• Nie Znaleziono Wyników

Echo Trzeciego Zakonu Św. o. Franciszka. R. 6, nr 7 (1889)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Echo Trzeciego Zakonu Św. o. Franciszka. R. 6, nr 7 (1889)"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

ECHO

T R Z E C I E G O Z A K O N U

& w . O . F r a n c i s z k a .

Wychodzi w zeszytach m i e s i ę c z n i e i kosztuje rocznie:

w Krakow ie 50 centów;

z przesyłką do Austryji 65 centów, do Niemiec I ra. 50 fen., do Francyi i W ło c h 2 franki,

do Ameryki '/, dolara.

Pojedyńczy zeszyt w Krakowie 5 centów, z przesyłką 7 ct. =*= 14 fen.

Redaktor I W ydawca: Dr. W ładysław Mlłkowski.

^ .

•5

UEDAKCYJA i ADMlNISTliACYJA

, W liNIIJCJAltM K A T O L I C K I E J

Dra W ładysław a Miłkowskiego w Krakowie. §

i — — ____________ _______

(2)

A

SPIS RZECZY.

V * Wiersz p. M. O. S. ... 38(5 Myśli św. Franciszka z Assyżu, na każdy dzień

roku rozłożono...388

Fioretti, czyli kwiateczki św. Franciszka z As- syżu (O. d . ) ... 397

Ks. Jan Bosco (C. d .J... 410

Rozmaitości... 424

Kroniczka... 429

Biblijografija ... 445

Nekrologija . . . 446

O g ło s z e n ia ... 447 Kalendarzyk.

W D RUK ARN I Z W IĄ Z K O W E J w K R A K O W IE pod zarządem A. Szyjewalclogo.

W <r-

--- ---- ---- ---- ---- ---- ---- ---- ---- ---- ---- ---- ---- -- --- ---- ---- ---- --

(3)
(4)

386 M5-

Gdy więdnie szczęścia kwiat I grozi smutku noc, Rozjaśnia duszy świat

Promienna wiary moc.

Gdy zwątpień ciemny zmrok, Rozszerza błędu pleśń, Ku niobu serca wzrok

Wznosi nadziei pieśń Gdy śmierci szronu splot

Mrozi uczucia żar, Iskry płomiennej lot

Wznieca miłości żar.

Gdy życia pieniem jęk, A treścią strumień łez, Tych cnót niebiański dźwięk

Zwiastuje męki kres.

M

I

ty V<~

y

(5)

Gdy mglisty życia brzask;

Niepewny śmierci próg, Lślni trójpromienny blask

Tych gwiazd, nad cieniem dróg Gdy milknie wieków chór

I rwie się czasu nic, leli błysk, wśród niebios gór,

W wieczności będzie tkwić!

(6)

- 388 -

->•*

A

Myśli św. Franciszka z Assyżu,

na każdy dzień roku rozłożone.

Bracia moi! Zacznijmy dobrze czynić, a słabe dotąd postępy nasze niech wzrastać

Błogosławieni i szczęśliwi są ci, którzy Boga miłują prawdziwie, spełniając przyka­

zanie, które nam Zbawiciel w Ewangielii przypomniał: Kochaj Pana Boga twego z ca­

łego serca swego, z całej duszy swojej, a bliźniego swego, jak siebie samego.

Z całego serca i umysłu naszego, całą odwagą i pojęciem naszem, ze wszystkich

Miesiąc Styczeń.

I.

me przestają. Słowa św. Franciszka.

II.

1. List do wiernych.

III.

U

(7)

- 389 —

# hs --- --- -— —

t *

sił i wysileń naszych, całą czułością, naszą,, zo wszystkich wnętrzności i pragnień na­

szych, całą potęgą woli naszej, kochajmy Pana i Boga naszego.

I. Reguła Braci Mniejszych, XXIU.

IV.

W zamian za miłość świat cały oddałem, a gdyby wszechst worze nie [do mnie należało, oddałbym je bez wahania za cenę miłości.

II I K antyk.

V.

Miłość Boża nieustannie czynną jest.

Myśli, II.

VI.

Stworzenie odnowione zrodziło się w Chry­

stusie, albowiem, wyzuwszy się ze starego, stałem się człowiekiem now ym ; miłość zaś jest tak gorącą, że serce moje jak ostrzem miecza rozrywa, trawiąc je swoim płomie­

niem. 111 Kantyk.

V II

Kochajmy więc i uwielbiajmy Pana całem sercem i umysłem naszym, kiedy żąda tego od nas. 1. List do wiernych.

f

ŚHS--- --- -- --- 3H

(8)

»•<*

A

— 390 —

ł

V III.

Musimy najpierw wzgardzie stworzeniem, zanim nauczymy sin» Stworzyciela miłować.

Myśli, 16.

IX .

Nie żądajmy, nie pragnijmy nie innego, tylko Stwórcy, Zbawiciela i Odkupiciela, jo­

dynie prawdziwego Boga naszego, który jest jedynem, istotnem, całkowitem, najdo­

skonalszym i najwyższem Dobrem naszem.

Reguła Braci Mniejszych, XXIII.

X.

Podobać Się Bogu samemu niech będzie jedynem pragnieniem waszem.

Lisi do Kapłanów Zakonu.

X I.

Nieoceniona i jedyna wartość miłości Bożej zdolna jest Niebo pozyskać; miłość zaś Tego, który nas tak bardzo umiłował, ma wszelkie prawa do naszej miłości.

Wyrocznie i Zdania moralne, II.

' i

« h S--- --- S * r

(9)

A

— 391 —

X II .

Kto raz siebie oddal', ten więcej dawać się już nie m oże; niewolnik zaś nie jest w stanie zniszczyć piętna niewoli, a prędzej kamień zmięknie, niżeli miłość panować we mnie przestanie. Ili Kantyk.

X II I.

Starajmy się zawsze być mieszkaniem i świątynią Tego, który jest naszym Panem i Bogiem, Wszechmocnym Ojcem, Synem i Duchem świętym.

Reguła Braci Mniejszych, XXII.

X IV .

Boże m ó j! Ty jesteś miłosierdziem i mi­

łością, mądrością i pokorą, cierpliwością i pięknością, bezpieczeństwem i pokojem.

Uwielbienia Najwyższego.

XV.

Oczy moje na stworzenie spoglądać już nie mogą; całą duszą moją wzywam Stwo­

rzyciela; Niebo i ziemia żadnej słodyczy dla mnie nie mają i wszystko znika wobec mi­

łości Chrystusa. III Kantyk.

U ---^

(10)

«Kr A

392

X V II.

Spraw, błagam Cię, Panie, aby słodka i skuteczna cnota miłości Twojej oderwała umysł mój od tego, co znajduje się pod niebem, abym umarł z miłości dla Twej miłości, który raczyłeś umrzeć z miłości dla miłości mojej.

Modlitwa o miłość Bożą.

X V II.

Serce moje rozpływa się z upału, nie jestem w stanie wyrazić bezmiaru cierpień je g o ; umieram z miłości i żyje, pozbawiony

serca własnego. lii Kantyk.

X V III.

Kościół rzymski jest matką, wszystkich kościołów i mistrzynią wszelkich religij.

Polecę zatem Kościołowi świętemu, aby rózgą swoją wszechmocną złośliwych ukarał i żeby dzieci Boże, używały wolności do­

skonałej wszędzie, w całej pełni, i tak zbawie­

nia dostąpić zdołały. Konf.. zak. XX.

»*<- i v

(11)

— 393 —

« K --- --- -SMI

X IX .

jak wymawiają Im ię Boże, uwiel­

biajcie je, korząc się przed Niem z bo- jaźnią i drżeniem.

List do 2-glej Kapituły gien.

X X .

Niebo i ziemia wołają, a wszystkie rze- jezy stworzone powtarzają mi, że kochać muszę; wszystko wzywa m nie, mówiąc:

kochaj całem sercem Tego, który kocha cię i tak gorąco pożąda ciebie. Ili Kantyk.

X X I

Serce moje, miłością Bożą zranione, nie należy już do mnie: nie mam już ani sądu, ani woli, ani żadnej zdolności odczucia lub użycia już nie posiadam. Każda piękność cuchnącein błotem, a wszystkie bogactwa i rozkosze wydają się zatraceniem.

111 Kantyk.

X X II.

Miłość Boża pomaga dźwigać ciężary i wszelką gorycz w słodycz zamienia.

Myśli, 10.

• ' vt;

--- >

(12)

- 304 -

--- \ &

A >'

X X III.

W trwogach, niebezpieczeństwach, wątpli­

wościach i udręczeniach serca, wzywajcie Maryi i myślcie o M ary i; niech Ona bę­

dzie zawsze w sercu i na ustach waszych.

Myśli, 15.

X X IV .

Lepiej jest .służyć Bogu, aniżeli światom rządzić. O ! jak wielkiem szczęściem jest mÓĆZ Bogu służyć. Konf. zakon., XIII.

XXV.

O ! Boże mój i wszystko m oje! Czemże ja jestem? Ja, nędzny robaczek, wezwany przez Ciebie do pełnej zaszczytu służby Twojej.... Pragnę Ciebie miłować.... Odda­

łem Ci w całości serce i ciało m oje; a je­

śli tylko wypełnić je zdołam, jedynem pra­

gnieniem mojem je s t: jeszcze więcej dla Ciebie uczynić. Modlitwa codzienna.

X X V I.

Każda przyjemność światowa wydaje się gorzką temu, kto raz tylko zasmakował w Bogu.

V /

(13)

«- S r-

— 395 —

--- --- — --- M l A

Spróbójcie więc skosztować, a przekona­

cie się, jak słodkim i wdzięcznym jest Mistrz wasz, a nigdy nie będziecie żałować, że umiłowaliście Go.

Wyrocznio i Zdania moralne.

X X V II.

Pragnę czcić i szanować teologów, za których pośrednictwem Słowo Boże dostaje się nam, jako tych, którzy nas duchem i żywotem obdarzają,.

Testament śvv. Franciszka.

X X V III.

Miłość Bożą,, w zamian za jałmużnę ofia­

rować, szlachetna to rozrzutność i są­

dzę, że najnieroztropniejszym z ludzi byłby ten, ktoby ją mniej cenił od pióniędzy.

Wyrocznie i Zdania, II.

X X IX .

Miłość wrzuciła mnie w ogień, ona mnie w ogień miłości wrzuciła. Pieśń miłości.

X X X .

Miłości miłosierna, dlaczego mnie tak zraniłaś? Serce moje z łona wydarte, pło­

mień ognisty trawi; łańcuchem wstrzymane,

« • " ---

(14)

- 396 -

--- --- --- — --- -— H i

?>. • . . -f

tu6 ma dla niego ani przytułku, ani ucie­

czki ; jak wosk w ogniu strawione, żyjąc, kona; tęskni bez ustanku, a pragnąc ucie­

czki, czuje się pośród płomieni, m Kantyk.

XXXT.

Trwajmy na drodze prawej żywota, nauki i Ewangielii św. Tego, który z miłości ku nam Ojca swego i Im ię swoje objawić nam raczył. 1. Reguła Braci Mniejszych, XXII.

-- o— --

> i

(15)

F I O R E T T I

czyli

Kwiateczki świętego F r a n c is z k a z Assyżu.

Kronika średniowieczna.

(Ciąg dalszy, patrz: „Echo" Nr. 6 str. 324-).

R O Z D Z I A Ł III.

Jak św. Franciszek, w celu ukarania siebie, za lekkomyślne podejrzywanie brata Ber­

narda, rozkazał temuż trzy razy przejść wzdłuż swego ciała, depcząc po głowie

i karku.

Św. Franciszek, jeden z najwierniejszych sług Ukrzyżowanego Jezusa, już prawie zupeł­

nie zaniewidział, a to w skutek umartwiania

swego ciała, w skutek ustawicznych modłów

i łez, jakie bez ustanku wylewał. Pragnąc

dnia pewnego porozmawiać o rzeczach Bo-

Y --- --- »

(16)

- 398 -

A

skich z brat*em Bernardem, poszedł go szu­

kać ; i oto przybywa właśnie w chwili, kie­

dy brat jego, modląc się u stóp drzew a1), porwany ekstazą, jak najpoufalej z Bogiem rozmawia.... Święty kieruje ku niemu swe kroki i mówi doń : chodź do mnie i pomów ze ślepym biedakiem, który cię woła do siebie! Brat Bernard, głęboko w swojem rozmyślaniu zatopiony, którego duch jakby na chwilę uleciał i wisiał gdzieś między niebem a ziemią., na te słowa nic nie od­

powiedział.

Św. Franciszek wiedział dobrze, źe brat Bernard posiadał ową szczególną łaskę po­

ufnego rozmawiania ze Zbawicielem i że jego samego nawet pod tym względem czę­

stokroć przewyższał; jednakowoż, pragnąc koniecznie pomówić z nim, zaczekał chwilę.

Następnie woła w ten sam sposób raz drugi, a nawet i trzeci, a brat Bernard i teraz je­

szcze nie słyszy, nie odpowiada i św. Fran­

ciszka nie szuka. A wiec św. Franciszek

') O tym lesie wspominamy często w „Kwia- teczkach“, jako o znanśm miejscu. Zdaje się, że pićrwsi uczniowie św. Franciszka obierali sobie za siedziby miejsca, obok lasu położone. A będąc od­

dzieleni od świafa i otoczeni pięknością natury, tu właśnie chcieli zakosztować zupełnej samotności i ożywić swą duszę modlitwą i rozmyślaniem o rze­

czach niebieskich.

:©) « --- --- A

(17)

— ~ ai zasmucony, oddalił się nieco i zdziwiony tóm, co zaszło, czynił sobie wyrzuty, że brat Bernard trzy razy zawołany, ani razu na wet nie odpowiedział. Gdy w ten sposób myśląc, uszedł kilka kroków, zatrzymał się na raz i rozkazawszy w duchu swemu to­

warzyszowi, ażeby nań zaczekał, skierował swe kroki na miejsce samotne, które opodal było położone, i błagał Boga, by mu raczył oznajnić przyczynę, dla której od brata Ber­

narda żadnej nie otrzymał odpowiedzi. I gdy jeszcze się modlił, wtem nagle dał się sły­

szeć głos, z nieba pochodzący: Biedny czło­

wiecze, czemu się tak trapisz? Ozy byłoby to słusznem, żeby człowiek, dla nędznego stworzenia, Boga samego opuścił? Brat Ber­

nard, którego wołałeś, ze mną właśnie roz­

mawiał i dlatego to ani nie mógł cię szu­

kać, ani ci odpowiedzieć; i nie dziw się temu, ani nawet myślą, albowiem w eksta­

zie porwany do nieba, nie usłyszał żadnego z twych słów.

Tymczasem brat Bernard, który dopiero teraz spostrzegł św. • Franciszka, zbliżył się doń i padł mu do nóg; św. Franciszek jednak natychmiast i w całej pokorze swe­

go ducha opowiedział mu niesłuszne swoje zdziwienie i zasmucenie, z powodu tego, że go nie mógł odszukać. Następnie, powtó­

rzywszy mu słowa, jakie od Pana usłyszał, V

'»■<--- ---><

- 399 -

(18)

400

te słowa dodaj: rozkazuję ci pod świętem posłuszeństwem wypełnić to wszystko, co ci polecę, li rat Bernard, obawiając się, aby święty, stosownie do swego zwyczaju, nie polecił mu bardzo trudnego obowiązku do spełnienia, chciał się grzecznym sposobem wymówić i powiedział: Gotów jestem do spełnienia rozkazu, jednak pod tym warun­

kiem, że i ty, ojcze, mi przyrzekniesz wy­

konać następnie to, co ja ci znów polecę.

Kiedy św. Franciszek przyrzekł wypełnić wolę brata swego, dodał nakoniec Bernard:

a więc czego sobie życzysz, Ojcze ? Na co święty tak odpowiedział: Oto masz rozkaz następujący, do którego cię zobowiązuję pod świętem posłuszeństwem, rozkaz, powtarzam, w celu skarcenia mię za moje fałszywe do­

mniemywania się i za mą małoduszność;

ja się mianowicie położę na ziemi, a ty na­

stępnie, stąpiwszy jedną nogą na głowę moję, a drugą na karku, przejdziesz w ten sposób trzy razy 'w zdłuż ciała mego, napa­

wając mię tym sposobem hańbą i wzgardą i dodając nakoniec te*- słowa : Pozostań tak jeszcze rozłożony, nędzny synu Piotra Ber­

nardom *), a skądże to pochodzi twoja pycha,

') Ottavio, biskup Assyżu, wywodzi, że św.

Franciszek, jedynie dla pogardy swojej, nazwał się synem Bernardoniego; słowo Bernardom było tylko

--- 2 *$

-S*®

(19)

401

r fy, najnikczemniejsze stworzenie? Brat Ber­

nard próbował żywo się sprzeciwić wyko­

naniu podobnego rozkazu. Atoli zniewolony silą świętego posłuszeństwa, wypełnił go, o ile mógł najdokładniej, stosownie do swej

obietnicy. s*

A teraz, powiedział św. Franciszek, objaw mi twoję znów wolę, gdyż i ja również przyobiecałem ci ją wykonać, A na to brat Bernard : Na mocy świętego posłuszeństwa, rozkazuję ci, abyś, ilekroć razem będziemy, strofował mię i karcił jak najsurowiej me błędy. Św. Franciszek zręcznie złapany zo­

stał tym rozkazem, albowiem brat Bernard był tak wielkiej świętości i takiój czci, iż mniemał, że mu w istocie nic zarzucić nie można było. Dlatego to właśnie św. Fran­

ciszek. począwszy od tego dnia, unikał ob­

cowania 'L nim przez czas dłuższy, by nie mieć żadnego słowa, nagany dla tego czło-

" 'eka, którego świętość głęboka dobrze znaną mu była;, a jeżeli przypadkiem kiedy pragnął go widzieć, lub przysłuchiwać się jego rozmowie z Bogiem, to jak najśpie- szniej uchodził od swego brata. 1 w istocie:

z wielkiem zbudowaniem siebie samego po-

przezwiskiem jego ojca, który jednak rzeczywiście nazywał się Morikon. Patrz: Luuii serafici di Por­

tiuncula. Wenecyja, 170 1 .

U

(20)

*T <- --- '•

- 402 -

--- --- — dziwiąc było można ów wżgłąd i pokorę ł św. Franciszka, ojca całego zakonu., w sto­

sunku do; brata Bernarda, swego pierwszego syna zakonnego. Na cześć i chwalę Jezusa i Chrystusa i Jego ubogiego sługi św. Fran­

ciszka. Amen.

R O Z D Z I A Ł .IV.

Anioł Boży zapytuje o pewną kwestyją brata Elijasza, gwardyjana klasztoru w Spa- letto, a po otrzymaniu tłumnej odpowiedzi od tegoż, puszcza się dalej w drogę do grobu św. Jakóba; znalazłszy tu św. Fran­

ciszka, jemu opowiada całe ta zdarzenie.

W pierwszych czasach założenia zakonu św. Franciszka, kiedy liczba jego członków tak dalece małą była, że nawet jeszcze kla­

sztorów nie tworzyli, św. Franciszek zobo­

wiązał się ślubem odbyć pielgrzymkę do grobu św. Jakóba w Galicyi (hiszpańskiej). Towarzy­

szyło mu w niej kilku braci zakonnych, a wśród nich także i brat Bernard. Kiedy już byli w drodze, spostrzegł św. Franciszek cho­

rego biedaka, a zlitowawszy się nad jego smutnem położeniem, odezwał się tak do

^ --- A

(21)

- 403

*•<5--- fc-łf

ł . '

brata Bernarda: „Synu m ój! rozkazuję ci tu pozostać, abyś miał pieczę nad tym cho­

rym A na to brat Bernard padł na ko­

lana i skłoniwszy z pokorą głowę, przyjął zlecenie z ust swego świętego ojca, swego zaś towarzysza już odtąd nie opuścił.

Kiedy już pielgrzymi stanęli u grobu św.

Jakóba i noc w kościele spędzali, zatopieni w modlitwie, wtem objawia się Pan Bóg św. Franciszkowi i poleca mu zakładać jak najwięcej klasztorów dla swego zakonu, który, w miarę swego rozwoju, wkrótce też liczyć będzie wielką liczbę członków. Święty poszedł za tym głosem i w okolicy, w któ­

rej przebywał, niebawem sam rzucił fun­

damenta pod nowy klasztor J).

Wracając powtórnie tą samą drogą, od­

nalazł brata Bernarda, wraz z chorym, który w opiekę oddany, już w zupełności do zdro­

wia był powrócił. Św. Franciszek, przyrzekłszy tym razem bratu Bernardowi, że go już w roku przyszłym z pewnością ze sobą za­

bierze do grobu św. Jakóba, puścił się da­

lej w drogę ku dolinie Spaletańskiej, gdzie zamieszkiwał, zdała od ludzi. Bracia: Masseo

J) Klasztor ten do dziś dnia istnieje pod we­

zwaniem św. Franciszka, a cudowne okoliczności, towarzyszące jego założeniu, opisane są w dziełku ks. Chalippe: , Życie św. Franciszka', tom II.

#SKj— --- -- >•*

(22)

404 —

r --- :--- * t i Elijasz, a'także i inni bracia jak najpilniej się strzegli, by nie przeszkadzać swemu Pa- tryjarsze i nie odwodzić go od rozmów z Panem Bogiem, gdyż przejęci najgłębszą, czcią dla niego, dobrze wiedzieli, że Stwór­

ca objawia mu, podczas tych modłów, rze­

czy najświętsze.

Dnia jednego, kiedy Franciszek w lesie trwał na modlitwie, stanął u drzwi kla­

sztornych jakiś młodzieniec,' o kształtnych rysach, w ubraniu podróżnem i zaczai' się dobijać tak głośno i porywczo, że sposób jego postępowania wszystkich braci niemało zadziwił. Biegnie tedy brat Masseo przyby­

szowi temu otworzyć i pyta go: „A skądże to wracasz, mój synu V! Ze sposobu twego postępowania wnosićby można, żeś obcym zupełnie w tym kraju". „Jakżeż więc pu­

kać rnam“, pyta ów młodzieniec. „Puka się zawsze tylko trzy razy, odpowiedział brat, i to w ten sposób, że się czeka chwileczkę między je dnem puknięciem a drugiem, tak, aby brat furtyjan mógł zmówić jedno Ojcze nasz i następnie przybyć i otworzyć, a do­

piero wtedy, gdyby się wkrótce nie ukazał, puka się powtórnie". „Spieszno mi bardzo, odrzekł młody podróżnik, i to było wła­

śnie przyczyną, dla której tak raptownie zapukałem, albowiem wielką jeszcze mam I drogę do przebycia, a chciałem jeszcze

ł ł

tt-<--- ->t#

(23)

- 405 ijv

wpierw pomówić z bratem Franciszkiem;

atoli, wiedząc dobrze, że ten, zajęty roz­

myślaniem, przebywa obecnie w lesie, nie chcę mu przerywać. Tymczasem, zamiast niego, prosiłbym brata Elijasza. Słyszałem bowiem o nim, że jest nadzwyczaj uczony, i dlatego też chciałem się go o jedne rzecz zapytać. BratMasseo poszedł więc natychmiast do brata Klijasza, prosić go, aby się pofatygo­

wał do młodego przybysza, ale brat Elijasz nie przyjął tych zaprosili i odmówił życze­

niu tegoż. Odpowiedź ta nabawiła niema­

łego kłopotu brata Masseo; nie wiedział bowiem, co robić i jak podróżnemu odpo­

wiedzieć, Powiedzieć mu, że brat Elijasz przyjść nie może, byłoby wprost kłamstwem, a znowu powtórzyć odpowiedź brata Elija- sza — byłoby daniem złego przykładu. 1 kiedy tak myśli brat Masseo, coby odpowiedzieć, niecierpliwy podróżny znowu zapukał i to podobnie jak pierwej. Więc już teraz, po­

wraca do niego brat furtyjan, do którego tak rzecze podróżny: „Szkoda, żeś nie wy­

mienił mego nazwiska; tymczasem idź do brata Franciszka i powiedz mu: żem przy­

był z nim pomówić; nie- chcąc jednakże przerywać mu w jego modlitwie, proszę go, by m i przysłał brata Elijasza".

Brat Masseo usłuchał i udał się do świę­

tego, który, wzniósłszy oczy ku niebu w le-

--- --- ----

(24)

- X # — 406 —

sie, trwał na modlitwie; opowiedział Fran­

ciszkowi zlecenie młodzieńca, a zarazem i odpowiedź brata Elijasza. (Muszę teraz nad­

mienić, że owym młodym podróżnym był Anioł, w postaci ludzkiej, z nieba zesłany).

Św. Franciszek przyjął brata Masseo, ani nie opuszczając miejsca, na którem się mo­

dlił, ani też nie zmieniając swojej pozycyi;

dodał tylko: „Wracaj do klasztoru i po­

wiedz bratu Elyaszowi, by wyszedł na dwór i aby, w imię świętego posłuszeństwa, od­

powiadał podróżnemu na jego pytania1*.

Na taki rozkaz brat Elijasz, chcąc nie chcąc, udał się teraz do furty i drzwi prędko otwo­

rzywszy, do młodzieńca z krzykiem zawołał:

„Czego to waść chce odem nie?!“ A ten mu odpowiedział: „Bracie, pokonaj na chwilę tę namiętność, która teraz nad twym umy­

słem zapanowała, gniew bowiem ducha krę­

puje i prawdy rozstrzygnąć przeszkadza....“

„Ależ. gadaj mi, zawołał zniecierpliwiony brat Elijasz, czego ty chcesz odemnie?“

„Chciałem się ciebie zapytać, czy ci, którzy uczynili śiub zachowywania rad ewangieli- cznych, czy nie mogą jeść to, cokolwiek im kto poda, jak to już sam Jezus Chrystus orzekł był i czy ktoś inny może prawnie coś innego, wbrew temu przepisowi, naka­

zać ?u A na to brat Elijasz odpowiedział

ę z dum ą: „Wiem, jak na to odpowiedzieć,

(25)

407

ale ci nie powiem; ruszaj z B ogiem !“

„Kiedy tak, to dobrze, ale wiedz o tem, że ja jeszcze lepiej od ciebie tę kwestyją po­

trafię rozstrzygnąć". Słowa te obraziły brata Elijasza i z gniewem, trzasnąwszy drzwiami, 1 odszedł. Tymczasem kiedy się już w jego I celi uciszyło, a brat Elijasz zastanawiał się nad tem, co zaszło, tudzież nad należytem rozwiązaniem zadanego mu pytania, sam na razie nie mógł zdać sobie sprawy, jak na­

leżało odpowiedzieć młodemu podróżnikowi.

A trzeba nam wiedzieć, że brat Elijasz był wtedy gieneralnym wikaryjuszem zako­

nu, i że sam to ustanowił i rozkazał, aby, oprócz zachowywania rad ewangielicznych i reguły św. Franciszka, każdy członek za­

konu nigdy mięsa nie jadał; w ten więc sposób zapytanie owego młodzieńca było wprost skierowane przeciw bratu Elijaszowi.

Brat Elijasz, znalazłszy się w podobnym kłopocie, śpieszy znowu do furty, a podczas drogi ciągle stoją mu na myśli te dwie prze­

ciwności : z jednej strony pokorna postawa młodzieniaszka, a z drugiej tegoż odpowiedź dumna, żo sam najlepiej całą kwestyją^ roz­

wiąże. Nareszcie otwiera furtę i szuka po­

dróżnego, ale, niestety, napróżno, gdyż zni­

knął bez śladu. Zraził się bowiem młodzie­

niec dumą zakonnika i osądził; że ów nie­

godny jest tego, aby z Aniołem rozmawiał.

- ^ 8

(26)

- 408 —

*M5--->4»

A A

Tymczasem św. Franciszek, któremu Pan Bóg- wszystko to najdokładniej objawił, po­

wrócił z lasu i surowo ją ł strofować brata Elijasza, za sposób, w jaki się obszedł z mło­

dym podróżnikiem. „Wielki błąd popełniłeś, tak się doń odezwał; ten, którego odpędzi­

łeś od naszego domu, był Aniołem, z nie­

ba zesłanym, który przybył, by nas oświe­

cić. A powiadam ci, bracie Elijaszu, że obawiam się, by wina twa nie stała się przy­

czyną teg’o, że umrzesz, poza zakonem1*.

Przepowiednia ta sprawdziła się wkrótce, albowiem brat Elijasz już nie należał do zakonu św. Franciszka, kiedy rozstawał się z tym światem r).

Tego samego dnia i tejże samej godziny, w której Anioł Boży opuścił brata Elijasza, stanął on także przed bratem Bernardom, który, wracając od grobu św. Jakóba, za­

trzymał się nad brzegiem jakiejś znaczniej­

szej rzeki. Sługa Pański, przybliżywszy się doń, powitał brata Bernarda w jego ojczy­

stym języku, temi słowy: „Pokój z tobą“.

') Jak się powszechnie zdaje, autorowie, wy­

rażając się o bracie Elijaszu, osądzili go nieco za surowo, jak to widać w dziele p. Chavin de Malan, który prawdziwości tego faklu próbował history­

cznie dowieść. Patrz: .Życie św. Franciszka*, str.

219, rozdz. XIII.

&<r- »• < -

(27)

— 409 —

• d 5—«--- T Zdziwiony tem naglem zjawieniem, olsnio .

- 1

I

ny pięknością, oblicza podróżnego, zwłaszcza,) gdy z jego ust mowę ojczystą usłyszał, a ! nakoniec ujęty słodyczą i uprzejmością jego słów, brat [Bernard zapytał nieznajomego;

„Skąd to powracasz, młodzieńcze?'1 „Po­

wracam z klasztoru, w którym mieszka św.

Franciszek, odpowiedział Anioł; poszedłem tam w intencyi widzenia się z nim, lecz, za­

stawszy go na kontemplacyi w lesie, nie chciałem mu przerywać. W tymże klaszto­

rze znalazłem także braci: Idziego i Elija- sza. Brat Masseo pouczył mię, jak właści­

wie trzeba pukać do furty klasztornej. Brat Elijasz zaś odmówił mi odpowiedzi; na py­

tanie, które mu zadałem; jednak niebawem żałował tego i chciał znów mię widzieć i słyszeć, atoli już było zapóźno". Następnie zapytał Anioł brata Bernarda: dlaczego nie przechodzi rzeki? „Woda jest głęboka w tern miejscu, odpowiedział brat, a nie chcę się narażać. Przejdźmy zatem razem, odrzekł Anioł, i natychmiast, podawszy rękę Bernardowi, przeniósł go w mgnieniu oka na drugi brzeg rzeki. Teraz już poznał brat Bernard, że to był Anioł Boży, a pełen czci i uwielbienia zawołał: „Bądź błogosła­

wiony, Aniele od Boga zesłany, lecz powiedz mi, jakie twe im ię !? “ „Dlaczego pytasz o moje imię, odpowiedział Anioł; jest ono

* ---

(28)

410

«K r

/\

nadzwyczaj d z i w n e 1 w tejże chwili zni­

knął, zostawiając w sercu Bernarda taką obfitość pociechy, iż tenże całą odtąd drogę przebył wśród największej radości. Brat za­

pamiętał sobie dzień i godzinę zjawienia się Anioła, a przybywszy do klasztoru, w któ­

rym znalazł św. Franciszka i jego towarzy­

szów, opowiedział im szczegółowo całe zda­

rzenie, poczem zaraz poznali, że Anioł Boży objawił się naraz i bratu Bernardowi i nadto dwom jeszcze braciom św. Franciszka,

Ks. JAN BOSCO.

(Ciąg dalszy, patrz: „Echo“ Nr. 6, str. 344).

W y k o ii a ł o s i ę ! Słowa te, ulatując z najświętszych ust Zbawiciela naszego, w chwili, kiedy cierpienia Jego, do bez­

miernej męczarni już doszły, oznajmiły świa­

(]). c.

1 1

.).

(29)

411

-

— 5*®

tu tę niepojętą w swojej istocie i niezró­ * wnaną w swojem uszczęśliwieniu tajemnicę dzieła odkupienia!

W y k o n a ł o s i ę , zawołał Chrystus, Syn Boży, mając złączyć się z Ojcem sw oim , z którym, jako Bóg, zawsze był połączo­

nym ! W y k o n a ł o si ę, zawołał przecho­

dząc myślą posłannictwo, które przyjął' z woli Ojca swego i wykonał stosownie do tej woli najświętszej, aż do śmierci krzyżowej.

W y k o n a ł o s i ę , zawołał Bóg i Człowiek, aby nas poruszyć, że jeśli O n przyjął na­

turę ludzką, aby w y k o n a ć wolę Ojca niebieskiego i temi słowy zdał rachunek z życia swego ziemskiego Temu, któremu jest współistotny jako Bóg; my także, przy- jąwszy, z rąk tego Stwórcy i Pana, posłan­

nictwo życia, będziemy musieli zdać liczbę z włódarstwa naszego w stanowczej chwili śmierci. Na wzór Zbawcy, którego tak wier­

nie w bliźnich umiłował, ks. Bosco mógł powiedzieć: w y k o n a ł o s i ę , stanąwszy u kresu życia, które było ofiarą miłości i poświęcenia. My zaś przypatrzmy się je­

szcze zachodowi tego słońca, którego ciepłe i jasne promienie, przez czas tego nieudol­

nego opowiadania serca nasze ciepłem cnoty

ogrzewało i dusze nasze światłem miłości

opromieniało.

(30)

— 41°2 —

--- jMft

A W ostatnim miesiącu r. 1887, siły za­

częły widocznie ks. Bosco opuszczać. Z wiel­

ką trudnością przychodziło mu odprawianie Mszy św., w czasie której, inny kapłan wyręczać go musiał w rozdawaniu Komunii św. kilku osobom, które były dopuszczone do jego kaplicy. Całe jego najbliższe oto­

czenie z bolesną trwogą spoglądało na coraz nowsze objawy pogorszenia w zdrowiu i znikające z dniem każdym siły. Czasem nie mógł już świątobliwy kapłan sam Mszy św.

odprawiać; tylko będąc obecnym tej bezkrwa­

wej ofierze, zalewał się łzami miłości, gdy celebrujący kapłan wymawiał słowa: O t o B a r a n e k B o ż y i gdy Bóg ten miał wstąpić do serca jego, które czując się u kresu ziemskiej pielgrzymki, coraz goręcej miłowało Zbawcę swego. Ks. Bosco od dłuższego już czasu nie mógł oddawać się ulubionej swej pracy w konfesyjonale; ubo­

lewał nad tera, bo upadek sił nic zdołał osłabić w sercu jego pragnienia zbawienia dusz w ogóle, a szczególnie tych, które mu powierzone były. Razu pewnego, cho­

ciaż był już bardzo chory, dowiedziawszy się, że trzydziestu młodzieńców z oratory- jum pragnie koniecznie jemu wyjawić tajem­

nice dusz swoich i otrzymać radę, w sprawie

powołania, mimo próśb ks. sekretarza, który

przedstawiał' świątobliwemu mężowi stan

H&--- --- i

(31)

?

- 413 -

<r--- --- A wątłych sił jego, odrzekł: n i e c h p r z y j ­ dą , b o t o j u ż p o r a z o s t a t n i b ę d ę

i c h s p o w i a d a ł . Rzeczywiście, już w7ię- cej spowiedzi słuchać nie mógł. We wszy­

stkich domach i zakładach salezyjańskich wiadomość o niebezpiecznym stanie zdrowia ukochanego ich ojca i opiekuna wywołała boleść niewypowiedzianą. Z każdej piersi jedno unosiło się błaganie: modlitwa o prze­

dłużenie tak cennego życia. Ale wszelkie środki ludzkie, najlepsi lekarze, najczulsza opieka i najstaranniejsze pielęgnowanie oka­

zały się daremne. Ks. Bosco wiedział, że Pan Bóg wzywa go do siebie. Na wszelką wzmiankę o wyzdrowieniu odpowiadał: „wy­

bieram się do wieczności, módlcie się o zbawienie duszy niojej".

Prosił otaczających go kapłanów, aby ko­

lejno zawsze przy nim b y li, w celu udzie­

lenia mu rozgrzeszenia, wr razie nadejścia ostatniej chwili. Ksiądz Rua nie odstępował go w czasie tej ostatniej choroby. Jemu też dawał ciągle ostatnie polecenia i nauki względem misyj i zakładów salezyjańskich.

Kapłanom polecał ciągle i nieustannie pra­

cę, ścisłe zachowanie reguły i miłość wza­

jemną. Jak św. Jan apostoł, powtarzał

0 1 1

ciągle: m i ł u j c i e s i ę , m i ł u j c i e ! Dzieciom, przesyłając swoje błogosławień­

stwo, zalecał nabożeństwo do Najśw. Panny

i ---5»** *

(32)

M i

---

Wspomożycielki i częste przystępowanie do Komunii św.

Cały świat katolicki z największą troskli­

wością dopytywał się o ks. Bosco. Piel­

grzymi jadący lub wracający z uroczystości jubileuszu Ojca św. Leona X III, ze wszy­

stkich stron świata przyjeżdżali do Turynu, aby. ucałować rękę i otrzymać błogosławień­

stwo najpokorniejszego z mężów; najwyżsi dostojnicy Kościoła polecali się jego modli­

twom, odwiedzali go, prosząc, aby błogosła­

wił rodzinom, krajom i dyjecezyjom. On zaś. zawsze słodki, miły i pokorny, rzewnie życzenia te spełniał, prosząc ciągle o pa­

mięć dla jego duszy i opiekę nad jego przy- branemi dziatkami, jako też o pomoc i wspar­

cie dla kapłanów, którzy dalej dzieło jego prowadzić i rozszerzać mieli. Ojciec św.

najłaskawiej dopyt,yw7ał się o zdrowie ks.

Bosco, wyrażając się z najwyższem uznaniem o pracy i działalności Salezyjanów; cieszyć się raczył każdern polepszeniem w zdrowiu ks. Bosco, mówiąc, że potrzebnym jest bar­

dzo Kościołowi, a stan groźniejszy zasępiłby bardzo radosne uroczystości w Rzymie. Kar­

dynał' Rampolli przesłał ks. Bosco telegra- ficznie wyrazy współczucia, które Ojciec św\, wraz z swojem błogosławieństwem, najła­

skawiej, na prośbę czcigodnego chorego, prze­

słać mu raczył.

(§r«--- -- --- Y

(33)

415

r Każdego dnia słuchał Mszy św. z nąj- wyższem podniesieniem ducha, a z wyrazem niebiańskiej radości i miłością duszy sera- ficznej przyjmował Boga swego w Komunii świętej.

Cierpienia fizyczne stawały się coraz do­

tkliwsze i ogarniały całą istotę ks. Bosco, który znosił je z nadludzką cierpliwością, krzepiąc sfę myślą o Bogu i Matce Najśw., do których częste a gorące westchnienia z piersi jego ulatywały.

Podobnie jak w ciągu życia, miłość Boga i miłość dusz, dzieliły sobie to wzniosłe serce, tak te dwa uczucia, z całą potęgą mło­

dzieńczych lat, tkwiły w niem u kresu i wzmagały się o tyle, o ile siły fizyczne opu­

szczały najwierniejszego ze sług Chrystuso­

wych. Umysł jego, z wyjątkiem krótkich chwil senności, lub nieprzytomności, zajęty był ciągle sprawami m isyj; dowiadywał się o działalności misyjonarzów i powtarzał: P o ­ w i e d z c i e i ni, ż e m u s z ą w i e l e , w i e ­ l e d u s z p o z y s k a ć P a n u.

W czasie jego choroby przybywali ka­

płani salezyjariscy i siostry Maryi Wspo- możycielki z krajów misyjnych. Ks. Bosco przyjmował te dzieci swoje z rzewnem uczu­

ciem ojcowskiej miłości, wypytując się o

postęp pracy i zdobycze na polu duchowem,

wśród ciemności pogaństwa. Wszystkich że-

-s*®

(34)

- 416 -

---

» ' T

gnał zawsze anielskim uśmiechem, zalecając wytrwanie w pracy, cześć Maryi i życzenie spotkania w niebie.

Ks. Boneth, który wraz z innymi nie odstępował ukochanego mistrza i ojca, w osta- tnich tygodniach życia, polecił pożegnać, dziatwę w jego imieniu: „P o w i ć d z d z i e- c i o m, ż e czeka m na n i c h w n i e- b i e. W r o z m o w i e i k a z a nia c h n a- 1 egaj i p r z y p o m i n a j częs t e p r z y ­ stęp y wr a 11 i c d o K o m u n i i ś w, i u a- b o ż e l i s t wo do Naj św. M a t k i Zba­

w i c i e l a .

Zaświtał dzień 29 stycznia, dzień uroczy­

sty świętego Franciszka Salezego. \ Vr kościo­

łach salezyjańskich radosne bicie dzwonów zwiastowało jutrznię jednego z tych dni bło­

gich dla serca katolickiego, w którym zdaje się, że niebo nachyliło się ku ziemi, łask strumień spływa w oczyszczone naczynia dusz wiernych, a Bóg sam, jeśli nie wido- mie dla oka zmysłowego, to najściślej dla dusz udziela się tym, którzy szukają Kró­

lestwa Jego.

Lecz jeśli wszystko tchnęło radością u stóp ołtarzów i z każdej piersi ulatywał hymn dziękczynny ku niebu za chwałę, której do-

r • 1

---» 4

(35)

i' ł stąpił w niem święty Franciszek Salezy, ten patron zakładów swego imienia, równocześnie zbliżała się chwila najboleśniejszej ofiary dla serc, które ojca i opiekuna ziemskiego wkrót­

ce stracić miały.

Stan chorego coraz żywsze wzbudzał obawy: otoczenie jego coraz głębsza boleść ogarniała, słońce ich życia w obłoku śmierci wkrótce już zniknąć miało; serce, które jednostajnem i silnem uderzeniem do wy­

trwałości i męstwa pobudzało, odzywało się coraz słabiej, a duch, który miłości powie­

wem wszystkich swoich porywał do szczy­

tu cnót najwznioślejszych, sam miał ule­

cieć w krainę nadziemskiej radości.

Rano, po odprawionej Mszy św. w ora- toryjum, obok pokoju ks. Bosco, kapłan ce­

lebrujący przystąpił do łoża chorego, poda­

jąc mu Chleb żywota, ten posiłek na drogę do wieczności, togo Boskiego towarzysza dusz naszych, który od kolebki do grobu strzeże je i otacza opieką swej miłości. Ks.

Bosco miał oczy przymknięte; lecz gdy ks.

sekretarz rzekł słowa: Corpus D om ini N o­

stri Jesu Christi..., spojrzał na Hostyją Prze­

najświętszą, złożył ręce i z wyrazem błogiej radości połączył się po raz ostatni tu na ziemi z tym Bogiem, którego już za chwilę miał posiąść wiecznem posiadaniem miłości w niebie!

m <-

(36)

W ciągu dnia okazał radość swą, dowie­

dziawszy się, że bardzo uroczyście obcho­

dzono święto świętego Franciszka. Z uczu­

ciem żywój wdzięczności wspominał wszy­

stkich dobrodziejów zakładów salezyjańskich;

słysząc, że syn jednego z nich jest ciężko chory, wyraził pragnienie, aby wszystkie modlitwy, na jego własną intencyją odpra­

wiane, temu młodzieńcowi zdrowie otrzymały- Prosił swego sekretarza, aby, w razie nie­

przytomności, podniósł mu rękę i dał nią błogosławieństwo wszystkim, którzy pragnę­

liby je otrzymać, odmówiwszy formułkę za chorego. Gdy go senność opuszczała chwi­

lami, powtarzał ustępy z Pisma św.: D ilig ite inim icos vestros... Miłujcie nieprzyjaciół wa­

szych. Benefacite his, qui vos persequuntur.

Czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują.

Querite. regnum D ei. Szukajcie królestwa Bożego !

Często powtarzał: Jezus! Matko! Matko moja! Jutro!

Wieczorem, gasnącym już głosem, odmó­

wił jeszcze akt skruchy, a potem już tylko coraz słabiej, wznosząc ręce, szeptał: Bądź wola Twoja! Paraliż ogarniał prawą stronę;

życie zdawało się opuszczać tego, który był życiem dusz wielu! Głos umilkł na zawsze, ale serce, spragnione ofiary aż do końca, każdem uderzeniem spełniać i powtarzać y

--- ---- --- — ---—-- £■*

(37)

— 419 —

U-<--- ---;---

jej nie przestawało; lewa ręka, ostatnią po­

ruszając się władzą, na znak poddania, ofia­

rę czystego i świątobliwego żywota Stwórcy swemu składała. Następnego dnia stan nie­

przytomności nie opuśeił chorego. Biskup (Jagliero, ten syn ukochany ks. Bosco, który w ostatniej chorobie najczulszą otaczał go opieką, odmówił litaniją za konających i u- dzielił mu błogosławieństwa Bractwa karme­

lickiego, w obecności kilku przełożonych do­

mów salezyjańskich z różnych krajów. U we­

zgłowia umiłowanego mistrza czuwał nieu­

stannie ks. Berto, sekretarz, podpora i wierny towarzysz jego w chwilach trudności i za­

wodów; to miejsce należało się słusznie temu, do którego w ostatnich czasach ks. Bosco rzekł kilkakrotnie : T y b ę d z i e s z z a w s ze m o i m d r o g i m , k s i ę ż e B o r t o ! Dnia togo zaś, nie mogąc już mówić, otworzył oczy na chwilę i położywszy lewą rękę na głowie ks. Berto, rzewńem i do głębi serca przenikającym pożegnał go wejrzeniem.

Gdy lekarze orzekli, że życie ks. Bosco na godziny tylko liczyć już można, wszy­

scy współpracownicy i uczniowie jego prosili o pozwolenie pożegnania ojca i opiekuna swego. Ks. Rua udzielił im tej ostatniej pociechy i w ciągu dnia kilkaset ust zło­

żyło ostatni pocałunek miłości na ręce, która

im tyle razy błogosławiła; a tymczasem

(38)

3 H t

— 420 —

j6«S--- r--- S*®

ł oczy ich nie mogły oderwać się ‘od rysów ł ukochanych, które tak spokojnie na wznie­

sionej nieco poduszce spoczywały. Przed samytn zachodem słońca nadszedł spowiednik ks. Bosco, ks. Giacomelli, który kilka modlitw przy nim odmówił; wszyscy obecni podda­

wali choremu krótkie westchnienia, chcąc tę jedyną ulgę mu sprawie. Najczęściej sły­

szeć można było te dwa westchnienia: Jesu, spes mea, miserere met... Jezu, nadziejo moja, zmiłuj się nademną. M a ria , A u x iliu m Christianorum , ora p ro nobis. M a r y j o , W s p o m o ż e n i e w i e r n y c h , módl się za nami.

Noe zaczęła się spokojnie. Ks. Rua i kilku przełożonych czuwało przy chorym; ale gdy około 2giej gasnący i przerywany oddech zdał się wskazywać chwilę konania, ks. Rua ubrał się w stułę i zaczął znowu odmawiać ostatnie modlitwy; równocześnie wiadomość ta zgromadziła wT celi umierającego kilku­

dziesięciu przełożonych kapłanów, kleryków i mieszkańców zakładów salezyjańskich. Gdy przybył ks. biskup Cagliero, ks. Rua stuły mu odstąpił; sam zaś, nachyliwszy się do konającego ks. Bosco, rzekł drżącym głosem, wstrzymując łkanie, które wydzierało się z piersi, boleścią rozdartej:

„ O j c z e ! Z g r o m a d z o n e t u d z i e c i

t w o j e p r o s z ą c i ę o p r z e b a c z e n i e

(39)

— 4.21 —

---

ł • '

w i u . k t ó r y c h w z g l ę d e m c i e b i e k i e d y k o l w i e k d o p u ś c i ć si ę m o g ł y . W d o w ó d p r z e b a c z e n i a i o j c o w- s k i ó j ż y c z l i w o ś c i , u d z i e l i m t we ­ g o b ł o g o s ł a w i e ń s t w a. .T a zaś, p r o- w a d z ą c r ę k ę t w o j ę , s ł o w a b ę d ę w y m a w i a ł “.

Wtedy nastąpiła bolesna i rozrzewniająca chwila, wszystkie głowy nachyliły się, oczy zalały się łzami, a serca niewypowiedziana boleść przejęła, gdy ks. Rua, ostatniem mę­

stwa i spokoju wysileniem, podniósł bezwła­

dną już dłoń ks. Bosco, wzywając na wszy­

stkich obecnych i po świecie rozproszonych Salezyjanów opieki Matki Boskiej Wspomo­

życielki, opiekunki sierót i Pocieszyciel ki stapionych.

O godzinie Bciej przyszła depesza z Rzy­

mu, następującej treści:

O j c i e c św. p r z e s y ł a z g ł ę b i s e r c a u d z i e l o n e b ł o g o s ł a w i e ń s t w o a p o ­ s t o l s k i e c h o r e m u k s. B o s c o .

kard. Ram polli.

O 4tej, w kościele Najśw. Panny Wspo­

możenia, dzwon wezwał wiernych na Anioł Pański; wszyscy zgromadzeni około ks. Bo­

sco odmówili tę modlitwę wspólnie; potem ks. biskup Oagliero, głosem pełnym nama­

szczenia, wymówił słowa tego ostatniego polecenia duszy chrześcijańskiej: J e z u s ,

---L-

(40)

_ 422

M a r y j a , J ó z e f , W a m o d d a j ę s e r c e i d u s z ę m o j ę ! J e z u s , M a r y j a , J ó- z e f b ą d ź c i e p r z y m ni e w o s t a t n i ej c li w i 1 i ż y c i a m e g o . J e z u s , M a r y- j a , J ó z e f , n i e c h o d d a m w s p o k o ­ j u d u s z ę m o j e w r ę c e W a s z e.

Nastąpiła chwila milczenia; wszyscy wpa­

trywali się w ukochane oblicze, z którego życie coraz widoczniej ustępywało; wreszcie oddech stał się coraz słabszy, coraz rzadszy, w końcu uleciało jedno dłuższe westchnie­

nie i duch tego, który zaufał, wbrew wszel­

kiej nadziei, wzniósł się w krainę swych pragnień, gdzie nagrodę i spełnienie obie­

tnic Chrystusowych, uczynionych słudze wiernemu, w całej pełni otrzymał !....

Ks. Rua, boleścią złam any, zaczerpnął w synowskiem przywiązaniu siłę, aby w kil­

ku wyrazach przedstawić obecnym piękną i wzniosłą śmierć, która tak przykładny ży­

wot uwieńczyła.

Biscup Cagliero zaintonował drżącym gło­

sem : Subvenite Sancti D e i i pobłogosła­

wił czcigodne zwłoki; potem ubrał zmar­

łego w własną stułę, włożywszy mu w ręce krzyż, który tyle razy z miłością do ust swoich przyciskał. Zmrok nocy zimowej ogarniał jeszcze ziemię, gdy w żałobnej celi brzmiało, płaczem przerywane i z głębi serc płynące: D e profundis.

®

h

£---

>11

(41)

m

->*

My zaś wznieśmy się duchem w świat zagrobowy i przeniknąwszy zaporę niebie­

skich bram, starajmy się wpatrzeć w jasną chwilę rozkoszy nadprzyrodzonej, gdy dusza taka jak ta, która wtedy uleciała z ziemi, znalazła się w obecności Pana Zastępów, przed którą korzą się aniołowie. Starajmy się pojąć chociaż w części, jeśli zdołamy, całą potęgę i bezmiar tej miłości, z jaką zatonęła w sercu Boga, do którego najczystszemi po­

rywami uczuć i najwznioślejszym cnót wy­

konaniem , w ciągu żywota dążyła. Staraj­

my się odczuć to serca dziecięcego odda­

nie i stworzenia spragnionego upojenie, gdy w całej pełni i rzeczywistości uczuło i zawołać m ogło: B ó g m ó j ! i P a n m ó j !

A jeśli dusza nasza pielgrzymką życia znękana, lub serce walką stargane, ten je­

den błysk nadziemskich sfer miłości rozja­

śni codzienny zmrok zawodów i upadków naszych; wzmocniwszy nas tą ufnością, któ­

re, wbrew wszelkiej ufa nadziei, zaprowadzi nas kiedyś do tego raju wiecznej radości, gdzie ks. Bosco. żegnając dziatki swoje, wy­

raził pragnienie spotkania ich u tronu Bo­

żego i połączenia się z niemi na zawsze.

(1). n.)

w

—i •

(42)

-

m

_

--- 1

Rozmaitości.

0 pierwszym Biskupie Towarzystwa Sa- lezyjanów, msgr. Janie Cagliero, czytamy, co następuje:

Urodził się r. 1838 w Chateauneuf d’Asti, a mając lat 13, wstąpił do szkoły w Tury­

nie, będącej pod kierownictwem słynnego ze swojej świętości i pobożności ks. Bosco, którego ulubionym stał się uczniem.

Znakomity ten mąż tylu rozmaitemi od- znticza się wiadomościami, iż zyskał sobie nazwę „żywej encyklopedyi“, ale wszech­

stronna ta wiedza nie przeszkadza mu by­

najmniej w uprawianiu sztuk pięknych z naj- większem powodzeniem.

Zawdzięczają mu znakomite kompozyeyje muzyczne, bogaty zbiór muzyki kościelnej, a nawet poezyje, z wielkim napisane wdzię­

kiem.

Będąc jeszcze zupełnie młodym uczniem, zdradzał swój gust do muzyki kościelnej

U - - - - 3

(43)

— 425 —

# :< - ... - ...-><6

A . &

grywaniem na lichym instrumencie, na któ­

rym się ćwiczył z zapałem, po kilka godzin dziennie.

To nareszcie nudziło i do pasyi. dopro­

wadzało matkę jego Małgorzatę, która pe­

wnego poranku nawet miotłą groziła mło­

demu pianiście.

Obrażony w swej godności, jako artysta, Cagliero postanowił Turyn opuścić; ale od­

szukano go, zanim zamiar swój w czyn wprowadził i stawiono przed Don Bosco.

— Nierozsądne dziecię — rzekł tenże do niego — dlaczegóż chcesz uciekać ? Czy nie wiesz, że jeśli przy mnie zostaniesz, będziesz kiedyś biskupem?

Mając lat 15, młody Cagliero ciężko za­

chorował na tyfus, połączony z zapaleniem mózgu, i znajdował się między życiem a śmiercią. Don Bosco nie opuszczał go pra­

wic, choroba jednak coraz groźniej się roz­

wijała, aż jednego dnia lekarz ze smutkiem rzekł do Ojca Bosco: „Już niema nadziei;

trzeba to dziecko na śmierć przysposobić11.

Z tego powodu opatrzono młodego Cagliero św. Sakramentami i z dnia na dzień ocze­

kiwano śmierci.

Pewnego poranku Ojciec Bosco z ciężkićm I sercem wchodzi do pokoju umierającego : ucznia i widzi latającego nad łóżkiem jego gołąbka, niosącego w dzióbku gałązkę drze-

ł --- ł-- — , ---- i*® x

(44)

A < 4 v

wa oliwnego. Wreszcie gołąbek zbliżył się do dziecka i złożył tę gałązkę na jego czoło, pokryte już śmiertelnym potem.

Don Bosco, myśląc, że jest ofiarą jakie­

goś złudzenia, przybliża się do łóżka, .lecz jeszcze inne spostrzega rzeczy: Naokoło łóżka, nawet pod firankami osłaniającemi je, widzi pełno obcych twarzy. Pyta się sam siebie w duchu: czy to rzeczywiście są ludzkie postacie, ale im więcej i dłużej się przypatruje, zaczyna rozróżniać dwa wyda­

tniejsze typy, które jakoby obejmowały wszy­

stkie inne postacie. Jeden z nich zwinięty w kłębek, stulony, odrażający, miedzianej cery; drugi wysokiej postawy z miną wo­

jowniczą, ale z wyrazem dobroci. Obydwaj pochyleni z trwogą nad twarzą umierającego, jak gdyby coś śledzili.

W tej chwili łaska Boża oświeciła Don Bosco ; nie mogąc powstrzymać łez, on także pochyla się nad dzieckiem, a przypatrzyw­

szy mu się przez chwilę, mówi do niego:

„Cagliero, powiedz mi — chcesz ty iść do nieba, czy chcesz wyzdrowieć ?“

Jeśli Don Bosco uważa za dobre, to clicę j iść do nieba i to zaraz.

Wtenczas Don Bosco, do głębi wzruszo­

ny, spogląda na dziecko z najczulszą miło­

ścią i rzecze: Nie, drogie dziecko, nie; je­

szcze nie jest czas na ciebie. Nie umrzesz, w

■M--- --- 5*

(45)

r ale wyzdrowiejesz, obleczesz sukienkę du­ 427 t chowną, będziesz księdzem, potem misyjo- narzem i z brewijarzem w ręku obejdziesz świat, aby dusze Bogu zyskać, chrzcząc je, a potem... zostaniesz... biskupem.

I tak się też stało! Młodzieniec wyzdro­

wiał, został księdzem, doktorem teologii, misyjonarzem, aż nareszcie w 1884 r. wy­

święcony na Biskupa Magidy.

Wychodząc z kościoła po wspaniałej tej ceremonii i uściskawszy matkę swoję, nowy Biskup skierował kroki swoje naprzód do Don Bosco, który oczekiwał go z odsłoniętą głową.

Monsignor Cagliero miał schowane ręce we fałdach szaty swojej, i nie pozwolił ni­

komu, nawet matce swojej, pocałować bi­

skupiego pierścienia.

Don Bosco chciał schwycić tę rękę, aby ją ucałować, ale monsignor Cagliero rzucił się w jego objęcia. Ojciec i syn długo po­

zostawali w tym słodkim uścisku ze łzami w oczach i wtenczas to pierwszy Don Bo­

sco ucałował biskupi pierścień.

Mój synu, drogi synu mój, mówił Ojciec

Bosco, ja dobrze wiedziałem, że będziesz

Biskupem. Don Bosco wiedział także, że

msgr. Cagliero będzie przy nim w ostatnich

chwilach jego. Już w r. 1885 nowy Biskup

wyjechał był do południowej Ameryki i

(46)

- 128

— ---;--- --- ■>■»

A /{v

w chwili, kiedy Don Bosco tak ciężko cho­

rował — in.sgT. Cagliero byt na drugim krańcu świata. Nieszczęście chciało, że na­

wet 3 marca 1887 r. okropny miał wypa­

dek z koniem, co go wskazało na dłuższy wypoczynek. Przejeżdżając przez 'Kordylije- ry, spadł z konia pomiędzy skały i przepa­

ści — i cudowi przypisać można, że się na miejscu nie zabił. Kiedy go podniesiono, miał kilka żeber wytłoczonych i kilka cięż­

kich kontuzyj. Położenie było tom kryty- czniejsze, że miejsce to znacznie oddalone było od mieszkań ludzkich, a chcąc mieć jakąkolwiek pomoc lekarską, trzeba było jej szukać o jakie kilkaset mil. Kiedy wiado­

mość ta doszła do Towarzystwa, ogólna w niem zapanowała trwoga. Jedyny Don Bosco wcale się nią nie przeraził.

Niedługo potem Ojciec Bosco coraz stra­

szliwsze przechodził przesilenia, tak, iż oba­

wiano się, aby lada chwila nie skończył.

Lecz gdy widział przerażenie, malujące się na twarzach otaczających go, powtarzał za­

wrze : jeszcze nie. Oczekiwał widocznie ulu­

bionego syna swego, który też rzeczywiście przybył do Turynu w dniu 7 grudnia 1887.

Kiedy msgr. Cagliero się ukazał, Don Bosco swobodnie odetchnął z radości i tak jak przeczuł i przepowiedział — właśnie to dziecko jego, wyświęcone na Biskupa, opa-

I i

«Kg---X »

(47)

- 429 —

»•<•--- — ---- ---

A 1 1

trzyło go ostatniemi Sakramentami, odmó­

wiło nad nim modlitwy za konających i przyjęło ostatnie tchnienie. Don Bosco po­

zostawił jeszcze ważne przepowiednie, doty­

czące pierwszego Biskupa Salezyjanów, które, jak poprzednie, niezawodnie się sprawdzą.

Kroniczka.

K z y m . „ Moniteur de Home “ zamieszcza w numerze z dnia 25 października r. z. brewe O j­

ca św. do kardynała Lavigerie, w którem Leon X III dodaje otuchy znakomitemu księciu Kościoła xv walce przeciwko niewolnictwu i przeznacza kwotę 300 tysięcy franków na instytucyje misyjonarskie, założone przez kardynała, które wzięły sobie za szczytne zadanie wytępienie haniebnego niewolni­

ctwa w Afryce.

2. O. O. Redemptoryści, załóż, w 1732 roku w królestwie Neapolitańskićm, stanowią obecnie 12 prowincyj, któremi gienerał z Rzymu zarządza.

Osady ich klasztorne, choć nie gęste, znajdują się po całym świecie. W ostatnim czasie udało się czterech ojców na nową placówkę do Australii.

V

« # K r

(48)

- 430 -

---- ---— —■

ł ' 3. Zakonnicom od nieustannej adoracyi, których klasztor (fundacyj Sabaudzkiego domu królew­

skiego) stał na Kwirynale, rozkazano poszukać so­

bie innego mieszkania w przeciągu 14 dni. Burzy­

ciele dopilnowali terminu, klasztor i kościół już w gruzach..., a to wszystko do rozszerzenia ulicy (już 30 stóp szerokiej) i zwiększenia ogrodów!

4. (Leon X III a niepodległość Stolicy św.). Świć }.o wydany pod tym tytułem Zbiór dokumentów Leona X III w sprawie władzy świeckićj cjjjwrbdzi w spo­

sób jasny i niezbity, że w tej ważnej kwestyi świeckie­

go pryncypatn papieżów Leon X III nic nie zmienił.

Jestto niejako nić złota, snująca się przez cały jego pontyfikat i całą karyjerę biskupią. Począwszy od listów pasterskich, jako Arcybiskupa perużyjań- skiego, aż do jego przemówienia do pielgrzymów neapolitańskich, zawsze, bez najmniejszej przerwy, ta sama jednolitość zapatrywań, ta sama podwójna inspiracyja: Leon X III uważa władzę świecką jako konieczny warunek prawdziwej i skutecznej nie­

podległości Stolicy św.; Leon X III widzi w zgodzie i harmonii Włoch ze Stolicą św., na podstawie prawnego i koniecznego zadosyćuczynienia, jedyny żywioł wielkości i powodzenia Włoch. W swych stanowczych żądaniach Leon X III nie przestał ni­

gdy łączyć tych dwóch pojęć, które są niejako I wątkiem wszystkich jego odezw, wszystkich allo-

kucyj i natchnieniem wszystkich jego czynów.

Zbiór ten rozpoczyna się wspaniałym listem o władzy świeckiej, który Leon XIII przesłał w r.

1800 swoim dyjecezyjanom w Perudżyi, ośmnaście

lat przed wyniesieniem swojem do godności Głowy

Kościoła. W tym liście Leon X III wymienia naj-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Bosco zaś spieniężył winnicę, którą dostał jako cząstkę ojcowizny, i wzięli &#34;się do troskliwej opieki nad chłopcami. Wkrótce kilka zacnych niewiast

niejszych, najpokorniejszych, najgodniejszych, dla posługi tamtych. Zastrzegam też, by, prócz prowincyjała i jego towarzyszów, nikt tu nie przychodził. Rozmawiać mogą

liczcie te dusze, które winno zbawienie swoje waszemu przykładowi, łzom i modłom, a ponieważ wiernie strzegliście skarbu wam powierzonego, aczkolwiok małego, uczynię

wieństwa. Ale kto poznać może, że jest rzeczywistym sługą Bożym? Jeżeli nie ma nic ponad służenie Bogu, nic też trudniejszem być nie może nad rozpoznanie,

już na długie lata przedtem pochwalił dowód miłości, jaki złożyło kilku chrześcijan, którzy, ofiarując swe osoby w miejsce innych, poddali się pod jarzmo

Stawamy do każdej uczciwej i rozsądnej pracy, która zdolna jest powstrzymać złe następstwa tego rozporządzenia, które z pewnością Najprzewieleb- niejszy

co się tyczy postu od T rzech Króli, trwającego dni czterdzieści, i przez post Zbawiciela uświęconego, niech nikt do niego nie bę­.. dzie zmuszony, ale Bracia,

wiście nie zachęcą ani ludności katolickiej, ani jej reprezentantów w sejmie, do popierania polityki kolonijalnej, gdyż jeżeli w kolonijach niemieckich nie mogą