• Nie Znaleziono Wyników

(N ow ela.) Ciąg dalszy.

Zaległa długa chwila milczenia. Tajem niczy przybysz pogrążył się w zadu­

mie, a Dawidson stracił chęć rozm ow y z człowiekiem, któ ry zdradzał nienor­

m alny umysł.

— Cóż dziwnego — pomyślał, — że gada z piram id ą! Podobni jemu roz­

m aw iają z księżycem, a nikt się tern nie przeraża. Niepotrzebnie się nim zainte­

resowałem . Popsułem tylko nastrój tej przepięknej nocy...

Tu spojrzał na przybysza i zd rętw iał:

Zam iast niego, siedziała na piasku zawoalowana kobieta. T w arz podobna by ła upiornej masce, tylko oczy św ieciły, jak żarzące pochodnie. Klejnoty ow ijały jej ramiona, szare, ziemiste, jak z gliny ulepione. Na palcach rąk, kościstych i pozbawionych ciała, a tylko obleczonych zm arszczoną skórą, widniały pierścienie; na kostkach rąk liczne branzolety poczęły dzwonić, gdy widmo-upiór wyciągnęło ramiona i zawołało przejm ującym głosem:

— Uwolnij mię! czy nie widzisz, że nie mogę odejść od mego gnijącego trupa? Uwolnij m ię !!

Ram iona widm a zdaw ały się zbliżać do zdrętw iałej z przerażenia postaci R oberta. Ostatniem wysiłkiem podniósł ręce i — zasłaniając się niemi — szepnął zduszonym głosem :

— Nie dotykaj mię — precz!

— O Iranum ! dlaczego mnie odpychasz!

Tracącem u przytom ność Robertowi zdało się, że obejmują go zimne, ka­

mienne ramiona, ale nie miał już sił do obrony, zemdlał.

G dy otw arł oczy, pochylała się nad nim tw arz tajem niczego mieszkańca pustyni. P ow racającym błyskiem przytom ności zauważył, że nieznajom y prze­

ciąga w yciągniętem i rękam i nad jego piersiam i i głową. Zdawał się osnuwać go jakąś niewidzialną przędzą i R obert czuł, że spływ a na niego siła i spokój.

Odetchnął głęboko i usiadł na piasku. W tym sam ym momencie niezna­

jom y cofnął się na dawne swoje m iejsce i — przykucnąw szy, na wzór tubyl­

ców — wpił swe sępie, głębokie oczy w tw arz Roberta.

— E uropejczycy i A m erykanie posiadają jedną wielką wadę, — rzekł spokojnym , opanow anym głosem. — W szystko, czego swym ciemnym móz­

giem pojąć nie potrafią, nazyw ają — obłędem!

— Skąd w iesz? — rzucił się Robert.

— W iem, czytam twe m yśli o biedny synu Mej. C zy sądzisz, że myśl nie jest takim sam ym zjawiskiem, jak radość lub strach? Nie dotykiem go chw ycisz i nie słuchem, ani wzrokiem, a przecież drgasz cały od przeżywanego J4&

wzruszenia... Twoje myśli krążą obok ciebie, jak barwne, m igocące obłoki...

W idzę je i czytam , jak w y czytacie nasze stare, tajem nicze pismo...

— Kim jesteś, starcze?

— Echem przeszłości; gdybym ci naw et powiedział swe imię, nic ci ono nie w yjaw i. Zresztą — nie szukasz i nie szukałeś mojej osoby. P ędzi cię w świat niepokój i tęsknota za cudną ongiś Teje, która nie jest już żyw ą i nie jest jeszcze umarłą...

— W idziałeś ją — wiesz kim jest ta straszliw a zjaw a?

— W idzę ją obok ciebie —- (R obert w strząsnął się od w ew nętrznej grozy).

Jest cudną, jak najpiękniejszy poranek. Tylko Izis i Neith mogą ją przew yższyć urodą. Ale oczy jej zasnute cierpieniem, a ręce załam ane gestem rozpaczy...

— Dlaczego prześladuje mnie sobą? Czego żąda odemnie?

— P rzed tysiącam i lat, z miłości ku tobie, i by uchronić się od związku z niekochanym bratem królewskim, przyjęła puhar trucizny... Zakuto jej ciało w okrutne w ięzy niezniszczalności... Duch jej, uwięziony p rz y zwłokach, które — stać się winne garścią prochu, jak każe odwieczne P raw o Życia i Śmierci, — cierpi straszliw e męki, których twój um ysł ludzki w yobrazić sobie nie jest w m ocy! —

— Dlaczego cierpi?

— Jesteśm y tylko wędrowcami tu, na smutnej ziemi... P rzychodzim y na krótki okres, by w trudzie, łzach i tęsknocie budować skrzydła, któreby nas uniosły i powróciły dalekiej Ojczyźnie, nazw anej przez was — Niebem... Ale nużym y się rychło i — łaskaw e praw o śmierci w yzw ala nas na okres odpo­

czynku i zebrania nowych sił... G dy zam ykają się za nam i bram y Życia, — odchodzimy w krainę jasną i pełną ukojenia. Takie jest P raw o miłosierne Tego, którego w szyscy nazyw am y Ojcem...

— A czyż ona nie um arła i nie odeszła w krainę ciszy i odpoczynku?

— To, co wy nazyw acie „śm iercią", jest tylko zrzuceniem pierw szej, naj­

grubszej szaty... A Duch m a ich więcej... W m iarę zniszczenia jednej powłoki, wyzwala się druga, by po pewnym czasie rozpłynąć się w świecie atomów i — po kilku podobnych fazach — pozostaw ić wyzwolone, oczyszczone „Ego" — zdolne odejść w krainę nieśm iertelnych duchów...

— Starcze, mówisz tak niezrozum iałym ję z y k ie m

.---— Wiem, wiem... Stw orzyliście sobie sztuczne i kłamliwe pojęcia o życiu i śmierci i wszystko, co znajduje się poza granicą w aszego kłam stw a — jest dla was niepojęte!

— W ięc w ytłum acz! czy nie stać cię na rozumne, logiczne słowa?

— To, co dla mnie logiczne, dla ciebie będzie szczytem obłędu! Jesteśm y jak południe i północ, — każdy z nas żyje w innej sferze pojęć...

— Może nie uw ierzę — niemniej jednak potrafię zrozumieć!

— Zrozumienie jest więcej niż wiarą, jest — wiedzą!

— Bawimy się w grę słów..

Egipcjanin uśmiechnął się:

— W y w szyscy — tam w dalekich krajach, gdzie „m ądrość" stała się obowiązkiem człow ieka, a cnota — przesądem... w y w szy scy baw icie się w grę pewnych ułudnych pojęć, które z wieku na wiek rozsypują się w gruzy, odsła­

niając inne, nowe „praw dy". Jesteście syzyfam i urojeń!...

— Jakże więc w ygląda tw oja „praw da“ !?

— Jest starsz ą od tego Sfinksa i od tych Piram id... Kiedyś — przed ty sią­

cami lat, stała tu m ała św iątynia wiedzy... Nie było jeszcze Sfinksa, którego wy nazyw acie „odw iecznym !“

— I ty pam iętasz to, starc ze?

— To, co w e mnie pam ięta, nie jest w idzialne oczom twoim... Ciało zuży­

w a się, jak każda najdoskonalsza naw et m aszyna, ale Siła i Rozum — kie­

rujące ową m aszyną — pozostają niezmienne...

— W ięc mów — czego uczono w owej św iątyni?

— Jesteś dzieckiem innego św iata i nie zrozum iałbyś słów moich. Ale wiedz, że śmierć, zam ykając oczy człowieka, czuw a jeszcze długo p rzy jego boku... Organizm, który w łonie m atki rozw ijał się długie miesiące, — nie rozpada się w kilku krótkich mom entach, gdy „odchodzący“ ostatnim w yde­

chem zam yka za sobą drzwi Życia... Nim odejdzie dalej — pozostaje jeszcze dość długo w przedsionku wieczności...

— O starcze, czy chcesz powiedzieć, że sypiąc ziemię na wieko trum ny — spraw iam y ból nietylko własnemu sercu?

— Ziemia jest kołyską życia i utulnią ostatniego snu — szepnął cicho sta­

rzec. — Kogo ona weźmie w swe miłosierne ramiona, dla tego przejście na

„drugi brzeg“ jest łagodnym odpłynięciem o zmierzchu, gdy wszystko śpiewa słodki, pożegnalny hymn...

— C zy tak uczono w twojej św iątyni?

— Uczono, że ziemię, z której pow stał człowiek, należy oddać ziemi...

Ale rodacy moi — w zbytku i przyw iązaniu do życia — zapomnieli o tern...

P ragnęli skuć się na długie tysiąclecia ze w szystkiem , co ukochali... Pragnęli pozostaw ić sobie nietylko złoto, klejnoty, zbroje, ale niewolników i zwierzęta umiłowane... I dlatego budowali grobowce i — obok zabalsam owanych własnych zw łok, składano mumje w ężów , ptaków , w szystkich stw orzeń, które cie­

szyły serce zmarłego...

— Cóż mu było z owego tow arzystw a po śm ierci? Odchodził przecież w św iat inny...

— Nie odchodził! Mumifikowaniem zwłok w strzym yw ano nietylko proces rozkładu ciała, ale hamowano dalszy i końcow y akt wielkiego m isterjum śmierci... N atura nie zna skoków, odbierając odchodzącemu jego powłokę fizyczną — stw arza inne życie, a z rozpadających się kom órek — w yzw ala to, co jest niezniszczalne i w ieczne: ducha...

— W ięc jednak wyzwala...

— Nie w cześniej jednak, aż proch do prochu powróci... a w strzym uje ten proces balsam ow anie ciała! I to jest zbrodnią moich ojców, że praw om natury nałożyli hamulec, unieśm iertelniając niejako sw e ciała... Ale nic nie dzieje się bezkarnie na ziemi... I oni cierpieć m uszą za pogw ałcenie praw życia i śmierci!

— C zyż cierpieć mogą ci, któ rzy odeszli stąd przed tysiącam i lat?

— Nie odeszli! Trw ali w błogim śnie w pałacach swoich podziemnych sarkofagów... Ale przyszli drapieżcy z dalekiego św iata — i zwłoki śpiących synów Ozirisa rozwłóczą po całym świecie. C zy rozumiesz tę zbrodnię? — I dusze balsam owanych, zaw sze obecne p rz y uśpionych ciałach, widzieć muszą, jak niewierni bezczeszczą ich zwłoki, rozryw ają członki, rozw ożąc je w szlclan-

upartych ludzi, aby ich muruje zniszczono, gdy już spoczyw ać w daw nym przepychu nie mogą! Ale ludzie są tak uparci i tak okrutni! Nie rozum ieją swej zbrodni, a znakom z zaśw iata nie w ierzą! U nich jest w szystko „przesądem “, naw et wówczas, gdy fotografje mumij ukazują na kliszy żyw e postacie, tow a­

rzyszące spróchniałym zwłokom, naw et wówczas — przypuszczają raczej głupie oszustwo, niż m ądrą praw dę!...

— To, co mówisz, jest straszne, s tra s z n e !! poprostu zbyt okropne, by u w ierzy ć!

— Czy czytasz pisma, w ychodzące w dalekim w aszym świecie? C zy nie słyszałeś o mumji arcykapłana, której obecność przynosiła w szędzie zgubę i śm ierć?

Oh, czyta się tak wiele o złośliwościach zabalsam ow anych władców Egiptu, że przestaje się już temu w ierzyć. Są to legendy naiwnych!

Jakżeś uparty w swojej głupocie! C zy nierozumiesz, że jest to wołanie z zagrobu o unicestwienie doczesnych ich szczątków ? I oni pragną uwolnienia, ale innej drogi do wyzwolenia nie m ają, tylko — prześladow anie sw ych cie­

mięzców! Ale i ta droga zawodzi — i to jest k ara za ich nadm ierne ukochanie doczesności!

— S tarcze, a ty milczysz, zam iast ratow ać sw ych p rz y ja ció ł?!

— Milczę, bo tak jest lepiej... ale trw am na placówce i — w yzw alam tych, którzy żądają tego odemnie... Zapóźno przyszedłem , ale i dzisiaj — ileż jest jeszcze do zrobienia!...

— W yzw alasz? — w jaki sposób w yzw alasz?

— Powiem ci, ale jeśli mię zdradzisz — zginiesz okrutną śm iercią! Duchy królów pom szczą mię, gdziekolwiek byłbyś wówczas na świecie!

— Mów bez obawy, — jestem przyjacielem grobów i — kocham daw ny Egipt.

— Duchy przodków mówią do mnie... Słyszę głos ich z głębi piram idy!

— S łyszysz ich głos? —

— Słyszę... w skazują mi miejsca, gdzie leżą szczątki grobowców, odko­

pyw ane przez okrutnych i głupich ludzi... Znam przejścia, których oni nie znają... Znam sposoby obce w aszej kulturze... Niszczę mum je i w yzw alam duchy mych ojców!

Robert patrzał na swego tow arzysza i bardziej, niż przedtem sądził, że ma przed sobą obłąkanego.

— Znów mi nie w ierzysz? A czyłiż tw oja zjaw a była snem obłąkańca? C zy chcesz zobaczyć, gdzie śpi długim snem biedna, nieszczęśliwa Teje? I ona żąda uwolnienia, żąda go od ciebie w imię miłości, która uczyniła z niej sam o­

bójczynię.

— Ależ ja m am 21 lat — a ona żyła przed tylu wiekami!

— I ty żyłeś także! czy sądzisz, że dusze ludzkie rozkw itają i więdną, jak k w iaty ? Coś, co jest nieśm iertelne, musi być wieczne. C hyba nie tw ier­

dzisz, że rodzice tw oi mieli za szczy t „stw orzenia“ cię, czyli w yw ołania z nicości! C zy wogóle nicość może coś w yłonić ze siebie? Oh, nie m ów nic!

W iem, co m asz na m yśli: że B óg stw o rzy ł tw oją duszę! M asz słuszność, Bóg był jej początkiem , ale kiedy? C zy m ożesz przypuszczać, że każd y po ry w zm ysłow y m ężczyzny i kobiety zniew ala Boga, aby „ stw a rz a ł“ i stw arzał

miliony i miliony dusz?! Kto w ięc rządzi życiem, Ten, K tóry jest nad nami, czy też chuć i żądza, nie znająca czasem granic?

— Jakto, w ięc żyłem , um arłem — i znow u dzisiaj dążę powoli ku śm ierci?

— Życie i śm ierć, to tylko zm iana formy, ale nie treści... Ci, któ rzy

„odeszli“, żyją także. Sądzisz, że i to k łam stw o ? T edy spojrzyj na tw oją Teje, — a uw ierzysz w praw dę moich słów!

Z pod długiej chlam idy w yjął małą, cudnie rzeźbioną szkatułkę.

C. d. n.

„Dom Ciemności“ — W. S c o g g i n s .

Je d n a z n a jc ie k a w s z y c h pow ieści o k u lty s ty c z n y c h , ja k ie j o d d a w n a b ra k ło n a r y n k u k s ię g a rs k im . O n ie s ły c h a n y m w p ro s t p o w o d ze n iu te j k sią ż k i św iadczy fa k t, że w c ią g u p a r u m ie się c y ro z k u p io n o w S ta n a c h Z jedn. 2 m iljo n y egzem ­ p la rz y . T re ś c ią po w ieści s ą p rz y g o d y p ro fe so ra -a rc h e o lo g a , jego córki, lo tn ik a o ra z ta je m n ic z e g o in ż y n ie ra , u w a ż a n e g o z a w cie le n ie bóstw a, p rzez szczep M a­

yów, k tó ry c h p o d ró ż n ic y z n a jd u ją w d ż u n g li H o n d u ra s ’u. „D om C iem ności“ to ś w ią ty n ia i s k a rb ie c p o to m k ó w A tla n ty d y , p o s ia d a ją c y c h sz c z ą tk i w iedzy A tla n ­ tó w i ic h b ez ce n n e s k a rb y . S am o lo t, k ie ro w a n y d z iw n y m zm y słe m w yczu cia p rz e s trz e n i in ż y n ie r a K ane, u le g a u sz k o d z e n iu i p o d ró żn ic y z o s ta ją p o zb aw ien i m ożliw ości p o w ro tu . N a tle n ie z w y k le c ie k a w y c h i fa s c y n u ją c y c h w iadom ości z d zied z in y a rc h e o lo g ji, o k u lty z m u i h is to rji A tla n ty d y ro z w ija się s u b te ln a i b a rw n a , p e łn a za w iło śc i p sy ch o lo g ic zn y ch , opow ieść ö m iło ści có rk i arc h eo lo g a i in ż y n ie r a K ane. S ty l a u to r a m a u r o k sw o isty i ro z p o rz ą d z a o g ro m n ą te c h n ik ą lite ra c k ą . P rz e k ła d p o lsk i p ow ieści je s t n a u k o ń c z e n iu .

„Traktat o Syntezie“ J a m e s H. C o u s i n s . Dr. Z i t . Dr. Zit.

Dr. J. H. C ou sin s n a p is a ł now ą, n ie z m ie rn ie w a rto śc io w ą k sią żk ę , w k tó re j p rz e rz u c a łu k m ię d z y r e lig ją i n a u k ą , filo z o fją i s z tu k ą , d a ją c p ita g o r e js k ą tró j- je d n ię P ra w d y , P ię k n a i D obra. T ró jn ia t a je s t c e n tr a ln ą te z ą k sią ż k i. Z ałoże­

n ie m —■ k o n ie cz n o ść s y n te z y w r o z p a try w a n iu z a g a d n ie ń życia i m y śli lu d z k iej.

A u to r ro z w ija d a le j szczegółow e s tu d ju m n a d n o w o czesn ą n a u k ą , filozofją i s z tu k ą . P o ru s z a n a js k ra jn ie js z e tw ie rd z e n ia , łą c z ą c szczytow e p u n k ty filozofji ta k ic h m y ślic ie li, ja k K a n t i K r is h n a m u r ti, S p in o za i S a n ty a n a , W illia m a J a m e s ’a i D ew ey a w św ie tle m ą d ro śc i s ta ro ż y tn e j W sc h o d u i te o ry j o k u lty z m u .

Dr. C o u sin s b y ł p rze z d łu ż sz y czas p ro fe so re m lit e r a tu r y a n g ie ls k ie j w je d ­ n y m z u n iw e rs y te tó w h in d u s k ic h i N ew Y orku,, w y k ła d a ł lite r a tu r ę w spółczesną w Tokio. J e s t p o z a te m szero k o z n a n y m p o e tą i p ra c o w n ik ie m w ielu S to w arzy ­ sz eń o k u lty s ty c z n y c h — S zkoły A rk a n u , Tow. T eozoficznego i in n y c h . T. Zori.

W y d a w c a i r e d a k to r: J. K. H a d y n a , K rak ó w , ul. G rodzka 58 m. 5.

O trz y m u je m y codzień m n ó stw o listó w z ż ą d a n ie m w y ja ś n ie ń , ad re só w , in fo r- m a c y j etc., a zg o ła w ż a d n y m n ie m a z n a c z k a n a odpow iedź. A czk o lw iek c h ę tn ie słu ż y m y w sz e lk ie m i in fo rm a c ja m i i z r e g u ły d o tą d zaw sze o d p o w ia d a liś m y n a z a p y ta n ia , to je d n a k ż e n a d łu ż sz y d y s ta n s n ie m ożem y sobie pozw olić n a tego r o d z a ju w y d a tk i.

K o m u n ik u je m y ted y , że n a lis ty bez z n a c z k a w zg lę d n ie k a r tk i n a odpow iedź n i e b ęd z ie m y o d p o w iad ali.

O głoszenia.

Powiązane dokumenty