• Nie Znaleziono Wyników

GABRYELA ZAPOLSKA

W dokumencie Utwory dramatyczne. II (Stron 48-200)

P a r a s k a. Kiedy rankiem ciężko się od panny wyrwać. Teraz chora, ta człowie­ ka trzym ają, ta więżą.

L a w d a ń s k i. W racasz do dworu? P a r a s k a. Po licha? Jeszczebym na rozhyrze nie była! Niech tam W arka siedzi. (Słychać głośne śm iechy za sceną, prze- gryw ki. Na scenę wpada chór parobków, wlokąc rodzaj wózka, plecionego z drzewek zielonych. Na wózku siedzi Naścia Pazio- rzycha. Małaszka biegnie przodem, podska­ kując, obok niej bachory i kilkoro dzieci

wiejskich).

C h ó r p a r o b k ó w. W iezieni przez ulicę Babę czarownicę

Na m aju, na maju! Kto koło niej stanie, Ten się w net dostanie

Do raju, do raju! S tańm y w szyscy w koło I tańczm y wesoło

P rzy m aju, przy maju! Potem , nucąc śpiewki, Pójdziem chłopcy, dziewki,

Do gaju, do gaju! S o ł o N a ś c i .

Gdy chcesz, chłopaku, mieć dziewczynę, P rzy m aju zaraz łap jedynę.

Jam pani dziś na całe sioło! Jam czarownica! W szyscy w koło Tańczyć, aż w stanie Tam na kurhanie P y łu metełyca!

Gdy chcesz, dziewczyno, mieć chłopaka, W raz z nim przy m aju skacz tropaka. Jam pani dziś na całe sioło!

(etc. etc., ja k wyżej). C h ó r p a r o b k ó w. Stańm y w szyscy w koło

I tańczm y Avesoło

Przy m aju, przy maju! Potem , nucąc śpiewki, Pójdziem chłopcy, dziewki,

Do gaju, do gaju!

N a ś c i a (po śpiewie'' staje na wózku i woła): Hej! Szmul! AYÓdki a prędko! J a dziś kniahini na całe sioło! Ot i mnie na stare lata królow anie przyszło!

(Parobcy i dziewczęta tańczą dokoła A Yózka Naści z kieliszkam i a\trękach).

Al a ł a s z k a (do m atki). Al a ty, daj wód­ ki swojej doni...

C li i m k a (napół pijana). Idź, wiedźma! nie mam już.

Al a ł a s z k a (prosząc). Hotucheczko siwa!

MAŁASZKA. 45

(W ysuw a je j blaszankę z ręki, biegnie na przód sceny i pije).

L a w d a ń s k i (do Małaszki). Ty mała a mądra! W ódkę ja k wodę ciągniesz i ko­ chanka masz!

M a ł a s z k a. Bóg z w a m i! Kochanka nie mam.

L a w d a ń s k i. A Julek?

M a ł a s z k a. Ot tobie raz — ta k i tam chudzina.

L a w d a ń s k i. Chudzina nie chudzina, każdy ja k p rzystał do dworu, to chudzina był. I Hans i Franz i...

M a ł a s z k a. Ale pan Law dański nie... L a w d a ń s k i. No, ja...

M a ł a s z k a. Oj, nie! Pan Law dański to ju ż był taki zawsze h arny mołojec — oj, tak i h arn y i krasny, ja k mak...

L a w d a ń s k i (śmieje się). To żaba! M a ł a s z k a (chw ytając go za rękaw). D a j!

L a w d a ń s k i. Co?

M a ł a s z k a (pokazując guzik przy li be­ ry i). To!

L a w d a ń s k i (śm iejąc się). Masz! (U rywa guzik i daje Małaszce. Małaszka w ydaje okrzyk, wpada z guzikiem w środek

46 GABRYELA ZAPOLSKA. http://dlibra.ujk.edu.pl

MAŁASZKA. 47 grom ady i zaczynają tańczyć w sześć par.

Błyskawice, grzm oty).

O p a n a s. Ostawcie tańczenie! w rac aj­ m y do chałupy—Bóg się gniewa...

S e m e n B o l ą c z k ą . Rozum ostawili a szału nabrali!

S C E N A XI.

CIŻ SAMI, JANEK.

J a n c k (wpada zdyszany). Gdzie Hans? gdzie Franz?

(Taniec ustaje. Coraz silniejsza burza). G r o m a d a. Co się stało?

J a n e k. Nieszczęście! P anienka kończy, leków niema, do m iasta trzeba w mig!

(Uderza piorun).

G r o m a d a (przerażona). Hospod Boh! hospod Boh!

J a n e k. Jaśnie pani bez duszy leży, a jaśnie pan płacze. Te łotry, Hans i Franz, poszli i stajnię na skobel zamknęli...

O p a n a s. A Jakób, furman?

J a 11 e k. Bez pamięci pod krzakiem ber- beryzu leży. Już pije od Zielonych. Jabym pojechał, Bóg widzi, alem ju ż sta ry i do niespokojnych nie sposobny. Kucharz

48 GABRYELA ZAPOLSKA.

chorzał od rana, bo się pańskich ślimaków objadł a- kuchciki, to drobiazg, w tak ą słotę pojechać ani weź. Hieronima w ysłali na d ru gą wieś po pijaw ki i wrócił z niczem.

(Słychać grzmot).

B e 11 e d i o. Jaby naw et za guldena na taki czas przez las nie wyrywał.

J a n e k. Pani kazała pytać: może kto z parobków jechać chce. Zapłacą...

U ł a s. A nam co do nich? Mnie życie miłe. Jak b y ja zabolał, toby jaśn ie pani po nocy i burzy nie leciała za lekami dla mnie.

J a 11 e k. Ależ zapłacą!

U ł a s. Ja ta na ich grosze nie łakomy! Dobrego mi tam nic nie zrobili a przeszłe­ go roku to bez powodu krowę zabrali, bo niby im koniczynę zeżerała.

J a n e k. Panienka umrze!

N a ś c i a P a z i o r z y c h a. Ta niech um iera; u nas tyle doczek pomarło a dwór ledwo na dom ow inkę' cztery deski dał.

J a n e k. Jaśnie pani mówiła, że ten pa­ robek, co leki przywiezie, to na m iejscu Hansa, albo F ranza ostanie.

S y c z . Niech ta, my nie łakom i na ta ­ kie wywyższenie...

P a r o b c y. Tak, tak, m y nie łakomi! (Słychać grzmot).

MAŁASZKA. 49 M a ł a s z k a (gorączkowo). Gdzie Julek? Julek!

(Biegnie w stronę lasu). Julek!

C h i m k a. Hospod, zm iłuj się! Ta na­ wiedzona w las poleciała! Siarczysty ją roz­ trzaska!

J a n e k. Ach, m iły Boże! Gdybyście wy, ludzie, widzieli panienkę, tak ja k ja, od m a­ łego dziecka... Zawsze to było ja k przyle- peczka, dobre, grzeczne. A teraz to tam zajrzeć nie można, bo aż mnie, starem u, do ócz łzy biją potokiem! No, nam yślcie się! Ułas! ty najw artszy z całej wsi, chodź ze mną, siadaj na konia a ju tro ju ż we dwo­ rze m iast F ranza będziesz...

U ł a s. J a na waszych koniach jeździć nie potrafię a u nas takiej zdrowej szkapy a silnej w nogach niema... Potem burza, aż lśni w oczach, ja przez las nie pojadę, bo tam didko na rozputajach szaleje.

G r o m a d a . Prawda! prawda! (Słychać grzmot).

S C E N A XII.

CIŻ, MAŁASZKA, JULEK.

M a ł a s z k a (biegnie z lasu, ciągnąc J u l­ ka). Julek! Ju lek jest! on pojedzie!

G Z a p o l s k a -. M a łasz k a 4 http://dlibra.ujk.edu.pl

50 GABRYELA ZAPOLSKA. J a n e k. Ty by chciał?

J u l e k. Na kolonię biegłem, ale w icher w lesie szaleje, drogi, dopytać nie mogłem... Panienka kończy! O! Boh mój, Boh!

J a n e k. Ty dobry chłopak, Julek... O p a n a s. Nie jedź, Julek, w taki czas m arnie skończysz, didko cię porwie... liso- w yk zatumani...

G r o m a d a. Tak, tak, przepadniesz! M a ł a s z k a (chw ytając się gorączkowo Julka). Ty nie wierz, Julek! oni wszyscy dernowaci! Ty jedź! ja chcę! ja każę! Słysz! ja k ty pojedziesz a wrócisz, to za lat trzy zasw atać mnie możesz.

J u l e k . Ciebie, Małaszka, ciebie!... M a ł a s z k a (j. w.'. Ty, Julek, na m iej­ scu F ranza masz być... mówił Janek! Ty bę­ dziesz pan, ja k ten niem iec w krasnej odzie­ ży... Ty jed ź—nic ci nie będzie! Tyś z wi- sielakiem dobrze razem g rał — on ci nic nie zrobi...

J u l e k. P anienka chora... J a n e k. Chodź!

(Uderza piorun).

G r o m a d a. Ostań, Julek! ostań! M a ł a s z k a. Jedź, Julek! jedź... J u l e k. Bóg z wami! pojadę!

(W ybiega z Jankiem ).

O p a n a s. Zatum anił, czy co?... Św iat się pali wokoło a ten chłopak rw ie się przez las!

MAŁASZKA. 51 N a ś c i a P a z i o r z y c h a . Na prze­ paść leci! na przepaść!

S e m e n B o l ą c z k ą . Będzie, co Bóg da. M a ł a s z k a . Acli, Boh! żeby w rócił a lek przywiózł, tożby była złota dola...

(Grzmoty i błyskaw ice. Po za płotem na koniu przelatuje Julek. Gromada klęka).

G r o m a d a. Hospod, nad sierotą zlituj s ię !

M a ł a s z k a (podnosząc ręce). Ju lek w ra­ caj, albo... k ark złam!

^Piorun uderza).

-K u rtyn a zapada,

DR-UGI.

Scena przedstaw ia bardzo elegancki zam knię­ ty salonik. Ściany błękitne, meble i portye- ry tegoż koloru. Pianino, etażerki z kw ia­ tam i, stoliczki do robót, fotel na biegunach,

na stołach drobiazgi.

S C E N A I.

MARTA, MADMOISELLE LATOUR. (Za podniesieniem zasłony M arta siedzi przy pianinie i gra przegryw kę, potem śpiewa

przy akompaniamencie): Na mem okienku kw iatek usycha,

Bez blasków słońca mrze.

W sercu mem w staje tęsknota cicha, Snać um rzeć tak i mnie!

0, sny me cudne! o, m ary złudne! Nie dla m nie'szczęście, nie! http://dlibra.ujk.edu.pl

MA ŁASZKA.

O! ja k mi sm utno u życia proga! Już w śmierci patrzę mgłę;

N ikt mi ju ż w życiu nie powie: „droga!“ N ikt nie pokocha mnie!

I łkam boleśnie na jaw ie, we śnie

(Po skończonym śpiewie, M arta pozostaje chwilę zam yślona przy pianinie). M a d . L a t o u r (lekki akcent francuzki). O czem myślisz, moje dziecko?

M a r t a . Mizel, ile ja mam lat?

M a d . L a t o u r. Matka mówi, że siedem ­ naście.

M a r t a. To źle, Mizel, źle bardzo... M a d. L a t o u r. Dlaczego? Chciałabyś być starszą?

M a r t a (w staje od pianina i siada na fo­ telu). W olałabym mieć trzydzieści lat; su­ chotnicy, gdy dojdą lat trzydziestu, mogą żyć jeszcze długo.

M a d. L a t o u r. Znów zaczynasz swoje gorączkowe brednie. Ależ, ma cherie, je s t to czyste przywidzenie, ty masz najzdrowsze płuca.

M a r t a. Daj spokój, Mizel! Nic zm u­ szaj mnie, abym przed tobą komedyę grała. Mnie to ta k męczy, że przed m am ą i papą udaw ać ciągle muszę. Nie chcę ich

mar-Nie dla mnie szczęście, nie! http://dlibra.ujk.edu.pl

54 GABRYELA ZAPOLSKA.

twić; niech myślą, że jestem zupełnie zdro­ wa, gdy tymczasem ... O! Mizel! to okropne! M a d . L a t o u r. Biedne dziecko m oje!' W ierz mi, tu tw oja w yobraźnia g ra tylko główną rolę—wyglądasz ta k ładnie.

M a r t a. Ach, moja droga, żartujesz chy­ ba! (bierze lustro ze stolika). W idzę aż nad­ to dobrze swą zapadniętą tw arz i mogę śm ia­ ło powiedzieć: ła comedia e finita!... (Chwila milczenia). Mizel, czy są jeszcze słodowe cukierki?

M a d . L a t o u r (zaglądając do bombo­ nierki). J e st kilka... ale dziś hrabia Jerzy przywiezie kilka paczek.

M a r t a . Ach, tak! hrabia Jerzy.... (po chwili). Mizel, czy on mnie kocha?

M a d . L a t o u r. Hrabia? M a r t a. Tak!...

M a d . L a t o u r. Dlaczegóż nie miałby cię kochać? Jesteś ta k dobrą i piękną...

M a r t a. Ale je stem tak słaba.... Czyta­ łam w ja k ie jś książce, że mężczyźni choro­ w itych kobiet nie lubią. Gdyby się Jerzy m iał do mnie zrazić!... I ta k ukryw am m e osłabienie ja k um iem i mogę. J a go ko­ cham, Mizel!...

M a d . L a t o u r (na stronie). Biedne dziecko! (głośno). W iem o tern, kochanko.

MAŁASZKA.

I dobrze robisz. P an Jerzy je s t zupełnie do­ brze, p arty a dla ciebie odpowiednia... jego ułożenie...

M a r t a (w staje z fotelu i klęka przy La- tour). Nie tak, Mizel! nie ta k mów do innie, proszę cię! O świetnej partyi, ty tu le h ra ­ biowskim i o ułożeniu Jerzego mówi mama a czasem papa — ale ty, moja staruszko, coś mnie na rękach w yniańczyła, coś podczas nocy bezsennych, schylona nad mojem łóż­ kiem, ratow ała mi nędzne istnienie—ty mów mi inaczej o tym , którem u mam się oddać cała, bez podziału, na życie całe, do zgonu! J a nie wiem, Mizel, dlaczego, ale ja się m e­ go losu boję i zda mi się, że to ja k a ś prze­ paść otwiera się przedemną. Jerzy mówi, że mnie kocha; wierzę mu, bo ta w iara — to życie moje i w chwili takiego w yznania da­ leką je s t odemnie m yśl o świetności p arty i lub o hrabiowskim tytule.

M a d. L a t o u r. Sądzę, że i w ew nętrz­ ne przym ioty pana Jerzego...

M a r t a . Widzisz, Mizel, to dziwne, w e­ dług mnie, zaw ieranie m ałżeństwa. Toć idzie o śm ierć i życie, a j a z przyszłym mężem moim dwóch słów, ponad konw enans n a k re­ ślonych, zam ienić nie mogę... Chciałabym go poznać, zbadać stan jego serca, duszy — trudno! niepodobna! Konwenanse! i wiecznie

konwenanse!... (zam yśla się i kaszle). Mizel, daj mi cukierek!

M a d . L a t o u r (podając). Masz, moje dziecko!

M a r t a. Ja k tu d u szno! "d y b y okno otworzyć...

M a d . L a t o u r. Nie można, dziecko mo­ je. Już po czw artej — jeszcze jesteś rekon-

walcscentką...

M a r t a (ze sm utkiem ). Prawda! ja zaw­ sze jestem albo chorą, albo rekonw alescent- ką. Gdzie mama?

M a d. L a t o u r . Pani ubiera się do obia­ du. Zapewne niedługo tu z panną kanonicz- ką przyjdzie.

M a r t a. Mnie do obiadu zejść niewolno? M a d. L a t o u r. Nie, kochaneczko, mo­ głabyś się przeziębić — lepiej zostaniem y tu. M a r t a (uśm iechając się sm utnie). W w ię­ zieniu! (po chwili). Mizel, czemu kanarek nie śpiewa?

M a d . L a t o u r. Jak iś sm utny. Nie wiem, co mu sie stało.

M a r t a. Jem u duszno w tym pokoju — w tej atmosferze lekarstw i balsamów.... Otwórz mu klatkę, Mizel, i w ypuść go na wolność, proszę cię!

56 GABRYELA ZAPOLSKA. http://dlibra.ujk.edu.pl

MAŁASZKA. 57

(Mad. Latour otw iera k latk ę i wypuszcza k a­ nark a przez uchylone okno).

M a r t ą . Poleciał?

M a d . L a t o u r. Och i ja k szybko! M a r t a. Gdyby mnie tak!...

S C E N A 1!. TEŻ SAME, JANEK.

J a n e k. Jaśnie pan zapytuje, czy jaśnie .panienka w stała. Za chwilkę tu przyjdzie.

M a r t a. Powiedz ojcu, że ju ż od godzi­ ny je stem ubrana.

J a n e k (całując M artę w rękę). Och! j a ­ śnie panienko! jakże ja rad jestem , że pa­ nienka już chodzi i na tw arzy dobrze w y­ gląda!

M a r t a. Mój poczciwy Janku! dużo wam w szystkim przysparzam kłopotu swoim b ra­ kiem zdrowia.

J a 11 e k. Ach, panienko! królewno!... to nasz psi obowiązek służyć i jaśnie państw u dogadzać; ale mnie, przez wzgląd na samą panienkę, żal zawsze za serce chwyci, ja k panienka w chorobie legnie. Jan panienkę widział, o, takuteńkę! (gest) i niech się pa­ nienka nie gniewa... ale ja... ja... panienkę kocham, ja k b y m oją donie, która mi dawno

58 GABRYELA ZAl OLSKA.

ju ż zmarła. Niech się panienka na mnie starego nie gniewa... proszę pokornie.

M a r t a . Mój Janku, toż nie gniewać się, ale dziękować ci chyba za dobre słowa twoje.

J a n e k . Och, złota panienko! ja wiem, co się komu należy po sprawiedliwości. Ja chłop a panienka m oja pani!... Ale to ju ż jaśn ie panienki w ina — ta k nas ośmieliła, że m y zawsze z prośbą do panienki ja k w dym.

M a d . L a t o u r. Oho! znów coś prze­ skrobali. No, o cóż to chodzi?

J a n e k . E! to m arnota, ale to dla bie­ daków koniecznie potrzebne. Polikarp zła­ pał Naścię Paziorzychę, ja k sobie chrust w lesie zbierała, a w chruście było kilka po­ lan z sągu, co go Jan k iel wczoraj ustaw ił. Odebrał Naści świtkę... To starczycha, pa­ nienko, bardzo biedna; niech panienka do jaśn ie pana przemówi słowo, to Polikarp w y­

da świtkę. Naścia stoi tu pod oknem i zm i­ łowania czeka. Przyniosła ja j i kurę. W eź­ cie, panienko, bo je j będzie przykro, że pa­ nienka je j nędzą gardzi.

M a r t a . Dobrze, mój Janie, weź kurę i ja jk a. To (w yjm uje ze stoliczka pienią­ dze) daj Naści i powiedz, że św itkę dostanie.

J a n e k . Jeszcze coś, panienko. U Opa- nasa zm arła najm itka, ta za co pochować niema. Ot, kilka desek na domowinkę... T y ­

MAŁASZKA. 59 le teraz tarcic Szmul wywozi a po drodze gnije ich niejeden dziesiątek. W tym iesie koto kolonii, wie panienka, gdzie teraz fa­ bryka...

M a r t a. Jakto, Janie? fabryka?

J a n c k. No tak, proszę panienki. Tam Szmul teraz rąbie i wywozi co najpiękniej­ sze sosny masztowe...

Ni a r t a. Sprzedał papa? sprzedał las.... dlaczego?

J a n e k. Nie wiem, jaśn ie panienko. NI a d . L a t o u r. Jan ek się myli. P rze­ jeżdżałam tydzień tem u do kolonii—ani śla­ du traczów lub żydów.

J a n e k . Bo oni tam w głębi i cicho to robią a przed okiem ludzkiem się tają. Od pola i drogi to las cały stoi ja k m ur a we środku!... Ale co tam gadać po p ró ż n ic y .. Ot marnieje, topnieje i tyle.

M a r t a (na przodzie sceny). Słyszysz, Nlizel, las papa znów sprzedał. To straszne! I płynie wszystko ja k woda; ja k ja widzę tę ruinę, k tóra zagraża lada chwila upadkiem! J a czuję tę nędzę, k tórą jed w ab’ pokrywa... Mizel, ja je stem bardzo nieszczęśliwa!...

M a d . L a t o u r. Nie płacz, Maciu! Ty wiesz, ja k wszelkie w zruszenia ci szkodzą...

M a r t a. Czyż nie lepsza śmierć, niż ta ­ kie życie?...

60 GABRYELA ZAPOLSKA.

J a n e k. Och! jaśnie panienka płacze?! O, panienko! Bóg mnie skacze, jeżeli chcia­ łem wam żałość uczynić! J a m yślał, co pa­ nienka także wie o tern i dlatego mej ża­ łości ulżył; ho mnie to także boli, ja k w i­ dzę żydów szarpiących te szumiące chojny moje... J a też chłop, panienko, to mnie bór d ru g i dom. Teraz żyd bór zabiera i mnie sadybę m oją rozwala. 0, ciężki los! poka­ ranie na starość przyszło...

S C E N A III.

CIŻ SAMI, WARKA.

W a r k a. Jaśnie pan hrabia przyjechał. M a r t a (uradowana). O, Mizel! ja k to dobrze, że on przyjechał—chodźmy...

Ma d . L a t o u r (pow strzym ując ją). Ko­ chanko, nie możesz wychodzić z pokoju...

M a r t a. Prawda! A więc czemuż 0 11 tu nie przychodzi?

W a r k a. Jaśnie pan je s t w gościnnych pokojach. Przebiera się.

M a r t a. Ach, prawda! konwenanse! Chodź Mizel, poprawisz mi włosy. Gdybyś mnie jak o inaczej uczesała, bo w tern uczesaniu jestem jeszcze mizerniejsza.

MAŁASZKA.

M a d . L a t o u r. Chodź, spróbujem y.... Może róże we włosy wepniesz?

(M arta i mad. L atour wychodzą). J a n e k . Biedna gołąbka! .. Aż serce się ściska pomyśleć, komu ją za żonę dadzą!

W a r k a. P an Janek by nie tumanił! P an hrabia aż gładko patrzyć, ta k i w ertki chłop. P anienka będzie dobrą m iała dolę za takim królewiczem.

J a n e k. Oj ty durna! ty dużo wiesz! Jan ek stary ju ż i dużo widział. Ja ci mó­ wię, że pan hrabia to sużennyj dla naszej panienki! (ogląda się). On c h y try je s t na dobytek—o zapomogę panny więcej dba, jak 0 nią a jej głowę tum ani i o miłości rozpo­ w iada. Co mi to za pan hrabia! taki biedak, że aż w p ięty się bije. Ot, didko ich oplą- tał, żeby takiego anioła dawać na ta k ą n ie­ wolę.

W a r k a. Jan niepotrzebnie jakieś osno­ wy rozkłada... Bóg ich przysądził sobie i już sie nie r«zejdą. To ju ż taka Boża woła! Ot ja k i naszych. Ot, Ju lek dziś pojął Małasz- kę... Dobrze to starzy mówią: sądzonego to 1 koniem nie objedziesz.

J a n e k . Także do tego przystąpiła! Dziewka niepoczciwa, latawica, będzie mu złą mołodycą. Byłaś na dziewiczym wieczo­ rze?

62 GABRYELA ZAPOLSKA.

W a r k a. Byłam, ale nie zabawiłam dłu­ go, bo Mizel kazała mi wracać. Karowaj piękny nad podziw a kw itków i świeczek co niem iara. Ale wiecie, co się stało? Ja k pa­ robcy wikę przynieśli do izby i, ja k się go­ dzi, Ju lek przyw iązał swoją kalinę i owies, Małaszka w staje z pokuti i idzie do stoła. P rydanki śpiew ają—a tu Małaszka wikę prze­ wraca na świeczki i całe się palą. Tak ich bu k iety zgorzały a św ityłka mówiła, że to zły znak...

J a n e k. O, zły znak!...

W a r k a . Julek, choć sierota, mógł inną dziewkę zasw atać. Małaszka urodę ma, ale niepoczciwa a c h y tra je s t i wysoko się ob- nasza. Ani do niej przystępuj! Ot, m usia­ ła go oczarować! Ona jeszcze ja k mała by­ ła, to czysto wiedźma po rozputajach latała a brzyczała. N igdy jej w sadybie nie było, zawsze w sadzie pode dworem siedziała. Sły­ szę, m ają z korowajem do dworu przyjść. Ona się napiera, ta Ju lek ją przywiedzie...

J a n e k . Ot, to nie nasza, to czysta od­ miana — takie to harde a złe. Boże daruj, ja b y się je j bał, żeby mnie nie zabiła. Złe oczy ma...

(W arka wychodzi). http://dlibra.ujk.edu.pl

MAŁASZKA. 63

S C E N A IV.

JANEK, JAŚNIE PAN, SZMUL. J a ś n i e p a n. Gdzie panna? J a n e k. U biera się, jaśn ie panie.

J a ś n i e p a n. Dobrze, odejdź! (Janek chce odejdź). Ale... ale... ja k Szmnl przyj­ dzie, nie wpuszczaj go pod żadnym pozorem! Gdzie Julek? Zawołać go!

J a n e k. Julek, jaśn ie panie...

J a ś n i e p a 11 (porywczo). Zawołać! Do m iasta jechać musi!... Przysłać go tu do mnie.

J a 11 e k. Dobrze, jaśnie panie! ^Odchodzi).

J a ś n i e p a 11 (sam). Żeby tylko M arta zbytnich ceregieli nie robiła. Ślub musi się odbyć jakn ajp rędzej. Ind u it mam. Nie mo­ żna ani chwili zwlekać... M ajątek ginie — czuję, że tonę! Zapis Hadenowej u ra tu je mnie. M arta do chw ili pełnoletności zostaje pod moją opieką, pod moją k u rate lą; płacić mi będę procenta. K apitał w ydźw ignie mnie z toni i zwrócę im go w całości. Od córki pożyczyć mogę... A zresztą... vogue la ga- lere!

64 GABRYELA ZAPOLSKA.

S z m u l (delikatnie odsuw ając p arapeto­ w e drzwi). Z przeproszeniem jaśnie pana,

czy mogę...

J a ś n i e p a n (z wściekłością). Jak śmiesz, ju d a szu je d en , pokazywać się tu taj? Czy nie w yrzuciłem cię przed chwilą?

S z m u 1 (j. w.). Nu! ja sn y pan mi zrobił więcej — ząb mi naw et wybił... Ale niech ja śn ie p anu to idzie na zdrowie! Szmul mścić się nie będzie... (próbuje w sunąć je d ­ ną nogę do pokoju). I choć je s t napisane... J a ś n i e p a n (j. w.). Ja k śmiesz tu wchodzić, oszuście. jakiś!

S z m u l (cofa się). Niech ja sn y pan k rzy ­ czy. K rzyk zdrów jest, bo przez krzyk to lżej na sercu jest. Ja to wiem. A jaśn ie pan wie, że stary Szmul dobra jaśnie pana pragnie...

J a ś n i e p a n . To dobro, łotrze jeden?! To dobro — fałszywy klejm mieć i po nocy drzewo klej mować?...

S z m u l . Aj waj! ktoby miszlał, co to praw da jest! Jaśnie pan nie wie, kto to zło­ dziej je s t i jaśnie pana kradnie. To nie Szmul, nie Dawid, nie A jzyk, ale chłopy, ale baby, ale sam leśnicze.. Ot, niech ja ś ­ nie pan się zapyta, czy Polikarp baby w czo­ raj w lesie nie złapał a świtki z g rzb ie tu nie zdarł... Że tam biedny żyd ja k ą sośninę

MAŁASZKA. 65 'wywiezie, to zaraz gw ałt i w rzask a ja k ba­ by las roznoszą w fartuchach... (wsuwa się do pokoju) to jaśnie pan nic nie mówi. Ale Szmul je s t i pilnuje pańskiego m ajątku, bo Szmul jasnego pana na rękach nosił i ma- kagigi na Hamana przynosił.

J a ś n i e p a n (łagodniej). Ty stary zło­ dziej jesteś, ja cię znam...

S z m u l (kłaniając się). Nu, to na zdro­ wie jasnem u panu! niech mnie zna! J a się tylko chciał spytać, czy Ben może sobie s tu ­ dnię wykopać koło karczmy?...

J a ś n i e p a n (z wściekłością). Ben znów tani siedzi? Kto mu pozwolił brać tę k arcz­ mę? Ja nie chcę, żeby 0 11 koło kolei był... Ja tę arendę oddani innemu, rozumiesz?!

S z 111 u 1 (cofając się za drzwi). Nu a ko­ mu?... Z naszych n ik t nie weźmie a katolik z przeproszeniem zdechnie z głodu, bo to

W dokumencie Utwory dramatyczne. II (Stron 48-200)

Powiązane dokumenty