N O W E L L L A .
t.
— Jesteś więc nareszcie, w ieśniaku! — zawo
łał wesoło pan Zygmunt Terlicki, witając wcho
dzącego do saloniku, młodego o ogorzałej twarzy człowieka.
— A cóż chcesz, mój drogi — odparł nowo
przybyły i serdecznie ucałował gospodarza w oba policzki — czyż mogłem nie stawić się na tak energiczne wezwanie? Powiedz mi przynajmniej, na co ci tu jestem tak gwałtownie potrzebny ?
— Przedewszystkiem odpraw dorożkarza i roz
gość się jak w własnym domu. Tylko śpiesz się, bo śniadanie już gotowe.
— Oho, zawsześ, jak widzę w gorącej wodzie kąp a n y !
W tej chwili, jakby na potwierdzenie słów pana Z y g m u n ta , chłopiec z restauracji wniósł dwa nakrycia i przy pomocy służącego, zaczął ustawiać śniadanie na stole.
Skorzystajmy ze sposobności i przypatrzmy się bliżej naszym bohaterom.
Zygmunt Terlicki, dwudziesto siedmioletni blondyn, wysmukły i elegancki, po ukończeniu studjów uniwersyteckich, niechcąc jak mówił, za
grzebać się na wsi, osiadł tymczasowo we Lwo
wie, aby użyć młodych lat, o i l e , rozumie się, użycie takie możliwe jest w naszem miasteczku, i czekać cierpliw ie, dopóki nie przyjdzie mu ochota gospodarować na ojczystych łanach. Ka-
~ prys ten wypieszczonego jedynaka, nie napotkał
■2 żadnych w urzeczywistnieniu przeszkód, gdyż jak z jednej strony dość znaczny majątek pozwalał r na to chwilowe dolce farn iente, tak z drugiej, czerstwy jeszcze, choć już w późnym wieku bę
dący ojciec Zygmunta, rad był, że dzięki usposo
bieniu syna, nie potrzebuje na starość rozstawać się z ulubioaem zajęciem, przy którem całe spę
dził swe życie. Pospieszamy przecież dodać, że Zygmunt bynajmniej nie nadużywał swego poło
żenia ; a jakkolwiek nie miał zatrudnienia sta
łego, umiał życie swoje tak urządzić, że obok przyjemności i zabaw, znalazł zawsze dość wol- nvch chwil na poważniejszą pracę umysłową, o jaką mówiąc nawiasem, przy znanem powszechnie lekkiem pozornie jego usposobieniu, nikt by go nie był posądził.
Starszy o kilka lat od Zygmunta, Antoni Milewicz, stauowił zupełny kontrakt ze swoim przyjacielem. Niższy znacznie od niego, mocny brunet o ciemuem niebieskiem oku, wiecznie m a
rzący i zamyślony, skończywszy z nim razem wydział prawny, pośpieszył niebawem do rodzin
nej swej wioski i przez całe pięć lat, to jest aż do chwili w której spotykamy go po raz pierwszy, ani razu z niej się nie wydalał.
C
Przyjaźń zawarta na ławce szkolnej, bar
dziej jeszcze utrwaliła się wśród uniwersyteckich murów, a i teraz, pomimo długotrwałej rozłąki, młodzi ludzie nie zapomnieli o sobie i w ciągłej pozostawali korespondencji — i dziś właśnie, na proste telegraficzne wezwanie Zygmunta, Antoni nie wahał się ani chwili i pomimo pilnej roboty w polu natychmiast przybył do Lwowa.
Ale tymczasem przyjaciele nasi zjedli już pierwszą przekąskę i zabierają się do posilniej- szego rostbeafu.
— Przyznaj mi, Antosiu — mówi Zygmunt nalewając wino do kieliszków — że bądź co bądź, w głębi duszy rad jesteś żem cię z twojej pustelni sprowadził na świat, pomiędzy ludzi.
— Zdaleka coś mój kochanku kołujesz — od
rzekł z uśmiechem A n to n i, biorąc kieliszek do ręki. — Już przeczuwam, że coś złego w tem wszystkiem się święci. N ajprzód, ni ztąd ni zowąd, wzywasz mnie rozpaczliwym telegrafem z głębi Podola; przestraszony, porzucam niedo
kończone żniwa, śpieszę do Lwowa i zastaję cię zdrowym, wesołym, może bledszym cokolwiek, ale większym jeszeze trzpiotem niż zawsze.
— Wolałbyś więc zastać mnie chorym?
— Wiesz dobrze, że nie o tem myślałem. Ale idźmy dalej. Przybywam. Fetujesz mnie po ksią
żęcemu, zastawiasz sute śniadanie, zupełnie jak byś ty był kandydatem do jakiej posady, a ja ważną wpływową osobistością . . .
— Zgadłeś i jedno i drugie.
— Potrzebujesz więc mojej protekcji?
— Jak ryba wody.
— Masz długi?
— Wiesz, że jest to jedyna słabość na którą nigdy nie choruję.
— Pojedynkujesz się?
— Po kilku niefortunnych próbach w tym względzie, na jakie zdobył się Lwów w bieżącym roku, naraziłbym się tylko na śmieszność.
— To już nie domyślam s i ę , czego mógłbyś chcieć odemnie.
— Zanim przystąpię do rzeczy — pozwól, że z kolei i ja zadam ci jedno pytanie. — Ale — dodał, biorąc buteleczkę do ręki — może pozwo
lisz kieliszek likieru?
— Dziękuję ci — odpowiedział Antoni — przy śniadaniu, oprócz jednego kieliszka wódki lub cokolwiek wina, nigdy nic więcej nie pijam. Słu
cham cię więc.
Zygmunt nalał sobie powoli maleńki kieli
szeczek zielonego nektaru, wychylił go do osta
tniej kropli, z angielską prawdziwie flegmą, po
tem postawił ostrożnie kieliszek na stole, zapalił świecę, otworzył świeże pudełko cygar, i nie- przemówiwszy ani jednego słowa, podał je przy
jacielowi.
Antoni, który nigdy jeszcze nie widział go w podobnem usposobieniu, wielką miał zrazu
ochotę parsknąć śmiechem, wstrzymał się jednak z obawy urażenia przyjaciela, wziął cygaro, i za
paliwszy je, powtórzył tylko:
■— Słucham cię.
— Czy przypominasz sobie — zaczął z całą powagą Zygmunt — umowę jaką zawarliśmy przy opuszczaniu gimnazjum ?
— Przysięgę, powiedz. Pam iętam ją doskonale.
W każdej ważnej chwili życia, zobowiązaliśmy się jeden drugiemu nieść wzajemną pomoc, nie szczędząc żadnej choćby największej ofiary.
Tu podniósł się z siedzenia i wyciągając rękę do przyjaciela, dodał z widocznem rozczu
leniem :
— Miałaźby dla ciebie, Zygmuncie, wrybić taka godzina? — Jeśli tak, rozporządzaj mną, jestem na twoje rozkazy.
Jak promień słońca rozpraszający chmury, słowa powyższe rozjaśniły zasępione czoło Zyg
munta. Rzucił się w objęcia Antoniego, uściska!
go serdecznie i zawołał /.e zwykłą już wesołością:
— Zycie mi przywracasz! Byłem pewny, że się na tobie nie zawiodę!
A kiedy Antoni zdumionem spojrzeniem zdawał się zapytywać go o znaczenie ciemnej dlań dotąd zagadki — pociągnął go za rękę do drugiego pokoju i sadzając na fotelu, rzekł:
— Tu nam będzie wygodniej, bo to długa hi- s to r j a !
Następnie wróeił po cygara i palącą się świecę, postawił je ną biórku i usadowiwszy się w drugim fotelu, przemówił po chwilowym na
myśle :
II.
— Potrzebuję, żebyś się ożenił.
Słowa te były tak niespodziewane, zawie
rało się w nich tyle komizmu, zwłaszcza po chwilowo poważnym nastroju obu przyjaciół, że Antoni pomimo poważnego swego charakteru nie mógł zimnej krwi zachować. Nie rozśmiał się jednak, powstał tylko, spojrzał w oczy mówią
cemu i kładąc zagasłe cygaro, rzekł z bolesną wymówką:
— Nie sądziłem, abyś chciał żartować z tak drogich dla nas wspomnień.
— Proszę cię, mój drogi, nie przerywaj mi, jeśli chcesz się wszystkiego dowiedzieć — cią
gnął spokojnie Zygmunt, nie poruszywszy się na
wet z miejsca. — P raw d a , że dość niezręcznie zacząłem moje opowiadanie od końca, ale popra
wię się zaraz. Siadaj tylko, zapal świeże cygaro i słuchaj mnie cierpliwie.
W głosie Zygmunta, gdy to mówił, znowu nie było czuć ani cienia żartu, Antoni też usłu
chał dobrej rady i w milczeniu powrócił na da
wne miejsce.
— Mówiłem w i ę c , a raczej powinienem był powiedzieć, że poznałem ją zeszłego karnawału...
— Moją przyszłą żonę ? — przerwał z uśm ie
chem Antoni.
•— Nie nazwę jej aniołem — ciągnął dalej Zygmunt jakby nie dosłyszał przymówki •— nie jestem bowiem pewny czy aniołowie tańczą i by
wają na balach, a w ogóle nie zdarzyło mi się nigdy słyszeć, ażeby na tam tym świecie, oprócz seraficznych śpiewów uprawiane być miały i inne sztuki piękne. Ona tańczyła — i to na balu publicznym, a tańczyła tak anielsko, przepraszam, chciałem powiedzieć, tańczyła tak dziewiczo — cudnie, że nie wiele myśląc, a nawet nie myśląc o tem wcale, zakochałem się w niej po uszy...
— Za pozwoleniem — przerwał znowu Antoni
— czy twojej wybranej na im ię: ona?
— Masz słuszność, wpadłem niepotrzebnie w poetyczny zapał. Ale jak się zdaje, wspólna to wada wszystkich zakochanych. Ona , to tak wiele mówi!... o n a , to znaczy, że oprócz niej, nie ma żadnej innej na świecie!... o n a , to...
— Uważasz, że ci wcale nie przeryw am ..
— Nielitościwy jesteś, mój Antosiu. Kiedy pierwszy a może i ostatni raz w życiu, korzy
stam ze sposobności aby na łonie przyjaciela zło
żyć moje serdeczne dolegliwości, ty, w najpro- zaiczniejszy w świecie sposób przerywasz mi i...
— Pozwól sobie powiedzieć, że dotychczas nie mogę zrozumieć, czy ty żartujesz, czy mówisz na serjo.
— Ależ na serjo, jak tylko można najbardziej na serjo — i gdybyś mi nie przeszkadzał, już byś się dawno dowiedział, że ukochana moja na
zywa się panna Zofją Ulióska, że ma lat ośmna- ście, że ma jasne jak len włosy i lazurowe oczy, że oczy te nie patrzą na mnie z ukosa, że za
wiązałem bliższą z nią znajomość , że zacząłem bywać w domu jej ojca, polonusa starej daty, że...
— Ze oświadczyłeś się, że zostałeś przyjęty i że sprowadziłeś mnie na ślub swój — wszystko to bardzo pięknie, ale dotąd nio widzę przyczyny, dla której uważałeś za potrzebne odwoływać się i do naszej szkolnej przysięgi.
— Dojdziemy wkrótce i do przysięgi, ale ty m czasem powiem ci, że domysły twoje nie zupeł
nie zgodne są z rzeczywistością. Prawda, że oświadczyłem się, prawda że zostałem przyjęty, ale i to prawda że... nie żenię się.
— Nic nie ro z u m ie m !
— Zaraz zrozumiesz: panna mi sprzyja, ojciec nie ma mi nic do zarzucenia, a pomimo tego wszystkiego jeśli ty nie przyjdziesz mi z po
mocą, z małżeństwa mojego nic nie będzie.
Antoni wzruszył ramionami.
— Nie zżymaj się, mój drogi, ale tak jest jak mówię. Zofją ma na moje nieszczęście starszą o rok od siebie siostrę, a stary Uliński, na usilne moje prośby zawsze jedno i to samo mi powta
rza, że dopóki starsza córka pozostanie panną, dopóty młodszej nie pozwoli wyjść za mąż.
Antoni podniósł się w milczeniu i zbliżył do opowiadającego.
— Trzeba takiego nieszczęścia — mówił dalej Zygmunt także wstając — że panna Helena m i
mo mnóstwa starających się, ani myśli o zamąź- pójściu i dziwnym swoim uporem odwleka go
dzinę mojego szczęścia.
— Przestań — rzekł Antoni kładąc rękę na ramieniu przyjaciela — reszty już się domyślam.
Żądasz, abym dla przyśpieszenia twojego ślubu, ożenił się z panną H eleną?
— Gdybyś to uczynił — przychyliłbyś mi nieba.
— Powiedz mi szczerze — mówił równym, niezmienionym głosem Antoni czy tak bardzo kochasz twoją pannę Zofję?
•— O ile zapamiętać m o g ę , żadnej kobiety w mem życiu tak nie kochałem.
— A teraz drugie p y tan ie: czy ta panna H e
lena bardzo jest brzydka?
— Czy ona brzydka!? człowieku nie bluźń!
Helena również jest piękną jak Zofją, może nawet piękniejsza od niej, tylko w innym rodzaju.
— Zapewne złośnica, uparta, grymaśnica?
— Łagodna i dobra, że do rany przyłóż !
— Zkądźe więc taki wstręt do małżeństwa ?
— Bóg jeden raczy to tylko wiedzieć — a zresztą może nie spotkała jeszcze tego, który jest dla niej przeznaczony... Ta myśl nie raz cho
dziła mi po głowie i — dziwne zrządzenie — myśląc o niej, jednocześnie myślałem o tobie...
Posłuchaj mnie, Antosiu, wiem , że serce twoje wolne jest dotąd — uczyń to dla mnie i ożeń się z Heleną.
Milewicz zadumał się głęboko, przymknął na chwilę oczy, jakby w ten sposób chciał sku
pić w sobie całą moc ducha, a p o te m , ściskając dłoń Zygmunta:
— Zostaw mi — rzekł — jeden dzień czasu do namysłu.
III.
Do Uliniec prowadzą dwie drogi: jedna ko
leją żelazną, nudna i niewygodna z tego powodu, że przybywa się na miejsce albo bardzo rano, albo późnym wieczorem, a następnie blizko ćwierć mili od stacji trzeba iść piechotą — druga zwy
kłym gościńcem, wymagająca tem samem dłuż
szego do przebycia jej c z a s u , ale wijąca się wśród pięknej okolicy i w każdej dostępna chwili.
Przyjaciele nasi obrali tę drugą.
Całą podróż odbyli w milczeniu, od czasu do czasu tylko przerywanem krótkiemi uwagami j i spostrzeżeniami Antoniego co do prawdopodo
bnych zbiorów tegorocznych w okolicy, którą po raz pierwszy przebywał — i krótszemi jeszcze I odpowiedziami Zygmunta. Obaj głęboko byli za
myśleni ; Zygmunt wyrzucał już sobie, że lekko-
| myślnie, w egoistycznych celach, zaangażował je-c*
dynego swego przyjaciela, m arzyciel-Antoni, rad z jednej strony tak niezwykłemu, prawdziwie ro
mantycznemu zbiegowi okoliczności, miał z dru
giej znów słuszne powody do obawy, czy kieru
jąc się szlachetnem poświęceniem, nie złamał dobrowolnie całej swej przyszłości.
O możliwości cofnięcia raz danego słowa, nie pomyślał wcale. Byłoby to wprost przeeiwnem jego zasadom.
Kiedy parokonna dorożka icb zbliżała się już do białego dworu, otoczonego bujną zielenią ogrodu i dziedzińca, Zygmunt zagadnął nagle swego towarzysza:
— Antosiu drogi, namyśl się jeszcze póki czas;
zwracam ci dane słowo i uważajmy wszystko cośmy wczoraj mówili, za niebyłe.
— Przepraszam cię, Zygmuncie — odparł An
toni — ale mówisz tak jakbyś mnie nie znał.
Nie cofam się nigdy — i przybierając weseBzą minę, dodał z uśmiechem — prowadź mnie do mojej narzeczonej. Vogue la galere!
— H a! kiedy t a k , to i ja odpowiem ci po francusku: T u l ’as voulu, Georges D a n d in !
P an prezes Uliński czekał już w ganku na miłych gości.
Był to mężczyzna okazałej tuszy, średniego wieku, chociaż krótko ostrzyżone włosy i wąs za
wiesisty dobrze już przypruszyła siwizna. Ru
miane, uśmiechnięte oblicze, na pierwszy rzut oka zdradzało wyborne zdrowie, wielki zapas do
brego humoru i łagodny charakter; po bliższem dopiero wpatrzenia się w siwe oczy pana pre
zesa, żywo połyskujące pod gęstą czarną brwią, dostrzedz w nich mogłeś jeśli nie wielką moc ducha, to przynajmniej wielką dozę uporu.
Niech was nie razi, łaskawi czytelnicy, n ie fortunny tytuł prezesa, przyczepiony do osoby i
nazwiska zacnego ze wszech względów pana Jana Ulińskiego. Zkąd się on tam wziął, niepodobna było zbadać piszącemu te słowa, pomimo naj
skrzętniejszych badań i poszukiwań. Miejscowa tylko tradycja n ie s ie , że przed laty dziedzic Uliniec powołany był na prezesa komitetu odbudowy spa
lonego kościoła w sąsiedniem miasteczku, która to odbudowa nie przyszła do skutku z powodu iż dozwolone w całym kraju składki przyniosły ogółem 17 złr. i 25 ct., a komitet rozwiązał się przed odbyciem pierwszego posiedzenia. Od tego czasu, dzięki życzliwości łaskawych sąsiadów, ty tuł prezesa pozostał przy panu TJlińskim, a cho
ciaż z początku jego samego gniewał niepotrzebny ten dodatek, przywykł w końcu do niego, jak zwykliśmy oswajać się ze wszystkiem, co nam codziennie po wiele razy obija się o uszy.
Podczas wstępnego powitania zdawało się Antoniemu, że przez szklarnie drzwi prowadzące do wnętrza dworku, dostrzegł jakąś szybko prze
suwającą się postać niewieścią. Musiało to jednak
być tylko złudzeniem rozognionej wyobraźni, gdyż skoro gospodarz wprowadził gości do ba
wialnego pokoju, nikogo tam jeszcze nie zastali.
— Moje panny przy gospodarstwie zapewne —•
przemówił prezes sadzając swych gości. — Pan Zygmunt — rzekł po chwili — jako obeznany z miejscowością, może zechce rekonesans wy
konać...
Zygmunt podniósł się już z gotowością j e nerała spełniającego rozkaz naczelnego wodza, gdy jednocześnie otworzyły się drzwi od sąsie
dniego pokoju i ukazała się w nich piękna sza
tynka.
— Je s t już jedna! — zawołał gospodarz, gdy młodzi mężczyźni powstawszy złożyli ukłon wcho
dzącej.
— Pan Antoni Milewicz, obywatel z Podola — moja córka, Helena — dodał następnie. — A gdzie Zosia ?
— W tej chwili nadejdzie — odpowiedziała córka — miała jeszcze parę zleceń wydać.
Panna Helena zajęła miejsce na kanapie, panowie usiedli napowrót i nastała chwila ogól
nego milczenia.
P an Jan targał swe wąsy, Zygmunt niecier
pliwie spoglądał ku drzwiom, Antoni czuł się skrępowanym wobec tej, którą losy przeznaczając mu na żonę, w tak nielitościwie prozaiczny spo
sób urządziły pierwsze spotkauie, panna wreszcie, nieomylnym instynktem kobiecym odgadłszy po
wód wizyty, nie mogła utaić swego niezadowo
lenia.
— Pan po raz pierwszy w naszych stronach ?
— zapytała nagle gościa, poczuwając się do obo
wiązku przerwania drażliwej sytuacji.
Ale jak to często się zdarza w podobnych wypadkach, pan Uliński również uczuł się zobo
wiązanym bawić gości i jednocześnie zwrócił się do Antoniego z zapytaniem :
— Cóż tam we Lwowie słychać o wojnie? co nasz dzielny Osman basza porabia ?
Z dwóch stron zagadnięty Milewicz, w dość trudnem znalazł się położeniu — wahał się przez chwilę komu wprzód odpowiedzieć: ojcu czy córce ? prędko jednak zdecydował się i przez uszanowanie zależne starszym , czy też z innego powodu, zwrócił się do ojca.
— Przykro mi bardzo — rzekł — że nie mogę zaspokoić pana dobrodzieja, ale do chwili wyjazdu naszego ze Lwowa, nie nadeszły żadne świeże telegramy.
Tymczasem Zygmunt widząc trudne poło
żenie przyjaciela, wziął na siebie odpowiedź na drugie pytanie, podszedł więc do Heleny, mówiąc:
— Antoś przyjechał umyślnie do Lwowa, ażeby mnie odwiedzić; ja zaś nie chcąc się z nim ani na chwilę rozstać po kilkoletniem niewidzeniu, ośmieliłem się przywieźć go tutaj.
— Zosia będzie panu za to bardzo wdzięczną
— odparła z przyciskiem panna.
— Czy tylko panna Zofją?
Helena nie chciała zrozumieć tego zapyta
nia i odpowiedziała z dobrze udauą naiwnością:
— Już i tego panu mało!
Najtrudniej pierwsze przełamać lody. Roz
mowa potoczyła się teraz z całą swobodą. Prezes z Antonim bili Moskali na każdym k r o k u : w Szypce, pod Plewną, nad Czarnym i Białym Łomem, przerzucili ich za Dunaj, bohaterskie za
stępy Sulejmana baszy ukazały się już nad Prutem...
Młodzi przekomarzali się jak młodzi, blada zwykle twarzyczka Heleny, lekkim ożywiła się rumieńcem, swobodny uśmiech igrał przelotnie na drobnych jej usteczkach; Zygmunt przestał się niecierpliwić, zapomniał o nieobecności swej narzeczonej, był znowu, jak zawsze, wesoły i roz
trzepany...
Gdy drzwi otworzyły się powtórnie...
IY.
Wbiegła niemi siedmnastoletnia najwyżej dzieweczka, rumiana jak pączek róży, z jasnym włosem i wielkiemi błękitnemi oczyma, w białej skromnej sukience z ponsowym goździkiem u gorsu ; wbiegła z gazetą w ręku i jakby nie wi
dząc nikogo więcej w salonie, rzuciła się ojcu na szyję, wołając radośnie:
— Zwycięstwo ojczulku, wielkie zwycięstwo!
Osman basza pobił Moskali zupełnie!... ośm t y sięcy...
Tu przerwała i teraz dopiero spostrzegłszy nieznajomego mężczyznę, cała zapłoniona skłoniła mu się uprzejmie i badawczo spojrzała na ojca.
— Pan Antoni Milewicz — druga moja córka, trzpiot- Zofją — powtórzył prezes rekomendację nie patrząc na nich, tylko chciwie przebiegając oczyma ostatnie telegramy gazety.
I zaszła rzecz dziwna.
Młodzi ludzie, po raz pierwszy spotykający się w życiu, nie śmieli spojrzeć na siebie. Oboje spuścili oczy ku ziemi.
Helena i Zygmunt, zajęci ożywioną rozmo
wą, nie zauważyli wszystkich drobnych szczegó
łów tej sceny. Zygmunt tylko niemile czuł się dotkniętym — czem? nie wiedział z pewnością
— może uwagę jego zwróciła biała sukienka, tem mocniej odbijająca przy ciemnem ubraniu star
szej siostry — może ten goździk ponsowy i świeże kwiatki we włosach.—Kokietka, pomyślał w duchu, dla mnie nie wystroiła się tak nigdy!
Zbliżył się do Zofji i całując jej rękę na powitanie, rzekł z pewnem rozdrażnieniem:
— Panna Zofją piękniejsza dziś niż kiedy
kolwiek!
— A pan Zygmunt złośliwy jak zawsze — odrzekła rezolutnie, i zwracając się do Antoniego dodała:
— Powinieneś pan wziąć w kluby swego przy
jaciela i powiedzieć mu, że to nie pięknie zawsze tylko szukać powodów do sprzeczki.
— Jabym uważał — rzekł na to Milewicz — że kto się kłóci...
— Ten się kłóci, nic więcej — przerwała mu szybko Zofją, i niby zadąsana usiadła obok ojca.
Zygmunt nie przygotowany na taką scenę, nie mógł naprędce zdobyć się na żadną odpo
wiedź. — Nie omyliłem się — pomyślał znowu
— widocznie chce zazdrość we mnie wzbudzić, ale... trafiła kosa na k a m ie ń !
I z bohaterską determinacją powrócił do kanapy, aby na złość kapryśnemu dziewczęciu, prowadzić dalej rozpoczętą z Heleną rozmowę.
Kapryśne dziewczę tymczasem, czy to trzy
mając się tej samej t a k t y k i , czy też nie zwa
żając na fochy swego urzędowego wielbiciela, wmieszało się z wielkiem zajęciem do ważnej dysputy politycznej, jaką, po przejrzeniu gazety, wszczął pan prezes z Antonim.
Ten rozdział na dwa obozy trwał aż do herbaty i powtórzył się znowu, kiedy o zachodzie słońca całe towarzystwo wyszło do ogrodu ode
tchnąć świeżem powietrzem. Gdy zaś pan Uliński
tchnąć świeżem powietrzem. Gdy zaś pan Uliński