• Nie Znaleziono Wyników

D o b rze więc: now ej cywilizacji o b aw iano się tutaj, b o zdaw ała się zagrażać a u to n o m ii k u ltu ry n aro d o w ej i n a d w ą tlo n e m u ju ż p rzez ro zb io ry p o czu ciu w łasnej w artości. A to jeszcze nic, b o w k o ń c u dary Z ach o d u m o ż n a było przesiać, dawszy im polską f o r m ę , osw oić i w tedy d o p ie ro przyswoić. N ad tym , ja k widzie­ liśmy, przem yśliw ano.

N azbyt szybkiego rozw oju przem ysłu o b aw iano się tutaj, b o zdaw ał się zagrażać ró w now adze g o sp o d a rstw a krajow ego, a prze d e wszystkim d lateg o , że za n im czaiło się w idm o b e z ro b o tn e g o p ro le ta ­ ria tu . A to jeszcze nic, b o m o ż n a było ufać, że w k raju rolniczym p ro ­ ces rozw oju przyjm ie k ie ru n e k bezpieczny i te m p o u m iark o w an e, a sk u tk o m u b o czn y m u d a się zapobiec. I n a d tym , ja k widzieliśmy, przem yśliw ano niem ało .

A co, jeżeli ta now a cywilizacja była w całości dziełem p o g a ń ­ skim? Jeżeli była n ie b u d o w an iem , lecz b u rz en ie m ? Jeżeli n ie w p o ­ stęp w iodła, lecz w przepaść? I jeżeli o b raca ła się przeciw ko C hrys­ tusow i, przeciw ko m o ra ln o śc i i w szystkiem u, co poczciw e i święte? T o w tedy ja k j ą przyjm ow ać, ja k z n ią w układy w chodzić? C hyba n a z a tra cen ie w łasne.

P o d ejrz en ia zbierały się o d daw na. Lęgły się zrazu w cale nie w śró d n a ro d ó w zazdrosnych, lecz przeciw nie - w głów nych o gnis­ k ach p rz e m ia n , przy tym w um ysłach ludzi, którzy p o m ięd zy swymi

w spółczesnym i byli najbardziej civilisés. Przez całą e p o k ę O św iece­ n ia, ró w n o leg le z optym istyczną filozofią racjo n alizm u i p o stę p u , ciągnie się n u r t refleksji sceptycznej. J u ż a u to r B a jk i o pszczołach

św iadom był, że d o sk o n a le n ie m o ra ln e je s t w ielką złudą um ysłu ludzkiego, gdyż p o stę p y n au k , przem ysłów i organizacji społecznej n ie dają się ż a d n ą m ia rą pog o d zić z zachow aniem n iew inności oby­ czajów. N iew inność niczego nie tworzy. D o b ro o g ó ln e ro d zi się ze z ł y c h in stynktów n a tu ry ludzkiej. I M andeville, p o d o b n ie ja k H o b b e s - odrzuciw szy sen ty m en taln o ść - akceptow ał tak ą n iecnot- liwą m o to ry k ę p o s tę p u 1, ale niew ielu zyskał naśladow ców . N iestety, n ie wszyscy lu b ią parad o k sy m o raln e.

K w estia ta rozb rz m iała p o całej E u ro p ie, o d k ą d „obyw atel ge­ new ski” w nagłym o lśn ien iu n a d ro d z e d o V in cen n es ujrzał, iż za­ kusy filozoficznego ro z u m u tłu m ią n a tu ra ln ą sk ło n n o ść ludzkiego serca. W sław nych ro zp raw ach J a n a J a k u b a R ousseau k u ltu ra obja­ w iła się ja k o ź ró d ło cie rp ie ń i ro zd arcia. U tw o rzen ie społeczeństw a było g rz ech em p ie rw o ro d n y m ro d za ju ludzkiego. Człow iek zyskał w łasność, ale u tra c ił w olność. P o d d ał się p raw o m - i u tracił p rzy ro ­ d z o n ą zdo ln o ść w spółczucia. Ze sta n u dzikości p rzech o d ząc w stan ucywilizowany, p o siad ł w i a d o m o ś ć d o b re g o i złego, k tó rą spożytkow ał d o krzyw dzenia bliźnich. Ź ró d łe m wszystkich n ie­ szczęść c zło w iek ajest właściwa m u praw ie n ie o g ra n ic z o n a zdolność d o sk o n a le n ia się; o n a to, „z w ieku n a wiek rozw ijając i ro z u m je g o , i błędy, i występki, i cnoty, czyni go w k o ń c u ty ran em tak sam ego siebie, ja k i n a tu ry ”2. A lbow iem zdolność ta w yradza się w p ró ż n ą ciekaw ość, pychę i żądzę wywyższenia się p o n a d innych, k tó ra je s t najdzielniejszą spręży n ą p o z n a n ia i władzy.

A kt o sk arże n ia R o u sseau przeciw ko cywilizacji był tak n a m ię t­ ny i tak totalny, że dw a n a stę p n e stulecia m o raln ej reto ry k i niew ie­ le ju ż d o p ra w d y po trafiły d o ń dodać: d o dziś w ru c h a c h k o n trk u l-1 B. Mandeville, Bajka o pszczołach, przeł. W. Chwalewik i A. Glinczan- ka, Warszawa 1957. Zob. wstęp Marii Ossowskiej do tegoż wydania, oraz J.B. Bury, The Idea o f Progress, New York 1932 (przedr. 1955), s. 178.

2 J.J. Rousseau, Trzy rozprawy z filozofii społecznej, opr. H. Elzenberg, Warszawa 1956, s. 155.

tu ry albo w różn y ch o d m ia n a c h am ato rsk ieg o egzystencjalizm u rozw ija się i tra n sfo rm u je russoistyczne wątki. Człow iek uspołecz­ nio n y zgubił więc p rz e d e wszystkim swoją autentyczność: „zawsze się ja k b y znajdując po za sobą, u m ie żyć tylko w o p in ii d ru g ich i z ich to oceny czerpie cale, chciałoby się pow iedzieć, poczucie sw ego is tn ie n ia ”. Społeczność w oczach m ę d rc a to ju ż tylko „zbio­ row isko ludzi s z t u c z n y c h ”3. Cywilizacja je s t wielkim g m ach em p o z o r ó w , o błudy, zniew alających fo rm , rytuałów , dystynkcji. Życie wyższych sfer tow arzyskich Francji L udw ika XV - z je g o zn ien aw id zo n y m p rzez R o u sseau „ d u ch e m g a la n te rii” - posłużyło tu za m o d el, ale w nioski sięgają szerzej i dalej. O sk arżen iem o b jęte zostało wszystko, co za czasów T u rg o ta i encyklopedystów wiązało się z w y o b rażen iem p o stę p u lu b co było je g o uboczn y m skutkiem : więc n au k i i sztuki, pań stw o i praw o, te c h n ik a i m edycyna, b o ­ gactw o i zbytek, p o d d a ń stw o i m ałżeństw o, wygody życia i zatru cie środow iska n a tu ra ln e g o , a n a d to wojny, m o rd e rstw a , p rzeryw anie ciąży, ep id em ie, pożary i trzęsien ia ziem i. B iada zwycięzcom!

Gdy z jednej strony weźmiemy pod uwagę ogrom prac ludzkich, zgłębienie tyłu nauk, wynalezienie tylu sztuk, zastosowanie tylu sił, za­ sypanie przepaści, zrównanie gór z ziemią, rozsadzenie skał, uspław- nienie rzek, wzięcie pod uprawę tylu ziem leżących odłogiem, i te sztucznie stworzone jeziora, i te bagna, któreśmy osuszyli, i te gma­ chy olbrzymie wzniesione na lądzie, podczas gdy morze zaroiło się od okrętów i marynarzy; i kiedy się z drugiej strony choć trochę za­ stanowimy, jakie to wszystko przyniosło korzyści istotne dla szczęścia rodzaju ludzkiego, musi nas uderzyć zdumiewająca dysproporcja, która zachodzi między jednym a drugim, tak że opłakiwać nam tylko wypadnie zaślepienie człowieka, który, by zaspokoić szaleńczą swą pychę i jakieś bezmyślne uwielbienie samego siebie, żyje w ciągłej gonitwie za każdą, jakiej tylko może doznać, niedolą, od której go dobroczynna natura starannie trzymała z daleka4.

T e dw ie w czesne r o z p r a w y ja n a ja k u b a stanow ią, rzec by m oż­ na, p ro to ty p tylu późniejszych b u n tó w in telek tu alistó w przeciw ko in telektualizm ow i, um ysłów w yrafinow anych przeciw ko w yrafm

o-3 Ibidem, s. 228-229. 4 Ibidem, s. 242-243.

w aniu k u ltu ry , zdolnej d o tak wielkich dziel, a całkiem niezdolnej d o p o w ściągnięcia b ru ta ln o śc i ludzkiego świata. M ało tego: b o w ręcz służącej tyranii i przem ocy przez d o starcz an ie im n arzędzi zniew olenia.

O są d tak bezw zględny całego dotychczasow ego b ieg u dzie­ jó w , p ro c e su p o z n a n ia i u sp o łeczn ien ia, zdaw ał się krzycząco nie­ spraw iedliw y, w ręcz a b su rd a ln y i prow okujący - sk u teczn ie - d o sprzeciw u. A le przyznać trzeba, że fanatycznie skrajny um ysł filozo­ fa, n ie w ahającego się p rz e d w yprow adzeniem ze swych założeń k onsekw encji ostatecznych, o d d a ł niezw ykłą usłu g ę spraw ie analizy tej p o z o rn e j c a l i z n y, ja k ą chciała być id ea cywilizacji. Id e a ta w po ło w ie o sie m n aste g o w ieku ledw ie się zaczynała - jeszcze bez nazwy - fo rm o w ać ja k o pojęciow y ag reg at, a ju ż R o u sseau obnażył je j w ew n ętrzn e pęknięcie: „nasze dusze wypaczały się, w m ia rę ja k

n asze n a u k i i sztuki dążyły d o d o sk o n ało ści”5.

G dzie je d n a k od n aleźć anty tezę ow ego schizoidalnego stan u n a ro d ó w ucywilizowanych? W tej m ierze o d p o w ied ź J a n a J a k u b a n ie je s t wcale je d n o z n a c z n a , p r o p o n u je o n bow iem - n a sąsiadują­ cych ze so b ą stro n ic a c h - aż trzy ró ż n e p o rząd k i w artości, wszystkie zlokalizow ane w przeszłości n a poły dziejow ej, n a poły m itycznej, ale to tylko m ające ze so b ą w spólnego, iż w re k o n stru k c ji filozo­ fa o p a rte są n a przedrefleksyjnym , w olnym o d r o z u m o w a ń p o jm o w an iu obow iązku m o raln eg o . Poza tym tru d n o by j e było uzgodnić.

Pierw szy w zorzec to oczywiście s t a n d z i k o ś c i - „ten praw dziw ie złoty śro d e k m iędzy g n u śn o ścią sta n u p ie rw o tn e g o a gorączkow ym sz am o tan iem się naszych am bicji”. S tan ten , stan daw nych G e rm a n ó w lu b Scytów, niew inny i szczęśliwy, je s t praw ­ dziw ą m ło d o śc ią św iata i nigdy n ie p o w in ien się był skończyć: „cały p o s tę p późniejszy to ju ż tylko szereg etap ó w w iodących, ja k m o g ­ ło się zdaw ać, k u u d o sk o n a le n iu je d n o stk i, f a k t y c z n i e z a ś s c h y ł k o w i g a t u n k u ”6.

5 Ibidem, s. 15. 6 Ibidem, s. 196-197.

D ru g i w zorzec to u m iło w an a przez R o u sseau S p a r t a - n a r ó d najbardziej cnotliw y, krzepki i zahartow any, k tó ry precz p rz e p ę d z ał sztukm istrzów i tych, którzy się n au k a m i parali, i dzięki te m u u c h ro n ił się p rz e d w yrafinow aniem i zepsuciem właściwym k u ltu rz e ateńskiej.

W zorzec trzeci, a nas tu najbardziej in teresujący, to E w a n g e l i a , k a n o n zda się odległy o d obyczaju i Scytów, i La- cedem ończyków . A je d n a k ...

R eligia u czo n eg o R o u sseau je s t w iarą i m iłością n ieu czo n eg o serca. P ro sto ta Ew angelii i w iara ap o sto łó w przeciw staw iona zosta­ ła - n ie pierw szy i n ie o sta tn i raz - m ę d rk o w a n iu teologów i filozo­ fów. W szystko zło herezji, schizm , w ojen i p rześlad o w ań religijnych p o częło się ze scholastyki, z pychy owych ducho w n y ch , „którzy pierw si ośm ielili się d o tk n ą ć arki, by słabą swą w iedzą p o d e p rz e ć g m ach podtrzym yw any rę k ą B oga [...] i w sylogizm y ujęli n au k ę C h ry stu sa ”. S tąd taki w w ieku ośw ieconym skutek, że świętych zastąpili kazuiści: „w iedza szerzy się, a w iara zanika; [...] wszyscyśmy się stali teo lo g am i, a p rzestali być ch rześcijan am i”7.

R olnik lepiej p o jm u je i wielbi B oga niż filozof, k tó ry sobie p o c h leb ia, że p rz e n ik a tajem n ice Boże. Ew angelia j e d y n ą je s t księgą w iary chrześcijaninow i p o trz e b n ą i głosić j ą przystoi, ja k pierw si je j o b ro ń c y czynili, no n aristotélico more, sed piscatorio9,.

C hociaż w ięc ró ż n e m ogły być o g ro d y szczęśliwej p ro sto ty i niew iedzy człow ieka, zawsze rozwój je g o w ładz um ysłow ych oka­ zuje się d o b ro w o ln y m o p u szczen iem raju n iew inności i zstąpie­ n ie m d o p iek ieł cywilizacji. S tąd n ie m a ju ż p o w ro tu , raz u tra c o n e j n iew in n o ści n ie m o ż n a ju ż odzyskać, ale m o ż n a albo sc h ro n ić się p rz e d św iatem , alb o - w śró d u d rę k św iata fałszywego, zm ieniając je g o u rz ą d z e n ia i korzystając z je g o n arzęd zi - tworzyć n o w ą w spól­ n o tę ludzi w olnych, rów nych i szczerych. Je d n a k ż e R ussow skim i d ro g a m i d o w olności n ie b ęd ziem y się tu zajm ować. J a k p rz e d te m d o fizjokratów i S m itha, tak teraz d o R o u sseau sięgnęliśm y p o to

7 Ibidem, s. 84-85, 91. 8 Ibidem, s. 79, 91-92.

tylko, aby w ypatrzyć p o czątek je d n e j ścieżki, k tó ra wić się o d tą d b ę d z ie p rzez k raje i przez czasy d o naszych d n i - i p o nas dalej.

R o u sseau pojm ow ał p o stę p ludzkości ja k o spektakl tragiczny, w k tó ry m zlo i d o b ro są nierozłączne, płyną z je d n e g o źródła, są z n a m io n a m i teg o sam eg o p ro cesu : „człowiek uw ikłany w p ro ces sw ego u sp o łe c z n ie n ia ujaw nia zarazem swą wielkość i słabość, re a ­ lizuje swe p o w o łan ie i przeżyw a swój u p a d e k ”9. W szelako ta dw o­ ista wizja h isto rii społeczeństw a ludzkiego, w ciągu k tó rej w artości ulegają rozszczepieniu, o d sła n iała się d o p ie ro sto p n io w o p o p rzez k o lejn e dzieła filozofa. N a razie zaś R ozpraw a o n a u ka c h i sztukach

i R ozpraw a o nierówności odczy tan e zostały p rzez w spółczesnych, i przecież nie bez podstaw , ja k o patety czn e osk arżen ie i la m e n t n a d p o stę p a m i ośw iecenia. Podchw ytyw ali go ci - n ie b ra k ich w żadnej e p o c e - którzy biad ali n a d p su ciem się obyczajów; je d n o c z e śn ie zaś o b ro ń c y p o s tę p u ruszyli d o p rzeciw natarcia, sławiąc - ja k nasz Sta­ nisław Leszczyński - „te szczęśliwe stulecia, w ciągu k tó ry ch n au k i wszędzie szerzyły d u c h a ła d u i spraw iedliw ości”10. O d tą d m nożyć się b ę d ą bez liku p o całej E u ro p ie i pochw ały o św ieconego w ieku, i satyry n a w iek ośw iecony. M roczny cień zw ątpienia wlec się będ zie stale za św iatłem R o zu m u , a w idzialne p o stę p y d u c h a ludzkiego p o p rz e z dzieje o je d n y m czasie wydawać b ę d ą sw oich C o n d o rce- tów i sw oich C h a te a u b ria n d ó w .

U nas ciekawy był Krasicki. J a k przekonyw ająco wykazał R o­ m a n W ołoszyński w swej fascynującej m o n o g ra fii11, m o ra ln a aksjo­ logia a u to ra Doświadczyńskiego była blisko sp o w in o w aco n a z Rus- sow ską wizją św iata zdep raw o w an eg o . O d m ie n n ie niż w głów nym n u rc ie ośw ieceniow ej krytyki filozoficznej, p rz e d m io te m o sąd u z n ak o m iteg o b ajk o p isarza n ie była ani ty ran ia „ p rz e są d u ”, ani feu ­ d a ln e in sty tu cje i praw a, lecz p o stę p u ją c e zw y rodnienie obyczajów w „zepsow anym św iecie” obłudy, w k tó ry m każdy chce być tym , kim n ie je s t, a p rz e to dążąc d o w yniesienia się, ujaw nia n ajpodlejsze s tro n y swej n atu ry . Świat w spółczesny je s t w ielkim targow iskiem

9 B. Baczko, Rousseau: samotność i wspólnota, Warszawa 1964, s. 170. 10 Odpowiedź króla polskiego, w:J.J. Rousseau, Trzy rozprawy, s. 63. 11 R. Wołoszyński, Ignacy Krasicki: utopia i rzeczywistość, Wrocław 1970.

p ró żn o ści. W szystkie je g o przyw ary - te o b m ierzłe, ja k fałsz i chci­ wość, i te śm ieszne, ja k fircykow atość i schlebianie m o d o m - dają się w k o ń c u sprow adzić d o je d n e j, choćby i nienazw anej przyczyny: d o egoistycznego indyw idualizm u, wyzwalającego w ludziach n ie­ p o h a m o w a n ą żądzę rywalizacji - b ru ta ln ej, bezw zględnej, choć m askow anej n ęd z n y m p o lo re m „grzeczności”. Rywalizacji o stan i o g en ealo g ię, o m ajątek, o spadek, o zbytek, o łaski u dw oru, 0 p o p u la rn o ść w salonach, o wszystkie rzeczy czcze i sztuczne. 1 o w iedzę, o w iedzę także. B o n au k a, o ile wykracza p o n a d p ra k ­ tyczną p o trz e b ę co d z ie n n e g o życia i p o n a d h isto rię p o ję tą ja k o z b ió r przypow ieści m o raln y ch , staje się „zuchw alstw em ro z u m u ”, w yrazem tejże sam ej n iesp o k o jn o ści człowieka, k tó ra go odw odzi o d p rak ty k o w an ia c n ó t p ro sty ch w tow arzystw ie ludzkim . T a kon- d e m n a ta objęła, ja k u J a n a J a k u b a , p rz e d e wszystkim filozofow anie, czyli m ę d rk o w an ie, a w tym zaró w n o scholastycyzm dążący d o zrac­ jo n a liz o w a n ia w iary żywej, ja k libertyński racjonalizm dążący d o jej podw ażenia. D la K rasickiego te n d ru g i - ja k o że m o d n y i triu m fu ­ ją c y - był oczywiście groźniejszy: był jeszcze je d n y m sy m p to m em

m o ra ln e g o kryzysu w w ieku „niby ośw ieconym ”.

W jeszcze je d n e j w ersji p o w ró ciła tu au g u stiań sk a, stale o b ec­ n a w k u ltu rz e chrześcijańskiej myśl o z a s ł o n i e skrywającej ta­ je m n ic e B oga, k tó ry ch d o ciek an ie ani się um ysłow i lu d zk iem u nie

godzi, a n i się u d a ć n ie m oże. Zakałą w ieku są w ięc „pseudofilozo- fow ie, odrzucający o bjaw ienie i n a sam ym m d ł e g o r o z u m u f u n d a m e n c i e zasadzający m n ie m a n ą swoję relig ią”12. J e s t jeszcze d ru g i p o w ó d , dla k tó re g o n ie d o w iark o m n ie w olno d o g m a­ tów roztrząsać: o to bojaźń spraw iedliw ości Bożej i posłuszeństw o n a u c e K ościoła są w ęzłem społeczności ludzkiej. W iedział P an Pod- stoli, iż „to są p o b u d k i, k tó re łączą in te re s religii z pow szechnym d o b re m n a ro d ó w ; teć to są, k tó re teraz z a n ied b a n e, w iek ów zawo­ łany filozofski, je ż eli ju ż n ie uczyniły, uczynią p ew n ie n a j n i e - s z c z ę ś l i w s z ą e p o k ą ro d z aju lu d zk ieg o ”13.

12 I. Krasicki, Zbiór potrzebniejszych wiadomości, cyt. wg: R. Wołoszyń- ski, op. cit., s. 348.

13 I. Krasicki, Pan Podstoli, w: Pisma wybrane, t. III, Warszawa 1954, s. 257.

Św iat je s t zepsuty, poniew aż ludzie się zepsuli, świat napraw ić więc m o ż n a p ro sty m spo so b em : o to trzeb a tylko, aby ludzie się popraw ili. Aby się popraw ili, żyjąc w zepsutym , przez n ich z d e p ra ­ w ow anym i ich depraw ującym świecie. W tę b a n a ln ą o snow ę wszel­ kiej, kościelnej i świeckiej m oralistyki w platać m o żn a było ró ż n e p o rzą d k i w artości. R ozczarow ani m oraliści O św iecenia, którzy w iek swój p o strz e g a lija k o wiek u p a d k u , m yślą i p ió re m wyczarowy­ wali społeczeństw a, o ja k ic h sądzili, że m ogły istnieć w zgodzie z po- ten cjaln o ścią nieskażonej n a tu ry człowieka. N ajbardziej z n am ien ­ nym i w spólnym rysem tych społeczeństw , czy um ieszczanych w p rad aw n y ch b o ra c h , czy n a a n ty p o d ac h cywilizacji, n a n ie istn ie­ ją c y c h w yspach czy w ro k u 2440, był b ra k indyw idualizacji ich oby­ w ateli, którzy w spółzaw odniczyć m ogli je d y n ie w p rak ty k o w an iu cnoty, a i w tym niezbyt się p om iędzy so b ą różniąc. M ieszkańcy U to p ii m u szą być szczęśliwi, szczęśliwi zaś n ie byliby, gdyby m ieli jak iek o lw iek n iez asp o k o jo n e żądze, zwłaszcza takie, k tó re by za­ sp okajać m ogli tylko kosztem bliźnich. A lbo zaparłszy się Boga. Id ealn y m ro zw iązaniem k o m e d ii ludzkiej je s t więc taki stan , w k tó ­ rym p ra g n ie n ia człow ieka nigdy n ie p rzekraczają m iary rozporzą- dzalnych zasobów społeczności, je j zasobów ek onom icznych, tech ­ nicznych i in telek tu aln y ch . W ytw orem n ie p o k o ju i w yobraźni pisa­ rza staje się św iat uw o ln io n y o d n ie p o k o ju i w yobraźni. Świat w d o b ro c i swojej z nieruchom iały, osobny, znający zm ien n o ść tylko p ó r roku.

Z asadą społeczeństw m o ra ln ie doskonałych m ogła być - ja k u R o u sseau lub w u to p ia c h kom unistycznych - w spólność d ó b r i n iezn ajo m o ść w y obrażenia w łasności, albo - ja k n a wyspie N ip u - d o sk o n a ła ró w n o ść m ajątkow a, ale m o g ła n ią być także fu n k cjo n al­ n a h ie ra rc h ia stanów : byle tylko każdy był k o n te n t ze sw ojego m iej­ sca we w spólnocie. D ziedziczne i zam k n ięte u sto p n io w a n ie kon d y ­ cji, o p a rte n a w zajem ności usług, służyć wszak m o g ło n ie gorzej niż ścisła ró w n o ść pow ściągnięciu am bicji i o k reślen iu p u ła p u p o trzeb . P o d o b n ą fun k cję p ełn ił p o spolity w o b razach u to p ijn y ch ideał wła­ dzy p a tria rc h aln e j, n ie tyrańskiej, lecz opiekuńczej, n ie w yobcow a­ nej, lecz osobistej, u p o d o b n iającej gm in ę lu b n a ró d d o m iłującej się

i ojcu posłusznej rodziny. Idylliczna p ro sto ta , poczciw e obyczaje, „m ierny d o s ta te k ”, „szczęśliwa niew iedza” - wszystkie te słowa-klu- cze se n ty m en ta ln ej u to p ii o siem n aste g o w ieku zakreślały n a tu ra ln e g ran ice w olności w w ym yślonym społeczeństw ie, n ie znającym b u n tu an i przem ocy, ani kodeksów praw , poniew aż każdy w n im p ra g n ie być tym w łaśnie, kim je s t, m ieć to tylko, co m a, w iedzieć to tylko, co wie. „Bojażń now ości - objaśniał m ąd ry X aoo - przewyż­ sza u nas wszystkie n ajpożądańszych aw antażów perspektyw y. Prze- n o siem y n a d wszystko p ew ność niew zruszonej sytuacji naszej”14.

I M ikołajek przyznał rację starcow i, sk o ro p rz ek o n ał się, że nipuańczycy są szczęśliwi bez n au k , techniki, wojaży i znajom ości obcych języków . Że g o sp o d a rn i są, skrzętni i syci, choć n ie znają ag ro n o m ii. A to w a rto zap am iętać, b o a g r o n o m i a pojaw i się jeszcze w ielekroć w polskiej myśli zachowawczej ja k o sym bol p o ­

s tę p u zb ęd n eg o .

N a w yspach albo w bezdziejow ym czasie „barb arzy ń stw a” bez o g ran iczeń m o ż n a było m o delow ać ideał „niew zruszonej sytuacji” sp ołeczeństw spokojnych. A le n ie w ystarczało to jeszcze d o o sąd u w spółczesności, k tó ra m iała być rez u lta te m p o stęp u jącej d e k a d e n ­ cji m o raln ej (a n ieraz i fizycznej) p o k o le ń ludzkich. P rzek o n an ie, iż lichsi jeste śm y o d naszych ojców, tym bardziej o d dziadów i nad- dziadów , je s t p o sp o lity m a try b u te m m oralistycznego p o g lą d u n a świat. F igura karłów stojących n a ra m io n a c h olbrzym ów pojaw ia się w w ielu s tru k tu ra c h ideologicznych. T ak w ięc w m oralistyce O św ie­ cen ia p o w racała w w ielu w a rian tach staro ży tn a le g e n d a pięknej m ło d o ści człow ieczeństw a, owej aureae p rim a e aetatis, k tó ra teraz szukała so b ie stosow nej lokacji w dziejach historycznych. M nożyły się „wieki z ło te”, czasy d o b ry ch siewców, m ężnych b o h a te ró w , praw dziw ej m iłości B oga i ojczyzny. Krasicki za w zorzec b ra l wiek K azim ierza W ielkiego, to znów czasy wojny chocim skiej - o to m niejsza - dość, że o d ja k ie g o ś m o m e n tu św iat zaczyna się psuć, p ań stw o n ie sto iju ż moribus a n łiq u is virisque. Czyżby p o g lą d te n zda­ wał p o p ro s tu spraw ę z w yradzania się e to su politycznego Rzeczy­

po sp o litej? W ątpliw e, b o była to raczej periodyzacja m itu niż dzie­ jó w au tentycznych. W ażne było sam o um ieszczenie w zorca w u tra ­ conej przeszłości. R etro sp ek cja taka je s t zawsze in s tru m e n te m kry­ tyki teraźniejszego s ta n u społeczeństw a, choć - ja k w iad o m o - idei rew olucyjnej służyć p o tra fi n ie gorzej niż idei zachowawczej.

K rasicki - rzecz to w ażna - n ie przeciw staw iał n aro d o w o ści i cywilizacji, n ie od d zielał Polski o d E uropy. N aw et g ran ica m iędzy sarm aty zm em a O św ieceniem je s t w je g o p ism ach niew yraźna - w każdym razie o d czasu u su n ię cia się p rzezeń z redakcji „M onito­ r a ”. D ośw iadczyński, zanim go b u rza rzuciła n a n ip u a ń sk i brzeg, był n ie o d ro d n y m niby polskim szlachcicem ze wsi, ale p rzetarty m p o baw ialniach W arszaw y i Paryża i naw et W o lte ra liznął co nieco. A wszystkie te d ośw iadczenia n ie wypełniły je g o duchow ej p ró żn i. S arm atyzm czy ośw iecenie, P olska czy F rancja, to tylko o d m ian y p o z ła c a n eg o św iata b lic h tru i ogłady, p o d k tó ry ch sp o d e m kryje się zuchw alstw o i p odłość.

T r u d n o pow rócić w odległy wiek C noty. T ru d n o też świat, j a ­

Powiązane dokumenty