• Nie Znaleziono Wyników

John Stuart Mill

W dokumencie Studya nad pozytywizmem (Stron 162-200)

W Anglii, przeciwnie niż we F ran cy i, filozofia Gomte’a została przyjętą wcześnie i bardzo życzliwie. W praw dzie dla publiczności szerszej przełożyła ją dopiero w r. 1853 H a rrie t M artineau w wydaniu skróconem: „The positive philosophy of A uguste Comte, freely tra n s ­ lated and condensed.“ London 1853, 2 voll., a dla „religii ludzkości“ zaczęto stawiać kaplice jeszcze później, ale w kołach uczonych główne dzieło Comte’a znalazło od razu i sędziów bezstronnych i wielbicieli gorących. J u ż w r . 1838 B rew ster wystąpił w „Edinburgh R eview “ 1) z k ry ty k ą bardzo gruntow ną dwóch pierwszych tomów, podnosząc w szystkie zasługi i błędy w poglądach matematycznych i przyrodni­ czych filozofa francuzkiego, a jeżeli mimochodem potępił jego tenden- cye anti-chrześciańskie i wyraził zadowolenie, że w szkołach an ­ gielskich nie są głoszone podobne zasady, „zatruw ające źródło wycho­ w ania moralnego i religijnego“, to sąd słynnego fizyka nietylko nie je s t niesprawiedliwym, jak zdawało się L ittre ’mu 2), lecz zbyt łago­

dnym, ho oparty na dwóch pierwszych tomach, zaw ierających najmniej wycieczek przeciw religii. Gdyby znał tomy następne, byłby wyrok daleko surowszym. Najwięcej jednak rozgłosu użyczył Comte’owi Mill, gdy w swym „Systemie logiki“ nazwał go „większym od Jo h n ’a H er- shell’a i W hew el’a “, jego spekuiacye „zadziwiającemi“, a jego dzieło

1) Vol. 77. July p. 271 sq.

naw et „najważniejszem ze wszystkich, jakie dotąd ukazały się na polu filozofii naukowej.“ Te i podobne wyrażenia zrobiły w krajach, gdzie nie znano Comte’a, a już czytywano M ill’a, wielkie wrażenie. Z d ru ­ giej strony miano anglików zawsze za ludzi „pozytywnych“, szydzą­ cych z german metaphysics, wierzących w arytm etykę i prawdy do­ świadczalne, a tak ustaliła się powoli nazwa „pozytywizmu angiel­ skiego“, zwłaszcza po ukazaniu się książeczki dowcipuej Taim a 1). Przekonam y się, że ta nazwa dawana pewnej grupie myślicieli niepo­ spolitych, je st zupełnie niewłaściwą, że między „pozytywizmem“ an­ gielskim a francuzkim ta k mało je s t zgody w kwestyach zasadniczych, ja k między liberalizmem lub radykalizmem angielskim a podobnemi zjawiskami politycznemi na kontynencie; że nareszcie poparcie moral­ ne, jakiego spodziewali się pozytywiści od imion głośnych Milka, L e- wes’a i H e rb e rta Spencer’a, było zupełnie urojonem, a nawet przeciw nim się obróciło.

I.

John S tu a rt Mili urodził się 20 maja 1806 r. w Londynie, a cho­ wany był nadzwyczaj oryginalnie 2). Nie miał spełna lat trzech, gdy już wypisywał mu ojciec na karteczkach słowa greckie do uczenia się na pamięć. T a operacya jednostajna była jego pierwszem wspomnie­ niem, a można powiedzieć, że praw ie równocześnie zaczął chodzić i czy­ ta ć po grecku. P rzy takiej metodzie, robiąc szybkie postępy, przeczy­ ta ł do ósmego roku H erodota, Xenofonta, Diogenesa z L aerty, Lucya* na, a naw et Platon a dyalogi łatw iejsze. Tak wczesną uczoność,

po-1) „Le positivisme anglais. Étude sur Stuart Mill.“ Paris 1864-,

2) Żyeie swoje opowiedział Mili w Autobiografii, która w yszła w Londynie 1873, w roku jego śmierci. Cytować ją, będę podług przekładu niemieckiego Karola Kolb’a, ogłoszonego w Stuttgardzie 1874. W ocenianiu jego działalności politycznej, polegałem głównie na dziele znakomitem: „A History of our ewn times by Justin M. Carthy.“ Leipzig 1879—1880. Tauclinitz 5 voll., dającem obraz mistrzowski w y­ padków politycznych od r. 1837—1879 na tle parlamentaryzmu angielskiego, choć przyćmiony niekiedy przesądami liberała irlandzkiego.

160

mimo zdolności swoich, nabywał oczywiście ze znacznym trudem, a na­ wet z boleściami. Nie mogąc zaglądać do słowników, bo wtedy uży­ wano grecko-łacińskich, a on po łacinie nie umiał, musiał co chwilę pytaniam i naprzykrzać się ojcu, który pracował nad obszerną „Histo- ry ą Indyj angielskich“, a łatwo się niecierpliwił. Nie wchodziła więc greczyzua zbyt przyjemnie do główki malca. Wieczorem ojciec, znu­ żony pracą całodzienną, dawał mu lekcye arytm etyki, które zostawiły mu „wspomnienia bardzo nieprzyjem ne.“

W chwilach wolnych czytywał książki angielskie, a na prze­ chadzkach musiał o nich bardzo szczegółowo zdawać spraw ę. Tak przestudyow ał R obertsou’a, Huro’a, Gibbon’a, W atson’a, Hook’a, Rol lin ’a i mnóstwo innych książek uczonych, a tylko niekiedy, dla roz­ rywki, wolno mu było sięgać po „Robinzona K ruzoe“, „Don K iszota“ lub „Tysiąc i jedne noc“. Gdy miał la t ośm, przybyła mu łacina, a nie ubyło nic ze studyów greckich, bo ojciec „żądał nietylko maximum te­ go, na co zdobyć się mogłem, lecz wiele, co przechodziło moją pojęt- ność“, opowiada filozof. Od ósmego do dwunastego i oku przeczytał całego Horacego, W irgiliusza, Eedrusa, Liwiusza i Salustyusza; dużo wyjątków z Owidyusza, Terencyusza, Lukrecego, Cycerona; całą Ilia ­ dę i Odyssee; wiele sztuk Sofoklesa, Eurypidesa, A ristofauesa, całego prawie Demostenesa i resztę mówców ateńskich. Przytem uczył się m atematyki i czytyw ał książki angielskie, musiał nadto ekcerpować reto ry k ę A rystotelesa i ćwiczyć się w pisaniu wic-rszy, nawet trage- dyj, chociaż od Muz był zupełnie upośledzony. To też niedziw, że ta kie jeżdżenie przymusowe na Pegazie, wydało mu się w latach doj­ rzalszych głupstwem niesłychauem.

AY dwunastym roku przechodził logikę, po łacinie, według ksią­ żek scholastycznych. M ęczył się nad wynajdywaniem błędów w b u ­ dowie sylogizmów, a coraz bardziej gustował w dyalogach Platona, na­ bywając wnich wprawy dyałektycznej. Za te ćwiczenia, które położyły fundament pod jego wielkość późniejszą, chował dla ojca wdzięczność dozgonną.

S tary Jam es Mili żył mozolnie z prac literackich, gdy niespo dzianie w r. 1819 został asesorem w tak zwanem India House. P rz y ­ puszczano powszechnie, że niedawno przedtem ogłoszona „H istorya In d y j angielskich“ (H istory of british India. London 1817, 3 voll.),

pełna prawd nieprzyjem nych dla przemożnej kompanii kapieckiej, z a ­ grodzi mu nazawsze drogę do podobnej karyery. K om pania jednak ceniąc rozległe studya jego nad przeszłym i ówczesnym stanem pół­ wyspu przedgangesowego, pragnęła zużytkować jego wiadomości nie­ zwykłe, a później zamianowała go naw et szefem komisyi egzam inacyj­ nej, której zadaniem było oceniać ustawy i rozkazy, przygotowywane dla dominium indyjskiego. Chociaż te rzeczy odległe, wobec stosun­ ków dzisiejszych, z gruntu odmiennych, mają tylko wartość wspomnie­ nia historycznego, bo z r. 1858 skończyły się rządy kompanii, a jej dominium przeszło pod władzę bezpośrednią korouy; warto jednak za­ pisać na tem miejscu, że obaj MilFowie, ojciec i syn, należeli do naj­ znakomitszych urzędników kompanii, i że od nich wyszły wszystkie praw ie ulepszenia ekonomiczne, adm inistracyjne i sądowe, dokonane w ludyach o l r. 1820—1856 1).

S tary Jam es, pomimo zajęć nowych, nie zaniedbywał wychowa­ nia syna. Przyszła kolej na ekonomię polityczną, kiórej znajomość gruntow ną rozw inął w „H istoryi Indyj angielskich“, a dzieło słynne R icard ’a 2), z którym łączyła go dawna zażyłość, obrał za podstawę lekeyj. K ie była to nauka zbyt ponętna dla chłopca trzynastoletniego, ale dzielnym umysłem swoim a pracą w ytrw ałą umiał przyswoić sobie wszelką naukę. Z uwagą wytężoną przestudyował dzieło sobie podane, a wyciągi jego posłużyły później ojcu do napisania podręcznego „Ele- ments of Political Econom y“.

T ak rozwijał się chłopiec w pierwszej młodości swojej, a w wie­ ku, kiedy nawet najzdolniejsi chodzą jeszcze do niższych klas gimna- zyalnych, on nietylko poznał całą litera tu rę starożytną i angielską, lecz nadto logikę i ekonomię, i to bardzo gruntownie. Mógł powie­ dzieć bez przesady, że „wyprzedził rówieśników swoich o ćwierć wie­ k u “ 3). Czy tak i system edukacyjny był dobry, i czy każdy chłopiec pod równym dozorem byłby zaszedł tak daleko, je s t więcej niż w ątpli- wem. MilTowi zrazu tak się zdawało, ale w wieku dojrzalszym, po

1) Zob. „A history of our own times“. Voll. I ll, p. 113. Por. „John Stuart Mill’s Selbstbiograpbie, p. 21.

2) „Principles of political economy and taxation“. London 1817. 3) „Selbstbiographie“, p. 25.

162

wielkich cierpieniach duchowych, zdanie swoje odmienił. W istocie chłopiec mniej uzdolniony i zdrowia słabszego, byłby ogłupiał, przy­ gnębiony takiem brzemieniem uczoności. W yraża się Mili bardzo skromnie o swoich zdolnościach, ale to pewna, że kto od kolebki uczył się bez przerwy rzeczy najtrudniejszych, musiał mieć pojętność n ie­ zwykłą a ducha ze stali, aby nie zostać zwichniętym zupełnie. A n a ­ w et przy uczniu tak zdolnym godzi się zapytać, czy system taki dzi­ waczny, tak i nieludzki, wydał rez u lta t odpowiedni pracy nad miarę, a nie zniszczył władz wyższych umysłu i serca, które Bóg złożył w tej naturze bogatej. To pewna, że owoce późniejsze nie zostają w pro- porcyi należytej do pracy szalonej. W yrobił się Mili na pisarza jasn e­ go, głębokiego, bardzo obczytanego, a w szczegółach nieraz uwagą g e­ nialną rozświecającego trudne kwestye, ale nie należy do myślicieli oryginalnych. Sam mówi o sobie, że „od dzieciństwa uważał za rolę najodpowiedniejszą, być myślicieli oryginalnych tłómaczeui i pośredni­ kiem między nimi a publicznością“ 1). W istocie, nigdzie nie wskazał ludzkości nowych torów, czy w polityce, czy w logice, czy w ekonomii społecznej. Nie jest ani filozofem takiej miary jak Locke lub Hume, ani staty stą, jak Smith lub Bentham, ani politykiem, jak Peel lub Cob- den, ani historykiem filozofem, ja k M acaulay lub Grotę, ani sofistą wszechstronnym jak H e rb e rt Spencer, umiejący tysiące faktów pod­

ciągnąć pod jeden paradoks błyszczący. J e s t tylko „tłómaczem my­ ślicieli oryginalnych“, a na to dosyć było zaczynać naukę w dziesią­ tym lub dwunastym roku, a la ta dziecinne przepędzić, jak inni chłop­ cy, przy piłce lub krokecie. K to wie, czy później zabierając się do książek, a mniej czytając, nie byłby wytworzył sobie poglądu jednoli­ tego, oryginalnego. A le przy takiej metodzie edukacyjnej nie mogło być mowy naw et o myślach oryginalnych. Ojciec wprawdzie rozw ijał w nim myślenie, ale zwrócone ciągle do zrozumienia myśli obcych, nie zdobywało się nigdy na myśli nowe, samodzielne. W trzynastym roku życia, po tylu latach czytania P latona, nie wiedział jeszcze, co to w ła­ ściwie idea, a ojciec srodze się niecierpliwił, jak gdyby w tern było coś nadzwyczajnego. Przecież założyciel Akadem ii nie pisał dla dzieci.

T ak a kultura gwałtowna, cieplarniana, wyrabiała pamięć i pewien rozsądek logiczny, ale tłum iła każdy poryw samodzielny.

Dodajmy, że biedny chłopiec uczył się zawsze sam; nie miał ko­ legów ani do książki, ani do zabawy. Z a towarzystwo całe miał ojca i kilku uczonych niemłodyeh, z którym i żwawo dysputował „o rzeczach przew yższających wiek jego, bez winnego im szacunku“ 1). Ojciec był to c h a ra k te r stanowczy, imponujący, narzucający naw et ludzion dorosłym swój system filozoficzny, sklejony z empiryzmu Locke’go. z polityki M althusa i etyki Benthama, i oczywiście malec miał go za wyrocznię i na wszystko p a trz ał jego oczami. Gdyby chodził do szkól publicznych, byłby wpływ nauczycieli i kolegów zrównoważył ten wpływ jednostronny, ale ojciec, zapewne w intencyi najlepszej, strzegł go, ja k od zarazy, od obcowania z rówieśnikami. Za tern poszło, że chłopiec, pozbawiony wpływu ożywczego koleżeństwa, nie mający przyjaciół, nie znający owej małej areny życia publicznego, któ rą dla młodzieży jest szkoła, mnóstwo rzeczy nie poznał, wiele władz i zdol­ ności nie rozw ijał. Był niesłychanie niezgrabnym, niedbałym, n ieu ­ ważnym w sprawach codziennych 2); ojciec zaś, kontent że rozumie książki, patrzył obojętnie na leżenie odłogiem władz najpotrzebniej­ szych, na zarastanie chwastem serca, woli i energii. Jego serce sa motne nie domyślało się naw et, że mogą być chwile smutku i radości, ambicyi i zazdrości, gniewu i przyjaźni, więcej w arte, niż w pargam ir opraw na „Computatio sive Logica“ BLobbessa, z której się uczył sztuki sylogizmów. Jeżeli w tych warunkach serce jego nie spargaminiało do dna, to dla tego, że potem, kiedy jeszcze nie było zapóźno, spotkało się z kobietą.

Zw yczajnie kobieta stoi u kolebki dziecka. Pierw sze spojrzenie niemowlęcia spotyka się z okiem m atki, k tó ra dla niego je s t wszyst kiem: dawczynią ciepła i życia, karm icielką ciała i duszy. Od niej ma najcenniejsze przym ioty swoje fizyologiczue i psychiczne; od niej uczę się pierwszego stąpania nóżkami, pierwszego jąk an ia wyrazów, pierw szego składania rączki do modlitwy. Ten wpływ ogromny i zbawienne nietylko trw a przez lata chłopięce; jeszcze później, gdy młodzieniec

1) Tamże, p. 27. 2) Tamże, p. 29.

164

w tw ardej szkole życia wyrzeźbią swój charakter męzki i z energią niezłomną zdąża do przeznaczenia swego, jeszcze wtedy m atka najczę­ ściej jest jego gwiazdą przewodnią w zwątpieniach, doradczynią w t r u ­ dnościach, powierzycielką smutków i radości. Ten wpływ niezrów na­ ny, którego nic zastąpić nie zdoła, takie skutki wydaje głębokie, że przy każdym człowieku znakomitym pytam y się ciekawie o jego m a t­ kę. N ie znać jego matki, jest to samo, co nie znać połowy jego duszy. Gzy Mili miał matkę? Zapewne! Czy odumarła go w kolebce? Nie zdaje się, skoro miał rodzeństwo młodsze! Czy znał ją? Próżna cie­ kawość, bo w długiej autobiografii swojej nigdzie o niej nie wspomina. Opowiada sucho w jednym wierszu, że ojciec się ożenił i przeniósł do Londynu, ale o matce ani słowa. Co kilka stron wynosi ojca pod nie­ biosa, wysławia jako pierwszorzędnego pisarza i filozofa, odnosi do niego wszystkie zasługi i znaczenie swoje, je s t nieutulony w żalu po jego stracie—ale o matce nie napisał nawet, że um arła. J e s t to tak rażące, że w pierwszej chwili wydaje się Mili człowiekiem potwornym, pozbawionym wszelkiego uczucia, który albo tak nienawidził m atkę, albo tak nią pogardzał, że wolał wcale o niej nie wspomnieć. A jednak oyłby to sąd niesprawiedliwy. Mili przez całe życie był pełen serca, ofiarności, entuzyazmu dla \ szystkich spraw szlachetnych, a w stosun­ kach z ludźmi bezinteresownym i dziwnie delikatnym. B yła to n atu ra w całem znaczeniu słowa troskliw a i dobra. Musi więc być powód in ­ ny, że nie wspomniał o matce.

Domyślam się, a w tym wypadku tylko domyślać się wolno, że ojciec syna najstarszego chowając według osobnego systemu, nietylko starannie odgradzał go od innych chłopców, lecz naw et od matki: od tam tych, żeby się nie psuł, od tej, żeby nie przejął się w iarą religijną, Dziecko zazwyczaj od matki uczy się pierwszych pojęć o Bogu i św ię­ cie nadprzyrodzonym, stary zaś Mili nietylko był niedowiarkiem kom­ pletnym, lecz czuwał zazdrośnie, aby żadna myśl, w niezgodzie z jego przekonaniem filozoficznem, nie zakradła się do głowy malca. Chciał z niego zrobić drugą, popraw ną edycyę siebie samego. Oczywiście, kilka słów dobrych i rozsądnych, usłyszanych od matki, mogło u tru d ­ nić, a naw et udaremnić ten zamiar. W olał więc, wbrew prawom przy ­ rodzonym, dziecko przykuć do siebie, nigdy nie stracić z oczu, trzym ać w kw arantannie duchowej od ran a do wieczora, w domu i na p rz e ­

z m atką, nigdy z nią nie rozmawiał o rzeczach ważnych, nigdy przed nią serca nie otw ierał. Musiało ztąd nieraz między rodzicami przyjść do wymówek, do sprzeczki, bo żadna m atka takiego systemu nie po­ chw ali, ale stary Jam es był gwalłowny i samowładny, a w końcu opór żony złam ał i na swojem postawił. O tem wszystkiem byłby musiał filozof rozwodzić się szeroko, a że w jaskraw ym panegiryku na cześć ojca nie chciał dorzucić żadnego cienia do rysów ukochanych, ja śn ie ­ jących kolorytem wyidealizowanym, wolał wcale nie wspomnieć o mat» ce. K tóż jednak wie, czy myśli główne do dziełka „O poddaństwie kobiet“ nie dojrzały pod wrażeniem wspomnień dziecinnych, i czy nie jeden szczegół nie je s t powtarzaniem tego, na co p atrzał w domu ro ­

dzicielskim? W jakikolw iek zresztą sposób zechcemy wytłómaczyć to milczenie, zostanie ono zawsze brakiem dotkliwym w portrecie ducho­ wym filozofa. Rozwój wielkich ludzi nie da się ocenić należycie, bez znajomości ich m atek. Gdybyśmy nic zgoła nie wiedzieli o matce św. A ugustyna lub o matce Getego, jakże niepewne byłyby pojęcia nasze i sądy o głównych chwilach ich życia.

Młody Mili wyrósł „bez jakiejkolwiek religii“ 1). Ojciec, syn ma­ łego dzierżawcy w Szkocyi, choć skończył kurs teologii w uniw ersyte­ cie edynburskim, rychło wiarę chrześciańską, a naw et wszelką religię porzucił. W praw dzie nie dowodził on wprost, że Boga nie ma, tw ier­ dził tylko, że „o początku św iata nic wiedzieć nie można“. Tak, dzie­ cko ledwo nie w kolebce, przejęło się owym sceptycyzmem, który w dwadzieścia la t później wydawał się Comt’owi szczytem i kresem mądrości ludzkiej. Mówił mu ojciec, że na świecie tyle jest złego, tyle zbrodni i nieszczęść, że żadnym sposobem nie może być dziełem Isto ty dobrej i sprawiedliwej; że nawet stokroć lepszy manicheizm, bo w iara w dwa bogi, dobrego i złego, mniejszą przynosi szkodę moralności, niż chrześciaństwo, które zawsze nienawidziło moralność czystą i praw ­ dziwą. Każda religia, według starego Milla, dodawała Bóstwu jakąś cechę złośliwą, aż nareszcie chrześciaństwo zmieniło je w osobę, zasłu­ gującą na nienawiść zupełną, choćby dla piekła, w którem większa

część rodzaju ludzkiego skazana na męki straszliwe bez końca 1), F i ­ lozof jeszcze przy schyłku życia uważał te argum enta za bardzo t r a ­ fne i cenne. Gdyby nie zaślepiała go miłość zabobonna do ojca, a n a ­ uczył się katechizmu, byłby umiał na nie odpowiedzieć bez trudności. Ale przew rotną odebrawszy edukacyę, jeszcze na łożu śmiertelnem, uważał maniheizm, najgłupszy i najniemoralniejszy z wszelkich sy ste ­ mów religijnych, za dosyć prawdopodobny.

J a k ą tedy moralność w pajał ojciec w serce syna? zapyta ciekawie czytelnik. Miłość cnoty, jak ją rozumieli ludzie starożytni. C hara­ kter Sokratesa, H erkules na rozstajnej drodze, apoteoza spraw iedli­ wości w rzeczypospolitej P la to n a —oto wzory, na których kształcił się chłopiec. Z aiste, wzory te nie w ystarczają dla duszy chrześciańskiej, a nadto, przez sceptycyzm ojca pozbawione zostały wszelkiego sensu głębszego, wszelkiego życia i ciepła. Bo dla pogan cnotliwych, jak wiadomo z dyalogów Platona, była pobudką główną do działania w iara szczytna w nieśm iertelność duszy i nadzieja obcowania z bóstwem po śmierci. Zniweczmy tę w iarę ożywczą, zgaśmy ten płomyk rozświe- cający ciemności grobowe, ja k stary Mili zrobił, a pozostanie m aska sztywna płaskiego utyiitaryzm u. Z a takim bowiem ideałem uganiał się sta ry Mili, do połowy epikurejczyk, a do połowy stoik i cynik, jak syn go określa; uważał za dobre to, co spraw ia przyjemność, a za złe, co sprowadza nieprzyjemność 2); gdy zaś dodamy, że syna uczył hypo- kryzyi, tłómacząc mu, jako niezawsze je s t roztropnie wypowiadać swoje przekonania religijne, będzie obraz gotów tej zgubnej i w strę t­ nej edukacyi moralnej. „Ta nauka nie była dla mnie bez szkody mo­ ralnej w tak niedojrzałym wieku, choć rzadkie obcowanie z obcymi, z którymi nadarzała się sposobność rozmawiania o rzeczach religij­ nych, oszczędzało mi wybór przykry między otw artością a hypokry- zyą“ 3). Dosyć, że młody Mili „był jednym z nielicznych przykładów w A nglii człowieka, który nie w yzu ł się z wiary religijnej, lecz nigdy j e j

nie miał, bo podrósł w stanie negacyi. Nowe religie wydawały się je ­

mu w tern samem świetle, co stare, jako rzeczy, które go nic nie ob­

166

l i Tamże, p. 33. 2) Tamże, p. 30. 3) Tamże, p. 38.

chodziły, a nie gorszył się tem, że anglicy wierzyli w rzeczy, których on nie przypuszczał, skoro nie inaczej było z ludźmi, o których czytał w H erodocie“ 4). T ak rozw ijał się człowiek, który chciał później być reformatorem swojego narodu, nie znając religii, która wlała w ten n a­ ród duszę i życie, cywilizacyę i krew, tętniącą w jego dziejach i czynach.

W ypadek szczęśliwy przerw ał życie jednostajne, nudne i męczą» ce. G enerał Samuel Bentham , b rat filozofa, zaprosił chłopca do siebie. Podróż do F ran cy i południowej, gdzie jen e rał mieszkał, odsłoniła mu św iat nowy, uroczy. W ydobyty z pod dozoru drobiazgowego, zmuszo­ ny radzió sam o sobie, używając szerokiej swobody, nauczył się obco­ wać z ludźmi, od których dotąd był troskliwie odgrodzony. Dom jene­ ra ła był ucywilizowany; żona jego i dzieci pełne życia, lubiły się bawić; robiono wycieczki wzdłuż pięknych brzegów Garonny i w Pirenee, a w7 willi pod M ontpellier często zbierało się towarzystwo francuzkie. Chłopiec, który dotąd znał tylko książki i kilku starych, poważnych dziwaków, przekonał się niebawem, że życie we F rancyi nierównie przyjemniejsze, niż w jego sztywnej, ponurej ojczyźnie. To przekona­

W dokumencie Studya nad pozytywizmem (Stron 162-200)

Powiązane dokumenty