• Nie Znaleziono Wyników

X II [19] 3 K ochany! Dzięki za ten serdeczny list p rzyjaciela. T rzeba Tw ojej sub

telności i intuicji, aby w ta k n iejasnej spraw ie ja k ta, k tó ra Ci nie jest znana, zająć jed y n e w łaściw e stanow isko. Za to Ci jestem wdzięczny. Masz rację: to trz e b a sam em u przegryźć, w ytłom aczyć czy w yłgać się przed sam ym sobą. Nie wiem, jak ą drogą z tego w y brnąłem i czy w ogóle w ybrnąłem , ale jakoś żyję. Z resztą być H am letem , popełniać plagiat z Szekspira w rok u 1923, to n azbyt śm ieszne i dlatego, jak Rim baud, żyje się — na p rzek ó r życiu.

W znacznej m ierze w szystko to, co p rzeżyw am y w sferze uczuciowej, jest sam em u sobie w m ów ionym , w kłam anym , przez co jed n a k nie jest m niej rzeczyw istym . Owszem, tę stw orzoną przez nas sam ych rzeczyw i­ stość m ożem y ja k żelazo do czerwoności i do białości rozpalać, myśląc, że to je st n a tu ra ln a fu n k cja serca czy czegoś w tym rodzaju. Przeżycia erotyczne są łgarstw em , n a któ ry m ten , k to je popełnia, nie um ie się poznać. Może Ci się zdarzyło kiedy długo w p atry w ać w jakiś przedm iot, na przykład k ałam arz? — po jak iejś chw ili nie w idzi się kałam arza, tylko jakiegoś scholastyka w kapelu szu lu b m um ię egipską. Podobnie jest z ko­ bietą: przy p isu je się jej cechy, k tó ry ch w cale n ie posiada (zwykle do­ datnie), i w ten sposób rozpoczyna się qui pro quo, k tóre jest śm ieszne dopiero w tedy, gdy jesteśm y b ezinteresow nym i w idzam i. Słowem, trzeba się zawsze starać w yjść poza siebie i ironicznie obserw ować. S tw arza się w ten sposób nową, „ p ry w a tn ą ” rzeczyw istość, ta k samo zd atną do u ż y t­ k u ja k oficjalna. Tragiczne sta je się w ted y kom icznym . G ioconda jakąś p anną z m agazynu konfekcji, a H am let n udnym , p row incjonalnym akto ­ rzyną. Taką żonglerką słów nie zawsze m ożna się w yłgać — pozostaje jeszcze coś jak by bolący ząb, coś m ałego — serce — i nie m a dentysty, k tó ry by w y ry w ał serca. Je d n a k — w szystko m ija, pisze się to życie jak n u d n y rom ans i zakłopotany a u to r nie wie, kiedy m a kropkę kuli postawić.

i nudzi i tęsknię do jakiegoś bezgranicznego lenistw a. Przyjem nie za to je st n a ulicy: w iatr, mój p rzyjaciel w iatr, rozdm uchuje m urom ogłupiałe a u ta i tram w aje, dom y tańczą jakiś groteskow y danse macabre i odklejo­ ny afisz bije raz jeszcze w tragiczną m askę błazeńską C haplina. W iatr m ów i: — W iuuu, w iuuu, tram w aje: gon — gon — gon — gon, a u ta : psss frrum ... A ja chodzę, chodzę bez końca, rozum iem auta, w ia tr i tram w aje, rozum iem m ilion dialektów ulicy, poznaję fizjonom ie starych poczciw ych kam ienic, kocham woskow ą dam ę z w ystaw y fry z jera — tylk o siebie, siebie jednego nie mogę zrozum ieć. Ściskam Cię serdecznie, mój kochany Sylw !

Twój Wł. Złożony na pół arkusz białego papieru w podłużną kratkę, formatu 21X13,5 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym.

39

10X11 [19] 23 K ochany.

D ostałem Twój list. D ziękuję b. za W iatraki 1 O drysow ałeś m i się sam w ty m n a stro ju i zdaw ało mi się, gdy czytałem tę rzecz, że dotykam się tych czarnych, złow różbnych m yśli. P onure zjaw y przem aw iają do Twego rozsądku twórczego. Jak iś okropny, k rakający w iatrak.

W ostatn im tym utw orze w yczuw am może silniej niż przedtem dziw ną moc językow ą. Jeśli w opisie burzy naszych „nieśm iertelnych” podziw iano szeregiem ustaw ione zgrzytające słowa — to zaiste u Ciebie jednolitość n a stro ju przeb ija w . całym utw orze. Lubię Cię za te wiersze, k tó re mi przesyłasz — czuję się w tedy bliższym Ciebie i wiem, że m i ufasz. Dzię­ k u ję Ci za to. Tak, ilekroć będziesz chciał podzielić się ze m n ą swoim dorobkiem — pom yśl sobie o tym.

Praw dopodobnie p rzy jad ę na urlop do W arsz. Tym razem nie poje- dziem y do Zakopanego, choć ja m iałbym w ielką ochotę, ale sam ani m yślę. Może kiedyś dobry Bóg z M akuszyńskiego dopomoże nam — w te ­ dy u d a nam się znowu, ja k w roku zeszłym, połazić trochę w górach po śniegu. Ciągnie m nie tam .

Dalszą pogaw ędkę zostaw iam do zobaczenia się w W arsz. Piszę to u p. J a d z i 2, k tó ra p rzy okazji zasyła Ci pozdrow ienia i w ięcej nic.

Ściskam Cię serdecznie.

Twój Sław.

Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze kremowym, form atu 12,7X12,5, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym.

1922 (list 38). Rękopis tego w iersza nie zachow ał się w papierach adresata. Wiersz został w łączony do tom iku Wiatraki.

2 Jadwiga P r u s k a (później K r o t k i e w s k a ) , koleżanka siostry Kencboka (inform acja J. Kencbokowej).

40

[Maj—czerw iec 1924] Drogi Sław ku! To, że nie pisałem do Ciebie przez trzy m iesiące, nie je s t dowodem ani zapom nienia, ani osłabienia m ojego serdecznego do Cie­ bie stosunku. Po pro stu było ta k jakoś pusto w e m nie, że obaw iałem się dokum entow ać tego listem . Czy tera z inaczej? — nie wiem . W każdym razie trochę w ięcej rów now agi duchow ej.

N abieram coraz w iększej pewności, że siedem la t w ojny pozostawiło w e m nie jakieś u k ry te kalectw o, któ reg o nie mogę ta k dobrze poznać, aby je usunąć. S tały sta n — to m arazm , bezwład, jak b y oczekiw anie na coś, sen i lenistw o. A ty lk o czasem, n a krótko, gw ałtow ny alarm w szystkich nerw ów , b y stre i tra fn e w yczuw anie otoczenia i w łasnej treści, potrzeba nie zaspokojona silnych, b ardzo silnych w rażeń w każdej dziedzinie. W tych dobrych, choć być m oże niezdrow ych m om entach — żyję lu b b a r­ dzo chcę żyć... R eszta — to obojętne lu b niechętne oczekiw anie na życie. J a k widzisz, jest w ty m pew n a analogia z czasami w ojny: długie, nudne, bezm yślne oczekiwanie, ja k gdzieś w rezerw ie lub n a pozycji — i silne, św ietne m om enty: bitw a. Czego jeszcze b rak ? Bo ja wiem. C hyba tzw. celów ostatecznych, czegoś, co by mi nie pozw alało rezygnow ać z w alki z życiem. Ale w ty m tkw i jak aś sprzeczność. Boć gdybym m iał tę walkę, to ona sam a by zrobiła m nie silniejszym . T rzeba w coś w ierzyć, coś ko­ chać, być czegośkolwiek fan aty k iem . A ja nie m am nic prócz ukochań rzeczy, ludzi, m yśli — nie istniejących.

Ludzie, k tó ry ch kocham y, nie istn ieją w rzeczyw istości. M yśm y ich ty lk o w ym yślili sobie, stw orzyliśm y sobie sztucznie tak ie a nie inne o nich pojęcie i w każdym zetknięciu z praw dą, z rzeczyw istością, czeka nas k atastro fa. Otóż m oje życie psychiczne je st chronologią tego rodzaju k a ­ tastrof. W ychodzę z nich zawsze bardzo po tu rbow an y , bardzo zniechęco- n y — i po pew nym czasie znów h isto ria się pow tarza. To męczy.

T ęsknię do prostoty. Żeby ju ż nie p atrzeć ta k w nikliw ie w siebie i w innych, być jakim ś norm alny m m łodym człowiekiem , pracu jącym i za­ rab iający m ja k wszyscy, m yśleć o jak iejś karierze, m ałżeństw ie. Z daje mi się jednak, że nic z tego nie będzie: za bardzo już, ja k w pajęczynę, za­ p lątałem się w sam ego siebie.

S przykrzyli mi się ju ż bardzo ci Żydkow ie literaccy z „Z iem iańskiej” 1, z k tó ry m i w iele m iałem w ostatn ich czasach do czynienia (za w yjątk iem B rauna, którego cenię i którego nie m a w W arszawie). P rzekonałem się,

po bliższym poznaniu, że psychika tych ludzi jest b. daleka m ojej. Cechy charak tery sty czn e ich um ysłowości to — błyskotliwość, szybki rozwój, fałszyw a głębia i szybkie w yczerpanie. My, Słowianie, m am y in te le k t cięższy, m niej lotny, ale rów nież cięższy gatunkow o i głębszym n u rtem , dalej płynący. Dzieli nas od nich zasadniczy stosunek do praw dy w życiu, w twórczości, w e w szystkim . Oni są m istrzam i krzyku, zaplątanej w siebie ponuro-hałaśliw ej pasji, rek lam iarstw a. Słow ianin zawsze p y ta : w im ię cze­ go? dokąd? po co? — Oni zaś n a te p y tan ia odpow iadają pow ierzchow nie lu b nie odpow iadają wcale. N aturalnie, uogólnienia te nie pow inny być b ran e zbyt dosłow nie: pozostaje jeszcze jak aś różniczka przy każdym „ ja ” . Nie każdy Żyd i nie każdy Słow ianin tak postępuje, jak napisałem . Nie trzeba tego brać zbyt ściśle. W ciągu o statn ich kilku m iesięcy m ia­ łem kilka doświadczeń, k tó re m i te refleksje nasunęły. O dsunąłem się od nich, bo nie chciałem w ystępow ać pod znakiem w ew nętrznego fałszu i krzykliw ej reklam y. Dlatego to usunąłem się z w ydaw nictw a F 24 2, w k tó ry m m iałem brać udział. M iałem już wówczas doświadczenie po w y­ daw nictw ie „A w angardy” 3, któ ra m iała być pow ażnym pism em literac­ kim, a była św istkiem i paszkw ilem , któ ry n arobił tylko przykrości.

Jedn akże w szystko to, co piszę, nie oznacza jeszcze mojego zw rotu „na praw o ” . Przeciw nie: doskonale sobie uśw iadam iam tę przepaść, jaka dzieli przeszłość i przyszłość, co uwidocznione jest n a przykładzie nowej twórczości w Rosji i p rzyk ro -n u d n ej stęchlizny literackiej w Polsce. T kw ię mocno i głęboko w nowej, rew olucyjnej sztuce. I tra k tu ję to po­ ważnie.

J a k Ci wiadomo, m am złożone u tw o ry w „Skam andrze” 4. Pism o to jed n a k od pół roku już się nie pokazuje i de facto jeszcze nie zadebiuto­ w ałem poetycko. Piszę w praw dzie w „Nowej K u ltu rze” , ale d a ją tam tylk o przekłady, n o tatk i o kinie itp. 5 W piśm ie ty m jest ciasno i n iep rzy ­ jem nie, tak że nie chcę tam drukow ać oryginalnych utw orów 6. J a k w i­ dzisz, zn ajd u ję się w próżni i w dalszym ciągu nie m am możności uze­ w n ętrzn ian ia się.

Może to i lepiej. Rosnę za to w głąb. Czuję, ja k coraz bardziej opano­ w u ję form ę i treść, czuję w iele możliwości w sobie i z coraz w iększym k rytycyzm em odnoszę się do wszystkiego, co kiedyś napisałem . M am cały szereg now ych w ierszy oraz prozę poetycką, nad k tó rą teraz p r a c u ję 7. Pokażę Ci to w krótce. Lubię pokazyw ać Ci swoje u tw o ry: wiem, że nie ty lko słyszysz je, ale i czujesz. A to jedyny ty tu ł do wdzięczności autora. Serce! Nowy w yn alazek niesłychanej doniosłości w dziejach: serce.

Drogi m ój! Napisz, ja k i czym żyjesz, duży i „Tw ój” list. Za kilka dni znów napiszę do Ciebie, bo mi tera z w łaśnie potrzeba nie być samym. C ałuję Cię serdecznie —

Perun B urze ch ry p ią a trą b ią W rogi kręcone chm ur. W ieje chojarów chorągw ią Zły, rosochaty bór.

N iebo w św ietlistej łunie, T ę te n t jakow yś w górze. To ty jedziesz, P erunie, N a czarnej kobyle chm urze? B łyski pociskasz przodem , D rogi n a p rzełaj wiadom e,

C ztery w ia try , cztery źrebce młode, Sm agasz czerw onym gromem . A popędzaj, a goń, a dogoń!

Kogo w chm urach deszczam i gnasz... Z garści w y d rę ci w łócznię-ogień. Noc ci z k a rk u zedrę — tw ój płaszcz!

(z cyklu słow iańsk ieg o)8 Tobie, Sław! —

W l .

Złożony na pół arkusz białego papieru ze znakiem wodnym “Comm ercial F in e”, form atu 28X22 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym. Data listu ustalona na podstaw ie jego treści. D ołączony do listu w iersz Perun pow stał 20 IV 1924, w spom ­ nianą zaś prozę poetycką zaczął pisać B roniew ski w m aju—czerwcu, a ukończył w Paryżu w listopadzie tegoż roku.

1 Chodzi o poetów spod znaku „Nowej S ztuki”, z którym i zbliżył się Broniew ­ ski w końcu r. 1922. Przed środow iskiem „Ziem iańskiej” przestrzegał B roniew ­ skiego już w końcu 1923 r. Braun, nazyw ając ten lokal i zbierające się w nim tow arzystw o „cloaca m a x im a literatury”. W liście do Broniew skiego z 23 X 1923 (zbiory MWB): pisał: „Chcę Cię przestrzec przed okropną atmosferą literatów i literacin, bo wiem , że trudno nie udusić się w ich w yziew ach. Proszę Cię najgo­ ręcej, o ile masz in styn k t sam ozachow aw czy poetycki, odsuń się od nich w szy st­ kich. Do »Ziemiańskiej« nie chodź w cale. Strzeż s ię ”.

2 Pod tym tytułem ukazał się w 1924 r. Almanach „Nowej S ztu k i”, pod re­ dakcją S. K. Gackiego. Zaw ierał utwory Jasieńskiego, Sterna, Brucza, Gackiego i Brauna. Autorem układu graficznego był M. Szczuka.

3 Na przełom ie lat 1923 i 1924 Broniew ski w spółdziałał przy organizowaniu czasopism a futurystycznego „Awangarda”. Z nie ustalonych powodów nie doszło do realizacji tego planu. Zam iast czasopism a ukazała się jednodniówka. Zm ienio­ no rów nież tytuł (inform acja z listó w Brauna do Broniewskiego). Prawdopodobnie jednodniów ką tą był Wiatr w rosole (1924).

34/36 „Skamancsra”, który ukazał się po przeszło rocznej przerwie w końcu r. 1924. 5 W „Nowej Kulturze” zaczął pracować Broniewski w końcu 1923 r. jako se­ kretarz redakcji; rzeczywiście, opublikował w niej jedynie kilkanaście drobnych artykułów i not recenzyjnych o nowościach film owych i literackich oraz przekład w iersza W. M a j a k o w s k i e g o Poeta robotnik. Tylko ten przekład i jeden ar­ tykuł pt. Kino podpisał pełnym nazwiskiem . Pozostałe noty sygnow ał kryptonim em: b.

6 Na złą atm osferę panującą w redakcji „Nowej K ultury” skarżyli się również Wandurski i Braun w listach do Broniewskiego (zbiory MBW). Zarzucali oni re­ daktorowi pisma, J. Hemplowi, skostniałość poglądów, nierozumienie poezji i n ie­ w łaściw y stosunek do spraw literackich.

7 Ze w zględu na brak dokładnej daty listu trudno ustalić, o jakie w iersze chodzi. Wspomnianą prozę poetycką pt. Noce p oetów zaczął pisać Broniewski w Warszawie w maju—czerwcu, a ukończył ostatecznie w czasie swego pobytu w Paryżu w listopadzie 1924. Ponadto do czerwca 1924 napisał kilka wierszy. Oto ich tytu ły (według kolejności powstania): Wulkany, Jokohama, Koncert, inc. „Wy­ pędzę ciebie, wierszu, na u lice”, Perun, Marzanna, inc. „O Dziedzilio, Dziewanno, D ziew o”, Śmierć. W iększość z nich w łączył do tomiku Wiatraki.

8 Wczesna, nie drukowana w ersja w iersza Perun, włączonego do tomiku Wia­

traki. Do cyklu wchodziły również Marzanna i nie drukowany w iersz o inc.:

„O D ziedzilio, D ziew anno, D ziew o”. 41

Wilno, dn. 20 II [19] 25 K ochany.

N ie masz pojęcia, jak ą mi radosną niespodziankę spraw iłeś przysyłając W ia tr a k i1. Ba, mało powiedzieć „niespodziankę” — m ało rzec „radosną” — bow iem jest to coś więcej i więcej jeszcze, a czego jakoś nie m ogę w y­ krztusić.

K ochany, o Tw ojej książce i o Tobie sam ym przem yśliw ałem ostatnim i czasy sam i nie sam. M iędzy innym i rozm aw iałem o Tobie z Soboltą. Znasz go przecież dobrze i wiesz, że w swoich sądach nie k ręp u je się ni­ czym. Otóż możesz sobie w yobrazić, jak się ucieszyłem, gdy mi pow ie­ dział, iż nie spodziew ał się po Tobie tak dobrych wierszy. Je st to, jeśli chodzi o Soboltę i jego sposób w yrażan ia podziwu, aż nadto godne uwagi.

W racam do W iatraków . Zadziw iły m nie nowe Tw oje rzeczy, nie znane mi dotychczas: Soldat inconnu i* * * 2. Szczególnie Soldat inconnu — cudow ne! D ziw ne to dopraw dy, ale d ru k — czarne n a białym — czy jak tam — dodaje utw orom , k tó re się kiedyś czytało w rękopisie i zna, jakąś dziw ną powagę — pow agę rzeczy „uw iecznionej” . To spostrzeżenie zro­ biłem już bardzo daw no; było też ono jednym z m otyw ów (jednym z w ie­ lu), dla któ ry ch w yrażałem zawsze swoje m niem anie, iż w inieneś się w reszcie „drukow ać” .

Przyznasz m i sam, że biorąc do ręki (teraz) W iatraki doznajesz wręcz innego uczucia niż w tedy, gdyś je m iał w rękopisie. N aw et dla Ciebie

jako a u to ra szata książki dodała do utw orów , do ich zasadniczej w artości, jeszcze to, że istn ien ie ich zostało jak o b y zadokum entow ane i utrw alone. P rzed tem m im o że były, że znałeś je sam — ja i szereg ludzi, z któ rym i się sw oją tw órczością dzieliłeś — były one ja k dziecko w łonie m atki — tera z przyszły n a św iat — ożyły.

K ochany. Myślę, że nad al nie będziesz zagrzebyw ać w popiele i dusić swoich rzeczy. Tak, m yślę i spodziew am się, że za W iatrakam i będziesz daw ał z siebie coraz w ięcej i w ięcej. I jeśli m am Ci czego życzyć, to chyba tego tylko, aby Ci nie zbyw ało na chęci dzielenia się swoim dorobkiem ze w szystkim i — bo tego Ci ty lk o b rak . W ybacz, że nie pisałem . Jestem w dziw nym , w iosennym n a stro ju kom pletnego rozleniw ienia — chorobli­ w ego w prost. P oruszanie piórem po papierze w yczerp uje m nie fizycznie — słowem, jestem do niczego. Za p arę tygodni to m inie — jak co roku zresztą. L u ty zawsze m nie ta k usposabia. C ałuję Cię m ocno i ściskam serdecznie. Pisz!

Sław

Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze zielonkaw ym , form atu 19,5X17 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym.

1 M owa o pierwszym tomiku poezji Broniew skiego, wydanym przez W. Czar­ skiego i S -k ę na początku r. 1925, w nakładzie 700 egzem plarzy. Obejmował w ier­ sze z lat 1922—1924.

2 Inc. „Mury, bruki... — codziennie to sam o oglądam ”.

42

K ochany Sylw! Piszę ta k kiepsko dlatego, że p raw ą rękę m am w łu p ­ kach — spadłem z tram p o lin y i złam ałem przed tygodniem . G roźne to nie jest; za jakieś 2—3 tygodnie będę już zdrów. .Dzięki za list. J a w dalszym ciągu siedzę w „W iadom ościach L iterack ich ” 1, po w yzdrow ieniu praw do­ podobnie znów będę zastępow ał red a k to ra przez k ilk a tygodni. Może zro­ bię wycieczkę na W ołyń. S trasznie m nie korci zobaczyć znow u tere n y w o­ jen n e sprzed dziesięciu lat. R ad jestem , że Ci się K ry ń sk i 2 udał. Pozdrów go ode m nie, a Ciebie całuję serdecznie.

Twój W ładek

3 1 V 1925

Karta pocztowa, form atu 14X9 cm, zapisana obustronnie atram entem fioleto­ wym . Adres: „Wny Pan Porucznik / Bronisław K e n c b o k /w Wilnie. / 1 p. p. L e g ./ Koszary S zeptyckiego”; nadawca: „Broniewski, ul. Hipoteczna 3 m. 12”; stem pel pocztowy: „W -wa, 30 V 1925”.

1 Broniew ski od początku 1925 r. był sekretarzem redakcji „Wiadomości L ite­ rackich” i jedynym pom ocnikiem G rydzew skiego przy w ydaw aniu tego tygodnika. 2 Karol K r y ń s k i , protegow any Broniew skiego, odbyw ający służbę w 1 p. p. Legionów.

43

Wilno, 26 III [19] 27 r. K ochany.

Z apew ne posiadasz znakom ite łoże i sprężynow y m iękki m aterac, a nie przyszło Ci do głowy, że w czasie gdy śnisz słodko, m ieląc zębam i i chrapiąc — nie przypuszczasz, że w łaśnie Tw oja o sm utnej nazw ie część ciała spoczywa na... no, po p ro stu — n a antenie.

Je st to denerw ujące; boć świadomość, że śpi się na czymś, co koncen­ tru je fale w szystkich radiostacji europejskich, zatraca w człowieku poczu­ cie zupełnej, w zględnie „w e dw ójkę” samotności. — D opraw dy od paru dni, to znaczy się od czasu, gdy zrobiłem ten w ynalazek, straciłem zau fa­ nie do łóżka, a szczególnie do m ateraca, skoro jest pow iernikiem tylu ludzi. M uszę się też liczyć z tym, że śpię n a m elodiach G riega lub na od­ czycie o rolnictw ie. N adm ieniłem Ci o tym , bo w ydaje m i się ta spraw a „tem atem ” do rozw inięcia.

D ziękuję Ci bardzo za przysłaną książkę h Jestem Ci bardzo w dzięczny za pam ięć. D y m y nad m ia stem przeczytałem , a właściwie więcej niż prze­ czytałem , bo m ając przed oczyma Twoje utw ory, doznaję jakow egoś n ie ­ codziennego scalenia zmysłów. Tw oje rzeczy są m i jakoś dziw nie bliskie, dziw nie drogie...

Ze w szystkich Twoich now ych utw orów (bo część znam już dobrze z tego zbioru) — podoba m i się najbardziej Pieśń o w ojnie dom ow ej, O so­ bie sam ym . Bardzo m nie cieszy u Ciebie zw rot ku pew nej m iękkości w ie r­ sza (w treści), słodyczy — a jed n ak nic nie straciła na ty m rów nocześnie swoistość ch arak teru w ierszy — w ierszy Twoich. Kabała, Czary (śliczne!), Zioła, S z c zy t — to sznur niesam ow itych pereł.

Jestem ja k najlepszych m yśli o Tobie — doczekasz, gdy już nie T yr ale Tobie napiszą „Zw ycięstw o” 2.

C ałuję Cię i ściskam mocno.

Twój Sław

A rkusz papieru listow ego w kolorze żółtym, formatu 27X21,5 cm, zapisany obustronnie atram entem czarnym.

1 Chodzi o D y m y nad miastem, drugi tom poezji Broniewskiego, w ydany n akła­

dem Księgarni „Książka” w r. 1927. Obejmował wiersze z lat 1925—1927.

2 Gra słów. Z w y c ię s tw o to również tytuł wiersza Broniewskiego z tomu D y m y

44

Wilno, 6 X II [19] 29 Dziecino !

Pani Jaśce — od nas obojga — ja k najserdeczniejsze g ratu lacje i w y­ razy radości, że w szystko odbyło się pom yślnie, a Tobie, ojcze, najm ilszej i najpodobniejszej do Ciebie Córuni — skrom ne nasze pow inszow ania 1. W yglądasz z pierw szych w ierszy swego listu na zadowolonego i w dob­ ry m hum orze, nie chciałem Ci też ta k od razu psuć n a stro ju swoim glę- dzeniem, toteż odpow iadam dopiero dzisiaj. P rzypisujesz m i co praw da zrzucenie p ychy z serca itd., ale biorę to za m onetę Twego dobrego n astro ­ ju, gdyż piszę do Ciebie zawsze z radością.

P rzed trzem a dniam i w R adio-W ilno wygłoszono Twój w iersz N ike 2. W iersz słyszała m oja połow ica — ja byłem zajęty w ty m czasie służbowo

Powiązane dokumenty