleziono Wyników

Emil Littré i jego szkoła

W dokumencie Studya nad pozytywizmem (Stron 74-132)

W literaturze nowożytnej je s t L ittré zjawiskiem nadzwyczajnem. Niższy od wielu współczesnych, gdy zważysz oryginalność pomysłów, wielkość intnicyi lub świetność stylu, przewyższa prawie wszystkich erudycyą wszechstronną, pracowitością bez granic, łatwem a zawsze świeżem produkowaniem. A by znaleźć mu równego, trzeba cofnąć się aż do Benedyktynów francuzkicb, nieustępujących mu co do w ytrw a­ łości w pracy, lub słynnych polihistorów, co, jak Leibnitz, upraw iają naraz nieprzejrzane obszary wiedzy. B ył lekarzem, przyrodnikiem, historykiem, filologiem, literatem , a w każdym z tych charakterów zdo­

był sobie wawrzyny niewiędniejące. W połowie zaś życia, nel mezzo

del carnmin di nostra vita, kiedy już wielkiego zażywał znaczenia, p rze­

szedł do nauki nowej, oddał się w szkołę filozofowi, a przekonany, że znalazł prawdę, resztę życia służbie jej poświęcił. Ten stosunek od­ słonił wszystkie przymioty jego pięknej duszy, a głównie jedną uwy­ datnił cnotę, której zwykle szukamy napróżno u filozofów. W ielu szczyciło się tem, że byli sławnego myśliciela uczniami, bo to przyno­ siło im chlubę, rozgłos, znaczenie; ale takich, którzy zaparłszy się w ła­ snej osobistości, całe szczęście swoje pokładali w Wywyższaniu m istrza, dzieje filozofii ledwo kilku wymieniają. Są to rari nantes in gurgite

vasto. Em il L ittré był jednym z tych nielicznych, a to stanowi jego

sław ę najpiękniejszą. Jeszcze wiele lat po śmierci m istrza, który czę­ sto płacił mu grubą niewdzięcznością, a w końcu odepchnął, napisał słowa szlachetne: „Uznaję, że zawdzięczam jemu moje istnienie filozo­ ficzne, ową naukę, która mnie te same usługi oddaje, jak ie dotąd światu

oddawała ta teologia lub metafizyka, naukę, k tó ra wszystkie korzenie swoje ma w wiedzy pozytywnej, bo tylko tę za panią moją uznać po­ trafię. Poddaję się więc przodowaniu Comt’a, a przyjm ując to poło­ żenie, ja k prawda rzeczy i własne moje poczucie mi nakazują, głoszę nieodwołalnie stały zamiar wywyższenia człowieka, pod którym się staw iam “. 1). Tej obietnicy pozostał wiernym aż do śmierci.

I .

Emil L ittrś pochodził z dzielnej rasy 2). Ojciec jego był rodem z A vranckes w Normandyi, a w młodości bił się po różnych morzach przeciw anglikom. Jak o najcenniejszą pam iątkę z owych wypraw cho­ wał szpadę honorową, którą za odwagę szaloną ofiarowała mu ludność wyspy Ile-de-E rance. Dobrał sobie żonę równego hartu, która będąc młodziutką panną, w yruszyła z oddziałem chłopów zbrojnych na po­ moc republikanom oblegającym Liou, aby przyspieszyć oswobodzenie ojca z więzienia. Niedługo po małżeństwie przenieśli się do Paryża, gdzie urodził się 1 lutego 1801 r. Emil, najstarsze ich dziecko. Po ojcu odziedziczył atletyczną siłę, po matce gorące serce, po obu razem nadzwyczajną prawość charakteru i miłość zasad republikańskich. Chodząc do kolegium Louis le Grand, był zawsze pierwszym w k la ­ sach, a przy końcu roku zabierał prawie wszystkie nagrody, niekiedy sto tomów i więcej. Szczęściem wielkiem, mieszkał zawsze przy

ro-1) . Auguste Comte et la philosophie positive, p. 663.,

2) Najlepszą "biografię filozofa napisał Sainte-Beuve w r. 1863 w trzech nume­ rach „Constitutionel’a“, a przedrukowaną w „Nouveaux Lundis“. Paris 1865. Tome V, p. 200—2ł6. Wiadomości do la t późniejszych znajdują się w dziele: „Augustę Comte et la philosophie positive“, gdzie często mówi autor o stosunkach swoich z mi­ strzem; potem w przedmowie do nowego wydania „Cours de philosophie positive“; tak­ że w dziele: „Etudes et GUaaures“. Paris 188C; w drugiem wydaniu książki: „Conser­ vation, Révolution, Positivism e“, która przypomina Retrakcye ś. Augustyna; naresz­ cie w kilku artykułach czasopisma „La Philosophie positive“. Monografia: M. Littré et le positivisme par E. Caro, Paris 1863, nie ma żadnej wartości. U nas napisał o nim artykuł bardzo udatny p. Ignacy Skrochowski w „Przeglądzie Powszechnym“ r. 1834 (kwiecień).

dzicach, bo nie masz instytucyi szkodliwszej dla moralności lub rozwo­ ju indywidualnego chłopców nad in ternaty francuzkie. W dniach wa­ kacyjnych spraszał do siebie zdolniejszych kolegów i ugaszczał ich w ogródku, a często ojciec jego, podówczas szef biura adm inistracyi skarbowej, należał do zabawy, lub m ądrą rozmową wzniecał zapał do nauki. M iał bowiem sta ry m arynarz niezwykłe wykształcenie. Ode­ brawszy bardzo niedostateczne wychowanie, uzupełniał braki jego z tą samą żelazną energią, z którą niegdyś bił anglików po morzu Iudyj- skiem. K ażdą wolną od zajęć biurowych chwilę poświęcał językom. N auczył się po grecku, a naw et po sanskrycku, co było na owe czasy czemś fenomenalnem, był także członkiem czynnym stow arzyszenia azyatyckiego Société asiatique. M ając taki wzór przed oczami, a ciągle zagrzewany do pracy, Emil nietylko w wysokim stopniu poznał łacinę i greczyznę, lecz wyuczył się pryw atnie niemieckiego, angielskiego i włoskiego języka, niezbędnych szczebli do jego późniejszych po­ wodzeń.

G dy miał lat ośmnaście, zaczął przygotowywać się do szkoły po­ litechnicznej, ale chwilowe kalectwo, którego nabawił się przy pływa­ niu, odwiodło go od zamiaru. Dopiero w roku 1821 mógł oddać się na nowo studyom, a tym razem obrał medycynę. Zdawało się, że na tem polu zostanie nielada znakomitością, bo z zadziwiającym zapałem od­ był wszystkie kursa, ale gdy w r. 1827 stanąć miał do egzaminu do­ ktorskiego, śmierć ojca nadała zwrot nowy jego życiu. W przedmo­ wie do „Médicine et Médicins“ powiada o sobie: „Pisałem dużo o me­ dycynie: artykuły do dzienników, artykuły do Encyklopedyi, monogra­ fię o cholerze, wydanie H ippokratesa; żyłem w szpitalach dziesięć lat jako extern ista i jako in tern ista, towarzyszyłem pilnie jako uczeń K ay er’owi w jego wizytach, a jednak nie złożyłem żadnego egzaminu, nie mam żadnego tytułu medycznego i nie jestem lekarzem “.

M ajątku żadnego nie było, a Emil jedyną uadzieją matki i młod­ szego b rata. Zdawało się jemu, że niepewna karyera początkującego lekarza nie daje rękojmi utrzym ania, a tak odstąpiwszy od egzaminu, dawaniem lekcyj opędzał potrzeby własne i rodziny. Przyjaciele, któ­ rych to nadzwyczaj korciło, zapoznali go z Armandem Carrel, naczel­ nikiem wpływowego podówczas dziennika „N ational“, ale ten nie po­ znał się na nim odrazu i przez kilka la t do tłómaczeń używał. Dopiero

w r. 1835 przypadek zrządził, że polecono mu streścić głośną rozpra­ wę John H erschella „o stndyowaniu filozofii przyrodzonej 1). L ittré wywiązał się z zadania z tak ą znajomością rzeczy i z takim talentem , że Carrel przeczytaw szy arty kuł, wpadł do sali wspólnej, gdzie przy długim stole razem z innymi siedział pokorny tłómacz, i zawołał: „To nie twoje m iejsce, będziesz odtąd jednym z redaktorów “. Z polepsze­ nia swego m ateryalnego skorzystał L ittró, aby znowu oddawać się me­ dycynie ulubionej. P rzez sześć la t wszystkie wolne chwile przepędzał w szpitalu la Charité, pomagając słynnemu K ayer’owi, a jego prace „O cholerze“, „O wielkich epidemiach“ itp. zjednały mu uznanie p o ­ wag fachowych. Od r. 1837 do 1846 wydawał czasopismo lekarskie: „L’E xpérience“; później, w roku 1851 przełożył „Podręcznik fizyologii“ Miillera 2), a z K arolem Robin’em w r. 1854 sporządził nowe, zupełnie przerobione wydanie L ykcyonarza medycyny i chirurgii P io tra Ny- ste n ’a 2). Jego siła produkcyjna była podówczas tak wielka, że zna­ komity arty k u ł o „sercu“ podyktował w jednej nocy. Szczytem zaś i koroną tych prac literacko-m edycznych pozostanie nazawsze wydanie i przekład H ippokratesa. Ju ż w r. 1834 księgarz Baillière zachęcał go do tej pracy, ale tyle wypadało zwyciężać przeszkód, że pierwszy tom nie prędzej ukazał się ja k w r. 1839, a dziesiąty i ostatni dopiero w r. 1862. Z araz pierw szy tom wywołał podziw zasłużony, a uczucie to rosło z każdym tomem następnym. Tylko filolog może należycie ocenić ogrom tych trudów, towarzyszących takiemu zadaniu. D zieła H ippokratesa leżały oddawna nietknięte, a o nim samym nic prawie nie wiedziano, choć tyle napisał i tak i wpływ potężny wywarł na ruch umysłowy wieku Peryklesowego. Kolosalna ta postać była

zapomuia-1) Preliminary diseourse on the study of natural philosophy. London 1830. Z) Manuel de Physiologie. Paris 1851. 2 voll. Baillière.

3) „Dictionnaire de inédicine, de chirurgie, de pharmacie, des sciences acces­ soires et de l’art vétérinaire par Pierre Nysten, lOième édition, entièrement retondue par E. Littré et Ch. Robin. Paris 1855. Baillière. Słownik wydany po raz pierwszy przez Capuron'a, udoskonalony przez Nysten’a, doczekał się dziewięciu edyeyj. Littró w części przez skromność, w części przez cześć dla Nysten’a, zachował jego nazwisko na tytule lóej i 1 1 ej edycyi, wyrokiem jednak trybunału w r. 1866 zmuszony został

do opuszczenia nazwiska, gdyż wdowa po zmarłym lekarzu oskarżyła Littré’go o wprowadzenie zasad do książki, któryek mąż jej nie podzielał.

74

na, jak posąg jaki grecki zasypany piaskiem. W szyscy czuli potrzebę nowego wydania, domagali się jej lekarze, filozofowie, literaci. Ale wydanie dzieł ojca medycyny należy do rzędu zadań, które wszystkich odstraszają. Aby je rozwiązać, trzeba być helenistą gruntownym, a zarazem uczonym lekarzem, a tak a kombinacya przytrafia się raz na sto lat. L ittre był jednym i drugim i dla tego bez wahania, choć do­ skonale widział trudności, zabrał się do pracy. Zapewne filolog wy­ tknie różne usterki w metodzie, jakiej trzym ał się w ustaleniu tekstu, ale zważywszy, że po raz pierwszy musiał porównywać mnóstwo nie­ zbadanych rękopismów, a za ich pomocą ułożyć tekst jakiś czytelny i że genialnie oddał go po francuzku, należy uznać, że co w ówcze­ snych warunkach mógł zrobić jeden człowiek, to zrobił z całą sumien­ nością. A wstęp do pierwszego tomu, wzór dobrze udanego studyum historyczno-krytycznego, je s t najlepszą monografią, jak ą mamy o H ip- pokratesie i długo mieć będziemy 1). Wieje z niej duch potężny cy- wilizacyi helleńskiej, miłość gorąca wolności, zrozumienie szerokie sy- tuacyi politycznej, wśród której działał i pisał ojciec greckiej m edy­

cyny. Przytoczę choć jeden ustęp, jako próbę stylu i metody, z którą francuzki m edyk-literat traktow ał przedmiot odległy, a napozór wcale nie nadający się do górnego polotu, do wznioślejszych uwag:

„H ippokrates kw itnął w epoce najświetniejszej cywilizacyi grec­ kiej, w wieku Peryklesa, który zostawił pamiątki nieśm iertelne. Żył razem z Sokratesem, Fidyaszem , Sofoklesem, Eurypidesem, Tucydy- desem, Arystofanesem , a nie był niegodnym tego towarzystwa wyso­ kiego. On także podzielał uczucie, które podówczas przenikało liele- nów, dumnych z wolności, zapalonych zwycięztwami, zachwyconych utworami pięknemi w sztukach, literatu rze i naukach. Zobaczcie w rozprawie „o powietrzach, wodach i m iejscach“, z jak ą dumą grek tryumfuje nad barbarzyńcem, człowiek wolny nad poddanym, mającym pana, europejczyk zwycięzca nad azyatą, wszędzie zwyciężonym na lą ­ dzie i na morzu. Czyż można znaleźć uczucie, z większą dumą

wyra-1) Oeuvres complètes d’Hippocrate. Traduction nouvelle avec le texte gree en regard, collationné sur les manuscrits et toutes les éditions, accompagnée d’une in­ troduction de commentaires médicaux, de variantes et de notes philologues, suivie

żonę, nad tę wyższość rasy, k tó rą lekarz z Kos przypisuje rodakom, swoim? Im głębiej wnikamy w sens pism H ippokratesa, im dokładniej przejmujemy się treścią i formą jego myśli, tem lepiej się rozumie po­ krew ieństwo jego z wielkiemi umysłami spóiczesnemi, tem silniej jest:

się przekonanym, że on także jak oni, nosi na sobie piętno greckiego geniusza“.

Po ukazaniu się pierwszego tomu, Akadem ia des Inscriptions etf

Belles-Lettres (jedna z pięciu, z których składa się In sty tu t francuzki)

postanowiła autora zamianować członkiem swoim, ale wprzódy musiała pokora jego przebyć ciężką próbę. Istn ieje we F rancyi śmieszny acz starodaw ny zwyczaj, że kto chce do Akademii należeć, musi sam po­ stawić kandydaturę swoją i ubiegać się o głosy. Oczywiście L ittré , pomimo nalegań przyjaciół, nie byłby zdecydował się na taki krok upo­ karzający, gdyby nie prośby starej matki, której się to zdawało potrze- bnem dla szczęścia syna. Odbył więc prawem przepisane wizyty,, a towarzyszył mu przyjaciel od serca Barthélém y S aint-H ilaire, zn a­ ny już podówczas z przekładu „Polityki A rystotelesow ej“. Bywało, że który z akademików przerażał się, widząc aż dwóch przybyw ają­ cych kandydatów, ale Saint H ilaire prędko uśmierzał obawy, mówiąc: Nie A rystoteles przychodzi po wasze głosy, lecz H ippokrates.

Gdy wszedł do Akademii, otwarło się przed nim szerokie pole do pracy. W ybrano go do komisyi, układającej „H istoryę literacką F r a n ­ cyi“ (H istoire littéraire de la France), a w tym charakterze napisał dużo sprawozdań i notatek do trzech tomów ( X X I —X X III) olbrzymie­

go wydawnictwa. Opracował medycynę średniowieczną, glosaryusze, poezye starofrancuzkie itd., a tak coraz gruntowniej poznawał język i literaturę najdaw niejszą Franeyi. Nie był zresztą nowicyuszem w tych 3tudyach, bo już od roku 1836 umieszczał w „Revue des deux, mondes“ bardzo wykwintne studya o tych samych przedmiotach, zwłar szcza o trubadurach, a że miał bardzo praktyczny zwyczaj pisania w języku, którego się uczył, mniemając, że ta k lepiej pozna jego fo r­ mę i ducha, przetłóm aezył jednę pieśń Iliady i,całe „Piekło“ D anta, na francuzczyznę X IV wieku. Przekłady te, niedostateczne pod względem poezyi, odznaczały się wielką znajomością gram atyczną d a­ wno umarłego języka. P o ezję zresztą zawsze lubił,, a w młodości sam.

76

pisyw ał wiersze i wierszem przekładał poezye Szyłlera 1). Nie należy oczywiście zbyt surowej m iary przykładać do utworów młodzieńca, któremu Bóg odmówił prawdziwego natchnienia, a dał pragnienie wie- lowiedzy; ale z ćwiczeń owych wyniósł nietylko gust formy pięknej, lecz i znajomość mechaniki języka. W ogóle miał namiętność do tłó- maczenia, której aż do śmierci folgował. W tym samym roku, w któ­ rym wszedł do Akademii, przełożył „Żywot Je z u sa “ doktora S tra u s­ sa 2), praca również trudna ja k niewdzięczna, gdy się zważy ciemność oryginału i ujemność jego rezultatów. W r. 1848 w zbiorze łacińskich autorów N isarda, wydał z przekładem całą „H istoryę n a tu ra ln ą “ .Pli­ niusza 3), robota gładka, pilna ale powszednia, bo też nie mógł jej po­ święcić dwudziestu pięciu lat, jak Hippokratesowi. K to zresztą może poszczycić się, że zrozumiał lub dokładnie wyłożył tysiące miejsc cie­ mnych w olbrzymiem dziele adm irała rzymskiego, którego umysł cie­ kawy, badawczy, zajmował się omnibus rebus et quibusdam aliis.

Od r. 1853 często pisywał do „Journ al des D ébats“, a w 1855 zaproszony na stałego współpracownika do „Journal des S avants“, regularnie w nim umieszczał arty k u ły filologicznej lub historyczuej treści. A jak gdyby tych zajęć nie dosyć było, L ittré , którego zapał się wzmagał z przybywaniem pracy, postanowił wykonać zamiar, o k tó ­ rym m arzył oddawna. Ju ż około roku 1840 mówił o potrzebie nowego słownika, bo tak zwany „D ictionnaire de 1’A cadem ie“ nie odpowiadał potrzebom czasu, ale przerażała go wielkość przedsięwzięcia. Myśl

1) Ukazały się w „Revue germanique“, a samodzielne poezye w „Littérature et histoire. Paris 1875.“ W dziele tem przedrukował także autor szereg artykułów, rozrzuconych po dziennikach. Obszerniejsze artykuły z wyżej wymienionych czaso­ pism, weszły do dwóch innych dzieł: „Etudes sur les barbares et le moyen âge. Paris 1867. D idier.“ „Histoire de la langue française. Etudes sur les origines, l’etym olo- g ie , la grammaire, les dialectes, la versification et les lettres au moyen âge. ‘2 voll.

Paris 1862.“

2) Vie de Jésus ou examin critique de son histoire par le docteur David Fré­

déric Strauss. Traduite de l’allemand sur la dernière édition, par E. Littré. Paris 1*39— 1840. 4 voll. Ladrange. Nowa edycya z r. 1856 w dwóch tomach, poprzedzona jest przedmową obszerną, o której później zrobimy wzmiankę osobną.

3) „Histoire naturelle de Pline“, traduite par Littré, avec le texte en regard- Paris 1848—1850. ‘2 voll. Edition de Nisard.“

jednak uparta wracała, a może na seryo nigdy jej nie porzucił. N ale­ gał także przyjaciel z lat szkolnych, zasłużony księgarz H ackette, ofia­ rując wszelką pomoc m ateryalną.

T ak nareszcie w 1855, po nocy bezsennej, gorączkowej, w k tó re j odważył resztę sił, jakie mu pozostały, a długość pracy, do której się zabierał, podpisał kontrakt. N ikt lepiej od niego nie był przygotowany do podobnego dzieła. Studyami nad gram atyką i lite ra tu rą staro-fran- cuzką zebrał sobie obszerny m ateryał, a znajomość niemieckich prac na polu lingw istyki porównawczej, zwłaszcza romańskiej, ułatw iła mu Avynalezienie nowej, poprawnej metody. Postanow ił oprócz słów za­ w artych w Dykcyonarzu Akademii, zebrać ile się dało neogolizmów i archaizmów, a przy każdem słowie podać, oprócz wymowy, głów ne właściwości gram atykalne, potem definicyę i różne znaczenia, stw ier­ dzone przykładam i z autorów trzech ostatnich wieków, a nadto histo- ryę każdego słowa u dawniejszych autorów i jego etymologię. Oczy­ wiście tak obszerny plan nie zawrsze dał się przeprowadzić w zupełno­ ści, ale mając go ciągle przed oczami, zdołał autor stworzyć słownik, rzeczywiście historyczny, uwzględniający, o ile to zrobić się dało, roz­ wój każdego słowa od początku litera tu ry francuzkiej do naszych cza­ sów. J a k nie od razu Rzym zbudowano, ta k i ten plan genialny doj­ rzew ał powoli, ulegał różnym modyfikacyom. „Ten, kto patrzy na moje cztery tomy—powiada au to r—i na ich tysiące stronnic o trzech kolumnach, zapewne sądzi, że na to wszystko wiele czasu potrzeba by­ ło, ale nie domyśla się, ile czasu, bez żadnego śladu, pogrzebano w po­ szukiwaniach próżnych i bezowocnych, gdy wypadało cofać się w ty ł, przerabiać, zaczynać na nowo.“ K sięgarz dostarczył ludzi wykształ­ conych, którzy na karteczkach spisywali pod każdem słowem odnośne zwroty i sposoby mówienia. Sam L ittró zebrał ich wiele, a żona i cór­ ka pomagały skrzętnie. K arteczek sypało się bez liku, jak płaty śnie­ gu w zimie. I nowa powstała trudność, żeby wybrnąć z tej zawiei. „P rzy rozm iarach, jakie zamyślałem nadać Słownikowi, byłbym bez ratunku zginął w czasie i przestrzeni, gdybym był w każdym z dzia­ łów chciał uledz pokusie, żeby być kompletnym. Należało koniecznie zdobyć się na ofiarę, pam iętając na całość, a zabraniając sobie ostate­ cznego wykończenia części. Nie pożałowałem tego postanowienia. Całość się zrobiła, a o nią głównie chodziło, bo w wielu razach całość

ro zstrzyg a ostatecznie.“ Dzięki tej przezornej metodzie, już w r. 1859 było kilka arkuszy gotowych do druku, ale autor nie chciał ich oddać, dopóki cały m anuskrypt nie będzie ukończony. K sięgarz przeciwnie, pragnął zaraz druk rozpocząć, przew idując słusznie, że bez tego p rz y ­ musu moralnego L ittré nigdy nie skończy dzieła, tyle zawsze lubił po­ praw iać i uzupełniać. Po długich układach, a wielkiej walce wewnę­ trzn ej, filozof w końcu ustąpił. Ju ż 27 września 1859 składano pierw ­ szy arkusz, a 4 lipca 1872 odbito ostatni. D ruk olbrzymiego dzieła trw a ł la t trzynaście, z jedną tylko przerw ą, kiedy najazd pruski, a po nim straszne dni komuny ubezwładniły wszelką pracę umysłową w P a ­ ryżu. W tedy, ja k każdy praw y francuz, L ittré, pogrążony w ponurej apatyi, czuł się niezdolnym do pracy jakiejkolwiek; zresztą, nie miał n aw et skryptów swoich i karteczek pod ręką, bo na pierwszą wieść o nadciąganiu prusaków, kazał je w ośmiu skrzyniach pochować w pi­ wnicach H ach ett’a. Tam spoczywały nietknięte aż do czerwca r. 1871. Gdy 4 lipca roku następnego odbito arkusz ostatni, radość jego nie znała granic. Nie przypuszczał nigdy, że potrafi dokończyć dzieła, którego kolumny dodane do siebie, tworzyłyby pas 37 kilometrów długi 1).

W ydaje się prawie niepodobnem, że L ittré, zajęty tylu innemi pracam i, umiał znaleźć dosyć czasu na tak mozolną i suchą robotę, która przez lata całe z przerażającą jednostajnością pow tarzała się. Jednak że L ittré był mistrzem w korzystaniu z czasu, a chociaż nie zam ykał się herm etycznie przed ludźmi, umiał jednak większą część dnia zachować dla siebie. Opowiada autor swój sposób życia w b ar­ dzo zajmującej pogadance: „Comment j ’ai fait mon dictionnaire de la langue française.“

„Urządziłem się tak, że wyrzekłszy się każdej rzeczy niepotrze­ bnej, pozwoliłem sobie jednak zbytek dwóch mieszkań, jednego na wsi, a drugiego w mieście. M ieszkanie wiejskie było w M esnil-le-Roi, z małym starym domkiem i ogrodem. Ogród miał trzecią część

hekta-— 78

1 ) „Dictionnaire de la langue frangaise“, par E. Littró, stanowi dwa ogromne

domy, podzielony każdy na dwie części, w ielkiego formatu in 4-to. Pierwszy tom, oprócz przedmowy (str. LIX), ma stron 2,080, drugi 2,628. Każda strona drukowana •drobnym drukiem w trzech kolumnach.

ra, był dobrze utrzym ywany, wydawał owoce i jarzyny, słowem, jak starcowi u W irgiliusza: dapibus mensas onerabat inemptis. Tam prawie na samotności, mogłem łatwo rozporządzać godzinami. W stawałem o ósmej z rana. Powiesz może, czytelniku, że to bardzo późno dla

W dokumencie Studya nad pozytywizmem (Stron 74-132)

Powiązane dokumenty