Korespndencja Władysława
Broniewskiego z Bronisławem
Sylwinem Kencbokiem
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 62/4, 149-219
Pam iętnik Literacki LXII, 1971, z. 4
KORESPONDENCJA WŁADYSŁAWA BRONIEW SKIEGO Z BRONISŁAW EM SYLWINEM KENCBOKIEM
Opracowała
FELIKSA LICHODZIEJEWSKA
Z zachowanych listów W ładysława Broniewskiego listy do Bronisława S ylw i- na Kencboka należą z pewnością do zespołów najbardziej bogatych i interesują cych. W treści swej stanow ią dopełnienie i kontynuację Pam iętn ika poety z lat 1918—1922. Ukazują proces form owania się osobowości m łodego Broniew skiego za rów no na płaszczyźnie przemian ideow ych jak i poszukiwań literackich, rzucają now e św iatło na lata jego debiutu i powiązania z ówczesnym i ugrupowaniami poetyckim i. Ten w alor poznawczy wzbogacają w sposób istotny listy Kencboka do Broniewskiego. Są one tłem i komentarzem do w ypow iedzi poety, uzupełniają za w arte w nich wiadom ości, m ówią o treści zaginionych listów Broniewskiego. Całość korespondencji, ciągnącej się przez 17 lat, dostarcza w ielu cennych i nieznanych inform acji o życiu i twórczości autora Wiatraków, o środowisku, w jakim się obracał. Jest rów nież dokum entem serdecznych związków, które łączyły poetę z przyjacielem z okresu służby w ojskow ej. .
Przyjaźń W ładysława Broniew skiego z Bronisławem Sylw inem Kencbokiem zaczęła się w połow ie 1921 r. w 1 pułku piechoty Legionów. Broniewski, b yły le gionista, m ający za sobą w iele lat w ojny i obóz w Szczypiornie, służył tutaj w ran dze kapitana. Kencbok, choć w iekiem tylko o rok młodszy, b ył podporucznikiem, gdyż swą karierę w ojskow ą zaczął dopiero w r. 1918, zgłosiw szy się na ochotnika do organizowanego w tedy wojska polskiego. Łączyły ich nie tylko w spólne prze życia frontow e z lat 1918—1921. Dole i niedole w ojennego rzemiosła były udzia łem w ielu oficerów i żołnierzy 1 p. p. Legionów. O przyjaźni trwającej przez dłu gie lata zdecydow ał nawiązany w wojsku kontakt duchowy, oparty na podobnych zainteresow aniach. Obaj młodzi oficerow ie w iele uwagi pośw ięcali literaturze i sztuce, obaj próbowali pisać. Kencbok przejawiał więcej uzdolnień plastycznych niż literackich. Własną twórczość poetycką traktował jako hobby, dające pew ne w yrobienie pióra. Spożytkował je potem, pisząc w latach trzydziestych artykuły dla pism w ojskow ych i wspom nienia wojenne, wydane pt. Maszynki na linię (War szawa 1939).
Początki korespondencji datują się z października 1921, gdy O rlik-B roniew - ski, zdecydow awszy się przejść do cywila, opuścił 1 p. p. Legionów i w yjechał do Warszawy. Tu, pragnąc nadrobić stracone dla nauki lata, kontynuow ał przerwane w 1918 r. studia filozoficzne na U niw ersytecie W arszawskim, z zapałem chłonął nowości literackie i próbując m ożliwości sw ego talentu, uporczywie szukał w łas
Kencbok, choć m arzył o studiow aniu architektury, pozostał w wojsku. Jak kolw iek m iał rodzinę stosunkow o dobrze sytuowaną (ojciec był w łaścicielem przed siębiorstw a budowlano-rem ontow ego), prawdopodobnie nie chciał jej prosić o po m oc finansow ą, gdyż pragnął zachować niezależność, zdobytą w r. 1918, kiedy w brew w o li rodziców zgłosił się na ochotnika do w ojska polskiego 1 Pozbaw iony oparcia m aterialnego, n ie zdecydow ał się przejść do cyw ila i rozpocząć studiów. Został oficerem zaw odow ym i tylko w w oln ych chw ilach oddawał się sw ym pa sjom — rysow ał i p isał w iersze w zorow ane najczęściej na poezji m łodopolskiej. M ożliw ości literackie Kencboka i w zajem ny stosunek przyjaciół ok reślił Bro n iew ski na kartach pisanego w ted y Pamiętn ika. W dniu 27 stycznia 1921, po po w rocie z w izyty w 1 p. p. Legionów, napisał: „Celem tej podróży była głównie jazda konna i w idzenie się z K encbokiem . Ma on spory rozmach artystyczny, ale od kilku lat przeżuwa dawniej nabyte w artości i nic now ego ze siebie nie daje. Byłem w ięc w stosunku do niego niejako apostołem nowej poezji — czytałem mu Słonim skiego, Tuwim a. Bardzo nam było serdecznie, ale jakoś nie bardzo go prze konałem ” 2.
Nie tylko apostołem nowej poezji, ale poezją samą był Broniew ski dla sw ego przyjaciela. Już od początku znajom ości w yczuł Kencbok w Orliku nieprzeciętny talent, którego rozwój obserw ow ał z dużym zainteresowaniem . Z radością i szcze rym uznaniem przyjm ow ał przysyłane mu w iersze. „Twoje rzeczy przyjm uję jak kom unię. Jesteś Bogiem, w którego w ierzę — d latego” — pisał 18 m aja 1922. Listy B roniew skiego były dla ich adresata w ięzią ze światem literackim , m obilizow ały go do pracy intelektualnej, w n osiły w szare życie koszarowe fantazję i wdzięk. Za przyjaźń odw zajem niał się Kencbok szczerym oddaniem, serdecznością i stałą gotow ością do pom ocy m oralnej i m aterialnej. Zrównoważony, subtelny, w yrozu m iały — potrafił pocieszać w okresach załamania, dźwigać z nastrojów depresyj nych, a przede w szystkim utw ierdzać B roniew skiego w w ierze w jego talent. Od daleni o setk i kilom etrów , dzielących W ilno od W arszawy, przyjaciele w id yw ali się rzadko, zazwyczaj w trakcie urlopów Kencboka, spędzanych najczęściej w War szawie, lub w czasie pobytu Broniew skiego w W ilnie na ćw iczeniach dla oficerów rezerw y. Brak stałego bezpośredniego kontaktu kom pensow ali obfitą korespon dencją. P isyw ali do siebie dużo, zw łaszcza w pierwszych latach przyjaźni. Począt kowo stroną częściej piszącą był Broniewski. Nie zaaklim atyzow any jeszcze w sto licy, dosyć sam otny w nowym otoczeniu, odczuw ał brak dawnych przyjaciół i w ra żeń z życia pułku. Chętnie też donosił o sw ych przeżyciach w W arszawie, sukce sach i kłopotach, błyszczał nabyw aną erudycją. W m iarę literackiego dojrzewania poety sytuacja się zm ieniła. Praca literacka i działalność polityczno-społeczna n ie w iele czasu pozostaw iały mu na listy. Poczynając od r. 1923 Kencbok, spragniony now in od B roniew skiego, pisuje częściej, delikatnie w ypom inając przyjacielow i za niedbania w korespondencji. Ostatnie listy Kencboka pochodzą z 1937 roku. W tym też roku ich autor przyjeżdża do W arszawy, gdzie rozpoczyna pracę w W ojsko w ym Instytucie N aukow o-O św iatow ym .
Przyjaźń B roniew skiego i Kencboka przetrw ała aż do w ojny 1939 r. i tragicz nej śm ierci Kencboka w Starobielsku. W zajemnej serdeczności nie zm niejszyły różnice w przekonaniach politycznych. P ojaw iły się one stosunkowo w cześnie. Już w końcu 1922 r. B roniew ski, oscylując ideow o m iędzy kom unistam i a PPS, został członkiem Związku N iezależnej M łodzieży Socjalistycznej, a po rozłam ie dokona
1 Inform acja J. K encbokow ej.
2 R ękopis P a m ię tn ika w MBW (— Muzeum W ładysław a Broniew skiego w War szawie).
nym w organizacji w szedł do pierwszego zarządu ZNM S-Życie, aby w dalszych latach jeszcze bardziej zacieśnić swoją współpracę z KPP. Nie potrafiąc żyć bez zaangażowania ideowego, były legionista, zawiedziony w młodzieńczych nadziejach, oddał swój entuzjazm kierunkowi najbardziej radykalnemu. „Jest to tak — pisał w liście z 23 marca 1923 — jakbym ze starego automobilu, do którego byłem bar dzo przywiązany, a który się zepsuł, w yjął dobry, stalow y motor i w łączył go do innej maszyny. Maszyna poniosła, czuję jej pęd, porywa m n ie”.
Kencbok pozostał przy dawnych poglądach, zm ieściw szy swój liberalizm w ra mach ideologii Piłsudskiego. Nie angażował się zresztą w życiu politycznym , nie zrobił też w w ojsku w ielkiej kariery: do 1939 r. awansował zaledwie do rangi m a jora. Różnice postaw ideow ych nie odegrały szczególnej roli w e wzajem nym sto sunku Broniew skiego i Kencboka. Obopólnej lojalności i serdeczności sprzyjała przyjęta przez przyjaciół dewiza Broniewskiego. W liście z 20 listopada 1923, na w iązując do sw ego zaangażowania w ruchu komunistycznym, napisał: „Kierunek, jakiem u coraz w yraźniej się oddaję, pew nie by Ci nie odpowiadał, ale ta rzecz nie m oże nas dzielić [...]. Nie o to chodzi, w co się w ierzy i jakie się ma przekona nia czy »światopogląd«, tylko j a k się wierzy, to znaczy, czy dość uczciw ie robi się to, co się w edług w łasnego m niem ania robić pow inno”.
Z bogatej korespondencji przyjaciół zachowało się 21 listów Broniewskiego z lat 1921—1925 i 46 listów Kencboka. W szystkie bez kopert. Z listów B roniew skie go 17 znajduje się w posiadaniu Jadwigi Kencbokowej w Piasecznie. Że nie jest to zbiór kom pletny, w ynika zarówno z treści listów Broniewskiego jak i z odpo w ied zi Kencboka. Spośród zaginionych listów 2 (z 25 kw ietnia i 24 listopada 1922) udało się odtworzyć z kopii zanotowanej w Pamiętniku. Dołączono rów nież znaj dujący się w papierach Broniew skiego list do Kencboka z 5 września 1922. Nie w ysłał go poeta do adresata, gdyż, jak sam stwierdził, „było tam coś zełganego; pisałem w jakim ś głupio-słodkim usposobieniu, które b. szybko minęło, poza tym m iałem w ów czas w yjechać nad morze i nie w yjech ałem ”. L isty Kencboka, z n ie w ielkim i brakami, zachow ały się w zbiorach Wandy Broniewskiej w Muzeum W ła dysław a Broniew skiego. Tam rów nież znajduje się Pamiętn ik poety i nie w ysłany list do Kencboka.
Publikacja niniejsza zawiera w szystkie zachowane listy Broniewskiego wraz z dołączonym i do nich utworami. Są to najczęściej nieznane w czesne w ersje w ier szy w ydanych w pierwszym tomiku Wiatraki oraz m łodzieńcze przekłady z A lek sandra Błoka. Ogółem przełożył Broniewski 19 utworów tego w ybitnego poety ro syjskiego, ale żadnego z tłum aczeń nie oddał do druku. Publikacja czterech prze kładów, przesłanych w listach do Kencboka, pozwala ocenić m ożliw ości transla- torskie m łodego Broniew skiego i poznać choć część tłumaczeń, które po latach autor Troski i pieśni nazwał swoją szkołą i pierwszym świadomym czynem p oe tyckim 3.
W zakresie listów Kencboka zastosowano z konieczności selekcję. Pom inięto m ianow icie te listy lub ich fragm enty, które dla zainteresowań życiem i tw ór czością Broniew skiego nie m ają waloru poznawczego i dotyczą najczęściej ludzi bliskich nadawcy. Nie uwzględniono również kilku utworów Kencboka dołączo nych do listów. Dla ogólnej orientacji w stylu jego twórczości przytoczono jed y nie w iersz Kobiecość (list 17), oceniony przez Broniewskiego w liście z 22 lipca
3 W. B r o n i e w s k i , Do rosyjskiego czytelnika. W: Z in editów Władysła w a
Broniewskiego. Opracowała F. L i c h o d z i e j e w s k a . „Pamiętnik L iteracki” 1964,
1922, oraz m ały fragm ent należący do listu 7. Na zasadzie w yjątku opublikowano rów nież prozę Kencboka zawartą w liście datow anym 22 lutego 1922, gdyż stała się ona bezpośrednim powodem pow stania utworu Broniew skiego Sen rokokow y, przesłanego przyjacielow i jako w ierszow any list z 22 marca 1922.
Poza listem B roniew skiego z 24 listopada 1922, ogłoszonym w cześniej w ra mach fragm entów P a m i ę t n i k a 4, korespondencja poety z Kencbokiem drukowana tu jest po raz pierwszy,
W tekstach zm odernizow ano pisow nię i interpunkcję. Informacje uzupełnia jące w zięte spoza tekstu oraz odczytanie zatartych lub uszkodzonych fragm en tów podano w klamrach. Wyrazy w rękopisach podkreślone wyróżniono drukiem rozstrzelonym. Całość publikow anej korespondencji podano w układzie chronolo gicznym, z num eracją ciągłą; num ery listów pisanych przez B roniew skiego w y różnia czcionka półgruba.
Za udostępnienie rękopisów i w yrażenie zgody na ich publikację serdecznie dziękuję Pani W andzie Broniew skiej i Pani Jadwidze K encbokow ej. Pragnę ró w nież w yrazić sw ą w dzięczność Panu m ajorowi Stefanow i Jellencie za w skazów ki w poszukiwaniach potrzebnych do kom entarza inform acji z zakresu tem atyki w ojskow ej.
1
[Ok. 10X 1921] K ochany B ronku!
Żałuję, że nie w idziałem się z Tobą podczas Tw ej bytności w W arsza wie, i dopiero teraz odzyw am się „de p ro fu n d is” — z cywila. W łaściwie to jeszcze niezupełnie, ale w ciągu p aździernika m am nadzieję zakończyć m e stosunki z w ojskiem i oddać się bezbożnej pracy. O grom nie ułatw iło m i tę spraw ę to, że pom ieszczono m nie na liście oficerów rezerw y, bo unikn ąłem przez to tysiącznych kłopotów p rzy staran iach o bezterm inow y urlop. S tud ia już z a c z ą łe m 1: filozofia, ro m anistyka i historia sztuki. Cy w ilne u b ran ie „sie robi” . N apisz do m nie niezw łocznie, jeżeli chcesz ustrzec się zg ru ch o tan ia nosa przy najbliższym naszym spotkaniu. Mój rom ans z cyklu „ni to, ni owo” przeniósł się do P ary ża 2, dokąd pisząc ru jn u ję się na m arki. Ściskam Cię serdecznie.
Wl.
Złożony na pół arkusz białego papieru w linię, form atu 19X11 cm, zapisa ne s. 1, 3 atram entem czarnym. Obcięty dół k.' 2 (ok. 4 cm) z częścią podpisu auto ra listu i prawdopodobnie z posts crip tum . Na s. 2 ręką Kencboka zapisany adres Broniew skiego: „Hipoteczna 3 — 12”. Przybliżona data ustalona na podstaw ie od powiedzi Kencboka z 18 X 1921 (list 2).
1 W 1921 r. Broniew ski kontynuow ał studia zaczęte w 1918 (im m atrykulacja na U niw ersytecie W arszawskim w dniu 15 X 1918). Przedm iotem głównym stu
4 Pam iętn ik W ła d y sła w a Broniewskiego. 1918— 1922. W ybrała i opracowała
diów była filozofia ścisła, przedm iotam i pobocznymi — historia sztuki i rom ani- styka.
2 Chodzi o Elżbietę К a m о с к ą (Halszkę), kuzynkę Broniewskiego i jego sym patię w r. 1921. W tym czasie w yjechała ona do Paryża.
2 K ochany W ładku!
W racam w łaśnie z m enaży 1, gdzie „b ażan t” 2 doręczył m i list Tw ój, k tó ry oto leżąc na m ym koślaw ym stoliku (m aleńka uw aga: leży nie b a żant, a list) — budzi w e m nie żądzę w ylania n a p ap ier słów kilku, godzą cych na zabranie Ci czasu, gdy je oto na ty m św istku spisane otrzym asz i przeczytać raczysz. W łaściwie to m ógłbyś myśleć, że n a ta k szybką od pow iedź w p ły nęła praw dopodobnie groźba połam ania m ego ostrego nosa p rzy pierw szym spotkaniu, ale w ierz mi, że ta k nie jest, jak by Ci się zdawać mogło.
Będąc n a urlopie w Warsz., różnym i sposobam i starałem się dow ie dzieć Twego adresu, n a próżno jednak! M yślałem, że zobaczym y się jesz cze w pułk u — to także zawiodło. Wiesz co?! — może będę Ci się w y d a w ać trochę dziw nym czy dzikim, gdy to powiem, ale faktycznie oprócz szacunku, jak i żyw iłem i żyw ię dla Ciebie, znalazłem w Tobie od daw na ja k gdyby b ra tn ią duszę, tylko o w iele m ocniejszą i m iarodajniejszą od m ojej, taką, wiesz, „ p rz y tu ln ą ”, że teraz, kiedy Ciebie nie ma, zam ykam się na cztery spusty i milczę. Chociaż zazdrość należy do rzeczy złych, m uszę przyznać się, z k rasn ym rum ieńcem n a obliczu, że zazdroszczę Ci w łaśnie możności „cyw ilow ania” i słuchania takich „dobrych rzeczy” na u niw erku, na co mi w a ru n k i n aw et w przyszłości nie pozwolą.
P rzy obecnej drożyźnie tru d n o Ci zapew ne bujać po W arszaw ce — ciekaw ym , ja k sobie radzisz. Czy z daw niejszych „naszych” projektów , to je st w łaściw ie Twoich, co do b ytow ania w W arsz. korzystasz?
À propos rom ansu „Ni to, n i owo” — jestem zdania, iż po części roz łączenie je st Ci na rękę, bo nie odryw a od pracy, a częściowo n aw et skłania.
U nas nic nowego nie słychać, chyba to, że przenosim y się praw dopo dobnie do Grodna. P u stk i — w m enaży pięć-sześć osób — no i nu d y nie do w ytrzy m an ia. J a się jako tak o pocieszam, co jakiś czas skrobnę sobie jakieś w ierszydło, a zresztą nic — cisza.
Proszę Cię b., o ile Ci tylko czas na to pozwoli, pisz do m nie. Wiesz, dobrze, co list otrzy m any tu ta j w arta.
D ziękując za pam ięć, całuję Cię mocno i ściskam serdecznie. Twój B ronek PS. U kłony dla siostry 3.
Złożony na pół arkusz białego papieru listow ego w podłużną, mało widoczną kratkę, form atu 21X13 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym; m iejsce i data listu — atram entem jaśniejszym .
1 Menaż — kasyno oficerskie.
2 W gwarze legionow ej nazw a ordynansa.
3 Chodzi o m łodszą siostrę poety — Z ofię B r o n i e w s k ą (1894—1937), którą Kencbok znał z okresu jej pracy w bibliotece i kantynie w ojskow ej w latach w ojny.
3
5.11. [19] 21 Mój kochany K encboczku!
O kazuje się, że z całego 1 p. p. Leg., za w y ją tk ie m jeszcze k ilku pod oficerów , Ty je d e n ty lk o nie jesteś św inią, bow iem uczciw ie odpisałeś mi, podczas gd y in n i nie uw ażali za stosow ne.
Otóż m ój drogi, jestem ju ż praw d ziw y m e c h t-cywilem , kupiłem sobie w szystko, co je s t potrzeb n e w ty m stanie, i z zam iłow aniem p roduk uję się w stolicy po te j m etam orfozie. Je d n ak że to nie jest jeszcze isto tną treścią obecnego stad iu m m ego życia. P racu ję. Ciężko m i chw ilam i nagiąć się do tak iej p raw d ziw ie solidnej roboty, ale bądź co bądź zw alczam siebie. Je ste m w ięc (teoretycznie) „ścisłym filozofem ” , poza ty m p aram się h i storią sztuk i i rom an isty k ą. P rzed k ilk u dniam i osiągnąłem w ażny etap m ojej drogi rozw ojow ej — m ianow icie przeczy tałem pierw szą książkę fra n c u sk ą bez słow nika. Był to, rzecz prosta, B alzak 1, w któreg o w lazłem z nogam i i czytam od deski do deski. W ciągu o statn ich k ilk u dni m iałem podw ójne zajęcie, m ianow icie ból zębów i porządkow anie dom ow ej biblio teki, co doprow adziłem do pożądanego sk u tk u , a te ra z zam ierzam katalo gować.
W yobraź sobie, B ronku, że je s t tu tak i k lim at, że nic nie piszę. Stan ten porów nałbym do wody, k tó ra za chw ilę m a zakipieć, a jed n a k nie kipi. K łębią m i się po m ózgow nicy tysiączne pom ysły, ale tak ie m i teraz przyszły do głow y w ątpliw ości co do form y, że odkładam to ad calendas Graecas. Pisz do m nie częściej, m ój drogi. T ak m ile i serdecznie zbliży liśm y się do siebie, że nie chciałbym , aby to było epizodyczne. Chciałbym , aby ten k o n ta k t duchow y, m iędzy n am i zaw arty , silniejszy był niż dzielą ce nas kilk aset kilom etrów .
Pozdrów ode m nie, kogo możesz.
Tw ój Wl. Arkusz białego papieru listow ego z w odnym prążkow aniem , form atu 27 X 17 cm, zapisany obustronnie atram entem czarnym.
1 Jak w ynika z P am iętn ik a, książką tą była m ało znana pow ieść H. В a 1 z a- k a A m our masqué.
4
19/12. 1921
Mój drogi B ronku! P rzekonyw am się, że i Ty, ja k inni, stopniow o
coraz bardziej o m nie zapominasz. Myślałem, że m iły list, jak i napisałeś do m nie przed dw om a m iesiącam i, nie będzie ostatnim , tym czasem pocz ta nic jakoś nie przynosi. A może będziesz na św ięta w W arszaw ie? W ta kim razie list ten uniew ażniam i możesz go nie czytać po pow rocie z u r lopu. F ak tem jest, że by w ają chwile, kiedy tęskno m i za pułkiem , to jest nie za całością tego życia, lecz za n iek tó ry m i jego fragm entam i. Jak im i? — dopraw dy nie wiem . Może za nielicznym i przyjaciółm i, k tó rych m iałem , m oże za kom panią, m oże za koniem ? — Ju ż trzeci m iesiąc u pływ a od czasu, gdy zm ieniłem kolor rogatyw ki 1 Przez dw a m iesiące bardzo so lid nie pracow ałem i, m am w rażenie, z dużą dla siebie korzyścią.
T eraz przeżyw am okres pew nej depresji; nie mogę pracow ać ani po rządnie skupić m yśli. T e a tru ani innych przyjem ności nie uży w am wcale, bo m uszę do ostateczności się ograniczać, nie m ając na razie żadnych dochodów.
Nie m yśl także, że piszę dużo — przeciw nie: praca um ysłow a być może przyspasabia odpow iedni g ru n t w m ym um yśle, ale n a razie zaćm ie w a go i nie pozw ala oddawać się fantazji. N apisałem w praw dzie kilka drobiazgów, ale teraz i tego nie robię, bo staram się n a jp ie rw zrozum ieć i przejąć now ą form ę, o której jeszcze dw a m iesiące tem u praw ie że nie m iałem pojęcia i p raw ie nic jej nie rozum iałem . Tak, mój drogi — o ile okaże się, iż mój p seu do talen t literack i nie jest fikcją zarozum iałości i g ra- fom aństw em , to po n iejak im czasie, po p aru latach być może, będą o m nie znajom i m ów ić: „Ach, ja też znam jednego fu tu ry s tę ” 2 — w podobny sposób, ja k się opow iada o ciotce-m urzynce. Je d n ak ow o m oje „być albo nie b yć” literack ie ciągle jest dla m nie najcięższym i bardzo niepew ny m dylem atem .
J a k przypuszczasz, co się stało z m oim pseudorom ansem ? 3 — No nic, po p ro stu nic — zaraz Ci to w ytłom aczę. Z P aryża odebrałem i w ysłałem tam ju ż w cyw ilnym m oim czasokresie kilka listów , styl i treść któ ry ch znasz w przybliżeniu. W reszcie przed tygodniem m niej w ięcej zjaw iła się tu n a św ięta i sam a adresatk a. W idujem y się często i niew iele m am y sobie do pow iedzenia. Jako jedy n a rem iniscencja z ow ych se n ty m en tal nych czasów pozostały pocałunki, ale takie jakieś mdłe, kuzynkow e, że dopraw dy ju ż m i się sprzykrzyły. W spom inając jej kiedyś swe w y n u rze nia, zaznaczyłem , że w łaściw ie to tam była w yrażona przeze m nie pew na możliwość, p rzy sp rzyjający ch okolicznościach w przyszłości. Pisząc Ci o ty m w szystkim , m am pew ne w rażenie niesm aku.
Sobol-tę 4, pułkow nika 5i i kogo tam jeszcze chcesz, a Jasiow i D ubeńskiem u po wiedz, że jest w ieprz i że czeka go w ybicie zęba przy pierw szym sp otka
niu Napisz mi, czy m asz m nie gdzie przenocow ać i czy chcesz — to
ew entualn ie w y b rałb y m się do Ciebie na jak ie 2 do 3 dni, ale po św iętach.
Ściskam Cię. Tirł
W l.
Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze niebieskozielonkaw ym , for matu 19,5X16 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym.
1 Mowa o zw olnieniu się Broniew skiego z w ojska i podjęciu studiów filozo ficznych.
2 Po w yjściu z w ojska, a w łaściw ie już od sierpnia 1921, Broniew ski rzeczy w iście n iew iele pisał. W iększość powstałych w tedy w ierszy to próby tworzenia w poetyce futurystycznej. W rękopisach poety zachow ały się następujące utwory z tego okresu: Te umęczone noce (powst. 13 X I 1921; druk fragm entów : Te u m ę
czone noce. „P olityka” 1966, nr 8; inc. „Staccato, staccato, staccato”. „Politechnik”
1966, nr 18); O czło wie ku, k tó r y płakać nie umiał (powst. przed 2 XII 1921; druk fragm entu, m ylnie połączonego w jedną całość z w ierszem Sen r o k o k o w y : „P oli tyka”, jw.); inc. „Sobie już jestem obcy, nieznany, d aleki’ (powst. przed 4 X II 1921; druk: „M iesięcznik L iteracki” 1967, nr 3); Do p e w n e j panienki, któ rej się
o m n ie śniło (powst. przed 4 X II 1921). Prawdopodobnie wów czas też pow stały dw a
w iersze, dla których nie udało się ustalić dokładnej daty napisania, o inc.: „Cze kaj, czekaj — już m i coraz tru d n iej”, „Nad stołem się schylam y”.
W końcu 1921 r. zainteresow ał się Broniew ski futuryzm em . Kierunek ten p o ciągał go swym programem i now ością poetyki, ale rów nocześnie odstraszał n ie którym i realizacjam i twórczym i. O am biw alentnym stosunku poety świadczą jego opinie na tem at now ej sztuki zanotowane na kartach prowadzonego w tym czasie
Pamiętnika. Pod datą 17 XI 1921 czytam y: „Znajduję się w znacznym stopniu pod
w pływ em futurystów . Już n iew iele znajduję w ich utworach ustępów , których nie rozum iem lub [w które] w czuć się nie mogę. Staram się iść po ich drodze rozw o jo w ej”. W kilkanaście dni później w iersz O człowieku, k tó r y płakać nie umiał, n a pisany w stylu futurystycznym , opatrzył B roniew ski następującym komentarzem : „Jest to jeszcze jedna próba ve rs libre, która teraz przy przepisyw aniu wydała mi się nadzwyczaj nędzną. Ogarnia m nie niepokój co do całej tak zwanej m ojej twórczości, poniew aż stykam się z ludźmi, którzy ad absurdum zbijają całą p o dobną do mojej poezję. Są to skrajnego kierunku futuryści, którzy w ydali ostat nio »Nową Sztukę« i Nuż w bżuhu. Nie m ogę zrozumieć, przyswoić sobie ich idei przew odniej.
Nie m ów ię tu o utworach — m iernotę ich przypisuję słabości talentów — ale zaciekaw iają m nie najbardziej artykuły program owe tego kierunku. Są tam rze czy tak sprzeczne z urobioną w e m nie psychiką, że zaczynam przypuszczać, iż zro zum ieć je — znaczy: przystąpić do tego kierunku. Dotychczas nie znalazłem p ięk na w ich utworach — przeczuwam jedynie jego m ożliw ość na tej drodze”.
3 Zob. list 1, przypis 2.
4 L egioniści i koledzy z 1 p. p. Legionów: plut. Kacper B y s t r y , mjr Zygm unt Zdzisław W e n d a, kpt. Franciszek S o b o 1 1 a.
5 Prawdopodobnie ów czesny dowódca 1 p. p. Legionów ppłk Jan K r u k - K r u s z e w s k i .
e Jan D u b e ń s k i , por. w 1 p. p. Legionów , kolega Broniewskiego. Żartobli w e pogróżki spow odow ane były brakiem listów od D ubeńskiego.
5
Grodno, 23 X II [1921] K o c h a n y !
O trzym ałem dzisiaj list Twój. J a k słusznie przypuszczasz, łudziłem się nadzieją spędzenia św iąt w Warsz., dlatego też n ie pisałem do Ciebie, są dząc, iż „n a gębę” pow iem y sobie w zajem nie w iele dobrych rzeczy i do tego porozum iem y się lepiej niżeli listow nie. Stało się jednak, u rlopy św iąteczne w strzym ano, tłum acząc jakieś nadzw yczajne korzyści i dobra m ające z ty ch w ypłynąć dla Boga i Ojczyzny. „T rudno” — pow iadam w przed -w ig ilię w igilii i czekam, co m i dobry los ofiaru je „latoś” na gw iazdkę. Ze m ną nic się nowego do dzisiaj, a od czasu naszego ostatniego w idzenia się — nie stało. Skrobię trochę „rzeczy pow ażnych” i stary m zw yczajem puszczam w k u rs kilkom a św istkam i. W pew nym m om encie dobrałem się do B óstw 1 i zaczynam prorokow ać o czymś, co stać się ma, a czego jeszcze nie przetraw iłem . „K oleżanki” trochę niby chwalą, w szczególności p[a]ni pułk[ow nikow a] 2, zarzucając mi, ciężkie n a tu ra ln ie do przyjęcia — w zorow anie się n a Słowackim. Piszesz m i o swoim fu tu ryzm ie — bardzo byłbym Ci wdzięczny, gdybyś tak przesłał mi kaw ałek, k tó ry ś z „drobiazgów ” . T utaj — w iesz — m iasto, ale zapraw dę czuję się odciętym od najm niejszego choćby w pływ u k u ltu ry — Wschód. Nie chcę być „czarnym k ru k ie m ”, ale coś m i się zdaje, że fu tu ry zm nie przetrw a ani też zbud u je pom niki o ch arak terze w iecznotrw ałym . Możliwe, iż kie runek , o jakim mówisz, na innych podstaw ach opiera się niżeli znane mi do dzisiaj próbki, a drogą n atu raln eg o objaw iania się w ykrzesza piękno całe i to, co w łaściw e jest praw dziw ej poezji. — Nudzę! — nie gniew aj się n a m nie, ale faktycznie starzeję się i ta m oja gadanina zakraw a na cechy starokaw alerstw a. Jestem w kropce — chciałbym , abyś przyjechał, a m am tak ą n o rk ę-kw aterę, że prócz mego jedynego łoża i m nie nic się zmieścić nie m oże — m yślę jednak, że jeżeli przyjedziesz, znajdziem y ja kieś lokum ; ty m bardziej że nie tylko ja w pułku.
Ściskam Cię m ocno — przyjeżdżaj!
Sław . PS. Na śm ierć zapom niałem , w ysyłając k a rtę z „W esołych Ś w ią t” , o siostrzyczce — bądź ta k dobry, przeproś za m nie i złóż szczere życzenia.
Slaw .
Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze niebieskoszarym , formatu 11,7X17 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym.
1 Utwór Kencboka.
6
M ój list do B ronisław a K encboka 1 Jakież Ci pisać m am listy?... Ja k ie Ci przesłać m am wieści?... ...ot — dzień dziś szary i m glisty i deszcz o szyby szeleści,
ot, chodzę, czytam lu b piszę w sen n ych bibliotek półcieniach; m rą, zap ad ają się w ciszę
m yśli — sk rzy d late stw orzenia... Nie m iew am snów ani m arzeń, dnie w szystkie sobie podobne, ta k m ało w życiu je st zdarzeń lu b m ałe, głupie i drobne; żadne m i w czoraj nie wróci, a ju tr a znane zb y t ściśle — głupio m yśl z m yślą się kłóci w zm ęczonym , sennym um yśle... Sam sobie jestem obcy, nieznany, daleki, m yśli się n a tysiące atom ów rozpadły,
zm ęczył m n ie szelest k a rte k w cieniach biblioteki i czarne sta d a lite r pod czaszką osiadły...
Lecę przez p u sty w ia d u k t; um y k am pogoni w ielkiego m iasta; m ijam o statn ie la ta rn ie : tam n a m oście noc m i się p raw d ziw a odsłoni i m oże m n ie m iłosnym uściskiem przygarnie...
m oże m n ie d ru h m ój — w icher, porw ie z całej m ocy i ciśnie gdzieś n a Wiśle, na w ilgotnym piasku... ... nic ju ż w ięcej n ie prag n ę, jeno cieniów nocy, bo ju ż oczy m ię bolą od ciągłego blasku.
Ściga m n ie m orze zjaw isk — groźne w idm o m iasta, słyszę, ja k w arczy, dudni, b u rzy się i pieni,
w bolesną kakofonię w m ózgu m ym u ra s ta
chaos barw , dźw ięków , św iateł, zgrzytów i płom ieni... O! nau cz ty m nie być m łodym
i kochać to g łu p ie życie, m ieć sen ne m arzeń ogrody i czoło nieść aż w błękicie. O! n au cz ty m nie radości — już daw no gdzieś ją zgubiłem —
uśm iechy zaproś mi w gości, odegnaj m yśli zawiłe.
Niech nic nie widzę prócz słońca, ja k w tedy, gdy byłem mały... ...dziecinne m yśli bez końca w siną dal W isły biegały, łódką błądziłem po rzece, w piasku leżałem na łasze, w ogrodzie m iałem fortece i pełne skarbów poddasze; biegałem całym i dniam i albo łaziłem po dachu (babcia m achała rękam i — bladła staru szk a ze strachu)... P am iętam słońca widziadło, gdy w ielkim słupem czerw onym na fal fioletach się kładło... i w ted y dzw oniły dzw ony: jed en dzw on dum y i pychy z zam kow ej w ieży rom ańskiej, a drugi sm u tn y i cichy... przesm utny... dom inikański... Łkały... tęskniły... dzwoniły... w m yśli i w serce się w żarły... ...W tedy z nieznanej m ogiły szedł ku m nie rycerz u m arły — po fali w iślanej, czystej,
z kopi ją, w hełm ie zam kniętym , w zbroi stalow ej, srebrzystej, w ielki, m ilczący i święty... Przechodził... znikał za borem... przepadał w w ieczornej zorzy... Długo p łakałem wieczorem : ten dzwon m i serce otworzył... P o latach ta k samo dzwony biły w ieczorną godziną, kiedym k a ra b in skradziony niósł skrycie pod p eleryną; pam iętam owo na strychu m ieszkanie n a Kolegialnej
i w y d aw an e po cichu k om endy m u sztry form alnej. P am iętam każde zebranie, strzępione nerw ow o słowa, ew angeliczne czytanie cienkiej bib u ły z K rakow a i odjazd w św itu p u rp u rz e : m y, W isła, św iat się rozśpiew ał... w ysoko n a Tum skiej górze ktoś b iałą ch u stk ą powiewał.* W spom nienia daw ne lecą za m ną w ślad,
ja k sm utn e echa po Wiśle...
Trzecia. Nie będę się ju ż dzisiaj kładł. D ziecinnie ta k sobie m yślę:
m oże uśm iechnie m i się nocą park, staw i rój liści uschnięty?... w arg am i d o tkn ę się gorących w arg,
a potem !... w ia tr i tęten ty ... m oże ja k w te d y będą m i się słać
w ilgotne łodygi kw iatów ,
m oże raz jeszcze będę w ogniu stać rw ących się z trzaskiem granatów !?... m oże n a z a ju trz list przyjdzie... i znów
b ajk a snuć będzie się złota?...% Może się znow u dow iem z kilku słów,
co znaczy słowo: tęsknota... ?... Nie! to nie m ojej pieśni dźw ięki zgubionej w śród ro zstajn y ch dróg: płacz słyszę w nucie tej piosenki, a nie kosm iczny ry tm i huk. J a chcę żelaznym w alić m łotem , sk rzy d ła dla w łasnej duszy kuć, z ogrom nym szum em i łopotem gw iezdno-słoneczne p y ły pruć, ry tm em , co tę tn i, grzm i i dzwoni, ja k pęd law iny, jak odm ęty, ja k ta b u n ro zh u k an ych koni gubić w pom roce gw iazd tętenty !!. — n a m eteorach, na kom etach!... — n a seledynach, fioletach...
— n a ścigłych w ichrach-huraganach... — na zbałw anionych oceanach!!...
W otchłaniach, w k tó re wieczność strąca sploty ogrom nych, ciem nych mas, lotem, ja k gwiazda spadająca,
na poprzek przeciąć przestrzeń, czas!... Lecieć... przem ijać... w e te ru mgle po św ity sięgać wciąż bledsze... gonić... prześcigać noce i dnie — Niech burza kipi, p ryska i wre, a ty — dm ij w e m nie — o w ietrze!...
Bronek! Przesyłam ci te n w y p ierd literacki jako potw ierdzenie odbioru Tw ego listu. Pisz i przesyłaj mi swe utw ory. Ściskam Cię.
W l .
16 1 1922
Dwa arkusze papieru listow ego w kolorze białym , z wodnym prążkowaniem , form atu 27X17,5 cm, zapisane obustronnie atram entem czarnym; dopisek koń cowy — ołów kiem .
1 Do tego w ierszow anego listu w łączył Broniewski, po drobnych przekształce niach, dwa napisane w cześniej utwory: inc. „Sobie już jestem obcy, nieznany, da le k i” (drukowany w „M iesięczniku L iterackim ” (1967, nr 3) w e fragm entach Pa
miętnika) i Wspom nienie (inc. „Może uśm iechnie m i się nocą park”; pow st. 8 I
1922). Sam list jako całość ocenił m łody Broniewski krytycznie i do Pam iętn ik a przepisał z niego jedynie fragm enty.
7
dn. 20 I [19] 22 r. K o c h a n y !
D ziękuję bardzo za przesłane w iersze. Podobają mi się nadzw yczaj — jako całość złożona listu — szczególnym tętn em rytm u, co się może n a j bardziej p rzeb ija w o statn im fragm encie. ,,U derzenia” u Ciebie, przez sa m ą k o n stru k cję całości m yśli, p o tęgu ją się i przez to dają w rażenie mocy słowa. „L ist” przeczytałem k ilk ak ro tnie z praw dziw ą saty sfak cją i p rzy sw oiłem sobie pam ięciow o kilka zwrotów . O ile m am być szczery, to m u szę przyznać, że stosunkow o najm n iej przem aw ia do m nie fra g m en t trz e ci; nie znaczy, iżby nie podobał m i się w całości — przeciw nie, niektóre tylko zw roty do przeszłości m ają w edług m nie za m ało senty m entu. Jako zw olennik „jeszcze” stareg o k ieru n k u wolę m yśl płynniejszą.
Ja k o przy k ład przytoczę Ci m aleńki w y ją te k z U śm iechów, naw iąza
n y — tak ie p rzy n ajm n iej m iałem asp iracje — do niebycia w domu na w igilii przez w strzy m an ie urlopów św iątecznych.
Czemuś m nie dzisiaj, B etlejem ska gwiazdo, Nie prow adziła, gdzie dom mój — gdzie gniazdo, I nie podzielę białego o płatka
Z bliskim i, ani p rzy tu li m nie m atka, Ni m nie kochanych radość rozw eseli, Ni m n ie w ieczerzać za stołem posadzą — Dziś m i to w szystko zabrali — odjęli A co m i życzyć będą — co mi dadzą!
Wiem, że do tego ro d zaju rzeczy odnosisz się z obrzydzeniem , w ięc c y tu ję Ci m aleńki tylko kaw ałek.
Kpt. W enda prosił, abym zaapelow ał do uczuć Tw oich w stosunku do pułku i do nas o stw orzenie na m ający odbyć się tu ta j około 11 lutego bal — czegoś z ,,rzeczy w esołych” — coś w rodzaju Sierżanta G w oździa 1. O ile zdecydujesz się stw orzyć, napisz m i — jest jeszcze kilka dni czasu. J a nie zabieram się, bo fak tyczn ie rzeczy w esołe nie sp ełniają m i się dobrze, a rów nocześnie n u d zą m nie sy tu acje śm ieszne. Pisz często.
Ściskam Cię serdecznie. B ronek PS. U kłony i pozdrow ienia Siostrzyczce.
Sław.
Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze niebieskoszarym , form atu 17,7X17 cm, zapisane s. 1—4 atram entem fioletow ym .
1 W czasie służby w 1 p. p. Legionów Broniew ski napisał w iele tek stów saty- ryczno-hum orystycznych dla teatru polow ego. N ależały do nich m. in. opowiadania W w ę d r ó w c e p ośm iertn ej sierżan ta G w o źd zia (m aszynopis w MWB) i Opowiadanie
sierżanta G w oździa (druk w: „Polityka” 1968, nr 45). Oba teksty utrzym ane są
w stylu Kaprala S zcza p y K. L i l i e n f e l d a - K r z e w s k i e g o . 8
K ochany! W łaściw ie to ja jestem Świnia, że dotąd na Twój list nie
odpisałem , ale tak i ju ż czasem jestem niepiśm ienny. J e st to okres n a jin tensyw niejszego w s trę tu do siebie sam ego; w yobraź sobie takiego ja k ja lenia w okresie, kied y nie je s t zdolny ani do ścisłej pracy naukow ej, ani do twórczości — p rzesy p ian e do 4-ej dnie i noce przesiedziane do czw ar tej, a czasem do ósmej w w olterow skim fotelu z p rzep ły w ającą przez mózg fa lą chaotycznych „ m arzeń ” (praw da, jak ie to se n ty m en taln e sło w o? —). Ciągle szukam sam ego siebie — w idocznie m nie w ogóle nie m a, w idocznie n iektó re u stro je cząstkow e m ego sy stem u nerw ow ego w yrosły
po to, aby skonstatow ać, że in n y ch nie ma. I ciągle sam ego siebie przeży wam , prześcigam , sprow adzam do zera: każdej nowo n ab y tej w artości n ieufn ie zaglądam w oczy. Spraw dzam , czy nie fałszow ana, chw ytam ją w reszcie try u m fa ln ie za ogon, a n azaju trz dow iaduję się, że w łasny cień łapałem ręką. Są chwile, kiedy w szystko się w e m nie przew artościow uje: nie m iew am zainteresow ań n aw et w k ieru n k u jak iejś u to pijnej radości życia — w y daje mi się wówczas mój b y t w ogóle uciążliw ym , zbytecz nym . S ztu k a przem aw ia do m nie jakim iś sporadycznym i trzaśnięciam i w pysk, gorącą podnietą i czuję w tenczas potrzebę tw orzenia — to odpo w iada w y lan iu k u bła zim nej w ody n a sp[iecz]ony łeb. N agryzm olone m iern oty [cjisnę w reszcie gdzieś n a czterdzieści cztery w ia try i przem a w iam do siebie pow ażnie: idioto, idioto... Zaczyna się gorączkow a praca: tego nie wiem , w ty m względzie jestem k rety n em — p ak u ję sobie w łeb książki, pojęcia. Ale nie m ogę ta k długo — w n et przyjdzie jakaś fioletow a apatia, śpię ciężkim sołdackim snem , jem przez sen. A kiedy się budzę, w idzę zupełnie niezm ysłow e b arw y m inionych kobiet i przypom inam ja kieś skośne spojrzenie sprzed kilk u lat. To są takie dobre, zupełnie głupie chwile. Poszedłbym do tea tru , ale nie m am pieniędzy. M am za to książ ki — przyjaciół; czytam ja k fan aty k. Ktoś mi niedaw no w skrzesił Szar- skiego 1 — p y tał m i się, jak i on m iał cel w życiu. Czy Ty wiesz, że to był A nhelli? Ty jesteś nim także trochę, ale zbytnio trącisz O skarem W ilde’em. À propos W ilde’a — czytałem go ostatnio do w ym iotów — m am też stw ierd zon ą zdolność do operow ania robaczyw ym i paradoksam i. W ogóle nie w arto się kłaść spać i nie w arto w staw ać. Chciałbym , żebyś był w W ar szaw ie i żebyśm y razem chodzili n a historię sztuki — widzisz, to już jest napięcie kieru n k ow e ku dołowi — czy nad aję się na eunucha m adam e l’art? Z d arzają się tygodnie, że jestem zupełnie „porządnym człowie kiem ” — one to w łaśnie tw orzą to, że jed n ak faktycznie „ stu d iu ję ” . Z ty m w szystkim nie byw am teraz w cale erotyczny — w ty m w zględzie p rze chodzę ju ż w cynizm — to się ta k nie da opisać. Ciekaw y jeszcze jestem stosun ku (nie chcę tu powiedzieć „m iłości” — to zdarte ju ż słowo) z ko b ietą in telig en tn ą, bo te w szystkie dotychczasow e takie były głup iutk ie. Chciałbym , żebyś p rzeczytał książkę W itkiew icza O teorii c zy ste j fo r m y w m alarstw ie 2, filozoficzne rozdziały tej książki dały mi dużo p rze żyć. W ogóle, gdybyś przyjechał, o w ielu rzeczach byśm y pogadali i dał bym Ci lu b w skazał książki do czytania. Czytaj ciągle i nigdy nie stój w m iejscu, to je st nie sądź, że ju ż coś wiesz — to zabójcze. J a k żyjesz, co Cię in teresu je, co przeżyw asz? Pisz do m nie jak możesz najczęściej — nie chciałbym z Tobą stracić kon tak tu . Nie zrażaj się nieregularnością m ojej korespondencji; okres m ilczenia p o trafię pokryć czasem, gdy jestem odpow iednio usposobiony, tak im kilom etrow ym jak ten listem .
daje zastosować „m oże” ; w ogóle jeżeli m am jakikolw iek w pływ na Cie bie, to chciałbym go obrócić n a zw rócenie Ci uw agi na konieczność pew nej rew olucjonizacji m yśli. N atu raln ie nie sądź, że ja jestem próbką takiej nowej w artości — ja jestem człowiek, k tó ry szuka i w e w łasnych bebe chach k rw aw i się po ciem ku (to zresztą może za silne). W k a ż d y m razie bądź dla m nie nadal tym , czym jesteś. Ściskam Cię serdecznie i ca łuję.
Twój Wl. 19/11 1922
Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze kremowym, formatu 20X12,5 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym. Na w szystkich stronach na w ysokości 7 cm od góry niew ielka plama, która utrudnia odczytanie tekstu.
1 Bohdan S z a r s к i, przyjaciel m łodego Broniewskiego, ppor. 1 p. p. L egio nów. P oległ 28 IX 1920 w bitw ie pod Lidą.
2 M owa o książce S. I. W i t k i e w i c z a Nowe fo rm y w m alarstw ie i w y n i k a
jące stąd nieporozumienia (Warszawa 1919); pokaźne jej ustępy przepisał B roniew
ski do sw ego Pam iętnika.
9
--- I zobaczyłem przeciskające się przez jed y ne okno mego pokoju szare prom ienie św itu, rozbite w dw ie fale b arw n y ch sm ug — niebieskiej i różow ej — ja k gdyby były sam e w sobie uzupełnieniem ty ch dw u barw . Cała przestrzeń k ilk u m etró w sześciennych pow ietrza, jak a m nie otacza, stała się w ted y b arw n y m płynem , niby szklaną m asą, k tó ra zam knęła w sobie tylk o te dw a kolory -— czerw ony i niebieski, biegnące od w iszą cych na oknie dw ubarw nych, w w ąskie paseczki pociętych bibułek, a osła niających je od góry do dołu.
I w yobraziłem się w lepionym w tą szklaną m asę m iędzy różow o-nie- bieskie pasm a, aż przy p o m n iała m i się w idziana u kogoś taka w łaśnie kula, leżąca na stoliku pełny m zw ichrzonych papierów , dla których była jednocześnie ozdobą i przyciskiem .
Bez najm niejszego zastanow ienia przeniosłem niew yspane oczy na przylegającą do m nie ścianę, gdzie znalazłem sym etrycznie przyszpilone k arty , który ch nie było tam jeszcze przed p a ru dniam i... „ ta pierw sza to H onorka Stachiew icza” 1 — pom yślałem nagle, i m yśl o niej zajęła m nie w ięcej niżeli otaczające pow ietrze, ta k że zapom niałem zupełnie o kuli, k tó ra była jednocześnie ozdobą i przyciskiem .
K olejno dom yślam się znaczeń w iszących nade m ną k a rt i widzę w rozstaw ieniu widoczków zarys krzyża o trzech ram ionach, którego szczyt kończy się pocztów ką z życzeniam i noworocznym i, przedstaw iającą „dam ę”, nad k tó rej głow ą w ym alow ano zegar ze w skazów kam i postaw io
n ym i na godzinę dw unastą. Świta... — w ted y nie śpię już zupełnie, a w łaściw ie nie m yślę o tym , aby zasnąć. Ja k iś przed p aru godzinam i przeżyty niepokój zdaje m i się być teraz m arzeniem tylko — m arzeniem , k tó re stało się i przeobraziło we m nie z zim nym w yrachow aniem człowie ka, k tó ry zabił (!?).
I nagle „człowiek, k tó ry zabił”, odryw a m yśli m e od tego, co się stało, a jakaś zbrodnicza fizjognom ia w k rada się do m ojej w yobraźni i p atrzy n a m nie m oim i w łasnym i oczyma. Chciałbym już o ty m nie m ówić ze sobą, zw racam znowu oczy na pokój — chcę myśleć o przestrzeni, co w ygląda niby szklana m asa, k tó ra zam knęła w sobie tylko te dw a kolory: czerw ony i niebieski... ale teraz mój pokój w ygląda zupełnie inaczej i nie m ogę już znaleźć m yśli o kuli, k tó ra była jednocześnie ozdobą i p rzy ciskiem.
D w ubarw ne, w w ąskie paseczki pocięte bibułki kołyszą się teraz lekko oddechem zim nej w ichury, jaka przez szpary w oknie przenika, i szelesz czą jak gdyby rozsuw ane niew idzialnym i paluszkam i kogoś, kto by chciał zajrzeć przez okno do m ojego pokoju o godzinie szóstej rano i był bardzo ciekawy.
Dzień!
Zaciągam koc n a oczy — nieruchom ieję — w tedy nie jestem już sobą i zdaje mi się, że m nie nie ma. A jed n ak nie śpię — to jak iś półstan snu... u derzają w e m nie błyski dw ojga szklących się oczu — oczu, k tóre m yślą ta k ja k m oje i zaledw ie w y m y k ają się spod ociężałych powiek. M oja dan serk a uśm iecha się jakąś nieodgadnioną radością — uśm iech te n n a daje zagadkow y w yraz jej tw arzy — nie zm ienia się — ja k gdyby w y ry ł stałe piętno osobliwego zadowolenia. Nade m ną kołysze się płynn a m elo dia m odnego walca, opow iadana nieokiełznanym i dźw iękam i o m elancho lijn y m nastro ju . Jestem — ja k po kieliszku mocnego wina, jak gdyby pod w pływ em alkoholu — aż p rzestaję panow ać nad sobą — nie m yślę — cały oddaję się niespokojnej grze, grze krw i — tańczę! — Moje ciało sta je się bezwolne, łakom ie pochłania każde lekkie dotknięcie jedw abnej sukni m ojej danserki — i zapala się ciepłem bijącym od niej. Przeleciał po m nie snop iskier, co stopiły się w jedno uderzenie tętna, w jeden płom ień obłąkańczej radości. Tem po m elodii w pew nym m om encie obum iera — przy stajem y w tedy, póki now a fala dźwięków nie spadnie na n as i nie da h asła do dalszej w ędrów ki po sali.
M oje ręce przylgnęły ja k dw ie białe plam y do ciemnego jedw abiu; są u b ran e w śnieżnobiałe rękaw iczki z m atow ej skóry i drżą teraz.
N araz zgrzyt jakiś w dziera się do tonów melodii, aż skaczą szybko, bezładnie, rozpraszają się n ieu ch w y tną gam ą dźw ięków — w m omencie ty m cichną powoli, rozpływ ają się i gasną — to ostatnie akordy ukołysa nej pieśni — z a k o ń c z e n ie
---T eraz m usiałbym w yobrazić sobie m om ent, k tó ry mi przyniósł m yśl o „człowieku, k tó ry zabił” ; przecieram w ięc oczy i p atrzę znow u na po kój — może znajdę m yśl o kuli, k tó ra b y ła ozdobą i przyciskiem ?
K ochany! L ist Twój z 19 b. m. otrzym ałem dzisiaj — i, jak widzisz, sta ra m się zaraz „coś” Ci nagryzm olić — choć m i nietęgo idzie. Nie za pom nij i pisz.
C ałuję Cię i ściskam mocno.
Twój B ronek dn. 22 lu ty [19] 22 r.
Złożone na pół dwa arkusze grubego papieru listow ego w kolorze białym , fo r m atu 19,5X15 cm, zapisane s. 1—8 atram entem czarnym.
1 Obraz P. S t a c h i e w i c z a Wenus z Milo i Honorka z Bronowie, reprodu kow any w tym czasie na pocztówkach.
10
M ój drugi list do Ciebie 1 — Przyszedł m i dziś do głowy tw ój pokój kolorow y,
zam kn ięty w k u li szklanej tw ój pałac kryształow y... Nie pałac to, a zam ek
z k ry ształu , z m orskiej p ian y: sreb rzy sty dach i ściany, sto złotych drzw i bez klam ek, sto okien p ełn y ch róż... b alkony i podcienia, ko lu m n y i sklepienia,
n a blankach, n a krużg ank ach lśnią p e rły z g łębin mórz... S trzeliste am filady,
w ysm ukłe kolum nady, posadzki lśniące, szkliste, b o rd iu ry pozłociste... W zw ierciadła półkoliste m k n ą cienie i sylw etki: fig larn e statu etk i, am orki i bach antk i, p asterze i pasterk i, zabaw ki, bom bonierki i sre b rn y pył serw antki...
...A daleko... w ostatnim gabinecie całym ze szkła...
...ktoś gra...
gra cichutko na stary m szpinecie... C ieniuteńką przędzę snuje w ątły wiolin, zapach zwiędłej róży i szelest krynolin... U śm iechnięte dam y tańczą „danse rococo”, na paluszkach płyną, kłonią się głęboko... Pud ro w an e główki w perukach i w m uszkach i w achlarze zwiew ne w różow ych paluszkach. C ichuteńko tańczą, nim ktoś grać przestanie. Opuszczone ram y złocą się na ścianie... Ktoś z trzaskiem zasunął pokryw ę szpinetu. Ktoś szybko się zbliża ze świecą,
a dam a w yciąga ram iona z p o rtre tu i łzy po policzkach jej lecą...
K toś idzie lu stram i przez ściany zamczyska. — K rzyk o stry i strzał z pistoletu...
Z zbitego zw ierciadła k rew żywa w y try sk a — cichutko łka dam a z p o rtretu . —
K toś śm iechem w ybuchnął i um ilkł ze zgrzytem , w salonie ktoś klasnął i świstnął,
w posadzkę uderzył ktoś koźlim kopytem i zam ek jak szkło się rozprysnął...
Poza tym w szystko po starem u.
Ściskam Cię — Twój Wl. W arszawa, 22/11 1922 r.
Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze białym , formatu 20X12,5 cm, zapisane s. 1—3 atram entem czarnym.
1 Wiersz zachowany w kilku w ersjach również w rękopisach Broniewskiego, a pt. Sen ro k o k o w y zanotowany w P am ię tn ik u (zbiory MWB, teczki X X Ia i XIV). Przesłał go poeta także Halszce Kamockiej, która wiersz ten opublikowała w „Po lity c e” (1966, nr 8) (zob. list 4, przypis 2). Jak napisał Broniewski w Pamiętniku, bezpośrednią przyczyną powstania Snu rokokowego była proza Kencboka prze słana mu w liście z 22 II 1922 (list 9). .
11
[25 IV 1922]
K ochany! List Twój 1 bardzo m nie ucieszył, bo nie o trzym ując tak
długo odpow iedzi na list, k tó ry w ysłałem jeszcze do Grodna, zaczynałem przypuszczać, że sto su n ek Twój do m nie uległ pew nej zm ianie. Ale tak nie je s t — p raw da? W idzisz — bo czasem ta k mi w życiu b ra k pow ietrza, ta k w y d aje m i się, że jestem jak im ś biednym , opuszczonym zw ierzątkiem , że potrzeba m i nieodzow nie jak iejś od kogoś sym patii. A teraz w W arsza
wie, zwłaszcza ze sw ym bałaganem m yśli, czuję się ta k sam jak nigdy jeszcze. Jestem ta k zw anym „m ózgow cem ” — o w iele więcej przeżyw am w e w n ątrz siebie niż ta k n orm alnie ja k inni ludzie. W dodatku od kilku ju ż m iesięcy staczam w alkę ze sam ym sobą — nie znaczy to, abym jakieś now e w artości p rzyjm ow ał (chociaż i to się zdarza), ale przede w szystkim odrzucam stare. N ieraz w śród tego zam ętu doznaję uczucia pustki, ale to nie jest rzeczą isto tn ą; nie chcę n ad sobą staw iać kropki, m am zresztą na to jeszcze dużo czasu. W yrażam się ta k pojęciowo, że nie w iesz może, o co m i chodzi. Polega to w szystko n a filtro w an iu książek przez mózg; czytam i zaciekle w alczę z au to rem ; m uszę koniecznie w jak iś sposób do niego się ustosunkow ać — w ięcej rzeczy odrzucam niż przyjm uję. P o jakich mo rzach żegluję — spytasz? To trochę dziw ne, ale ta k jest: chaotycznie bio rę w szystko, co m i w p ad a pod rękę, i to w m niejszej m ierze rzeczy nauki niż sztuki. U rzędow nie (to znaczy: w uniw ersytecie) zajm ow ałem się ety ką i tu znalazłem sk arb w postaci książki G uyau, F rancu za: Moralność bez pow inności i s a n k c ji2. K oniecznie przeczytaj to, jeśli będziesz mógł dostać, bo choć ta książka m a 50 lat, ale drugie ty le upłynie, zanim lu dzie ją ocenią.
Poza urzędow ą lite ra tu rą n au k ow ą (filozofia, h isto ria sztuki) czytałem w ciągu tych o statn ich kilku m iesięcy Balzaka, W ilde’a, Papiniego, Ro m ain R ollanda i D ostojew skiego. Tych dw óch o statnich to kolosy; kocham R ollanda za jego spokojny, słoneczny anarchizm i niepraw dopodobne znaw stw o człow ieka — poznaj go także — koniecznie. Do D ostojew skiego jeszcze się dostatecznie nie ustosunkow ałem . Coraz bardziej w yrabiam w sobie krytycyzm , k tó ry czasem w sceptycyzm przechodzi; nieraz już pew nym byłem , że jak aś rzecz je s t biała, a podszedłszy z innej strony, przekonyw ałem się, że jest czarna, a jeszcze z innej, że bajecznie koloro wa. Coraz trw alej zarysow uje się w e m nie stara, bo jeszcze P ro tag ora- sowa teza, że „m iarą rzeczy je st człow iek” 3; stosuję to nie tylko do fi zycznego poznania, ale i w pojęciach o dobru, pięknie... P rz y tym opie ram to n a m aterialisty czny ch podstaw ach: nie istn ieje dla m nie „dusza” człow ieka jako coś odrębnego od jego ciała; jest to jed n ia nierozerw alna i n ieśm ierteln a „tylko w sk u tk ach swojego czynu” 4.
Za G uy au pow tarzam , że spotęgow anie życia ludzkiego, któ re jest je dyną bezpośrednio nam d aną rzeczywistością, w inno być jedy n ym k ry te rium postępu ludzkiego; spotęgow anie? — a więc zrobienie go pięk n iej szym, bardziej twórczym , pozbaw ionym przykrości.
Ale dość ju ż tej pseudofilozofii... Są to myśli, których w zw artej n a u kow o form ie jeszcze przedstaw ić nie mogę. M uszę Ci zakom unikow ać dość m iłą dla m nie nowinę, że cieniutki dotychczas strum yczek m ojej twórczości poetyckiej zaczyna się rozszerzać w ciągu ostatnich tygodni; m am jakoś więcej rozm achu i chęci do pisania i snuje m i się sporo m yśli poetyckich. Załączę Ci kilka w ierszy 5, ale nie będą one ju ż tym, co w da nej chwili przeżyw am . Nad m oją pisaniną ciąży pew ien fatalizm : skoro napiszę coś, zaraz po przeczytaniu zaczynam ostrą krytykę, k tó ra każe mi chować je przed ludzkim i oczyma. C h m ielew sk i6 ty lk o i Ty czasem je widzicie. Jeżelibym się zdecydow ał starać o druk, to tylko takiej rze czy, któ ra by m i na dłużej w ystarczyła.
Oprócz drobiazgów piszę teraz dłuższy poem at pt. P ątn ik s z a lo n y 7 ; używ am zm ienionej nieco sekstyny, k tórą zm ieniam i męczę do nieskoń czoności. Są to fantastyczne dzieje m ojej uduchow ionej jaźni, k tó rą za w lokłem aż w średniow iecze i w cielam w przeróżne postacie: P arsiw ala, D żingis-chana, w któ rych chcę uzm ysłowić sw oje daw ne in telektualne przeżycia. W ystępuje tam rów nież „P a n i”, k tó ra m a sym bolizow ać to, co jest dla człowieka niepoznaw alne, jed n ak nie jak ąś m istyczną lub m eta fizyczną tajem nicę, lecz te istotne tajem nice praw dy, dobra, piękna, o czym w rezultacie m am y bardzo słabe pojęcie. Mimo to poem at ten m a w sobie jakiś cień m istycyzm u, choć m niej m i chodziło o treść pojęciow ą niż w ą tek dla snucia fantazji. T eraz w y d aje mi się, że psu ją tam całość n iektóre nowe, asonansow ane rym y. Praw dopodobnie zm ienię go jeszcze.
Od tygodnia m am niezm iernie m iłe zajęcie; m ianowicie, zaproszony przez żonę m ego zabitego przyjaciela J. L e h r a 8, porządkuję i segreguję pozostałe po nim pism a. Był to zakonspirow any, a jed n ak dużej m iary poeta. T alen t zakrojony n a m iarę R im bauda. W jego w ierszach i poem a tach, których bardzo dużo zostało się, grzebię się teraz i podziw iam w iel ki cień tego człowieka. Coś z B audelaire’a, R im bauda i N orwida, jed n ak nie naśladow nictw o, lecz n a w skroś swoista m yśl poetycka. Języ k najczę ściej bajecznie archaizow any, bogaty i soczysty. Staram się teraz w spól nie z w dow ą w jakiś sposób dać to ludziom 9.
Dodam Ci jeszcze o pew nej sm utnej dość dla m nie osobiście okolicz ności: m ianow icie zm uszony będę w k rótkim czasie zacząć coś zarabiać, bo nie mogę być niebogatej M atce ciężarem . W yobrażasz sobie m nie sie dzącego 7 godzin w jakim ś biurze lub czym podobnym . Rozpacz. T ym czasem łatam ja k mogę. Sprzedałem siodło, ale zarw ano m nie: nie dosta łem ani feniga. Może ktoś z Twoich kolegów z k u rsu kupiłby lorn etk ę;
czasem są tacy, k tó rzy nie m ają co robić z pieniędzm i. Ściskam Cię ser decznie. Pisz i przyślij mi coś ze sw ych utw orów .
Twój Wl. Oryginału listu brak. Tekst w edług Pamiętnika, w którym pod datą 25 IV 1922 przepisał B roniew ski „napisany przed ch w ilą” list do Kencboka.
1 Ów list Kencboka nie zachow ał się w zbiorach MWB.
2 J. M. G u y a u, Esquisse d ’une morale sans obligation ni sanction. Paris 1885; przekład: Zarys moralności bez powinności i sankcji. Warszawa 1910.
3 Zdanie P r o t a g o r a s a cytow ane przez P l a t o n a w dialogach Teajtet
i Protagoras.
4 R em iniscencja z m anifestu Federaliści napisanego przez J. R. К u s t r o n i a, oficera legionow ego, starszego przyjaciela i przew odnika ideow ego m łodego Bro niew skiego. Punkt pierwszy tego m anifestu głosił „Kult człowieka, jedynej rze czyw istości n ieśm iertelnej w rezultatach czynu ”. Rękopis m anifestu, podpisany pseudonim em Perykles — w zbiorach MWB.
5 W papierach K encboka nie znaleziono przesłanych w tedy utworów. W P a
m ię tn iku B roniew skiego po odpisie listu do Kencboka zanotowane są w iersze: K i l ka słów, K olorow e w ia try , P odróż do Indii. Prawdopodobnie te utwory przesłał
poeta przyjacielow i. O w ierszu K i lk a słów w spom ina Kencbok w swej odpow ie dzi z 30 IV 1922 (list 12).
6 Zenon C h m i e l e w s k i , przyjaciel B roniew skiego jeszcze z ław y szkolnej w gim nazjum płockim i z okresu w alki w Legionach. Obecnie m ecenas w Dąbro w ie Górniczej.
7 M owa prawdopodobnie o dłuższym poem acie zachowanym bez tytułu w bru lionow ym zapisie, inc. „Krzywe w ieże różowym rzeźbne alabastrem ” (zbiory MWB, teczki X X , XXIa). Jest on jednak pisany 13-zgłoskowcem .
8 Jan L e h a r , kolega i przyjaciel Broniewskiego z Legionów. Zginął 27 III 1916 w b itw ie pod Kościuchnów ką.
9 M iejsca publikacji utw orów Lehra nie udało się ustalić.
12
Chełmno, 30 IV [1922] K ochany !
S praw iłeś m i b ardzo m iłą niespodziankę przysłan y m i rzeczam i — ogrom nie m i się podobają — w szczególności K ilk a słów 1. Ten w iersz staw iam n a pierw szym m iejscu przed in n y m i m oże dlatego, że p o trafię go lepiej przeżyć czytając i p rzez to sam o poddać się odpow iedniem u n a strojow i.
W szystko je st bajeczne — i jestem Ci ogrom nie wdzięczny, że dzielisz się ze m n ą swoim „d o rob k iem ”, u w ażając m nie w idocznie za godnego do czytania Tw oich rzeczy przed czasem, póki nie zaczniesz udzielać się ko chanem u ludkow i.
Dziwi mnie, że dotychczas nie decydujesz się puścić czegoś „na fo ru m ”, bo dopraw dy piszesz rzeczy bardzo ładn e i w swoim rodzaju posia dające cechy indyw idualne.
Ciekawi m nie P ą tn ik szalony, ale m am nadzieję, że pokażesz m i go za jakiś m iesiąc, gdy przy jad ę na urlop po ukończonym kursie. P y tałem na k u rsie o lo rn etk ę — okazało się, że kursiści golsi są ponad w szelką w yo braźnię, a m oją m iłą propozycję w zięli za żart i na ty m się skończyło. Osobiście reflektow ałbym n a lornetkę, ale także jestem „bied ny” na k u r sie, ta k że m usiałem prosić pomocy z domu.
Teraz z niecierpliw ością oczekiwać będę na urlop, da on mi sporo cza su do pogadania z Tobą i tym sam ym zaznajom ienia się z dalszym ciągiem Tw ojej pracy n a polu „pióra” .
Piszę strasznie n u d nie — w ybacz mi, bo dopraw dy trudno inaczej kleić myśli, gdy nad głową „w yje” kilku gości-kolegów i p y ta m nie się 0 coś co chw ila. T eraz ściskam Cię mocno — nie zapom nij o m nie i pisz.
Twój B ron ek Złożony na pół arkusz papieru listow ego w kolorze niebieskim , form atu 17X 13 cm, zapisane s. 1—4 atram entem czarnym. Data roczna ustalona na podstawie listu Broniew skiego z 25 IV 1922 (list 11), na który odpowiadał Kencbok.
1 Zob. list 11, przypis 5.
13
[Między 2 V a 17 V 1922] K ochany! W ybacz — list ten różnić się będzie od sw ych poprzedni ków — nie jestem dziś ani liryczny, ani rozlew ny. M yślałem, że to chw i lowe, ale nastró j ten zagospodarow ał się w e m nie à la longue, już od dw óch tygodni, w ciągu który ch nic m ądrego nie napisałem , a co gorsza, nie przeczytałem . Ciągle m artw ię się, w jaki sposób zdobyć pieniędzy, 1 w szystkie rach u b y m nie zawodzą. M iałem dostać posadę w Zw iązku Strzeleckim n a w yjazdy (100 tys. mk) *, ale jakoś dotychczas nie d ają mi odpowiedzi. Chodzę przeto na wyścigi, kokietując los szczęścia, k tó ry czę sto hanieb n ie m nie zdradza. O statnio przyszedł m i do głowy, m am w raże nie, genialny pom ysł: napisać scenariusz dla kina 2 i sprzedać go. Je st to robota głupia i niew dzięczna, ale o ile m i się uda, przyniesie sporo do chodu. W łaśnie idę nad W isłę (upał), będę się grzał na słońcu i kończył ten swój elaborat. G rają tera z w Polskim H a m leta ; żałuję, że nie m am 16 lat, że nie jestem uczniem 5 klasy i że nie mogę się zakochać w M aj- d ro w icz ó w n ie 3 — a może tylko w Ofelii. C zytam teraz N ietzsch eg o 4 i dziw ię się, ja k m ogłem dotychczas go nie znać — d aje on doskonały w y raz m oim poglądom religijnym , m etafizycznym itp. — zresztą nie znam go jeszcze w całości. Często teraz m iew am okresy jakiegoś bezwzględnego lenistw a: nie chce m i się w staw ać, kłaść się spać, w yjść z domu, wrócić