---» ' T
gnał zawsze anielskim uśmiechem, zalecając wytrwanie w pracy, cześć Maryi i życzenie spotkania w niebie.
Ks. Boneth, który wraz z innymi nie odstępował ukochanego mistrza i ojca, w osta- tnich tygodniach życia, polecił pożegnać, dziatwę w jego imieniu: „P o w i ć d z d z i e- c i o m, ż e czeka m na n i c h w n i e- b i e. W r o z m o w i e i k a z a nia c h n
a-1egaj i p r z y p o m i n a j częs t e p r z y stęp y wr a 11 i c d o K o m u n i i ś w, i u a- b o ż e l i s t wo do Naj św. M a t k i Zba
w i c i e l a .
Zaświtał dzień 29 stycznia, dzień uroczy
sty świętego Franciszka Salezego. \Vr kościo
łach salezyjańskich radosne bicie dzwonów zwiastowało jutrznię jednego z tych dni bło
gich dla serca katolickiego, w którym zdaje się, że niebo nachyliło się ku ziemi, łask strumień spływa w oczyszczone naczynia dusz wiernych, a Bóg sam, jeśli nie wido- mie dla oka zmysłowego, to najściślej dla dusz udziela się tym, którzy szukają Kró
lestwa Jego.
Lecz jeśli wszystko tchnęło radością u stóp ołtarzów i z każdej piersi ulatywał hymn dziękczynny ku niebu za chwałę, której
do-r • 1
---» 4
i' ł stąpił w niem święty Franciszek Salezy, ten patron zakładów swego imienia, równocześnie zbliżała się chwila najboleśniejszej ofiary dla serc, które ojca i opiekuna ziemskiego wkrót
ce stracić miały.
Stan chorego coraz żywsze wzbudzał obawy: otoczenie jego coraz głębsza boleść ogarniała, słońce ich życia w obłoku śmierci wkrótce już zniknąć miało; serce, które jednostajnem i silnem uderzeniem do wy
trwałości i męstwa pobudzało, odzywało się coraz słabiej, a duch, który miłości powie
wem wszystkich swoich porywał do szczy
tu cnót najwznioślejszych, sam miał ule
cieć w krainę nadziemskiej radości.
Rano, po odprawionej Mszy św. w ora- toryjum, obok pokoju ks. Bosco, kapłan ce
lebrujący przystąpił do łoża chorego, poda
jąc mu Chleb żywota, ten posiłek na drogę do wieczności, togo Boskiego towarzysza dusz naszych, który od kolebki do grobu strzeże je i otacza opieką swej miłości. Ks.
Bosco miał oczy przymknięte; lecz gdy ks.
sekretarz rzekł słowa: Corpus D om ini N o
stri Jesu Christi..., spojrzał na Hostyją Prze
najświętszą, złożył ręce i z wyrazem błogiej radości połączył się po raz ostatni tu na ziemi z tym Bogiem, którego już za chwilę miał posiąść wiecznem posiadaniem miłości w niebie!
m
<-W ciągu dnia okazał radość swą, dowie
dziawszy się, że bardzo uroczyście obcho
dzono święto świętego Franciszka. Z uczu
ciem żywój wdzięczności wspominał wszy
stkich dobrodziejów zakładów salezyjańskich;
słysząc, że syn jednego z nich jest ciężko chory, wyraził pragnienie, aby wszystkie modlitwy, na jego własną intencyją odpra
wiane, temu młodzieńcowi zdrowie otrzymały- Prosił swego sekretarza, aby, w razie nie
przytomności, podniósł mu rękę i dał nią błogosławieństwo wszystkim, którzy pragnę
liby je otrzymać, odmówiwszy formułkę za chorego. Gdy go senność opuszczała chwi
lami, powtarzał ustępy z Pisma św.: D ilig ite inim icos vestros... Miłujcie nieprzyjaciół wa
szych. Benefacite his, qui vos persequuntur.
Czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują.
Querite. regnum D ei. Szukajcie królestwa Bożego !
Często powtarzał: Jezus! Matko! Matko moja! Jutro!
Wieczorem, gasnącym już głosem, odmó
wił jeszcze akt skruchy, a potem już tylko coraz słabiej, wznosząc ręce, szeptał: Bądź wola Twoja! Paraliż ogarniał prawą stronę;
życie zdawało się opuszczać tego, który był życiem dusz wielu! Głos umilkł na zawsze, ale serce, spragnione ofiary aż do końca, każdem uderzeniem spełniać i powtarzać y
--- ---- --- — ---—-- £■*
— 419 —
U-<---
---;---jej nie przestawało; lewa ręka, ostatnią po
ruszając się władzą, na znak poddania, ofia
rę czystego i świątobliwego żywota Stwórcy swemu składała. Następnego dnia stan nie
przytomności nie opuśeił chorego. Biskup (Jagliero, ten syn ukochany ks. Bosco, który w ostatniej chorobie najczulszą otaczał go opieką, odmówił litaniją za konających i u- dzielił mu błogosławieństwa Bractwa karme
lickiego, w obecności kilku przełożonych do
mów salezyjańskich z różnych krajów. U we
zgłowia umiłowanego mistrza czuwał nieu
stannie ks. Berto, sekretarz, podpora i wierny towarzysz jego w chwilach trudności i za
wodów; to miejsce należało się słusznie temu, do którego w ostatnich czasach ks. Bosco rzekł kilkakrotnie : T y b ę d z i e s z z a w s ze m o i m d r o g i m , k s i ę ż e B o r t o ! Dnia togo zaś, nie mogąc już mówić, otworzył oczy na chwilę i położywszy lewą rękę na głowie ks. Berto, rzewńem i do głębi serca przenikającym pożegnał go wejrzeniem.
Gdy lekarze orzekli, że życie ks. Bosco na godziny tylko liczyć już można, wszy
scy współpracownicy i uczniowie jego prosili o pozwolenie pożegnania ojca i opiekuna swego. Ks. Rua udzielił im tej ostatniej pociechy i w ciągu dnia kilkaset ust zło
żyło ostatni pocałunek miłości na ręce, która im tyle razy błogosławiła; a tymczasem
3Ht
— 420 —
j6«S--- r--- S*®
ł oczy ich nie mogły oderwać się ‘od rysówł ukochanych, które tak spokojnie na wznie
sionej nieco poduszce spoczywały. Przed samytn zachodem słońca nadszedł spowiednik ks. Bosco, ks. Giacomelli, który kilka modlitw przy nim odmówił; wszyscy obecni podda
wali choremu krótkie westchnienia, chcąc tę jedyną ulgę mu sprawie. Najczęściej sły
szeć można było te dwa westchnienia: Jesu, spes mea, miserere met... Jezu, nadziejo moja, zmiłuj się nademną. M a ria, A u x iliu m Christianorum , ora p ro nobis. M a r y j o , W s p o m o ż e n i e w i e r n y c h , módl się za nami.
Noe zaczęła się spokojnie. Ks. Rua i kilku przełożonych czuwało przy chorym; ale gdy około 2giej gasnący i przerywany oddech zdał się wskazywać chwilę konania, ks. Rua ubrał się w stułę i zaczął znowu odmawiać ostatnie modlitwy; równocześnie wiadomość ta zgromadziła wT celi umierającego kilku
dziesięciu przełożonych kapłanów, kleryków i mieszkańców zakładów salezyjańskich. Gdy przybył ks. biskup Cagliero, ks. Rua stuły mu odstąpił; sam zaś, nachyliwszy się do konającego ks. Bosco, rzekł drżącym głosem, wstrzymując łkanie, które wydzierało się z piersi, boleścią rozdartej:
„ O j c z e ! Z g r o m a d z o n e t u d z i e c i t w o j e p r o s z ą c i ę o p r z e b a c z e n i e
— 4.21 —
---ł • '
w i u . k t ó r y c h w z g l ę d e m c i e b i e k i e d y k o l w i e k d o p u ś c i ć si ę m o g ł y . W d o w ó d p r z e b a c z e n i a i o j c o w- s k i ó j ż y c z l i w o ś c i , u d z i e l i m t we g o b ł o g o s ł a w i e ń s t w a. .T a zaś, p r o- w a d z ą c r ę k ę t w o j ę , s ł o w a b ę d ę w y m a w i a ł “.
Wtedy nastąpiła bolesna i rozrzewniająca chwila, wszystkie głowy nachyliły się, oczy zalały się łzami, a serca niewypowiedziana boleść przejęła, gdy ks. Rua, ostatniem mę
stwa i spokoju wysileniem, podniósł bezwła
dną już dłoń ks. Bosco, wzywając na wszy
stkich obecnych i po świecie rozproszonych Salezyjanów opieki Matki Boskiej Wspomo
życielki, opiekunki sierót i Pocieszyciel ki stapionych.
O godzinie Bciej przyszła depesza z Rzy
mu, następującej treści:
O j c i e c św. p r z e s y ł a z g ł ę b i s e r c a u d z i e l o n e b ł o g o s ł a w i e ń s t w o a p o s t o l s k i e c h o r e m u k s. B o s c o .
kard. Ram polli.
O 4tej, w kościele Najśw. Panny Wspo
możenia, dzwon wezwał wiernych na Anioł Pański; wszyscy zgromadzeni około ks. Bo
sco odmówili tę modlitwę wspólnie; potem ks. biskup Oagliero, głosem pełnym nama
szczenia, wymówił słowa tego ostatniego polecenia duszy chrześcijańskiej: J e z u s ,
---L-_
422 —M a r y j a , J ó z e f , W a m o d d a j ę s e r c e i d u s z ę m o j ę ! J e z u s , M a r y j a , J ó- z e f b ą d ź c i e p r z y m ni e w o s t a t n i ej c li w i 1 i ż y c i a m e g o . J e z u s , M a r y- j a , J ó z e f , n i e c h o d d a m w s p o k o j u d u s z ę m o j e w r ę c e W a s z e.
Nastąpiła chwila milczenia; wszyscy wpa
trywali się w ukochane oblicze, z którego życie coraz widoczniej ustępywało; wreszcie oddech stał się coraz słabszy, coraz rzadszy, w końcu uleciało jedno dłuższe westchnie
nie i duch tego, który zaufał, wbrew wszel
kiej nadziei, wzniósł się w krainę swych pragnień, gdzie nagrodę i spełnienie obie
tnic Chrystusowych, uczynionych słudze wiernemu, w całej pełni otrzymał !....
Ks. Rua, boleścią złam any, zaczerpnął w synowskiem przywiązaniu siłę, aby w kil
ku wyrazach przedstawić obecnym piękną i wzniosłą śmierć, która tak przykładny ży
wot uwieńczyła.
Biscup Cagliero zaintonował drżącym gło
sem : Subvenite Sancti D e i i pobłogosła
wił czcigodne zwłoki; potem ubrał zmar
łego w własną stułę, włożywszy mu w ręce krzyż, który tyle razy z miłością do ust swoich przyciskał. Zmrok nocy zimowej ogarniał jeszcze ziemię, gdy w żałobnej celi brzmiało, płaczem przerywane i z głębi serc płynące: D e profundis.
®h£--->11
m
->*
My zaś wznieśmy się duchem w świat zagrobowy i przeniknąwszy zaporę niebie
skich bram, starajmy się wpatrzeć w jasną chwilę rozkoszy nadprzyrodzonej, gdy dusza taka jak ta, która wtedy uleciała z ziemi, znalazła się w obecności Pana Zastępów, przed którą korzą się aniołowie. Starajmy się pojąć chociaż w części, jeśli zdołamy, całą potęgę i bezmiar tej miłości, z jaką zatonęła w sercu Boga, do którego najczystszemi po
rywami uczuć i najwznioślejszym cnót wy
konaniem , w ciągu żywota dążyła. Staraj
my się odczuć to serca dziecięcego odda
nie i stworzenia spragnionego upojenie, gdy w całej pełni i rzeczywistości uczuło i zawołać m ogło: B ó g m ó j ! i P a n m ó j !
A jeśli dusza nasza pielgrzymką życia znękana, lub serce walką stargane, ten je
den błysk nadziemskich sfer miłości rozja
śni codzienny zmrok zawodów i upadków naszych; wzmocniwszy nas tą ufnością, któ
re, wbrew wszelkiej ufa nadziei, zaprowadzi nas kiedyś do tego raju wiecznej radości, gdzie ks. Bosco. żegnając dziatki swoje, wy
raził pragnienie spotkania ich u tronu Bo
żego i połączenia się z niemi na zawsze.
(1). n.)
w
—i •
- m _
---1
Rozmaitości.
0 pierwszym Biskupie Towarzystwa Sa- lezyjanów, msgr. Janie Cagliero, czytamy, co następuje:
Urodził się r. 1838 w Chateauneuf d’Asti, a mając lat 13, wstąpił do szkoły w Tury
nie, będącej pod kierownictwem słynnego ze swojej świętości i pobożności ks. Bosco, którego ulubionym stał się uczniem.
Znakomity ten mąż tylu rozmaitemi od- znticza się wiadomościami, iż zyskał sobie nazwę „żywej encyklopedyi“, ale wszech
stronna ta wiedza nie przeszkadza mu by
najmniej w uprawianiu sztuk pięknych z naj- większem powodzeniem.
Zawdzięczają mu znakomite kompozyeyje muzyczne, bogaty zbiór muzyki kościelnej, a nawet poezyje, z wielkim napisane wdzię
kiem.
Będąc jeszcze zupełnie młodym uczniem, zdradzał swój gust do muzyki kościelnej
U - - - - 3
— 425 —
# :< -... - ...-><6
A . &
grywaniem na lichym instrumencie, na któ
rym się ćwiczył z zapałem, po kilka godzin dziennie.
To nareszcie nudziło i do pasyi. dopro
wadzało matkę jego Małgorzatę, która pe
wnego poranku nawet miotłą groziła mło
demu pianiście.
Obrażony w swej godności, jako artysta, Cagliero postanowił Turyn opuścić; ale od
szukano go, zanim zamiar swój w czyn wprowadził i stawiono przed Don Bosco.
— Nierozsądne dziecię — rzekł tenże do niego — dlaczegóż chcesz uciekać ? Czy nie wiesz, że jeśli przy mnie zostaniesz, będziesz kiedyś biskupem?
Mając lat 15, młody Cagliero ciężko za
chorował na tyfus, połączony z zapaleniem mózgu, i znajdował się między życiem a śmiercią. Don Bosco nie opuszczał go pra
wic, choroba jednak coraz groźniej się roz
wijała, aż jednego dnia lekarz ze smutkiem rzekł do Ojca Bosco: „Już niema nadziei;
trzeba to dziecko na śmierć przysposobić11.
Z tego powodu opatrzono młodego Cagliero św. Sakramentami i z dnia na dzień ocze
kiwano śmierci.
Pewnego poranku Ojciec Bosco z ciężkićm I sercem wchodzi do pokoju umierającego : ucznia i widzi latającego nad łóżkiem jego gołąbka, niosącego w dzióbku gałązkę
drze-ł
--- ł-- —,
---- i*®xA <
4v
wa oliwnego. Wreszcie gołąbek zbliżył się do dziecka i złożył tę gałązkę na jego czoło, pokryte już śmiertelnym potem.
Don Bosco, myśląc, że jest ofiarą jakie
goś złudzenia, przybliża się do łóżka, .lecz jeszcze inne spostrzega rzeczy: Naokoło łóżka, nawet pod firankami osłaniającemi je, widzi pełno obcych twarzy. Pyta się sam siebie w duchu: czy to rzeczywiście są ludzkie postacie, ale im więcej i dłużej się przypatruje, zaczyna rozróżniać dwa wyda
tniejsze typy, które jakoby obejmowały wszy
stkie inne postacie. Jeden z nich zwinięty w kłębek, stulony, odrażający, miedzianej cery; drugi wysokiej postawy z miną wo
jowniczą, ale z wyrazem dobroci. Obydwaj pochyleni z trwogą nad twarzą umierającego, jak gdyby coś śledzili.
W tej chwili łaska Boża oświeciła Don Bosco ; nie mogąc powstrzymać łez, on także pochyla się nad dzieckiem, a przypatrzyw
szy mu się przez chwilę, mówi do niego:
„Cagliero, powiedz mi — chcesz ty iść do nieba, czy chcesz wyzdrowieć ?“
Jeśli Don Bosco uważa za dobre, to clicę j iść do nieba i to zaraz.
Wtenczas Don Bosco, do głębi wzruszo
ny, spogląda na dziecko z najczulszą miło
ścią i rzecze: Nie, drogie dziecko, nie; je
szcze nie jest czas na ciebie. Nie umrzesz, w
■M--- --- 5*
r
ale wyzdrowiejesz, obleczesz sukienkę du427t
chowną, będziesz księdzem, potem misyjo- narzem i z brewijarzem w ręku obejdziesz świat, aby dusze Bogu zyskać, chrzcząc je, a potem... zostaniesz... biskupem.I tak się też stało! Młodzieniec wyzdro
wiał, został księdzem, doktorem teologii, misyjonarzem, aż nareszcie w 1884 r. wy
święcony na Biskupa Magidy.
Wychodząc z kościoła po wspaniałej tej ceremonii i uściskawszy matkę swoję, nowy Biskup skierował kroki swoje naprzód do Don Bosco, który oczekiwał go z odsłoniętą głową.
Monsignor Cagliero miał schowane ręce we fałdach szaty swojej, i nie pozwolił ni
komu, nawet matce swojej, pocałować bi
skupiego pierścienia.
Don Bosco chciał schwycić tę rękę, aby ją ucałować, ale monsignor Cagliero rzucił się w jego objęcia. Ojciec i syn długo po
zostawali w tym słodkim uścisku ze łzami w oczach i wtenczas to pierwszy Don Bo
sco ucałował biskupi pierścień.
Mój synu, drogi synu mój, mówił Ojciec Bosco, ja dobrze wiedziałem, że będziesz Biskupem. Don Bosco wiedział także, że msgr. Cagliero będzie przy nim w ostatnich chwilach jego. Już w r. 1885 nowy Biskup wyjechał był do południowej Ameryki i
- 128
— ---;--- --- ■>■»
A /{v
w chwili, kiedy Don Bosco tak ciężko cho
rował — in.sgT. Cagliero byt na drugim krańcu świata. Nieszczęście chciało, że na
wet 3 marca 1887 r. okropny miał wypa
dek z koniem, co go wskazało na dłuższy wypoczynek. Przejeżdżając przez 'Kordylije- ry, spadł z konia pomiędzy skały i przepa
ści — i cudowi przypisać można, że się na miejscu nie zabił. Kiedy go podniesiono, miał kilka żeber wytłoczonych i kilka cięż
kich kontuzyj. Położenie było tom kryty- czniejsze, że miejsce to znacznie oddalone było od mieszkań ludzkich, a chcąc mieć jakąkolwiek pomoc lekarską, trzeba było jej szukać o jakie kilkaset mil. Kiedy wiado
mość ta doszła do Towarzystwa, ogólna w niem zapanowała trwoga. Jedyny Don Bosco wcale się nią nie przeraził.
Niedługo potem Ojciec Bosco coraz stra
szliwsze przechodził przesilenia, tak, iż oba
wiano się, aby lada chwila nie skończył.
Lecz gdy widział przerażenie, malujące się na twarzach otaczających go, powtarzał za
wrze : jeszcze nie. Oczekiwał widocznie ulu
bionego syna swego, który też rzeczywiście przybył do Turynu w dniu 7 grudnia 1887.
Kiedy msgr. Cagliero się ukazał, Don Bosco swobodnie odetchnął z radości i tak jak przeczuł i przepowiedział — właśnie to dziecko jego, wyświęcone na Biskupa,
opa-I i
«Kg---X »
- 429 —
»•<•--- — ----
---A
1
1trzyło go ostatniemi Sakramentami, odmó
wiło nad nim modlitwy za konających i przyjęło ostatnie tchnienie. Don Bosco po
zostawił jeszcze ważne przepowiednie, doty
czące pierwszego Biskupa Salezyjanów, które, jak poprzednie, niezawodnie się sprawdzą.
Kroniczka.
K z y m . „ Moniteur de Home “ zamieszcza w numerze z dnia 25 października r. z. brewe O j
ca św. do kardynała Lavigerie, w którem Leon X III dodaje otuchy znakomitemu księciu Kościoła xv walce przeciwko niewolnictwu i przeznacza kwotę 300 tysięcy franków na instytucyje misyjonarskie, założone przez kardynała, które wzięły sobie za szczytne zadanie wytępienie haniebnego niewolni
ctwa w Afryce.
2. O. O. Redemptoryści, załóż, w 1732 roku w królestwie Neapolitańskićm, stanowią obecnie 12 prowincyj, któremi gienerał z Rzymu zarządza.
Osady ich klasztorne, choć nie gęste, znajdują się po całym świecie. W ostatnim czasie udało się czterech ojców na nową placówkę do Australii.
V
« #Kr
430
--- ---— —■
ł' 3. Zakonnicom od nieustannej adoracyi, których klasztor (fundacyj Sabaudzkiego domu królew
skiego) stał na Kwirynale, rozkazano poszukać so
bie innego mieszkania w przeciągu 14 dni. Burzy
ciele dopilnowali terminu, klasztor i kościół już w gruzach..., a to wszystko do rozszerzenia ulicy (już 30 stóp szerokiej) i zwiększenia ogrodów!
4. (Leon X III a niepodległość Stolicy św.). Świć }.o wydany pod tym tytułem Zbiór dokumentów Leona X III w sprawie władzy świeckićj cjjjwrbdzi w spo
sób jasny i niezbity, że w tej ważnej kwestyi świeckie
go pryncypatn papieżów Leon X III nic nie zmienił.
Jestto niejako nić złota, snująca się przez cały jego pontyfikat i całą karyjerę biskupią. Począwszy od listów pasterskich, jako Arcybiskupa perużyjań- skiego, aż do jego przemówienia do pielgrzymów neapolitańskich, zawsze, bez najmniejszej przerwy, ta sama jednolitość zapatrywań, ta sama podwójna inspiracyja: Leon X III uważa władzę świecką jako konieczny warunek prawdziwej i skutecznej nie
podległości Stolicy św.; Leon X III widzi w zgodzie i harmonii Włoch ze Stolicą św., na podstawie prawnego i koniecznego zadosyćuczynienia, jedyny żywioł wielkości i powodzenia Włoch. W swych stanowczych żądaniach Leon X III nie przestał ni
gdy łączyć tych dwóch pojęć, które są niejako I wątkiem wszystkich jego odezw, wszystkich allo-
kucyj i natchnieniem wszystkich jego czynów.
Zbiór ten rozpoczyna się wspaniałym listem o władzy świeckiej, który Leon XIII przesłał w r.
1800 swoim dyjecezyjanom w Perudżyi, ośmnaście lat przed wyniesieniem swojem do godności Głowy Kościoła. W tym liście Leon X III wymienia
naj-I' świętsze i najuroczystsze prawa, które przed trybuĄ
nałem historyi, tradycyi i rozsądku potwierdzają słuszność' i potrzebę własności terytoryjalnej Na- ) miestników Chrystusa. Wykazuje stopniowy rozwój
! tej potęgi świeckiej, najczcigodniejszej i najstarszej, I jaką świat widział, dochodzącśj do pełnego i wspa-
| małego .rozkwitu przez pobożność książąt i świata [ katolickiego i przez wolną pracę wieków. „Ci, któ
rzy dążą do .ograbienia papieża z władzy świeckićj, pisał wówczas energiczny Leon X III — chcą, aby Kościół powrócił do okresu swego dzieciństwa, pierw
szych lat swego istnienia*. Ten list pastćrski z r.
1800, zdając sprawę z różnicy czasów i położenia, jest jakoby szkicem listu kardynała Rampolli’ego z ze
szłego roku, listu, streszczającego w dokładnej i harmonijnej całości wszystkie przemówienia Ojca św. w tej ważnćj kwestyi.
Gdy Leon X III zostaje papieżem, w pićrwszej allokucyi do świętego kolegijum 25 marca 1878 protestuje przeciwko nad wyraz przykremu stano
wisku — asperrima conditio — Stolicy św. w Rzy
mie i oświadcza, że „bronić będzie wiernie" praw Kościoła i Stolicy św.
W miesiąc później ogłasza swoję encyklikę Inscrutabili, w której po mistrzowsku rozbiera wielkie przyczyny religijna, moralne i historyczne, które przemawiają za władzą świecką papieżów rzymskich.
vV r. 1879 w audyjencyi, której.udziela dzien
nikarzom katolickim, przemawia do nich temi sło
wy : „Mówcie i powtarzajcie, że Włochy nigdy nie zakwitną, nie będą się cieszyły nigdy ładem i po
kojem, jeżeli Stolicy św. nie przywrócą praw jej słusznych, godności i wolności”. W r. 1881 Leon X III przyjmuje pielgrzymów włoskich „Należycie do tych mówi im — którzy z miłością kraju rodzinnego umieją połączyć miłość religii i
papie-432