• Nie Znaleziono Wyników

HYMN WIECZORNY

W dokumencie Ostatnie dni Pompei. T. 1 (Stron 58-165)

Ś P I E W A N Y P R Z E Z G O D Z I N Y .

I-J u ż dzień znika.— Pędzone wieczornym powiewem i Nim u podwojów nocy staniem y, niestety!

Ż egnajcie nas, żegnajcie uroczystym śpiewem, Nucąc ja k niegdyś piękność uwieziona z K re ty , (*)

Zdradzonej przez Tezeusza Bożek w ina łzy osusza, J u ż nie płacze pocieszona: W zrok jej ogniem żądzy płonie, Ogień w drżącem czuje łonie Now ą miłością natchniona. U sta się z usty spoiły, Z dzikiego cząbru posłanie. W ieńce bluszczu osłoniły.... A gdzie oko było w -stanie

(*) A ryadna, córka Miñosa.

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

f> 5

Z a cieniste w kraść się sploty, Pić, śmiać się i pląsać rada, Złośliw a Faunów grom ada Śledziła boskie pieszczoty.

I I .

Znużone goniąc za słońca rydwanem , A byśm y przy was spoczęły wesoło,

Dalej! uderzcie kolanem P rzed bóstwem, którego czoło, . Ja śn ie je blaskiem swobody,

I moszczem winnej jagody Napełnione chyląc flasze,

Szybkim strudzone lotem zmoczcie skrzydła nasze. D alej! czara dla Jow isza,

On św iat w strząsa i ucisza; C zara i różow y w ianek

D la najpiękniejszej z niebianek; (*) C zara dla Eufrozyny, Talii, A glai; (**)

T rzy, -na cześć potomka Mai. (***)

(*) Wenery.

(**) Imiona trzech Gracyi.

(***) Bachusa.

56 —

I I I .

I nam głęboka czara!... Szczęśliwy, kto zdoła Rozkoszą, życia k ró tk ie upajać godziny!

Śpieszcie się!... już je noc woła, J u ż u stóp góry kw itnące krzew iny,

P rzed waszem skryw ając okiem, Ponurym zasuw a mrokiem,

Jeszcze kubek ostatni!... Gdy nam gw iazda zorzy Ja sn e dnia w rota otw orzy,

W przód nim Febus złoto-włosy Prom ienne rozw inie szaty,

W rócim y, by odświeżyć waszych wieńców kw iaty P erłam i niebieskiej rosy.

B iesiadnicy huczne dali oklaski. Gdy poetą

je s t nasz A m fitryon, w iersze jego zawsze się zdają doskonałemi.

— J e s t to praw dziw ie greckie—rzecze Lepidus; niepodobna naśladować po łacinie śmiałości, mocy, energii tego języka.

— W yznać należy—rzecze K laudyusz z pewną ironią, k tó rą jed n ak usiłował pokryć starannie, że poezya ta znakom itą stanowi sprzeczność z ową s ta ­ rożytną i bojaźliw ą prostotą ody H oracyusza, któ- rąśm y przed chwilą słyszeli. M elodya jap o ńska je s t prześliczna... Ten w yraz przypomina mi jedno

zdro-Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

- 57

-Wie, k tó re spełnić pragnę... Przyjaciele, piję zdrow ie pięknej Jony.

— Jony... to imię je s t g reckie—rzecze Grlaukus łagodnym głosem. Spełniam to zdrow ie z wielkiem ukontentowaniem . Lecz któż jest ta Jona?

— P raw d a, żeś tylko co przybył do Pompei, inaczej zasługiw ałbyś na ostracyzm za tw ą niewia- domość—rzecze Lepidus z przesadą; kto nie zna Jony, ^ n nie zna najpiękniejszego powabu naszego m iasta.

— J e s t najrzadszy pięknością, rzecze Pansa; a przy tern ja k i głos!

— Ona się żywi językam i słowików, rzecze K laudyusz.

— jęz y k a m i słowików! ja k piękna myśl! powtó- rz ył umbra, wzdychając.

— Oświećcie mię, zaklinam was—rzecze Grlaukus. — Dowiedz się więc... rzecze—Lepidus...

— Pozwól mi mówić—przerw ał Klaudyusz; wy- ^azy tw e ciągną się, ja k gdyby mowa tw a była żółwiem.

— Tw oja jest kamieniem, m ruknął modniś, roz­ c in a j ą c się niedbale na łóżku.

— Dowiedz się więc, kochany Griauku—rzecze K laudyusz, że J o n a je s t cudzoziemką, niedawno do Pompei przybyłą. Śpiewa, ja k Safo, poezye własnego utworu; a co się tyczy fletu, cy try , liry, na każdym z tych instrum entów g ra tak doskonale, że niepodobna wyrzec, na którym z nich je s t wyższą nad Muzy. Piękność jej je s t zachw ycająca; dom doskonały;

58 —

smak, którego niepodobna naśladować. J a k ie k lej­ noty! jak ie bronzy! J e s t bogata i ta k wspauiała, ja k bogata.

— Zapew ne względy jej kochanków nie pozwa­ lają jej doświadczać niedostatku; pieniądze łatw o zyskane trw onią się również łatwo.

— J e j kochanków... Ach! w tem to właśnie zagadka. Jo n a ma tylko jedną wadę... je s t czystą; u nóg jej jest cała Pompeja, a ona nie zna miłości. Nie chce naw et iść za mąż. "

— Nie ma kochanków —pow tórzył G laukus. — T ak jest; posiada duszę W esty, a pas W e-nery.

— Co za wybór w yrażeń—rzecze umbra.

— To cud p ra w d z iw y -z a w o ła G laukus. Czy nie mógłbym jej poznać?

— P rzedstaw ię cię jej tego jeszcze wieczora. Tymczasem...—dodał, w strząsając raz jeszcze kośćmi...

— Je ste m na twe rozkazy—rzecze uległy G lau­ kus. O Panso! odwróć głowę.

Lepidus i Sallustyusz g rali w cetno i licho, a um bra p rzyp atryw ał się grze, G laukus z K laudyu- szem rychło całą zwrócili uwagę na w ypadki rzutów kości.

— Przez Jowisza! zaw oła G laukus, a to już drugi raz wyrzucam małe pieski (najsłabsze punkty).

— Teraz, o Wenero! bądź mi przychylną—rz e ­ cze K iaudyusz, w strząsając długi czas kośćmi... O alma W enus... to sama W enus! dodał, w yrzucając

naj-Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

Wyższy punkt, zwany imieniem tej bogini, k tó ra f w samej rzeczy, sprzyja zwykle tym, co w y g ryw ają pieniądze.

— W enus je s t dla mnie niewdzięczną, rzecze wesoło G laukus; a jednak całe życie paliłem na jej o łtarzach ofiary.

— K to g ra z K laudyuszem —rzecze zciclia L e- pidus, jak K urkulio P lau ta, zostanie rychło zmuszo­ nym postaw ić swą torbę.

— B iedny G-laukus, tak je s t ślepy, ja k sama F o rtu n a —rzecze Sallustyusz również cichym głosem.

— N ie chcę grać w ięcej—-rzecze G laukus, p rz e ­ grywam trzydzieści sesterców .

— Żałuję mocno... rzecze K laudyusz. — J a k i miły człowiek! powie umbra.

— Nie w ierzę w ten żal—zawoła Glaukus, gdyż przyjemność, ja k ą ci spraw ia w ygrana, przew aża bez- Wątpienia żal mojej s tra ty .

Kozmowa sta ła się w tej chwili powszechną i ożywioną; obficiej krążyły czary z winem, a Jo n a sta ła się znowu przedmiotem pochwał biesiadników Grlauka.

— Z am iast czuwać tu dłużej, niż gw iazdy, idźmy odwiedzić tę, której piękność blask ich p rzy tłu ­ m ia—rzecze Lepidus.

K laudyusz, nie Widząc środka wznowienia g ry , poparł.ten projekt, a G laukus, lubo przez grzeczność nie p rzestaw ał zniew alać gości, aby nie opuszczali stołu, nie zdołał jednak pokryć ciekawości, ja k ą

59 —

- 60

-w nim obudziły poch-wały Jony. Zgodnie -więc -wszy­ scy, wyjąw szy Pansę i umbrę, postanow ili udać się do pięknej G reczynki. Spełniwszy jeszcze raz zdrowie G lauka i T ytu sa, i uczyniwszy ostatnie libacye, po­ kładli zrzucone obuwia, zeszli ze wschodów, przebyli oświecone atrium, i wyszli za drzwi, nie zostaw szy bynajm niej ukąszonymi przez srogiego psa, którego wyobrażenie znajdowało się u progu; ztam tąd, przy blasku księżyca, k tó ry się podniósł w tej chwili, w e­ szli na zaludnione jeszcze i pełne życia ulice Pompei. Przebyw szy część m iasta, zam ieszkaną przez złotników, których sklepy jaśn iały blaskiem poukła­ danych klejnotów, zbliżyli się nakoniee do drzw i mie­

szkania Jony. yestibulum oświecone było długiemi

rzędami lamp; zasłony z ozdobnej p urpury zastęp o ­ wały miejsce drzwi u obu wnijść tablinum , którego ściany i mozaikowa posadzka jaśn iały najbogatszem i kolorami; pod portykiem zaś otaczającym przejęte wonią kw iatów yiridarium , znaleźli Jon ę już otoczoną uwielbiającym ją tłumem.

— W szakżeś mówił mi, że ona je s t A tenką? rzecze zsicha G-laukus, wprzód nim wszedł do peri- stylu.

— Nie, je s t z Neapolis.

— Z Neapolis! po w tófźył G-laukus. W tej chwili ciżba się rozstąpiła, i ujrzał nagle tę św ietną piękność, tę postać Nimfy, k tó ra od kilku miesięcy żyła w jego pamięci.

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

R O Z D Z IA Ł IV .

św iątyn ia Izydy. — Jej kapłan. — C harakter Arbacesa ro zw ija się.

Bieg powieści naszej zw raca nas do Egipcya- nina. Zostaw iliśm y go nad brzegiem morza, w chwili, gdy opuścił G-lauka i jego przyjaciela. Zbliżając się do części odnogi więcej uczęszczanej, A rbaces zatrzy mał się i, założywszy na krzyż ręce, p rzy p a try w a ł się tej ożywionej scenie z gorzkim na ponurych swych rysach uśmiechem.

— Głupcy niedołężni, wy ślepe narzędzia! z a ­ wołał do siebie; czy się zajm ujecie dziełami, handlem lub religią, czy się ubiegacie za rozkoszami, jesteście- zarówno ig raszką namiętności, nad którem i władać-

byście powinni! O jakbym wami pogardzał, gdybym,

was mniej nienawidził! ta k jest, nienaw idzę wasr.

— 62

-G recy czy Rzymianie! od nas to, z ogniska um iejęt­ ności ukrytego w E gipcie, porwaliście ten ogień, k tó ­ rem u winniście wasze dusze, w aszą umiejętność, w a ­ szą poezyę, wasze kunszta, waszą barb arzyń sk ą sz tu ­ kę wojny, lecz ja k dalece w szystko to w rękach w a­ szych stało się zeszpeconem, nieszlaehetnem ! W y k ra ­ dliście nam to, co umiecie, ja k niewolnik kradnie o statki biesiady! A tera z, wy, Rzym ianie, n aśla­ dowcy naśladowców, potomkowie zg rai łotrów, wy je ­ steście naszymi panami! Piram idy nie widzą ju ż ple­ mienia Ramazes; orzeł panuje nad wężem Nilu. Lecz, co mówię, naszymi panami? nie, przynajmniej nie je ­ steście moimi. Moja dusza sw ą wyższą umiejętnością panuje nad wami i wiąże was, lubo nie widzicie tych więzów. Dopóki chytrość przem agać będzie nad siłą, dopóki wyznanie nasze posiada jaskinię, z głębi k tórej wyrocznie zdołają omamiać rodzaj ludzki, m ędrcy po­

siadać będą władzę na ziemi. A rbaces z waszych

w ystępków umie czerpać dla siebie rozkosze, rozko­ sze, k tórych nie zniew aża oko gminu, rozkosze rozle­ głe, bogate, niew yczerpane, k tó rych ani pojąć ani wystawić nie zdołają wasze dusze wysilone i hołdu­ jące grubej zmysłowości. P racujcie, pracujcie za­ wsze, niewolnicy dumy i skąpstw a; wasza żądza kon­ sularnych wiązek, kw estorotów i wszystkich błysko­ tek w ładzy rodzi we mnie śmiech i politowanie. Moja w ładza rozciąga się wszędzie, gdzie ty .ko w ierzą ludzie. Mogą upaść Teby, E g ip t istnieć tylko może

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

— 63 —

z imienia, lecz św iat cały dostarczy poddanych A rb a- cesowi.

Mówiąc to, E gipcyanin szedł zwolna. G dy się

zbliżył do m iasta, przecisnął się przez tłum ludzi zgrom adzonych w forum, nad którym i dumnie w zno­ siła się jego głowa, i skierow ał swe kroki ku małej, lecz pełrej wdzięku św iątyni Izydy.

Budowla ta w epoce naszej powieści od la t kilku dopiero wzniesioną była; dawniejszą św iątynię przed szesnastu la ty wywróciło trzęsienie ziemi, a nowa rychło u niestałych Pom pejan wielkiej nabyła wzię- tości. Je że li nie samo bóstwo dawało wyrocznie, były one przynajm niej dziełem doskonałej znajomości ludzi; znaczenie ich stosowało się z najw iększą dokładnością do położenia indywiduów, i pod tym względem tw o­ rzyło uderzającą sprzeczność z owem czczem i niewy- raźnem znaczeniem przepowiedni współzawodniczą­ cych św iątyń.

Gdy A rbaces zbliżył się do parkanu, oddzielają­ cego część niepoświęconą od świętego obrębu, tłum osób z Klas różnych, najw ięcej jed n ak z kupieckiej, otaczał w głębokiem uszanowaniu umieszczone w tym

obrębie rozm aite ołtarze. Nisze w m urach Celli,

wznoszącej się na siedmiu stopniach paryjskiego m ar­ muru, zaw ierały rozm aite posągi, a p rzestrzeń w e ­ w nętrzna obejmowała posągi Izy d y i tajemniczego bożka milczenia, Horus, stojące na jednej podłużnej podstawie. W iele innych bóstw było zgromadzonych w tern miejscu, tworząc dwór egipskiego bożyszcza.

64

B ył to jego krew ny Bachus, bożek o stu imionach, wychodząca z kąpieli cypryjska Tremis, czyli prze­ kształcenie greckie samej Izy d y , A nubis z psią g ło ­ wą, wół A pis i mnóstwo bałw anów egipskich w dzi­ wacznych k sz ta łta c h i nieznanych imion.

Po obu stronach tej p rzestrzen i stały tłum y ofiarników , odzianych w białe szaty, w oddaleniu zaś byli dwaj kapłani niższego rzędu, z których jeden trzy m ał gałązkę palmową, drugi zaś cienki snop zbo­ ża. W ąskie przejście na przodzie natłoczone było po­ bożną i ciekaw ą ciżbą.

— J a k i powód zgrom adza was w tej chwili przed ołtarze czcigodnej Izydy?—sp y ta cicho A rbaces kupca prowadzącego handel z A leksandryą, tern m ia­ stem, którego handlowe stosunki dopomogły pierw ia- stkow o ku w prowadzeniu do Pompei czci egipskiego bóstwa. W nosząc z białych szat ofiarników i z g ro ­ m adzenia się ty lu kapłanów , zdaje się, iż się sposobi ofiara i że oczekujecie na wyrocznię. N a jak ież to pytanie odpowiedzieć m ają bogowie?

— Jesteśm y kupcam i—odpowie osoba, do k tó re j przem ówił A rbaces, a k tó rą był ów Dyomed, znany ju ż czytelnikowi; dowiedzieć się pragniem y, ja k i los gotują nieba dla statków , k tó re ju tro płyną do A lek- sandryi. Sposobimy się ted y do złożenia ofiary i b ła ­ gania o odpowiedź bogini. Możesz poznać z mego ubioru, iż nie należę do rzęd u tych, któ rzy żąd ają ofiary, mam jed n ak in teres życzyć powodzenia flocie... T a k je st, przez Jow isza! prowadzę znakom ity handel;

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

inaczej bowiem jakżebym się zdołał utrzym ać w ty< Ii ta k trudnych czasach?

E gipcyanin odpowiedział z powagą, że lubo, w ła ­ ściwie mówiąc, Izys była tylko boginią rolnictw a, sprzyja jed n a k również handlowi. Potem , obróciwszy się ku wschodowi, A rbaces zdaw ał się być pożerany dotkliw ą myślą.

W tej chwili ukazał się na środku wschodów kapłan odziany białą szatą od nóg do głowy, k tó rą zdobił wieniec, i m ający tw arz w połowie o k ry tą za­ słoną. D w aj nowi kapłani, nadzy do połowy piersi, a w reszcie ciała okryci długiemi białem i szatam i, przybyli zastąpić tych, którzy aż dotąd stali u dwóch rogów św iątyni. Jednocześnie inuy kapłan, siedzący u spodu wschodów, zanucił pieśń poważną na długim instrum encie dętym ; w połowie wysokości przysionka znajdow ał się inny flcrnen, trzym ając w jednej ręce b iałą rószczkę, w drugiej zaś ofiarną girlandę. N a- koniec dla uzupełnienia malowniczego w yrazu tej wschodniej ceremonii, w spaniały ibis, p ta k poświę­ cony czci egipskiego bóstw a, przyglądał się w ci­ chości obrzędom z w ierzchołka muru, lub p rzech a­ dzał się wolnym krokiem u spodu wschodów o łtarza. Przed tym ołtarzem znajdow ał się ofiarnik *)

'") W Muzeum neapohtańskiem znajduje się dziwny obraz przedstaw iający ofiarę egipską.

Otatnie dni Pompei, i. Tygod. bezp. dod do „Gazety Poleikiei“ . 5

- 66 ~

Postaw a A rbacesa p o strad ała zwykłą, sobie surow ą ciszę, gdy wieszczko wie przy g lądali się w nę­

trznościom ofiar. Zdaw ał się być przejęty pobożną

niespokojnością, a oblicze jego rozjaśniało się i obja­ wiało radość w m iarę, jak oznajmiano, że znaki były pomyślne i że iskrzące się płomienie wśród wonnych dymów kadzidła i m irry zaczynały tra w ić św ięte części ofiary. N agle szmer zebrania zastąpiła głęboka cichość, a gdy się kapłani zgrom adzili około Celli, inny .kapłan, nie m ający innej odzieży prócz pasa na biodrach, zaczął tańcow ać z dziwacznemi porusze­ niami, i zak lin ał boginię, aby udzieliła odpowiedzi. Znużony w końcu zatrzy m ał się, a lek k i szmer roz­ legł się we w nętrznościach posągu; trz y razy bóstwo wzruszyło głową i otw arło usta; nakoniec głos g ro ­ bowy w yrzekł te tajem nicze słowa:

Pienią się wściekłe morza gniewnego bałw any, B urza tw a rd e skał szczyty zasiew a trupam i. Zewsząd śmierci zniszczenia widok opłakany;' Lecz spoczynek u portu, bo Niebo za wami.

Grłos umilkł, a ciżba spokojniej zaczęła oddy­ chać; kupcy przyglądali się sobie w milczeniu.

— Nic niemasz jaśniejszego—szepnął Dyomed —będzie burza na morzu, ja k to się często zdarza na

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

67

początku jesieni, lecz nasze o k ręty zostaną ocalone. O, dobroczynna Izys!

— Niech będzie pochwaloną na wieki! — zaw o­ łali kupcy; — cóż może być w yraźniejszego nad tę przepowiednię?

W ielki kapłan, podnosząc jedną rękę dla n a k a ­ pania milczenia, albowiem obrzędy Izyd y w ym agały trudnej do osiągnienia od Pom pejan spokojności, roz- łał na ołtarz libacyę, i po krótkiej ostatecznej Modlitwie, ceremonia ukończoną a zgrom adzenie zo­ stało pożegnaue. Po rozpierzchnieniu się jedn ak ciż­ by na w szystkie strony, Egipcyanin pozostał jeszcze Przy parkanie, a gdy przejście całkiem się uwolniło, jeden z kapłanów zbliżył się doń i powitał go z p rzy ­ jazną poufałością.

T w arz tego kapłana była szczególnie odrażają- c §- Glolona głowa jego była ta k płaską, a czoło ta k w $skie, że k sz ta łt jej zbliżał się. w podobieństwie do składu głowy dzikiego A frykanina, wyjąw szy skro- nie, na k tórych organ w języku um iejętności nowoży­ tnej z imienia, z rzeczy jed nak znanej doskonale w starożytności ja k o tern poświadczają dawne p o są­ gi organ, zwany nabyciem, tw orzył dwie ogromne nadprzyrodzone praw ie wypukłości, dopełniające dzi­ waczny k s z ta łt tej głowy. Około powiek skóra tw orzyła siatkę głębokich i krzyżujących się z sobą zmarszczek; oczy czarne i m ałe nurzały się w p rz e ­ strzeni żółto-brudnego koloru; w krótkim lecz szero­ kim nosie były nozdrza o tw a rte ja k u sa ty ra , gdy

68

-tymczasem szerokie i blade usta, w ystające w ypukło­ ści tw arzy, zmienna barw a w ybładłej cery odbijają­ cej się na skórze podobnej do pergam inu, dopełniały oblicza nietylko rodzącego odrazę, lecz często obu- dzającego nieufność i przestrach. Z bliżający się doń czuł łatw o, że jakiekolw iekby żądze powzięła dusza, ciało to zdolnem było wykonać je bez wyboru. Silne m uskuły szyi, pierś szeroka, długie i chude ręce, ob­ nażone wyżej łokcia, ukazyw ały budowę zdolną z a ­ razem i działać z energią i cierpieć z w ytrw ałością. — K alenie—rzecze E gipcyanin do tej powabnej osoby—idąc za memi radam i, znacznie udoskonaliłeś głos posągu, a wiersze tw e są wyborne. P rzep o w ia­ daj zawsze los pomyślny, wyjąw szy, gdyby spełnienie go było zupełnem niepodobieństwem.

— Z re sz tą —dodał K alenus—jeżeli bur^apow sta­ nie i pochłonie p rzek lęte o kręty , czyliżeśmy tego nie przepowiedzieli? Czyliż spoczynek nie je s t w porcie? Czyż nam nie mówi H oracy, że żeglarz morza E g e j­ skiego błaga bogów o spoczynek; a gdzież nim lepiej nacieszyć się może, ja k w głębi bałwanów?

— To praw da, mój K alenie; życzyłbym, aby A paecides b rał p rzykład z tw ej mądrości, lecz chcę się z tobą rozmówić o nim i o innych jeszcze przedm iotach; czylibyś nie mógł przyjąć mię w jednej z tw ych izb najmniej świętych.

— Chętnie, odpowie kapłan, prow adząc go do jednej z m ałych izb otaczających drzw i o tw arte. Tam zasiedli przy małym stole, na którym zastawiono owo­

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

69 —

ce, jaja , rozm aite g atunk i zimnego mięsa i naczynia z doskonałem winem. Zasłona, zam ykająca otw ór izby ze strony podwórza, zakry w ała ich dostatecznie przed wzrokiem ciekawych, nie była jednak ta k g ru n ­ tow ną zaporą, aby nie potrzebow ali pamiętać bezu­ stannie, że tylko mówiąc cicho, mogli ukryć swe t a j e ­ mnice przed obcym słuchem.

— W iesz o tern—rzecze A rbaces głosem ta k ci­ chym i ta k stłumionym, iż zaledwie mocą jego w zru ­ szało się otaczające pow ietrze—wiesz o tern, że zaw ­ rze m aksym ą moją było przyw iązyw ać się do młodo­ ści. w tym wieku uległy i niew ykształcony umysł Przedstaw ia mi potrzebną m ateryę do uczynienia z niej mych narzędzi. P rzerabiam ją, przekształcam , naginam do mego upodobania. Z ludzi czynię tylko stronników i służalców; co do kobiet...

■— Czynisz z nich kochanki — rzecze K alenu s z martwym uśmiechem, w iększą jeszcze do tych sz p e ­ tnych rysów wzniecającym odrazę.

— T ak jest, nie taję się z tem; kobiety są pier­ wszym celem, w ielką żądzą mej duszy. J a k wy t u ­ czycie ofiary, k tóre macie poświęcać, ta k ja lubię wznosić istoty, k tó re przeznaczam do mych rozkoszy. Lubię kształcić, czynić dojrzałem i ich dusze, ro z­ wijać słodki kw iat u k ry ty ch namiętności, aby przy sposobić owoc do mego smaku. D la mnie praw dziw y

urok miłości mieści się w powolnem i niew yraźnem przejściu od niewinności do żądzy; tym sposobem wy­ zywam do walki sytość, a rozw ażając świeżość w ra ­

70

żeń u innych, zachowuję świeżość mych w łasnych. Z serca to mych ofiar czerpię żywioły napoju, k tó re ­ go mocą odmładzam się. Lecz dosyć na tern; zbliżmy

W dokumencie Ostatnie dni Pompei. T. 1 (Stron 58-165)

Powiązane dokumenty