• Nie Znaleziono Wyników

gnał zawsze anielskim uśmiechem, zalecając wytrwanie w pracy, cześć Maryi i życzenie

---» ' T

gnał zawsze anielskim uśmiechem, zalecając wytrwanie w pracy, cześć Maryi i życzenie spotkania w niebie.

Ks. Boneth, który wraz z innymi nie odstępował ukochanego mistrza i ojca, w osta- tnich tygodniach życia, polecił pożegnać, dziatwę w jego imieniu: „P o w i ć d z d z i e- c i o m, ż e czeka m na n i c h w n i e- b i e. W r o z m o w i e i k a z a nia c h n

a-1

egaj i p r z y p o m i n a j częs t e p r z y ­ stęp y wr a 11 i c d o K o m u n i i ś w, i u a- b o ż e l i s t wo do Naj św. M a t k i Zba­

w i c i e l a .

Zaświtał dzień 29 stycznia, dzień uroczy­

sty świętego Franciszka Salezego. \Vr kościo­

łach salezyjańskich radosne bicie dzwonów zwiastowało jutrznię jednego z tych dni bło­

gich dla serca katolickiego, w którym zdaje się, że niebo nachyliło się ku ziemi, łask strumień spływa w oczyszczone naczynia dusz wiernych, a Bóg sam, jeśli nie wido- mie dla oka zmysłowego, to najściślej dla dusz udziela się tym, którzy szukają Kró­

lestwa Jego.

Lecz jeśli wszystko tchnęło radością u stóp ołtarzów i z każdej piersi ulatywał hymn dziękczynny ku niebu za chwałę, której

do-r • 1

---» 4

i' ł stąpił w niem święty Franciszek Salezy, ten patron zakładów swego imienia, równocześnie zbliżała się chwila najboleśniejszej ofiary dla serc, które ojca i opiekuna ziemskiego wkrót­

ce stracić miały.

Stan chorego coraz żywsze wzbudzał obawy: otoczenie jego coraz głębsza boleść ogarniała, słońce ich życia w obłoku śmierci wkrótce już zniknąć miało; serce, które jednostajnem i silnem uderzeniem do wy­

trwałości i męstwa pobudzało, odzywało się coraz słabiej, a duch, który miłości powie­

wem wszystkich swoich porywał do szczy­

tu cnót najwznioślejszych, sam miał ule­

cieć w krainę nadziemskiej radości.

Rano, po odprawionej Mszy św. w ora- toryjum, obok pokoju ks. Bosco, kapłan ce­

lebrujący przystąpił do łoża chorego, poda­

jąc mu Chleb żywota, ten posiłek na drogę do wieczności, togo Boskiego towarzysza dusz naszych, który od kolebki do grobu strzeże je i otacza opieką swej miłości. Ks.

Bosco miał oczy przymknięte; lecz gdy ks.

sekretarz rzekł słowa: Corpus D om ini N o­

stri Jesu Christi..., spojrzał na Hostyją Prze­

najświętszą, złożył ręce i z wyrazem błogiej radości połączył się po raz ostatni tu na ziemi z tym Bogiem, którego już za chwilę miał posiąść wiecznem posiadaniem miłości w niebie!

m

<-W ciągu dnia okazał radość swą, dowie­

dziawszy się, że bardzo uroczyście obcho­

dzono święto świętego Franciszka. Z uczu­

ciem żywój wdzięczności wspominał wszy­

stkich dobrodziejów zakładów salezyjańskich;

słysząc, że syn jednego z nich jest ciężko chory, wyraził pragnienie, aby wszystkie modlitwy, na jego własną intencyją odpra­

wiane, temu młodzieńcowi zdrowie otrzymały- Prosił swego sekretarza, aby, w razie nie­

przytomności, podniósł mu rękę i dał nią błogosławieństwo wszystkim, którzy pragnę­

liby je otrzymać, odmówiwszy formułkę za chorego. Gdy go senność opuszczała chwi­

lami, powtarzał ustępy z Pisma św.: D ilig ite inim icos vestros... Miłujcie nieprzyjaciół wa­

szych. Benefacite his, qui vos persequuntur.

Czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują.

Querite. regnum D ei. Szukajcie królestwa Bożego !

Często powtarzał: Jezus! Matko! Matko moja! Jutro!

Wieczorem, gasnącym już głosem, odmó­

wił jeszcze akt skruchy, a potem już tylko coraz słabiej, wznosząc ręce, szeptał: Bądź wola Twoja! Paraliż ogarniał prawą stronę;

życie zdawało się opuszczać tego, który był życiem dusz wielu! Głos umilkł na zawsze, ale serce, spragnione ofiary aż do końca, każdem uderzeniem spełniać i powtarzać y

--- ---- --- — ---—-- £■*

419

U-<---

---;---jej nie przestawało; lewa ręka, ostatnią po­

ruszając się władzą, na znak poddania, ofia­

rę czystego i świątobliwego żywota Stwórcy swemu składała. Następnego dnia stan nie­

przytomności nie opuśeił chorego. Biskup (Jagliero, ten syn ukochany ks. Bosco, który w ostatniej chorobie najczulszą otaczał go opieką, odmówił litaniją za konających i u- dzielił mu błogosławieństwa Bractwa karme­

lickiego, w obecności kilku przełożonych do­

mów salezyjańskich z różnych krajów. U we­

zgłowia umiłowanego mistrza czuwał nieu­

stannie ks. Berto, sekretarz, podpora i wierny towarzysz jego w chwilach trudności i za­

wodów; to miejsce należało się słusznie temu, do którego w ostatnich czasach ks. Bosco rzekł kilkakrotnie : T y b ę d z i e s z z a w s ze m o i m d r o g i m , k s i ę ż e B o r t o ! Dnia togo zaś, nie mogąc już mówić, otworzył oczy na chwilę i położywszy lewą rękę na głowie ks. Berto, rzewńem i do głębi serca przenikającym pożegnał go wejrzeniem.

Gdy lekarze orzekli, że życie ks. Bosco na godziny tylko liczyć już można, wszy­

scy współpracownicy i uczniowie jego prosili o pozwolenie pożegnania ojca i opiekuna swego. Ks. Rua udzielił im tej ostatniej pociechy i w ciągu dnia kilkaset ust zło­

żyło ostatni pocałunek miłości na ręce, która im tyle razy błogosławiła; a tymczasem

3Ht

— 420 —

j6«S--- r--- S*®

ł oczy ich nie mogły oderwać się ‘od rysówł ukochanych, które tak spokojnie na wznie­

sionej nieco poduszce spoczywały. Przed samytn zachodem słońca nadszedł spowiednik ks. Bosco, ks. Giacomelli, który kilka modlitw przy nim odmówił; wszyscy obecni podda­

wali choremu krótkie westchnienia, chcąc tę jedyną ulgę mu sprawie. Najczęściej sły­

szeć można było te dwa westchnienia: Jesu, spes mea, miserere met... Jezu, nadziejo moja, zmiłuj się nademną. M a ria, A u x iliu m Christianorum , ora p ro nobis. M a r y j o , W s p o m o ż e n i e w i e r n y c h , módl się za nami.

Noe zaczęła się spokojnie. Ks. Rua i kilku przełożonych czuwało przy chorym; ale gdy około 2giej gasnący i przerywany oddech zdał się wskazywać chwilę konania, ks. Rua ubrał się w stułę i zaczął znowu odmawiać ostatnie modlitwy; równocześnie wiadomość ta zgromadziła wT celi umierającego kilku­

dziesięciu przełożonych kapłanów, kleryków i mieszkańców zakładów salezyjańskich. Gdy przybył ks. biskup Cagliero, ks. Rua stuły mu odstąpił; sam zaś, nachyliwszy się do konającego ks. Bosco, rzekł drżącym głosem, wstrzymując łkanie, które wydzierało się z piersi, boleścią rozdartej:

„ O j c z e ! Z g r o m a d z o n e t u d z i e c i t w o j e p r o s z ą c i ę o p r z e b a c z e n i e

— 4.21

---ł • '

w i u . k t ó r y c h w z g l ę d e m c i e b i e k i e d y k o l w i e k d o p u ś c i ć si ę m o g ł y . W d o w ó d p r z e b a c z e n i a i o j c o w- s k i ó j ż y c z l i w o ś c i , u d z i e l i m t we ­ g o b ł o g o s ł a w i e ń s t w a. .T a zaś, p r o- w a d z ą c r ę k ę t w o j ę , s ł o w a b ę d ę w y m a w i a ł “.

Wtedy nastąpiła bolesna i rozrzewniająca chwila, wszystkie głowy nachyliły się, oczy zalały się łzami, a serca niewypowiedziana boleść przejęła, gdy ks. Rua, ostatniem mę­

stwa i spokoju wysileniem, podniósł bezwła­

dną już dłoń ks. Bosco, wzywając na wszy­

stkich obecnych i po świecie rozproszonych Salezyjanów opieki Matki Boskiej Wspomo­

życielki, opiekunki sierót i Pocieszyciel ki stapionych.

O godzinie Bciej przyszła depesza z Rzy­

mu, następującej treści:

O j c i e c św. p r z e s y ł a z g ł ę b i s e r c a u d z i e l o n e b ł o g o s ł a w i e ń s t w o a p o ­ s t o l s k i e c h o r e m u k s. B o s c o .

kard. Ram polli.

O 4tej, w kościele Najśw. Panny Wspo­

możenia, dzwon wezwał wiernych na Anioł Pański; wszyscy zgromadzeni około ks. Bo­

sco odmówili tę modlitwę wspólnie; potem ks. biskup Oagliero, głosem pełnym nama­

szczenia, wymówił słowa tego ostatniego polecenia duszy chrześcijańskiej: J e z u s ,

---L-_

422

M a r y j a , J ó z e f , W a m o d d a j ę s e r c e i d u s z ę m o j ę ! J e z u s , M a r y j a , J ó- z e f b ą d ź c i e p r z y m ni e w o s t a t n i ej c li w i 1 i ż y c i a m e g o . J e z u s , M a r y- j a , J ó z e f , n i e c h o d d a m w s p o k o ­ j u d u s z ę m o j e w r ę c e W a s z e.

Nastąpiła chwila milczenia; wszyscy wpa­

trywali się w ukochane oblicze, z którego życie coraz widoczniej ustępywało; wreszcie oddech stał się coraz słabszy, coraz rzadszy, w końcu uleciało jedno dłuższe westchnie­

nie i duch tego, który zaufał, wbrew wszel­

kiej nadziei, wzniósł się w krainę swych pragnień, gdzie nagrodę i spełnienie obie­

tnic Chrystusowych, uczynionych słudze wiernemu, w całej pełni otrzymał !....

Ks. Rua, boleścią złam any, zaczerpnął w synowskiem przywiązaniu siłę, aby w kil­

ku wyrazach przedstawić obecnym piękną i wzniosłą śmierć, która tak przykładny ży­

wot uwieńczyła.

Biscup Cagliero zaintonował drżącym gło­

sem : Subvenite Sancti D e i i pobłogosła­

wił czcigodne zwłoki; potem ubrał zmar­

łego w własną stułę, włożywszy mu w ręce krzyż, który tyle razy z miłością do ust swoich przyciskał. Zmrok nocy zimowej ogarniał jeszcze ziemię, gdy w żałobnej celi brzmiało, płaczem przerywane i z głębi serc płynące: D e profundis.

®h£--->11

m

->*

My zaś wznieśmy się duchem w świat zagrobowy i przeniknąwszy zaporę niebie­

skich bram, starajmy się wpatrzeć w jasną chwilę rozkoszy nadprzyrodzonej, gdy dusza taka jak ta, która wtedy uleciała z ziemi, znalazła się w obecności Pana Zastępów, przed którą korzą się aniołowie. Starajmy się pojąć chociaż w części, jeśli zdołamy, całą potęgę i bezmiar tej miłości, z jaką zatonęła w sercu Boga, do którego najczystszemi po­

rywami uczuć i najwznioślejszym cnót wy­

konaniem , w ciągu żywota dążyła. Staraj­

my się odczuć to serca dziecięcego odda­

nie i stworzenia spragnionego upojenie, gdy w całej pełni i rzeczywistości uczuło i zawołać m ogło: B ó g m ó j ! i P a n m ó j !

A jeśli dusza nasza pielgrzymką życia znękana, lub serce walką stargane, ten je­

den błysk nadziemskich sfer miłości rozja­

śni codzienny zmrok zawodów i upadków naszych; wzmocniwszy nas tą ufnością, któ­

re, wbrew wszelkiej ufa nadziei, zaprowadzi nas kiedyś do tego raju wiecznej radości, gdzie ks. Bosco. żegnając dziatki swoje, wy­

raził pragnienie spotkania ich u tronu Bo­

żego i połączenia się z niemi na zawsze.

(1). n.)

w

—i •

- m _

---1

Rozmaitości.

0 pierwszym Biskupie Towarzystwa Sa- lezyjanów, msgr. Janie Cagliero, czytamy, co następuje:

Urodził się r. 1838 w Chateauneuf d’Asti, a mając lat 13, wstąpił do szkoły w Tury­

nie, będącej pod kierownictwem słynnego ze swojej świętości i pobożności ks. Bosco, którego ulubionym stał się uczniem.

Znakomity ten mąż tylu rozmaitemi od- znticza się wiadomościami, iż zyskał sobie nazwę „żywej encyklopedyi“, ale wszech­

stronna ta wiedza nie przeszkadza mu by­

najmniej w uprawianiu sztuk pięknych z naj- większem powodzeniem.

Zawdzięczają mu znakomite kompozyeyje muzyczne, bogaty zbiór muzyki kościelnej, a nawet poezyje, z wielkim napisane wdzię­

kiem.

Będąc jeszcze zupełnie młodym uczniem, zdradzał swój gust do muzyki kościelnej

U - - - - 3

— 425 —

# :< -... - ...-><6

A . &

grywaniem na lichym instrumencie, na któ­

rym się ćwiczył z zapałem, po kilka godzin dziennie.

To nareszcie nudziło i do pasyi. dopro­

wadzało matkę jego Małgorzatę, która pe­

wnego poranku nawet miotłą groziła mło­

demu pianiście.

Obrażony w swej godności, jako artysta, Cagliero postanowił Turyn opuścić; ale od­

szukano go, zanim zamiar swój w czyn wprowadził i stawiono przed Don Bosco.

— Nierozsądne dziecię — rzekł tenże do niego — dlaczegóż chcesz uciekać ? Czy nie wiesz, że jeśli przy mnie zostaniesz, będziesz kiedyś biskupem?

Mając lat 15, młody Cagliero ciężko za­

chorował na tyfus, połączony z zapaleniem mózgu, i znajdował się między życiem a śmiercią. Don Bosco nie opuszczał go pra­

wic, choroba jednak coraz groźniej się roz­

wijała, aż jednego dnia lekarz ze smutkiem rzekł do Ojca Bosco: „Już niema nadziei;

trzeba to dziecko na śmierć przysposobić11.

Z tego powodu opatrzono młodego Cagliero św. Sakramentami i z dnia na dzień ocze­

kiwano śmierci.

Pewnego poranku Ojciec Bosco z ciężkićm I sercem wchodzi do pokoju umierającego : ucznia i widzi latającego nad łóżkiem jego gołąbka, niosącego w dzióbku gałązkę

drze-ł

--- ł-- —

,

---- i*®x

A <

4

v

wa oliwnego. Wreszcie gołąbek zbliżył się do dziecka i złożył tę gałązkę na jego czoło, pokryte już śmiertelnym potem.

Don Bosco, myśląc, że jest ofiarą jakie­

goś złudzenia, przybliża się do łóżka, .lecz jeszcze inne spostrzega rzeczy: Naokoło łóżka, nawet pod firankami osłaniającemi je, widzi pełno obcych twarzy. Pyta się sam siebie w duchu: czy to rzeczywiście są ludzkie postacie, ale im więcej i dłużej się przypatruje, zaczyna rozróżniać dwa wyda­

tniejsze typy, które jakoby obejmowały wszy­

stkie inne postacie. Jeden z nich zwinięty w kłębek, stulony, odrażający, miedzianej cery; drugi wysokiej postawy z miną wo­

jowniczą, ale z wyrazem dobroci. Obydwaj pochyleni z trwogą nad twarzą umierającego, jak gdyby coś śledzili.

W tej chwili łaska Boża oświeciła Don Bosco ; nie mogąc powstrzymać łez, on także pochyla się nad dzieckiem, a przypatrzyw­

szy mu się przez chwilę, mówi do niego:

„Cagliero, powiedz mi — chcesz ty iść do nieba, czy chcesz wyzdrowieć ?“

Jeśli Don Bosco uważa za dobre, to clicę j iść do nieba i to zaraz.

Wtenczas Don Bosco, do głębi wzruszo­

ny, spogląda na dziecko z najczulszą miło­

ścią i rzecze: Nie, drogie dziecko, nie; je­

szcze nie jest czas na ciebie. Nie umrzesz, w

■M--- --- 5*

r

ale wyzdrowiejesz, obleczesz sukienkę du­427

t

chowną, będziesz księdzem, potem misyjo- narzem i z brewijarzem w ręku obejdziesz świat, aby dusze Bogu zyskać, chrzcząc je, a potem... zostaniesz... biskupem.

I tak się też stało! Młodzieniec wyzdro­

wiał, został księdzem, doktorem teologii, misyjonarzem, aż nareszcie w 1884 r. wy­

święcony na Biskupa Magidy.

Wychodząc z kościoła po wspaniałej tej ceremonii i uściskawszy matkę swoję, nowy Biskup skierował kroki swoje naprzód do Don Bosco, który oczekiwał go z odsłoniętą głową.

Monsignor Cagliero miał schowane ręce we fałdach szaty swojej, i nie pozwolił ni­

komu, nawet matce swojej, pocałować bi­

skupiego pierścienia.

Don Bosco chciał schwycić tę rękę, aby ją ucałować, ale monsignor Cagliero rzucił się w jego objęcia. Ojciec i syn długo po­

zostawali w tym słodkim uścisku ze łzami w oczach i wtenczas to pierwszy Don Bo­

sco ucałował biskupi pierścień.

Mój synu, drogi synu mój, mówił Ojciec Bosco, ja dobrze wiedziałem, że będziesz Biskupem. Don Bosco wiedział także, że msgr. Cagliero będzie przy nim w ostatnich chwilach jego. Już w r. 1885 nowy Biskup wyjechał był do południowej Ameryki i

- 128

— ---;--- --- ■>■»

A /{v

w chwili, kiedy Don Bosco tak ciężko cho­

rował — in.sgT. Cagliero byt na drugim krańcu świata. Nieszczęście chciało, że na­

wet 3 marca 1887 r. okropny miał wypa­

dek z koniem, co go wskazało na dłuższy wypoczynek. Przejeżdżając przez 'Kordylije- ry, spadł z konia pomiędzy skały i przepa­

ści — i cudowi przypisać można, że się na miejscu nie zabił. Kiedy go podniesiono, miał kilka żeber wytłoczonych i kilka cięż­

kich kontuzyj. Położenie było tom kryty- czniejsze, że miejsce to znacznie oddalone było od mieszkań ludzkich, a chcąc mieć jakąkolwiek pomoc lekarską, trzeba było jej szukać o jakie kilkaset mil. Kiedy wiado­

mość ta doszła do Towarzystwa, ogólna w niem zapanowała trwoga. Jedyny Don Bosco wcale się nią nie przeraził.

Niedługo potem Ojciec Bosco coraz stra­

szliwsze przechodził przesilenia, tak, iż oba­

wiano się, aby lada chwila nie skończył.

Lecz gdy widział przerażenie, malujące się na twarzach otaczających go, powtarzał za­

wrze : jeszcze nie. Oczekiwał widocznie ulu­

bionego syna swego, który też rzeczywiście przybył do Turynu w dniu 7 grudnia 1887.

Kiedy msgr. Cagliero się ukazał, Don Bosco swobodnie odetchnął z radości i tak jak przeczuł i przepowiedział — właśnie to dziecko jego, wyświęcone na Biskupa,

opa-I i

«Kg---X »

- 429 —

»•<•--- — ----

---A

1

1

trzyło go ostatniemi Sakramentami, odmó­

wiło nad nim modlitwy za konających i przyjęło ostatnie tchnienie. Don Bosco po­

zostawił jeszcze ważne przepowiednie, doty­

czące pierwszego Biskupa Salezyjanów, które, jak poprzednie, niezawodnie się sprawdzą.

Kroniczka.

K z y m . „ Moniteur de Home “ zamieszcza w numerze z dnia 25 października r. z. brewe O j­

ca św. do kardynała Lavigerie, w którem Leon X III dodaje otuchy znakomitemu księciu Kościoła xv walce przeciwko niewolnictwu i przeznacza kwotę 300 tysięcy franków na instytucyje misyjonarskie, założone przez kardynała, które wzięły sobie za szczytne zadanie wytępienie haniebnego niewolni­

ctwa w Afryce.

2. O. O. Redemptoryści, załóż, w 1732 roku w królestwie Neapolitańskićm, stanowią obecnie 12 prowincyj, któremi gienerał z Rzymu zarządza.

Osady ich klasztorne, choć nie gęste, znajdują się po całym świecie. W ostatnim czasie udało się czterech ojców na nową placówkę do Australii.

V

« #Kr

430

--- ---— —■

ł' 3. Zakonnicom od nieustannej adoracyi, których klasztor (fundacyj Sabaudzkiego domu królew­

skiego) stał na Kwirynale, rozkazano poszukać so­

bie innego mieszkania w przeciągu 14 dni. Burzy­

ciele dopilnowali terminu, klasztor i kościół już w gruzach..., a to wszystko do rozszerzenia ulicy (już 30 stóp szerokiej) i zwiększenia ogrodów!

4. (Leon X III a niepodległość Stolicy św.). Świć }.o wydany pod tym tytułem Zbiór dokumentów Leona X III w sprawie władzy świeckićj cjjjwrbdzi w spo­

sób jasny i niezbity, że w tej ważnej kwestyi świeckie­

go pryncypatn papieżów Leon X III nic nie zmienił.

Jestto niejako nić złota, snująca się przez cały jego pontyfikat i całą karyjerę biskupią. Począwszy od listów pasterskich, jako Arcybiskupa perużyjań- skiego, aż do jego przemówienia do pielgrzymów neapolitańskich, zawsze, bez najmniejszej przerwy, ta sama jednolitość zapatrywań, ta sama podwójna inspiracyja: Leon X III uważa władzę świecką jako konieczny warunek prawdziwej i skutecznej nie­

podległości Stolicy św.; Leon X III widzi w zgodzie i harmonii Włoch ze Stolicą św., na podstawie prawnego i koniecznego zadosyćuczynienia, jedyny żywioł wielkości i powodzenia Włoch. W swych stanowczych żądaniach Leon X III nie przestał ni­

gdy łączyć tych dwóch pojęć, które są niejako I wątkiem wszystkich jego odezw, wszystkich allo-

kucyj i natchnieniem wszystkich jego czynów.

Zbiór ten rozpoczyna się wspaniałym listem o władzy świeckiej, który Leon XIII przesłał w r.

1800 swoim dyjecezyjanom w Perudżyi, ośmnaście lat przed wyniesieniem swojem do godności Głowy Kościoła. W tym liście Leon X III wymienia

naj-I' świętsze i najuroczystsze prawa, które przed trybu­Ą

nałem historyi, tradycyi i rozsądku potwierdzają słuszność' i potrzebę własności terytoryjalnej Na- ) miestników Chrystusa. Wykazuje stopniowy rozwój

! tej potęgi świeckiej, najczcigodniejszej i najstarszej, I jaką świat widział, dochodzącśj do pełnego i wspa-

| małego .rozkwitu przez pobożność książąt i świata [ katolickiego i przez wolną pracę wieków. „Ci, któ­

rzy dążą do .ograbienia papieża z władzy świeckićj, pisał wówczas energiczny Leon X III — chcą, aby Kościół powrócił do okresu swego dzieciństwa, pierw­

szych lat swego istnienia*. Ten list pastćrski z r.

1800, zdając sprawę z różnicy czasów i położenia, jest jakoby szkicem listu kardynała Rampolli’ego z ze­

szłego roku, listu, streszczającego w dokładnej i harmonijnej całości wszystkie przemówienia Ojca św. w tej ważnćj kwestyi.

Gdy Leon X III zostaje papieżem, w pićrwszej allokucyi do świętego kolegijum 25 marca 1878 protestuje przeciwko nad wyraz przykremu stano­

wisku — asperrima conditio — Stolicy św. w Rzy­

mie i oświadcza, że „bronić będzie wiernie" praw Kościoła i Stolicy św.

W miesiąc później ogłasza swoję encyklikę Inscrutabili, w której po mistrzowsku rozbiera wielkie przyczyny religijna, moralne i historyczne, które przemawiają za władzą świecką papieżów rzymskich.

vV r. 1879 w audyjencyi, której.udziela dzien­

nikarzom katolickim, przemawia do nich temi sło­

wy : „Mówcie i powtarzajcie, że Włochy nigdy nie zakwitną, nie będą się cieszyły nigdy ładem i po­

kojem, jeżeli Stolicy św. nie przywrócą praw jej słusznych, godności i wolności”. W r. 1881 Leon X III przyjmuje pielgrzymów włoskich „Należycie do tych mówi im — którzy z miłością kraju rodzinnego umieją połączyć miłość religii i

papie-432

Powiązane dokumenty