• Nie Znaleziono Wyników

Ostatnie dni Pompei. T. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ostatnie dni Pompei. T. 1"

Copied!
165
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

i

Ł

I

t

»

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(3)
(4)

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(5)

/1 f[O C L C < l l i /r iA .—.

OSTATNIE DNI POMPEI.

http://dlibra.ujk.edu.pl

(6)

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(7)

G azeta P o lsk a “ . T om 4 3 (LV I).

OSTATNIE DNI

P O M P E I

prz (*/

S: Ji

9

,

5dulwera

T a k i W e z u w iu s z ! i to sic z d a r z a coro­ cznie. Lecz w s z y s tk ie w y b u c h y później­ sze, n a w e t złączone w jedno, z aled w ie b y n a wspomnienie z a s łu g i w a ły , g d y b y ś m y je chcieli p o ró w n a ć z w y n ik ły m w epoce ó k tó r e j m am y mówić... Dzień przemienił się w noc, noc w ciemności; w u lk a n w y ­ rzucił n iep o ję tą ilość popiołów i p ias k u , prz ep e łn ił niemi ziemię, morze, powie ­ trze i z a g r z e b a ł d w a cał e miasta,* H e r ­ k u lan u m i Pom peje, w chwili g d y lud z n a j d o w a ł się n a ig r z y s k a c h w T e a tr z e .

Dion Cassius lib. i^ X V I.

T O M I

W ARSZA WA.

Nakładem Redakcyi „Gazety Polskiej*

Druk J. Sikorskiego, Warecka a

i 800

V

(8)

Æ03B0JLEÜÜ UElI3yfOIO

BapmaBa, 26 ABrycTa 1399 roaa

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(9)

p r z e d m o w a

:

Dajem y dziś Sz. czytelnikom utwór, którego młode pokolenie nie zna, a który starsze chętnie sobie przypomni, bo go przed laty czytało z bijącem od

w zruszeń sercem. „O statnie dni Pom pei“ B ulw era

je s t to jedna z najpopularniejszych książek naszego wieku. W arto ją znać i w arto ją mieć w biblio­ teczce. ...

Sir E d w ard J e rz y B ulw er-L ytton, syn g en erała W iliam a B ulw era i lady W arb u rto n L ytton, urodził się 1*03 r. w H aydon-H all. W domu otrzym ał w y ­ kształcenie nader staranne, uzupełnione następnie studyam i w Cam bridge oraz częstemi podróżami. Od r. 18% ogłasza pierwsze utw ory swoje, a potem nie­ mal corocznie aż do końca życia (r. 18/3) ukazują się jeg o romanse obyczajowe i historyczne, przeplatane dram atam i, komedyami i poematami, oraz szkicami

(10)

- 6

literaekiem i, filozoficznemi i politycznemi. Po za li­ te ra tu ry bierze czynny udział w życiu politycznem od r. L 31, zostając posłem izby niższej, jako stronnik

whigów; w r. 1n52 zasiada znowu w parlam encie,

już jako gorliw y torys; w lat kilka otrzym uje zarząd kolonii.

Powodzenie literackie zapew nił mu romans oby­ czajowy p. t. „Pelham “, wydany w r. Ib23. Z tego dziełu do najlepszych, prócz powyższego, zaliczyć wypada romanse: „O dtrącony“, „Caxtonowie“, „Mo­ ja powieść“, „Kenelm C hillingly“ i in. Słabszemi są powieści, osnute na tem atach krym inalnych, jak r Eugeniusz A ram “, „Noc i po ranek“, „A licya“ i nie­ które inne. Lecz naw et najsłabsze romanse, jak : „Godolfin“, „Zanoni“ i in. dowodzą olbrzymiej pomy­ słowości i płodności autora. W ogóle dzieła B ulw era zalecają się doskonałą obserwacyą, znajomością lu­ dzi, rozmaitością charakterów , dowcipem, wreszcie kom pozycyą^zawsze jędrnie obmyślaną, i z w artą bu­

dową. *

Z cyklu romansów historycznych do najcelniej­ szych bez w ątpienia należą: „Rienzi“ i „O statnie dni Pom pei“.

W „O statnich dniach Pom pei“ auto r w ykazał- niepospolitą znajomość czasów i rzeczy starożytnych. Mamy tu barw ny obraz życia kompei, Wysnuty z nad­ zwyczajną p lasty ką z w ydartych popiołom pomników. Odgrzebane po osiemnastu w iekach miasto zaludnia się pod mistrzowskiem piórem prawdziwymi, żywymi

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(11)

7

ludźmi; odnalezione ofiary k atastro fy straszliw ej od­ najdują, tu imiona i żyją,, ucztują,, śpiew ają, kochają, nienawidzą, w eselą się i płaczą. C zytelnik poprostu ma przed oczami Pompeję całą z jej mieszkańcami, ulicami, budynkami; snują się przed nim tłum y panów i niewolników, kapłanów i gladyatorów a wpośród nich sylw etki pierwszych chrześcian, pełnych w iary i nie znających trw ogi. W czasie igrzysk, na k tó re się zbiegł lud, następuje ostatni a k t dram atu: za ­ trz ę sła się gw ałtow nie ziemia, na miasto posypały się gorące popioły i kamienie, spłynęła ognista law a, a wśród nieprzejrzanych ciemności, przeryw anych kiedyniekiedy oślepiającemi błyskaw icam i wulkanu, wśród huku walących się budynków, ry k u dzikich zw ierząt, sprowadzonych na igrzyska, jęków i p ła ­ czów ludzi, po stosach trupów szli przez miasto n ieu ­ straszeni chrześcianie, w ołając: N adeszła godzina! Obraz ten nadługo zostaje w pamięci.

H. St. P. http://dlibra.ujk.edu.pl

(12)

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(13)

KSIĘGA I.

R O Z D Z IA Ł I.

Dwaj eleganci w Pompei.

— Ach! Dyomedzie, jakżem rad że cię widzę. Czy w ieczerzasz dziś u Glauka?

T ak przem ówił młodzieniec niskiego wzrostu; jego tunika, spadająca z ramion w obszerne i ro zk o ­ szne fałdy, daw ała w nim poznać patrycyusza a r a ­ zem trzpiota.

— N iestety! nie, kochany Klaudyuszu, nie za­ prosił mię, — odpowie Dyomed, człowiek średniego wieku i przybranej szlachetności w postaw ie. — N a Polluksa! złego mi przez to w ypłatał figla, pow iadają bowiem, że nikt w Pompei tak dobrych nie c b Je w ie­ czerzy.

— Nie są złe, w samej rzeczy, szkoda tylko, że niedosyć je s t na nich wina. W istocie wyznać n a ­

(14)

10

-leży, że w żyłach jego nie płynie ta czysta krew da­ wnych Greków, zw ykł bowiem mawiać, że obfi­ tość wina wieczorem pozbawia go rozumu n azajutrz rajio.

— J a mniemam, że oszczędność jego ma jeszcze inną pobudkę,—rzecze Dyomed, m arszcząc brwi; —po­ mimo jego dumę i rozrzutność, nie sądzę, aby był tak bogatym ja k nim się być mieni i więcej mu chodzi o amfory niż o rozum.

— Tem bardziej tedy wieczerzać u niego należy, dopóki jeszcze nie zbywa mu na sestercach. N a rok następny musimy, Dyomedzie, postarać się o innego G laukusa.

— Słychać, że lubi także grę w kości.

— Lubi on w szystkie rozkosze, i dopóki tylko nie ustanie w chęci daw ania wieczerzy, dopóty kochać go nie przestaniem y.

— Ach! jakżeś to dobrze powiedział, K laudyu- szu! Ale, ale, czyś widział moją piwnicę?

— N ie przypominam sobie, mój dobry D y o ­ medzie.

— M ulimy więc którego dnia wieczerzać w niej z sobą razem! mam dobre m ureny w sadzawce i zapro­ szę także edyla Pansę.

— O! nie rób sobie ze mną ty le ceremonii! P ér­

sicos odi apparatus, łatw o mnie zadowolić można.

Lecz zr.czyna się już zm ierzchać i chciałbym pójść do kępieli... a ty?

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(15)

- 1 1

— J a się udam do Kw estora... z ważnym in te ­ resem... i ztam tąd do św iątyni Izydy. Vale!

— J a k wiele próżności w tym człowieku; udaje zatrudnionego, a przytem ja k źle wychowany! — r z e ­ cze cicho K laudyusz, oddalając się zwolna. — Zdaje mu się, że jego uczty i wina zapomnieć nam dadzą, że je st synem wyzwoleńca. Z resztą radziśmy temu ile razy ma zaszczyt być przez nas zgrywanym, ci bogaci plebejusze są żniwem dla nas, rozrzutnych pa- trycyuszów.

K ończąc te słowa K laudyusz wszedł na via Do-

mitiana, która, uatłoczona wozami i pieszo idącymi,

przedstaw iała ten zbytek życia, ruchu i wesołości, jaki się dziś jeszcze napotyka na ulicach Neapolu. Dzwonki u wozów, m ijających się szybko, obijały się wesoło o uszy, a K laudyusz w itał uśmiechem lub sk i­ nieniem głowy właścicieli powozów, najwięcej wy- twornością lub dziwactwem odznaczających się; nie było bowiem w całej Pompei młodzieńca, któryby ta k roz­ ległe m iał znajomości.

— Ach! to ty, Klaudyuszu! Ja k ż e ś spał po we­ sołej zabawie?— zaw ołał przyjemnym i miłym głosem młodzieniec siedzący na wozie pełnym najw ytw o rniej­ szego smaku. N a bronzach je?o zew nętrznych w y ry ­ te były przez najlepszych rzeźbiarzy, jakich jeszcze w tej epoee d ostarczała G-recya, płaskorzeźby, w y­ obrażające olimpijskie igrzyska. D w a konie zaprzę­ żone u wozu były czystej krw i partskiej; wysmukłe ich członki zdaw ały się pogardzać ziemią i wznosić

(16)

- 1 2

-w po-w ietrze, a jednak na najm niejszy ruch ręki -wo­ źnicy, umieszczouego w tyle powozu, staw ały n ieru­ chome, ja k gdyby znagła zamieniły się w głazy, n ie­ me, lecz pełne życia, w kształcie cudownych utworów dłuta P raksytelesa. P an wozu przedstaw iał w swej osobie tę piękną, sym etryę, te rozw inięte k ształty , za którem i ty le się w swych wzorach ubiegali rzeźbiarze ateńscy; po jego jasnych włosach zw ijających się w pukle i doskonałej regularności rysów łatw o było poznać pochodzenie-z rodu greckiego. Nie nosił wcale togi, gdyż ubiór ten za czasów Cesarzów p rzestał być oznaką dystynkcyi rzym skich obywateli, a naw et po­ czytyw any był za śmieszność przez tych, którzy się ubiegali za modą; lecz tunika jego jaśn iała blaskiem ty ry jsk iej purpury, a klam ry, które ją spinały, zwane

fibulae, ozdobione były szmaragdami. Około szyi

m iał łańcuch złoty spajający się na piersiach w k s z ta ł­ cie głowy węża, w którego paszczy umieszczoną była obrączka z pieczątką m isternej roboty. R ękaw y j e ­ go tuniki były szerokie i oszyte frendzlą u brzegu; a chustka, worek, s ty l i tabliczki zatk n ięte były za pas haftow any w arabeski z tej samej co frendzla materyi-.

— Cieszy mię to, kochany G-lauku, — rzecze K laudyusz, — że ostatnia tw a s tra ta ta k mało w y­ w arła wpływu na tw ą wesołość. Rzecby można, żeś natchniony przez Apollina, a tw arz tw oja jaśnieje szczęściem ja k chwała. W idząc nas obu, poczytaćby

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(17)

cię można za gracza szczęśliwego, a mnie za ugra­ nego.

— Alboż zysk lub s tra ta podłego kruszcu ma pozbawić nas wesołości? Przez aTowisza, dopókiśmy jeszcze młodzi, dopóki możemy nasze skronie w ień­ czyć kw iatam i, dopóki dźwięk lu tn i nie obija się o słuch stępiony, dopóki uśmiech Lidyi lub Ghloi po­ dw aja bieg krw i w żyłach naszych, winniśmy rozpły­ wać się na widok słońca i zniew alać czas, aby nam

dostarczał rozkoszy. Czy pam iętasz o dzisiejszej

wieczerzy u mnie?

K tóżby mógł zapomnieć zaproszenia Glauka? — Dokąd się udajesz w tej chwili?

Chciałem iść do kąpieli, lecz jeszcze godzina upłynie, nim się tam udać można będzie.

— Odeślę wóz i pójdę z tobą razem. Tym spo­ sobem, Fidyaszu, — dodał, głaszcząc konia najbliżej s t o j ą c e g o , —będziesz miał wypoczynek do ju tra . N ie­ praw daż, że to piękne zwierzę? Co myślisz o niem, Klaudyuszu?

— Godzien należeć do Peba, odpowie szlache­

tny dw orak,— albo do G lauka.

(18)

R O Z D Z IA Ł I I .

K w iaciarka nie widząca i piękność modna — Wyznanie Ateńczyka.— Czytelnik poznaje Arbacesa z Egiptu.

T ak rozm awiając o rozlicznych przedm iotach, dwaj młodzieńcy przebiegali lekkim krokiem ulice m iasta i nakoniec zbliżyli się do części najbogatszych sklepów, których w nętrza uderzały zdała wzrok świe- tuemi i harm onijuemi koloram i malowideł al fresco nieskończouej rozmaitości. W y try sk i przejrzystej wody, k tó re u końca każdego rzutu oka rozpraszały w pow ietrze dnia letniego orzeźw iającą swą pianę; mnóstwo przechadzających się osób odzianych po więk zej części purpurą; tłoczące się gromady około najparadniejszych sklepów; niewolnicy idący tu i ow­ dzie, niosąc na głowach naczynia bronzowe wytwornej rzeźby; gdzieniegdzie dziewice wiejskie z koszami

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(19)

owoców i kw iatów , które dla dawnych mieszkańców W łoch nie były zgoła przedmiotem tej obawy, ja k dla ich następców, upatrujących w każdym fiołku, w k a ­ żdej róży zaród choroby; nakoniee mnogie miejsca publicznych schadzek, k tó re u tego ludu, zamiłowane­ go w próżniactwie, zastępow ały nasze kaw iarnie i kluby, to je st, sklepy m ające w ew nątrz marmurowe tablice do staw iania naczyń z winem i oliwą, zew nątrz zaś u progu ław ki zabezpieczone od skw aru słońca zasłonami z purpury i w zyw ające do wypoczynku strudzonego przechodnia, wszystko to tworzyło scenę ta k wesołą, ta k św ietną, ta k ożywioną, iż dziwić się nie należy, że ateńska dusza Grlauka tak łatw o pod­ dała się zachwyceniu.

- - Nie wspominaj mi o Rzymie, — rzecze do K laudyusza;—uciechy są zbyt poważne, zbyt ciężkie w jego m urach. W obrębach naw et dworu, w złoco­ nym domu N erona, wśród w zrastającej świetności pałacu T ytu sa, wspaniałość je s t pełną smętności; wzrok tam cierpi, umysł się utrudza. Z re sz tą je s t- że przyjem nie czynić porównanie ogromu bogactw a

innych z w łasną miernością? T utaj, prze iwnie,

Wciągamy się powoli do rozkoszy i używamy całej świetności zb ytku bez znużenia tow arzyszącego p rze­ pychowi.

— W ięc dlatego w ybrałeś Pompeję za miejsce pobytu podczas lata?

— W istocie, przekładam Pompeję nad Baja. Nie przeczę powabu Bai: lecz nienawidzę

(20)

-

16

-jącyeh ją pedantów, któ rzy każdą rozkosz zdają się ważyć na szali.

— A jed n ak lubisz uczonych, i co się tyczy po- ezyi, czyliż nie słyszeliśmy jaśniejącej w rozmowach tw ych tow arzystw domowych wymowy Eschylesa lub Homera?

— T ak jest; lecz ci Rzymianie, naśladujący n a ­ szych przodków ateńskich, czynią to ta k niezręcznie! Gdy idą na polowanie, każą swym niewolnikom nieść za sobą dzieła Platona; a jeśli zgubią ślad dzika, bio­ rą się do książek i papyru, aby nie tracić czasu. Gdy się napaw ają widokiem tan cerek rozw ijających przed ich oczyma czarujące powaby tań ca perskiego, jeden z wyzwoleńców z tw arzą jak b y z m arm uru czyta im głosem jednodźwiącznym rozdziały Cycerona. N ie ­ zręczni Farmakopoliści! Rozkosz i nauka nie są to żywioły, któreby się pomieszać dały; trzeb a używać każdego zosobna; Rzymianie nie znają ceny żadnego, usiłując połączyć je z sobą. Czegóż przez to dowo­ dzą? a to, że obu nie pojmują duszą. Nie uwierzysz, kochany K laudyuszu, ja k trudno twym współziomkom wystawić sobie tę kw iecistą zmienność P eryklesa, te ponęty Aspazyi! Niedawno leszcze odwiedzałem P l i ­ niusza. P isał on w swym pawilonie letnim, gdy tym ­ czasem nieszczęśliwy Diewolnik g ra ł na flecie. Je g o synowiec..., ach! znieść nie mogę ty ch filozoficznych szarlatanów ! Synowiec jego czy tał opis zarazy Tu- cydydesa i, gdy wzrok jego przebiegał odrażające szczegóły tej okropnej historyi, on tymczasem bił ta k t

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(21)

~ 17

machinalnie zarozumiały swą głową. Ten ro ztrzep a­ ny młodzieniec uważał za rzecz nader prostą słuchać piosuki miłosnej i < zytać razem opis zarazy.

— Czyż w istocie nie je s t to samo? — spyta się K laudyusz

— W łaśniem mu to powiedział, aby w ytłóim - czyć jego niedorzeczność lecz mój miody filozof spoj­ rzał na mnie z miną niechęci i, nie przenikając ż a r t t , odpowiedział, że muzyka zajmuje tyiko słu* li, gdy tymczasem książka (zważ dobrze, że to był opis za ­ razy) wznosi serce. Ach!—rzecze na to s-tryi, — mój synowiec je s t prawdziwym A teńczykiem , umiejącym

zawsze połączyć powab z pożytkiem. Przez M iner-

Wę! jakżem się śm iał w duchu! deszczem się był nie oddalił, gdy dano znać naszemu młodemu sofiście, że jego ulubiony wyzwoleniec umarł z febry. O, nie­

ubłagana śmiercil zawołał; niech mi przyniosą H o ra ­

cego! Z jak ąż wymową ten powabny poeta nieść

umie pociechę w podobnych nieszczęściach! Czyż uiuiemasz, kocaany K liudyuszu, że ludzie tego ro d za­ ju umieją kochać? Zaledw ie to czynią zmysłowo, i rzadko znaleźć Rzymianina, któryby miał serce. Są to dowcipne machiny, którym braknie tylko kości i ciała.

Lubo Klaudyuszow i nie mogły być przyjemne słowa tak poniżające jego współziomków, udał jednak, podziela z lanie przyjaciela, bą iż dlatego, że był z natury pochlebcą, bądź że moda w tej epoce

wyma-Ostatnie dni Pompei. I. Tygod. dod. b e * D . do „G»*etv Fol»k>H“, 2 http://dlibra.ujk.edu.pl

(22)

- 18

-gała od hołdujące] sobie młodzieży rzym skiej udaw a­ nia pogardy dla jedynego tytułu, jak i zdolnym był rzeczywiście uspraw iedliw ić narodową dumę. R zy ­ mianie naśladow ali G reków i naśmiewali się z tych, k tó rz y to czynili niezręcznie.

Podczas tej rozmowy przechodnie nasi z a trz y ­ mani zostali skupionym natłokiem u zbiegu trzech ulic. Tam w cieniu portyku świątyni, powabnej i lek­ kiej a rc h ite k tu ry , stała młoda dziewica, trzym ając pod praw ą ręk ą kosz z kwiatam i, w lewej zaś mały instrum ent o trzech strunach, którego słabe i łagodne tony tow arzyszyły wykonywanemu przez nią w pół dzikiemu śpiewowi. Po każdjnn przestanku ukazy­ w ała z wdziękiem swój kosz zgromadzonym widzom, zachęcając do kupna kwiatów, jakoż niejeden sesterc wrzucony został do kosza, bądź w nagrodę za śpiew, bądź przez litość ku śpiewaczce... Gdyż była nie widzącą!

— J e s t to biedna T essaliauka,—rzecze G laukus, zatrzym ując się. —Nie widziałem jej jeszcze po powro­ cie do Pompei. J e j głos je s t powabny; słuchajmy.

Ś P I E W

K w iaciarki nie w idzącej.

K upujcie, kupujcie kw iaty Lubej woni, k r isnej szaty,

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(23)

19 —

Przynosi je zdaleka Ciemna kaleka.

I.

Przed chwilą jeszcze uśpione W łonie ziemi, w m atki łonie,

W jej objęciach przebudzone

J u ż chcę, wasze zdobić skronie. Świeżość umila ich wdzięki, J a k uśmiech lice kochanki;

P atrzcie, jeszcze łza ju trzen k i Rosi splecione z nich wianki.

Kupujcie, kupujcie kw iaty Lubej woni, krasnej szaty, P rzynosi je zdaleka

Ciemna kaleka. I I .

T a róża, ten narcyz biały N ietkn ięte skw arem ni słotę, N ie dajcie aby zw iędniały W ręku skaranej ślepotę. J a k wy, jasn e św iatła dzieci J a k wy, chcę być widzianemi: A dla mnie, dla mnie nie świeci Najm oiejszy promyk na ziemi.

K upujcie, kupujcie i t. d.

(24)

- 21 —

I I I .

Póki kwitnie młodość żywa. Póki dla was dłoń miłości Z krzew u życia rozkosz zryw a, W ierni czciciele piękności K orzystajcie! oto pora,

Młodość, piękność nikną, z laty, N ik t dziś nie je s t czem był wczora...

K upujcie, kupujcie kw iaty.

— P otrzeba mi tego pęczka fiołków, — rzecze Grlaukus, przeciskając się przez tłum, i w rzucając do kosza garść drobnej monety;— głos twój milszy jest, niż kiedykolwiek.

Młoda niewidząca rzuciła się w stronę, w której daw ał się słyszeć głos A teńczyka, lecz zatrzym ała się nagle, a żywa czerwoność okry ła jej szyję, tw arz i czoło.

— J u ż więc powróciłeś? — rzek ła cichym gło­ sem; potem pow tórzyła, jak b y mówiąc do siebie: (Jlaukus powrócił!

— Tak je st, moje dziecię, od kilku dni jestem w Pompei. Mój ogród w zyw a tw ych sta ra ń zw y­ kłych, spodziewam się, że go ju tro odwiedzisz. Bądź pewną, że tylko ręk a pięknej N ydyi splatać będz;e u mnie girlandy.

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(25)

— 21

-N ydya uśmiechnęła się, lecz nic nie odpowie­ działa, a G laukus wesoło i niedbale wyszedł z tłum u, chow ając za tunikę w ybrane fiołki.

— To dziecię je s t więc pod tw ą opieką? — rze­ cze Klaudyusz.

— T ak je s t. N iepraw daż, że śpiew a przy je­

mnie? T a młoda niewolnica mnie obchodzi. Z resztą

je s t ona z k raju góry Bogów; Olimp widział jej ko­ lebkę! jest z Tessalii.

— To kraj czarownic.

— Praw d a; lecz co do mnie w szystkie kobiety s % czarownicami; i przez W enerę! rzecby można, że w Pompei samo naw et powietrze przemienione je s t w napój miłości, tyle widzę uroku w każdej tw arzy kobiecej.

— Ach! w łaśnie nadchodzi jed n a z najpiękniej­ szych osób w Pompei: córka starego Dyomeda, bo- g a ta Julia.

Ody to mówił, młoda dziewica zbliżyła się. Szła do kąpieli, m ając tw arz o k ry tą zasłoną i dwóch nie\volników za sobą.

— P iękna Ju lio , witam y cię — rzecze K la u ­ dyusz.

Ju lia podniosła nieco zasłony, tak, iż z pewnem wyrachowaniem ukazał się piękny profil rzym ski, duże oko czarne i tw arz cery przyćmionej, której sztuka dodała łagodniejszą barw ę róży.

.— I Grlankus już powrócił? — rzecze, rzucając znaczącem spojrzeniem na A te ń c z jk a . Czyliż już

Z ' ' . . J .

(26)

— 22 —

zapomniał swych przyjaciół roku upłynionego?— rz e k ła dalej głosem stłumionym.

— Prześliczna Julio, samo n aw et L eth e, jeżeli znika w jednej części biegu swojego, ukazuje się

w krótce w innej. Jow isz chwilowo tylko pozwala

nam zapomnienia, a W enus, więcej nieubłagana, nie udziela go ani na chwilę.

— Grlaukus nigdy się nie zastanaw ia, gdy chce powiedzieć grzeczność.

— K tóżby nie doznał natchnienia dla tej, k tó ­ ra je st ta k piękną?

— Spodziewam się, że w aró tce ujrzym y w as obu w wiejskim domu mojesro ojca? — rzecze J u lia , obracając się do K laudyusza.

— N aznaczym y białym kamieniem dzień, w k tó ­ rym cię będziemy o g lą d a ć — odpowie gracz.

J u lia spuściła zasłonę, lecz zwolna i tak , iż ostatnie jej spojrzenie zatrzym ało się na A teń czy- ku z przy b ran ą bojaźliwością, ukryw ającą praw dzi­ wą śmiałość. To spojrzenie w yrażało razem czu­ łość i w yrzuty.

D w aj przyjaciele poszli dalei.

— Nie ulega wątpliwości, że J u lia je s t bardzo piękną,—rzecze Glaukus.

— W roku przeszłym uczyniłbyś to w yznanie z większym zapałem.

— To praw da; byłem omamiony na pierw szy widok i poczytałem za kam ień kosztowny to, co

tylko było jego szczęśliwim naśladow aniem .

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(27)

— W szy stkie kobiety w gruncie są do siebie podobne. Szczęśliwy, kto w swej małżonce znaj­ dzie piękność połączoną z bogatem wianem! Czegóż więcej żądać można?

G laukus westchnął.

Zbliżyli się do ulicy mniej uczęszczanej od in­ nych, w końcu k tórej dawało się widzieć to ro z le ­ głe i uśm iechające się morze, k tó re u owych r o z ­ kosznych brzegów zdaje się zrzekać przyw ileju Wzniecania przestrachu, ty le mają łagodności w ia ­ try m arszczące jego powierzchnię, ta k są rozm aite i jaśniejące kolory, k tó re p rzy b iera od różanych obłoków, tak są rozkoszne wonie, k tó re mu w ia tr

ziemski przynosi Zapew ne z takiego to morza wy ■

szła W enus anadyomene, aby zaw ładnąć berłem św iata.

— J e s t jeszcze zawcześnie do kąpieli — rze- Cze G rek, niezdolny nigdy oprzeć się żadnemu po­ etycznemu omamieniu; oddalmy się od zgiełku mia­ sta i idźmy przyp atrzyć się morzu, gdy jeszcze słońce południowe ig ra na jego falach.

— Z całego serca—rzecze K laudyusz; zw łasz- Cza, iż zato k a je s t częścią m iasta najw ięcej m ającą życia.

Pom peja p rzedstaw iała m iniaturow y obraz cy- wilizacyi wieku. W ciasnym obrębie jej murów z a ­ w ierała się próba każdego przedm iotu zbytku, bę- dącego udziałem bogactw a i władzy. J e j sklepy ““kłe, lecz św ietne, jej pałace, łaźnie, forum, te a tr,

(28)

— 24

cyrk, jej energia na łonie zepsucia, jej cyw ilizacya na łonie w ystępku, odznaczająca jej m ieszkańców, przedstaw iały obraz całego P ań stw a. Było to ja k cick o dziecinne, ja k optyka, w której bogowie zda­ w ali się cbcieć Wystawić rep rezen tacy ę w ielkiej m onarchii ziemskiej, a k tó rą późniei u kryw ali przed wzrokiem czasu, aby ją ukazać na podziw potomno­ ści* i dać przy k ład m oralności tej m aksym y: że nic niema pod słońcem nowego.

Z ato k a, gład ka ja k zwierciadło, napełniona była statk am i handlowemi i złoconemi galeram i dla

rozryw ki bogatych obyw ateli R ybackie łodzie

krzyżow ały się w różnych kierunkach, a w dali ukazyw ały się wyniosłe m aszty floty dowodzonej przez Pliniusza. N ad brzegiem siedział Sycylijczyk, opowiadający z w ielką gwałtow nością w p o ru sze­ niach i zmiennością rysów tw arzy otaczającej go grom adce rybaków i wieśniaków powieść o to n ą­ cych rybakach, których uratow ały delfiny; powieść, podobną do tej, k tó rą i za naszych czasów usłyszeć moż ia na wybrzeżach Neapolu.

Tow arzysze nasi przecisnęli się przez zgrom a­ dzone tłum y i skierow ali swe kroki ku samotnej stronie brzegu, gdzie, usiadłszy na małej skale umiesz­ czonej w śród pokładów błyszczącego piasku, n a p a ­ w ali się świeżym i rozkosznym w iatrem ig ra ją c jm na falach przy dźwięku łagodnego ich szmeru. O ta ­ czająca scena skłoniła ich do cichości i m arzeoia. K laudyusz, zasłoniwszy ręb ą oczy przed skwarem

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(29)

słonecznym, rachow ał swą tygodniow ą w ygraną, u G rek w sparty na ręce, nie k ry jąc się przed słoń­ cem, tern opiekuńczem bóstwem swej rodzinnej ziemi, którego czyste św iatło przepełniało jego serce poe- zyą, miłośeią i szczęściem, w patry w ał się stale w roz- ległą p rzestrzeń morza i zazdrościł może każdem u powiewowi w iatru, k tó ry się kiero w ał ku brzegom Grecyi.

— Powiedz mi, K laud y uszu —zaw ołał nakoniec, C2yś kiedy kochał?

— O! bardzo często.

— Ten, kto kochał często, odpowie G laukus, uie kochał nigdy. J e s t tylko jeden E ros, lubo ma wielu naśladowców.

- - Jed n ak że ci naśladow cy nie są złymi bożka- rzecze K laudyusz.

— Zgadzam się na to; ubóstwiam naw et cień miłości; lecz ją samą ubóstwiam najw ięcej.

— Czyż jesteś w istocie zakochany? Czy do­ świadczasz tego uczucia opiewanego przez poetów, uczucia, dla którego zapominamy naszych wieczerzy, Wyrzekamy się te a tru i piszemy elegie? Nigdym się te go nie spodziewał; w istocie umiesz się dobrze ukryw ać.

— Niedosyć jeszcze jestem w tern uczuciu da­ leko, abym potrzebow ał to czynić — rzecze G laukus, uśmiechając się; powiem raczej z Tybullem: — Ten, kto się powoduje czystą miłością, chodzi bezpieczuie,

w którąkolw iek stronę skieruje swe kroki. Praw dę

(30)

_ 26 —

mówiąc, nie jestem jeszcze rozkochany, lecz mógłbym nim zostać, jeślibym miał sposobność widzenia p rz e ­ dmiotu mej czułości. E ro s pragnie usilnie zapalić lampę; lecz kapłani nie dali mu oliwy.

— Czy każesz mi się domyślać przedm iotu te j

miłości? Nie jestż e to córka Dyomeda? Ona cię

uwielbia i nie usiłuje pokryw ać swej czułości; a po­ w tarzam , przez H erkulal je s t piękną i bogatą. O na drzw i tw ego domu utw ierdzi sznuram i złotemi.

— Isiie, ja nie chcę się zaprzedać. C órka D yo­ meda je s t piękną, nie przeczę tem u, i był czas, iż mógłbym, —gdyby nie była wnuczką wyzwoleńca... Lecz nie, cała jej piękność je s t w tw arzy, obejście się jej nie je s t tern, co przystoi dla dziewicy, a umysł jej

nie posiada innej um iejętności nad tę, k tó ra darzy rozkoszą.

— J e s te ś niewdzięczny. Powiedz mi więc, k to je s t ta szczęśliwa dziewica?

— Słuchai, kochany K laudyuszu. P rzed kilku miesiącami byłem w Neapolis, w tern mieście ulubio- nem przezemnie dlatego, że w pomnikach jego zacho­ w ał się jeszcze zarys pochodzenia greckiego i że kli­ m at jego rozkoszny i przepyszne brzegi tak dalece czynią go godnem imienia P arth en op y . D nia pew ne­ go wszedłem do św iątyni M inerw y, pragnąc błagać tę boginię nie ta k o względy dla mnie, ja k raczej dla m iasta, do k tórego się już P a lla s uśmiechać p rze sta ­ ła. Ś w iątynia by ła próżna i opuszczona. W spomnie­ nia A te n przedstaw iły się tłum nie mej pamięci, są­

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(31)

dziłem się być samym; pogrążyłem się w pobożne roz> m yślania: m odlitwa z mocą w ydarła się z serca, p rz e ­ szła przez usta, a modiąc się, zacząłem łzy w ylew ać, Zoagła, głębokie w estchnienie przerw ało me ro z ta r­ gnienie; obróciłem się i spostrzegłem za sobą kobietę. M iała podniesioną zasłonę i modliła się wraz ze mną, a gdy się oczy nasze spotkały, zdało mi się, że pro • mień niebieski tych gwiazd czarnych i jaśniejących przeniknął do głębi mą duszę. Nigdy, kochany K lau- dyuszu, nie widziałem rysów tak doskooałej sym etryi; Pewna m elancholia zarazem szczytnego i łagodnego

Wyrazu; ten powab niewysłowiony w ypływ ający

2 duszy, ja k i snycerze nasi umieli zachować na tw a ­ rzy Psyche, udzielał jej piękności coś szlachetnego i boskiego; łzy płynęły jej z oczu. Domy śliłem się natychm iast, że była urodzoną z rodziców att-ńskich, 1 że modląc się za A *en\, jej serce było w harmonii 2 mojem. Przem ówiłem do niej, pytając głosem w zru ­ szonym, czyli nie była A tenk ą. N a dźwięk mych wy­ razów zapłoniła się i, okryw ając w połowie tw arz z a ­ słoną, odpowiedziała: — popioły mych przodków spo­ ż y w a j ą na brzegach Ilissu; ja przyszłam na św iat w Neapolis, lecz w mem łonie zgodnie z mą familią bije ateńskie serce.

— Czyńmy więc razem ofiary, rzekłem .—W te j chwili przyszedł kapłan i pozostaliśmy obok siebie, podczas gdy odmawiał modlitwę; razem d o tk n ę­ liśmy s i ę kolan bogini, razem złożyliśmy na o łta rzu

girlandy z oliwnych liści. W tej b ratersk iej

(32)

— 28 —

bożności doznałem szczególnego w zruszenia i jak b y św iętej czułości. N ieznani sobie, przybyli z odległej okolicy, byliśm y obok siebie, razem i sam na sam w tej św iątyni, poświęconej bóstw u naszej rodzinnej krainy. Serce me n aturalnie uczuło pociąg ku tej, k tó rą mogłem, bez zaprzeczenia, mianować mą ro ­ daczką. Zdało mi się, żem ją znał oddawna, a te proste obrzędy zastąpiły, jak b y dziełem cudu, związki la t i współczucia. W yszliśm y z świąt} ni w m ilcze­ niu; miałem się zapytać o jej m ieszkanie i prosić o pozwolenie oddania jej w izyty, gdy młodzieniec, którego rysy przedstaw iały niejakie podobieństwo do niej, zbliżył się i wziął ją za rękę. Obróciła się,

aby mię pożegnać. W tej chwili ciżba nas rozdzie­

liła i ju ż więcej jej nie ujrzałem . Przybyw szy do siebie, znalazłem listy, zniew alające mię udać się do A ten do bronienia praw mych do dziedzictwa, k tórych

mi zaprzeczali krew ni. W ygrałem proces i pow ró­

ciłem do Neapolis; napróżno czyniłem po całem mie- - ście poszukiwania, a nie mogąc nigdzie odkryć ś la ­

dów mej współziomki, pośpieszyłem pogrążyć się w powabach Pompei, w nadziei, że na łonie rozkoszy zniknie wszelki ślad tego pięknego widma. Oto je s t cała powieść. Nie kocham, lecz pamiętam i żałuję.

K łaudyusz m iał odpowiedzieć, gdy krok pow a­ żny i mierzony dał się słyszeć na piasku odnogi. Obaj podnieśli oczy i poznali natychm iast nowoprzybyłego.

B ył to człowiek, dosięgający zaledwie czterd zie­ stu la t życia; w zrostu był wysokiego, a członki jego

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(33)

_ 29 —

więcej szczupłe, niż m uskularne, objaw iały zręczność i siłę. Ciemna jego cera barw y spiżowej ukazyw ała pochodzenie wschodnie, a rysy tw arzy zwłaszcza w podbródku, w argach, czole i szyi nosiły cechę g r e ­ cka, w yjąw szy nos duży orli i w ystające wypukłości które pozbawiały go owego pozoru młodości, odnacza- jącej się na greckich fizyonomiach naw et w wieku dojrzałym . Je g o oczy czarne ja k noc najciemniejsza jaśn iały blaskiem dalekim od wszelkiej zmienności i niepewmości. G łęboka cisza, myśląca a naw et me­ lancholijna, zdaw ała się panować w nakazujących jego spojrzeniach. Chód jego i postaw a odznaczały się szczególną powagą i szlachetnością, a krój cudzo­ ziemski i posępne kolory długiej sukni podnosiły w r a ­ żenie ta k poważnego oblicza i ta k w spaniałej p o sta ­ wy. Dwaj młodzi ludzie, w itając go, uczynili machi­ nalnie znak lekki i niew yraźny palcami, k tó ry jednak staran n ie przed cudzoziemcem ukryli; albowiem A r- baces z E g ip tu słynął z posiadania fatalnego daru złego oka.

— W idok ty ch okolic musi być praw dziw ie pię­ k n y — rzecze A rbaces z dum njm lecz grzecznym uśmiechem — ponieważ zdołał św ietnego K laudyusza i uwielbianego G lauka wyprowadzić z zaludnionych ulic m iasta.

— Czyż przyrodzenie jest ta k ogołocone z p o ­ wabów? spyta G rek.

— J e s t niem dla ludzi zamiłowanych w ro zk o ­ szach św iata tow arzyskiego.

(34)

— Odpowiedź ta je s t surowy, lecz nie uznaję jej słuszności. Rozkosz szuka sprzeczności; to w a ­ rzystw o daje nam poznać powab samotności, a samo­ tność przym ioty tow arzystw a.

— T ak to myślę, młodzi filozofowie akadem ii, odpowie Egipcyanin; poczytuję samotność za rozm y­ ślanie, i zdaje im się, iż znaję powab samotności, po­ niew aż sę przesyceni światem. Lecz nie w ich to wysilonem łonie n a tu ra obudzić umie ten entuzyazm , sam tylko zdolny zrozumieć niew ysłow ionę jej p ię ­ kność; wymag& ona od nas nie przesycenia nam iętno­ ści, lecz tego w yłęcznego zapału, od którego w jej ubó­ stw ianiu wy tylko usiłujecie się uwolnić. W iedz, młody A teńczyku, że gdy księżyc ukazał się E ndy- mionowi w swem tajemniczem św ietle, było to po dniu spędzonym nie w zgiełku mieszkań ludzkich, lecz na cichym w ierzchołku gór i na dolinach samotnego łowca.

— Porów nanie je s t piękne,—zaw oła G laukus,— lecz zastosowanie niespraw iedliw ie. Przesycenie, po­ wiadasz! Ach! młodość nie przesyca się nigdy; i co do mnie, ja nigdy nie doznałem jednej chwili s y ­ tości.

E gipcyauin uśmiechnęł się jeszcze, lecz tym razem uśmiech jego był ta k zimny i suchy, że naw et K laudyusz, niezbyt żywę obdarzony wyobraźnię, do­

znał jego wrażenia. A rbaces nic nie odpowiedział

na. w yrazy nam iętne Grlauka; lecz po chwili p rze stań - /Sfń rze k ł łagodnym i melancholijnym głosem.

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(35)

- 31

— Z resztą, dobrze czynisz, że k o rzystasz z ży- eiu, dopóki ci ono się uśmiecha; róża więdnieje p rę d ­ ko, zapach się ulatnia, a co do nas, o G lauku, cudzo­ ziemców w tym k raju żyjących zdała od miejsc, gdzie spoczyw ają popioły naszych ojców, jak a ż inna kolej nam pozostaje prócz rozkoszy i żalu? P ierw sza je s t dla ciebie, o sta tn i może dla mnie.

Kończąc te słowa, obwinął się w suknię i odda

się zwolna. '

— Oddycham lżej— rzecze K laudyusz. N a śla ­ dując E gipcyan, do uczt naszych przypuszczam y nie­ kiedy szkielety. Praw dę mówiąc, obecność podobne­ go Egipcyanina byłaby zdolną zastąpić rolę martw e- £o gościa tyle właśnie, ile tego potrzeba, aby się ^ kwas zamieniły najpiękniejsze nasze jagody F a -lornu.

— Nadzwyczajny człowiek! — rzecze G laukus 2 miną zamyśloną; zdaje się być zmarłym dla rozko­ p y i zimnym na uciechy św iata, a jednak, jeżeli wieść Publiczna nie kłam ie, dom jego i serce w wielkiej są z jego mo wą sprzeczności.

— Słychać o w ypraw ianych w posępnem jego mieszkaniu igrzyskach niepodobny cli zgoła do tych, jak ie się dają na cześć O zyrysa. Mówią nadto, iż

je s t bogatym . Gdyby go można wciągnąć między

i dać mu poznać powaby gry w kości! O naj- szczytniejsza z rozkoszy! traw iąca gorączko bojaźni

(36)

- 32

-i nadz-ie-i! nam-iętnośc-i n-iezm ordowana n-igdy! o gro ja k ż e jesteś zarazem okropną i piękną!

— Co za natchnienie!—zaw oła Grlaukus, śmiejąc się;—w yrocznia'przem aw ia przez usta K laudyusza. Po tym cudzie jakiegoż jeszcze doznamy?

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(37)

R O Z D Z I A Ł I I I .

Charakter i przym ioty Glauka.— Opis domów Pomp3i — Zabawy klasyczne.

Niebo szczodrze obdarzyło GJauka daram i; po­ siadał piękność, zdrowie, talen t, św ietne urodzenie, serce ogniste i poetyczną duszę. U rodził się w A te ­ nach, będących pod władzą Rzymu. Zaw ładnąw szy Wcześnie znakomitym m ajątkiem , uległ wrodzonemu Młodym ludziom zamiłowaniu wr podróżach i czerpał °bficie z upajającej czary rozkoszy, na łonie św ie­ ż y c h uroczystości dworu cesarskiego.

G laukus był Alcybiadesem bez ambicyi. B ył ż m , czem się łatw o staje każdy człowiek, obdarzony Wyobraźnią, młodością, m ajątkiem i talentam i, lecz Pozbawiony natchnienia chw ały. Dom jego w R zy- hiie był miejscem schadzki ludzi rozw iązłych, lecz ża­ r z e n i miłośników sztuk pięknych; a snycerze Grecy i

O statnie dni Pompei. I. Tysod. dod. bezp. do „Gazety Polakiej“ 3

(38)

- 34

-poczytyw ali za rozkosz zdobić portyki i exedra A te ń - ezyka. Dom jego w P om p ei.. niestety! malowidła jego dziś iuż są zwiędłe; m ury ogołocone z obrazów; postrada! w szystkie ozdoby ta k pełne pow abów ... j e ­ dnak wzbudził jeszcze powszechny zapał, gdy te ozdoby, obrazy, mozaiki poraź pierwszy znowu się, na św iat ukazały. M iłujący nam iętnie poezję i te a tr k tó re mu przypom inały geniusz i chwałę jego w spół­ ziomków, Grlaukus ozdobił św ietne swe mieszkanie posągami E schylesa i Homera; an tykw aryu-ze, czy­ niący ze smaku rzemiosło, zamienili a u ato ra w a r ty ­ stę, a lubo błąd ich został w krótce sprostowanym , nie p rze stają przecież mianować dotąd odkopanego domu A teń czy k a GMaukusa domem poety dramatycznego.

W przód nim opiszemy ten dom, zaczniemy od dania czytelnikow i ogólnego w yobrażenia w ew nę­ trzn ego rozkładu domów w Pompei, a przekona się, że wogóle wznoszone były według planów7 W itruw iu- sza, lecz z całą tą rozm aitością szczegółów dziw actw a i smaku, która, jako wrodzona człowiekowi, w k a ż ­ dym czasie utrudniała badania antyk w ary uszów7. B ę­ dziemy się sta ra li uczynić opis nasz o ile można zwię­ złym i zrozumiałym.

Wchodzi się w ogólności małem przejściem, zwa nem vestibulum, do sali niekiedy ozdobionej kolumna­ mi, częściej jednak bez kolumn. T rzy strony te] sali są opatrzone drzw iam i, prowadzącemi do rozm aitych jzb sypialnych; z tych jedna je s t przeznaczona dla odźwiernego, a najlepsze wogóle służą do

pomieszczę-Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(39)

- 35 —

nia gości. U końca sali lub też z praw ej i lewej s tro ­ ny, jeżeli dom je st wielki, są dwie małe izby albo r a ­ czej w ydrążenia poświęcone domowym damom, a w środku je s t czw orokątny niegłęboki rezerw oar do wo­ dy deszczowej, spadającej przez otw ór w dachu, k tó ­ ry się dowol iie zamyka. J e s t to właśnie to, co się nazyw a impluvium i do czego starożytni wyłączną, przyw iązyw ali świętość. W urządzonej tym sposo­ bem sali umieszczano często w Rzymie, lecz rzadziej w Pompei, domowych bożków Lares. Tu się znajdo­ wało w naczyniu ruchomem owe gościnne ognisko, Poświęcone tym bożkom, o którem ta k często mówią Poeci rzym scy. W kącie najustronniejszym znajdo­ wał się w ielki kufer drew niany, ozdobiony i wzmo­ ż o n y obręczami z żelaza lub spiżu i przytw ierdzony ćwiekami do kamiennej podstawy z tą mocą ja k a się °piera usiłowaniom złodzieja. K u fer ten był poczy­ tyw any za skarbiec pana domu; gdy jedn ak w żadnym z tych, które odkryto w Pompei, nie znaleziono pie­ niędzy, wnosić należy, iż częściej służył do ozdoby niż

użytku.

W tej to sali albo atrium , mówiąc językiem k la ­ sycznym, przyjmowauo klientów i osoby niższego sto­

pnia. w domach najznakom itszych mieszkańców

znajdow ał się niewolnik zwany atriensis wyłącznie Przeznaczony do usług tej sali, a ten między tow a­ rzyszami swejni wysoki i w ażny posiadał stopień. R e ­ zerw oar środkowy musiał być ozdobą cokolwiek nie­ bezpieczną, lecz środek sali wzbroniony był dla prze­

(40)

36

-chodniów, któ rzy do przechadzki dosyć usieli m iejsca po brzegach. Z araz naprzeciw w ejścia i z drugiego końca sali było pomieszkanie (tablinum), którego po­ sadzka zdobiona była zwykle bogatą mozaiką, a ścia­ ny okryte pysznemi malowidłami. W tern miejscu składano archiwum familii, lub publicznego urzędu, ile razy go pan domu piastował. Z jednej strony t e ­ go salonu, jeżeli go ta k nazwać możemy, mieściła się najczęściej sala jadalna (triclinium), z drugiej zaś nie­ kiedy g ab in et, zaw ierający mnóstwo rzadkich i cie­ kaw ych przedmiotów, zawsze jedn ak w tern miejscu znajdował się m ały k o ry tarz dla użytku niewolników, którzy się przezeń udawać mogli do różnych części domu, nie przechodząc przez opisane wyżej pomiesz­

kania. W szystkie te pokoje miały wychód na podłu­

żną i czworoboczną kolumnadę, którą w języku t e ­ chnicznym nazywano peristylem. Je że li dom był m a­ ły, wówczas kończył się tą kolumnadą, lecz w tym razie środek jego, chociażby był najszczuplejszy, tw o­ rzy ł zawsze ogród i był ozdobiony wazonami kw iatów wspartem i na podstawach, gdy tymczasem pod k o lu ­ mnadą z prawej i lewej strony drzwi prow adziły do izb sypialnych *) i do drugiego triclinium albo sali j a ­ dalnej, albowiem staroży tn i mieli zazwyczaj dwie sale poświęcone temu użytkowi, z których jedna służyła

*) Rzymianie mieli inne sypialnie na noc a inne na dzienny wypoczynek, i te ostatnie nazywali cubicilla d iu r n a .

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(41)

— 37 —

na lato, druga na zimę; albo raczej jedna do użytku codziennego a inna na dui uroczyste. Nakoniec, je ­ żeli pan domu lubił litera tu rę , znajdował się jeszcze z tej strony gabinet zaszczycony tytułem biblioteki, gdyż bardzo niew ielka przestrzeń w y starczała do objęcia małej liczby zwijanych rękopismów papyru, które u starożytnych stanow iły znakomity zbiór książek.

K uchnia była zwyczajnie u końca peristylu. J e ­ żeli dom był wielki, wtenczas nie kończył się peri- stylem , a środek jego nie był ogrodem; miejsce jego zastępow ała albo fontanna albo sadzaw ka dla ryb, u końca zaś przeciw ległego tablinum znajdow ała się inna sala jadaln a, gdy tymczasem po obu stronach m ieściły się izby sypialne lub też niekiedy g alerya obrazów pinacotheca *). Te pokoje miały również s ty ­ czność z podłużny i czworoboczną przestrzenią, ozdo­ bioną zwyczajnie po trzech stronach kolum nadą ta k ja k w peristolu, do którego wreszcie p rzestrzeń ta była bardzo podobną, wyjąwszy, iż miała większą dłu­ gość. W tern to właściwie miejscu było wridarium albo ogród zaw ierający często fontannę, posągi i w iel­ ką ilość kw iatów najżyw szej barwy. W końcu ogro­ du znajdow ało się mieszkanie ogrodnika, a po obu

*) W wielkich pałacach rzymskich pinacotheca m ia­ ła zazwyczaj kom unikację z a in u m .

(42)

38

-stronach, pod kolumnadą, byty jeszcze izby, ile razy tego potrzebow ała liczniejsza familia.

Pierw sze i drugie piętro w Pompei, wznoszące się tylko nad częścią zabudów a L i a i obejmujące izby dla niewolników, rzadko kiedy stanowiło w ażn iejs:ą część domu; lecz inaczej się działo w pięknych domach w Rzym ie, w k tó ry ch głów niejsza sala jad aln a coena-

culum m ieściła się najczęściej na pierwszem piętrze.

Izby zazwyczaj były małe; bo w tym rozkosznym k li­ macie, iie razy w iększa ilość zebrała się gości, p rz y j­ mowano ich bądź w p eristy lu lub portyku, bądź w sali wnijścia, bądź nakoniec w ogrodzie. Sale uczt naw et nigdy nie były zbyt w ielkie, gdyż staro żytn i, nie tyle ubiegający się za liczbą ja k za wyborem go­ ści, rzadko daw ali obiady więcej, niż dziewięciu oso­ bom, a w wielkich domach uczty zastaw iane były w salach wnijścia. Lecz ciąg apartam entów , dający się widzieć przy wchodzie, musiał przedstaw iać bardzo pokaźny widok. N aprzód uderzała wzrok bogato ozdobna i m alowana sala, potem tablinum, powabny peristy l, i nakoniec, jeżeli się dalej rozciągało zabu­ dowanie, sala uczt i ogród kończący się w ytryskującą fontanną lub marmurowym posągiem.

C zytelnik łatw o teraz poweźmie dokładne wyo­ brażenie o domach Pompei, któ re trzym ały środek między domową a rc h ite k tu rą G reków i R zym ian,w ię­ cej jednak zbliżając się do tych ostatnich. R ozkład ogólny wielu domów osnowany był na jednym planie, chociaż w szystkie różniły się w szczegółach. W

kaa-Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(43)

dym znajduje się sala wnijścia, tdblinwn i pe istyl, m ające pomiędzy sobą połączenie; w każdym m ary o k ry te są bogatem i malowidłami alfresco, każdy na- koniec przedstaw ia zabytek ludu oświeconego a r a ­ zem m iłośnika w ytwornego zbytku. Mimo to jed n ak w ątpić można, aby smak mieszkańców Pompei miał dosyć czystości. U biegali się oni za koloram i ude­

rzającemu i najdziwaczniejszemu rysunkam i. Często­

kroć część niższą swych kolumn malowali żywą czer­ woną barw ą, a resztę zostawiali białą; gdy ogród był mały, mieli zwyczaj przedstaw iać w perspektyw ie na m urach drzewa, ptaki, św iątynie etc., aby omylić wzrok. Ten wybieg niezręczny przyjął n aw et P li­ niusz w powabnym swym pedantyzm ie, chełpiąc się z tak szczęśliwego w ynalazku.

Dom Grlauka, chociaż jeden z najm niejszych, n a­ leżał jed n ak do liczby tych w przyozdobieniu, któ­ rych najw ięcej podziwiano bogactwo i najkoszto­

w niejsze wykończenie. Dziś jeszcze mógłby on być

bez zaprzeczenia nietylko wzorem lecz naw et przed­ miotem zawiści i rozpaczy dla niejednego z bezżen- nych miłośników w ytw ornych w starożytnym smaku pomieszkam D ługie i w ąskie yestibulum, którego mozaikowa posadzka przedstaw iała ebraz psa, z owym zwykłym u staroży tny ch napisem: cavr canem (strzez się psa), stanow iło wnijście do domu. Ponieważ dom m e był ta k obszerny, aby mógł się dzielić według, przy jęteg o zwyczaju na apartpm ent p ryw atny i p u ­ bliczny, z obu więc stron u w nijścia znajdowało się

(44)

— 40 —

po jednej izbie dosyć obszernej i służącej do p rz y ję ­ cia osób niższego stopnia, lub nietyle z panem domu sp m falonych aby je do udziału w w ew nętrznych t a ­ jem nicach przypuścić można.

Y estibulum domu G-lauka prowadziło do atrium ; przy pierwszem odkryciu, atrium ozdobione było m a­ lowidłami, które, co do wyrazu, uczyniłyby naw et za­ szczyt Rafaelowi. Dziś jeszcze są one w muzeum neapolitaliskiem i stanowię, przedm iot podziwienia znawców; przedstaw iają, pożegnania A chillesa z B ry- zeidą. K tóżby nie oddał hołdu sile, mocy, piękności członków i rysów A chillesa i nieśm iertelnej niew ol­ nicy ?

Z jednej strony atrium małe wschody prow adzą do izb niew olników umieszczonych na piętrze, na któ- rem znajdują się jeszcze dwie małe izby sypialne, ozdobione malowidłami, przedstaw iającem i porw anie E i ropy, potyczkę Amazonek etc.

Z tąd wchodzi się do tablinum, u którego dwóch końców zawieszone były bogate kobierce z ty ry jsk iej purpury, podniesione po bokach, lecz mogące się spu­ szczać dowolnie zapomocą stosownie urządzonych

drzw i. N a ścianach malowidło przedstaw iało poetę

czytającego przyjaciołom swe wiersze, a mozaika po­ sadzki stanow iła mały obraz w ytw ornej roboty, wyo­ brażający dyrektora te a tru , nauczającego swych a k ­ torów .

Z tego salonu wychodziło się do perystolu, i w tern miejscu kończył się dom, stosow nie do opisanego

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(45)

41

przez nas planu mniejszych pomieszkali Pompei. P o ­ między siedmioma kolumnami, zdobiącemi podwórze, w isiały festony kw iatów . Środek, zastępujący m iej­ sce ogrodu, był napełniony najrzadszem i kw iatam i, umieszczonemi w marmurowych naczyniach, w sp a r­ tych na podstaw ach. Z lewej strony tego ogródka wznosiła się św iątynia w m iniaturze, podobna do owych kapliczek staw ianych w k rajach katolickich u brzegu dróg; św iątynia ta, przed k tó rą stoi trójnóg spiżowy, poświęcona była domowym bożkom. Lew y bok kolumnady zaw ierał dwa małe cubicula albo izby sypialne; na prawo było triclinium, w którem z n a j­ dowali się zgrom adzeni w tej chwili goście.

A ntykw aryusze neapolitańscy mianować zwykli tę izbę pokojem L ed y, biorąc nazwę tę od pełnego smaku i wdzięków obrazu Ledy, ukazującej m ałżon­ kowi nowonarodzone swe dzieci; sztych obrazu tego znajduje się w przepysznem dziele sir W illiam a Greli. Triclinium o tw ieravo się na ogród, napełniony c z a ru ­ jącą wonią. Około stołu z drzew a citrus *), o k ry te ­ go świetnym ja k zwierciadło polorem, i zlekka ozdo­ bionego srebrnem i arabeskam i, stały trz y łóżka,

wię-‘x') Drzewo najwięcej poszukiwane u starożytnych, które jednak nie było naszem cytry no we m drzewem; kilka osób a między niemi uczony M. M. S. Lander, utrzym ują z wielkiem podobieństwem do prawdy, źe to drzewo było naszym mahoniem.

(46)

42

-cej używane w Pompei, niż półokrągłe stołki, któ re od niejakiego czasu stały się modnemi w Rzymie; n a tych łóżkach ze spiżu, ozdobionych kosztowniej sze- mi kruszcam i, leżały OKryte bogatem oszyciem podu­ szki, opierające się rozkosznie eis'nieniu ciała.

— P rzyznać należy — rzecze edyl P an sa — że chociaż dom twój nie je s t większy od igielnika, je s t jednak prawdziwym klejnotem w swym rodzaju. J a k te pożegnania A chillesa z B rizeidą są dobrze oddane. J a k a poezya! jak ie głowy! jakie!... ach!

— Pochw ały P ansy w podobnym przedmiocie są praw dziw ie nieocenione — rzecze poważnie K lau - dyusz, gdyż sam posiada obrazy, k tó re śmiało po­ czytać można za utw ory Zeuxisa.

— Praw dziw ie pochlebiasz mi, kochany K lau- dyuszu—odpowie edyl, którego przecież znano w c a ­ łej Pompei z najgorszego smaku w w yborze m alowi­ deł, gdyż w uniesieniu zapału dla swego m iasta nie chciał mieć innych obrazów nad utw ory m alarzy m iej­ scowych— pochlebiasz mi! A jed n ak przyznać trzeba, że mają wiele wartości... w kolorycie naprzykład, nie mówiąc o rysunku... N akoniec kuchnia, przyjaciele... tam wszystko je s t mego w ynalazku.

■— J a k ie ż są w niej malowidła? — spyta się Gi-iaukus;—nie widziałem jeszcze tw ej kuchni, lubo. nieraz miałem zręczność podziwiać sporządzoną w niei ucztę.

— K ucharz, kochany Ą teńczyku, poświęcający arcydzieła swej sztuki na ołtarzu W esty, g d y U m

-Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(47)

— 43

czasem przepyszna murena, malowana z natury, pie­ cze się w oddaleniu na ruszcie. Przyznasz sam, ja k wiele jest w tern wyobraźni.

W tej chwili ukazali się niewolnicy, niosąc na tacy w stępne potrawy uczty... Pomiędzy sałatam i świeżemi okrytem i śniegiem, serdelam i i jajam i, b y ­ ły poustaw iane małe czary z winem, w którem ro z p u ­ szczono trochę miodu. Gdy danie to postawiono na sto ­ le, każdem u z pięciu gości młodzi niewolnicy podawa­ li małe naczynia srebrne, napełnione w on n ą wodą i serw ety oszyte frendzlą z purpury. Lecz edyl z przesadą w yjął z za tuniki własną serw etę, z g ru b ­ szego w prawdzie płótna, lecz ozdobioną szerszą we dwójnasób frendzlą, i obcierał nią palce z miną czło­ wieka, usiłującego ściągnąć na siebie podziwienie.

— W spaniała ta mappa — rzecze K laudyusz— frendzlą jej ta k je s t szeroką, ja k pas.

— D robnostka, kochany K laudyuszu, drobno­ stka. Mówiono mi, że oszycie to je s t w najlepszym smaku rzymskim; lecz G laukus na tych rzeczach le ­ piej się zna odemnie.

— Bądź nam przychylny, o Bachusie! — zawoła G laukus, zginając się z uszanowaniem przed p rze śli­ cznym małym posągiem bożka umieszczonym w środ­ ku stołu, którego rogi zajm owały domowe bożki i sol-

niczki. Goście powtórzyli modlitwę, poczem rozla­

niem wina na stół uczynili zw ykłe libacye.

Po odbyciu tej ceremonii, biesiadnicy położyli, się na łóżkach i uczta się rozpoczęła.

(48)

- 44

-— Niech ta czara będzie dla mnie ostatnią, je ­ żeli wino to nie jest najlepsze, jak ie piłem w Pompei — rzecze miody Sallustyusz, wypróżniając podniesio­ ny sobie przez podczaszego cyathus, podczas gdy nie­ wolnicy, sprzątnąw szy pierwsze danie, zastaw iali po­ tra w y pożywniejsze.

— Przynieście amforę—rzecze Grlaukus' — i od­ czytajcie datę jej i gatunek.

Niewolnik pośpieszył uprzedzić gości, że według uwiązanego u zatknięcia amfory napisu, wino było z Chio i miało pięćdziesiąt lat.

— J a k rozkosznej świeżości śnieg mu udzielił —rzecze Pansa; — świeżość właśnie w tym stopniu, jakiego to wino wymaga.

— D ziała ono na człowieka, ja k doświadczenie —zaw oła Sallustyusz, m iarkując swe rozkosze tyle, aby je uczynić dwa razy przyjemniejszemi.

— Albo ja k nie kobiety— doda G laukus—które oziębia na chwilę dlatego aby w nas rychło silniej­ szy rozniecić ogień

— K iedy mieć będziemy zapowiedzianą walkę dzikich zw ierząt?—spyta się K laudyusz Pansy.

— Zapowiedziano j ą na połowę sierpnia—odpo­ wie P an sa — n azaju trz po uroczystościach W ulkana. M amy mieć w tern zdarzeniu nader miłego młodego l w a .

— Kogo przeznaczono mu do pożarcia? — spyta się dalej K laudyusz.— W tej chwili wielki je s t niedo­ s ta te k zbrodniarzy. Mnie się zdaje, Pa iso, że w tym

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(49)

- 45

razie zmuszony zostaniesz poświecić d!a lwa niew in­ nego.

— W yznam ci, że od niejakiego czasu głęboko się nad tern zastanaw iam —odpowie edyl z wielką po­ w agą. Sromotne to prawo, k tó re nam zabrania d a ­ wać na pożarcie zw ierząt własnych niewolników n a ­ szych!

— T ak się nie działo za dawnych czasów—r z e ­ cze Sallustyusz.

— T a mniemana ludzkość względem niewolni­ ków pozbawia zresztą lud jednej z najm ilszych jego rozryw ek. O, jak mu je s t miłem widzieć silniejszą

cokolwiek walkę człow ieka ze lwem! Mimo to je ­

dnak, dzięki temu prawu, zmuszonym będzie zrzec się tej niewinnej rozkoszy, jeżeli bogowie nie ześlą nam jakiego znakomitego zbrodniarza.

— Nic niemasz mniej stosow nego—powie K lau- dyusz tonem nadętości — ja k przeszkadzać szlachet­ nym zabawom ludu.

W tej chwili rozmowa na czas k ró tk i przerw ana została harmonią fletów, a dwaj niewolnicy wnieśli jeden półmisek.

—1 J a k ą ż to jeszcze delikatną potraw ą p r a ­ gniesz uraczyć nas, mój Głlauku?—zawoła młody S a l­ lustyusz z oczyma zaiskrzonemi.

Sallustyusz nie miał więcej ja k la t dw adzieścia cztery, lecz w życiu znał tylko rozkosze stołu, a może już w szystkie inne w yczerpał. Nie zbywało mu j e ­ dnak na dowcipie i m iał serce o ile można najlepsze.

(50)

46

— Poznaję ją po kształcie, na Polłuxa! — w y­ krzyknął P an sa:—je s t to am bracyjskie koźlę. Stola! —dodał, czyniąc palcami znak przyjęty do zawołania niewolników, przygotujcie drugą libacyę na uczczenie nowoprzybyłego

— Spodziewałem się poczęstować was b ry ta ń - skiemi ostrygam i — rzecze smutnie G laukus — lecz w iatry, k tó re i dla Cezara ta k okazały się okrutne mi, pozbawiły mię tej przyjemności.

— Czyż w istocie są-one tak doskonałe?—spyta się Lepi ius, rozw iązując tunikę, z której już przedtem zdjął pas, aby być swobodniejszym.

— W yznać muszę iź często myślałem, że tylko sama odległość stanowi ich zaletę; nie mają one sm a­ ku bryndejskieh ostryg, lecz bez nich w Rzymie nie- masz doskonałej wieczerzy.

— Ci biedni B rytau ie mają przecież choć jeden produkt, którym poszczycić się mogą. K raj ich rodzi ostrygi!

— Chciałbym, aby nam dostarczyli g ladyatora — rzecze E dyl, którego przezorny umysł nie p rz e sta ­

wał ani w tej chwili zatrudniać się potrzebam i amfi­ tea tru .

— P rzez Minerwę! — zawoła Glaukus podczas gdy w ilgotne skronie jego ulubiony niew olnik w ień­ czył świeżą g irlan dą—lubię dosyć te dzikie widowi ska, ile razy zw ierzęta walczą ze zwierzętami; lecz gdy obojętnie wrzucają w szranki człow ieka z takąż krw ią i cmłem, ja k nasze, aby był rozszarpany na

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(51)

- 47 —

sztuki, zajęcie staje się zbyt okropnem. Tracę na­ tenczas serce, zaledw ie mogę oddychać; pałam chęcią pospieszenia na ratu n ek nieszczęśliwego. O krzyki pospólstw a zdają mi «ię ohydniejszemi nad w rzaski F u ry i ścigających O resta. W istocie cieszy mię to, że w edług wszelkiego praw dopodobieństwa podczas św iąt nadchodzących nie będziemy świadkam i tej krw aw ej sceny.

E dy l w zruszył ramionami. M łody Sallustyusz, jakkolw iek uchodzący na najłagodniejszego człow ie­

k a w Pompei, skierow ał na G lauka w ielkie oczy p e ł­ ne zadziwienia; powabny Lepidus chociaż ja k n a j- mniej zw ykł mówić, aby nie zaszkodzić harmonii r y ­ sów tw arzy, w ykrzyknął; Per Herclel D w orak K lau- dyusz m ruknął Aedepol; a szósty biesiadnik, umbra K laudyusza. który poczytyw ał za powinność być echem bogatego przyjaciela, ile razy nie miał sposo­ bności wysilać się na jego pochwały, jednem słowem dworak dw orzauina, powtórzył za nim; Aedepol.

— A le bo wy, m ieszkańcy Włoch, jesteście przy ­ zw yczajeni do podobnych widowisk; G recy m ają w ię­ cej litości. O cienie Pindaral Ja k ie ż uniesienie z a ­ w iera się w praw dziw ych igrzyskach greckich! w wspólz iwo inictw ie człowieka, walczącego z człowie­ kiem' w. ich wspaniałom yślnej walce! w ich tryumfie, połączonym ze smutkiem! w dumie walczenia z g o ­ dnym siebie nieprzyjacielem , i w słodyczy widoku .zwyciężonego!... Lecz wy mnie nie rozumiecie.

— To koźlę je st doskonałe—rzecze Sadustyusz.

(52)

48 —

Niewolnik, którem u poruczono p o k ra ja n \e ko­ źlęcia, dumny ze swego talen tu , dopełnił był tego dzieła przy dźwięku muzyki, idąc w poruszeniach noża za tak tem melodyi, k tó ra, rozpocząw szy się pia­ nissimo, zakończyła się wspaniałym tonem.

— K ucharz twój je s t zapewne Sycylijczykiem? rzecze P ansa.

— W samej rzeczy, je s t z Syrakuzy.

— Rozegrajm y się o niego — rzecze K laudyusz; zróbmy p arty ę między daniami.

— Lubo praw dę mówiąc, przenoszę tę walkę nad te, jak ie się dają w cyrku, nie chcę jedn ak postra­ dać mego Sycylijczyka. Trudno znaleźć ta k nieoce­ nionego niewolnika.

— Staw ię zań Fillidę, moją piękną tancerkę. — J a nigdy nie kupuję kobiet — rzecze G rek , popraw iając niedbale girlandę.

Muzycy, umieszczeni w p ortyku, zaczęli byli

grać, gdy krajano koźlę. Ich melodya sta ła się

w krótce łagodniejszą, weselszą, a jed nak wznioślej­

szego cokolwiek ch arak teru . Śpiewali odę H ora-

cyusza: Persicos odi, której niepodobna przetłóm a- czyć, a k tó rą poczytali za stosow ną do dawanej uczty jak k o lw iek zniew ieśeiałej dla naszych oby­ czajów, w istocie jednak dosyć skromnej wśród w yuz­ danego zbytku, ja k i w tej epoce panował. B yła to jednem słowem wieczerza domowa, nie zaś królew ska, uroczystość obywatela, dobrym obdarzonego smakiem, a nie ta, jak ą b y dał Cesarz lub Senator.

Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl

(53)

— 49 —

— Ach! mój drogi sta ry H oracy — rzecze Sal- lustyusz tonem politow ania,—opiew ał on dcść powa­ bnie uczty i młode dziewczęta; lecz daleko mu do na­ szych nowożytnych poetów.

— N ieśm iertelny Fulw iusz. n aprzykład — rz e ­ cze K laudyusz.

— Ach! Fulw iusz nieśm iertelny, — pow tórzył um bra (cień).

— A Sparaena, a K ajus Mucius, k tó ry trzy bo­ h atersk ie poematy napisał w ciągu roku. H oracy usz, a naw et W irgiliusz czyliżby zdołali uczynić co podo­ bnego? W szyscy ci staro żytn i poeci popełnili ten błąd, iż więcej naśladow ali snycerstw o, niż m alar­ stwo. P ro sto ta i spoczynek, to było ich stałe w yo­ brażenie; lecz my, nowożytni, my posiadam y ogień, namiętność, energię, my nie zasypiam y nigdy i na­ śladujemy m alarstw o, jego czynność i życie. N ie ­ śm iertelny Fulwiusz!

— A le, ale—rzecze Sallustyusz czyście czytali nową odę Sparaeny na cześć naszej egipskiej Izydy? J e s t w spaniała, napełniona prawdziwym religijnym zapałem .

— Izy s zdaje się być ulubionem bóstwem

w Pompei—rzecze Glaukus.

— T ak je s t—odpowie Pansa, w tej chwil: zw ła­ szcza bogini ta wielką posiada wziętość. Posąg jej dał nadzw yczajne wyrocznie. Nie jestem przesądny, a jed n ak w yznać muszę, iż nieraz bardzo zbawienne

Ostatnie dni Pompei. I. Tyg dod. bezp. do „Gazety Polskiej1. 4 http://dlibra.ujk.edu.pl

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ponieważ zaś w domach tych chorzy, właściwie rzeczy biorąc, nie leczą się, lecz umierają, więc przestrach, który wzbudzają, jest uzasadniony.... W języku

Rezultatem z tych spostrzeżeń wynikającym jest sprzeczność ukształto­ wania czwororękiego i czworonożnego, która może być tylko rozwiązaną przez przypuszczenie

Do uczynienia Rakowa zamożnym, sławnym, najwięcej przyczyniły się założone tu szkoły, gdzie nauki wykładane były przez najuczeńszych tego wieku ludzi, tak

I zebrała się gromada, Dano miodu, dano piwa; I Hrehory opowiada Troje cudów, troje dziwa: Jaki byt u Niemców miły, Jaki przepych niesłychany, A najbardziej mu

itopaóoiueHKHir ii bo MHoatecxirlj iipiicoe.iiineiniHft yate k b ymH, ocTaBinucB óc3B iiacxHpeii h óe3B oóipe- CTBeiIHOH pyKOBO^HOíi CHJIH, He MOTB ÓH pOJirO

W ynaleziono bowiem za­ bójcze wieńce, kształtem i nazwiskiem do owych uleczających podobne, lecz w skutkach zgubne, gdyż przypraw iają o śmierć głowę, na

P an Tomasz Rupejko był obowiązanym przyja­ cielem M ilanowskiego; aplikowali się oni razem w R osieniach, ale chudy pachołek, pan Tomasz, nieraz od możniejszego