• Nie Znaleziono Wyników

Porucznik Letourdi miał jedną tylko słab o stkę: lubił się stroić.

Twierdził w praw dzie, że oficer pow inien dbać o zew nętrzny wygląd- p rzez sam szacunek należny m undurow i, — ale znajomi wiedzieli do ­ skonale, że Letourdi był elegantem , dbającym aż do przesady o nie­

poszlakow any szyk i elegancję.

Zresztą był to chłopak miły, pow szechnie łubiany, niezaw odny partner czy to do pąrtji wista, czy do bilardu.

T oteż niktby rye przypuszczał, aby kiedykolwiek w życiu Letourdi mógł stać p o d zarzutem dezercji, eskortow any przez żołnierzy, z rę- kami skutemi łańcuszkiem ,

A jednak ten sm utny wypadek zdarzył się rzeczywiście!

W racał właśnie z Dalhousie, urlop mu się kończył, a że wyko­

rzystał go aż dó ostatniej niemal minuty, zatem pędził konno, aby na ezas zdążyć na swój posterunek.

W Dalhousie było bardzo g o rąco ; wiedząc, co go czeka po pow rocie, ubrał nowiutki, elegancki uniform khaki, delikatnego oliw­

kow eg o koloru, biały kołnierzyk, błękitną, mieniącą się krawatkę i biały jak śnieg kask, tzw. solak.

Uważał sobie za punkt honoru wyglądać elegancko, naw et w czasie j a z d y .

Ezeczyw iście też wyglądał elegancko; a tak zajęty był swą toa­

letą, że przy odjeździe nie zabrał nawet portfelu, w kieszeni miał tylko trochę orobnych pieniędzy.

Służących swych wysłał n a p rz ó d ; mieli czekać na niego w Pa- thankote, z przygotow anym już zawczasu świeżym garniturem . Bo L e ­ tourdi myślał o wszystkiem — był dobrym organizatorem , jak się sam

cbwalił. . . ...

W odległości dw udziestu mil*) lunął deszcz, prawdziwy p o to p c fe .łej wody.

Letourdi popędził konia, żałując w duch u , że nie zabrał ze sob ą parasola. Tym czasem proch, leżący grubą warstwą na drodze, zamienił się w gęste błoto, które pluskało w esoło, obryzgując konia i sztylpy porucznika. Na dobitkę koń był znarow iony; Letourdi nie m ógł utrzy- nfać m okrych od deszczu cugli, tak, że na jakimś zakręcie drogi wy­

p adł z siodła.

Zerw ał się szybko, dopędził konia i ruszył w dalszą d ro g ę,, Ulewa usposobiła g o wcale niew esoło, zwłaszcza, że I m undur ucierpiał tro ­

*) angielskich (przyp. tłumacza).

RU D YARD K IPL1N 0,

chę„. przytem jedna ostroga mu gdzieś zginęła. Zato drugiej nie ża­ znajdą jakąś wymówkę na swoje usprawiedliwienie.

Buty zeschnięte, powykręcane, oblepione były b ło te m : ubranie konstablów , którzy ustawili się w pobliżu biednego porucznika.

W łaśnie postanow ił już, zniecierpliwiony, odejść, kiedy naczelnik stacji zbliżył się do niego oświadczając, że wyda mu bilet po Umritsar^

jeżeli s a h i b zechce się pofatygować dó biura.

Letourdi poszedł tedy za nim i zaraz na progu czterech kon-

•stabłów rzuciło się na niego, chwytając go za ręce i nogi. Tymczasem naczelnik stacji starał się narzucić mu na głow ę worek, używany do przesyłania listów.

Wywiązała się z tego pórządną bijatyka, a Letourdi nabił sobie olbrzym iego guza nąd okiem , padając na ziemię i uderzając głow ą o Stół. W końcu jednak ubezw ładniono go, a naczelnik stacji założył , snu kajdanki na ręce. N arzucono mu w orek na głowę, a Letourdi za­

czął wymyślać, nie przebierając zgoła w słowach.

— Słyszycie, jak wymyśla? — zauważył jeden z konśtablów. — T o napew no ten żołnierz angielski, którego szukamy.

Letourdi zwrócił się do naczelnika stacji, żądając w ostrych sło­

w ach wyjaśnienia, co to wszystko ma znaczyć?

Naczelnik stacji Objaśnił go, że jest on Johnem. Binkle z N. N.

pułku, wysokim na pięć stóp dzićwięć palców, włosy blond, oczy siwe, b e z znaków szczególnych, poszukiw anym od piętnastu dni za dezercję.

Letourdi próbow ał się tłumaczyć, mówił długo, obszernie, ale im dłużej gadał, tern mniej znajdow ał wiary.

Naczelnik stacji oświadczył krótko,, że jeszcze nigdy żaden oficer nie w yglądał tak podejrzanie, że wreszcie mą polecenie odstawienia g o p o d konwojem do Umritsar.

Letourdi, przem oczony, potłuczony, był w wściekłym hum orze.

W yrażenia, jakich użył, nie nadają się do pow tórzenia w druku, nawet w złagodzonej znacznie formie.

K onstąble wpakowali go przem ocą do przedziału trzeciej klasy.

W czasie podróży, trwającej dwadzieścia cztery godzin, Letourdi wy­

myślał ich bez przerw y, w yczerpując cały słownik znanych mu wyra­

żeń w narzeczu miejscowem.

Po przybyciu do Umritęąr wydano go, niby pakunek do rąk ka­

prala. i dw óch żołnierzy z N. N. p u ł k u .

Letourdi p róbow ał zaim ponow ać im sw oją postacią i wyglądem , co jednak trudne było dó uskutecznienia z uwagi na kajdanki na rękach, p o d b ieg ły krwią siniec nad okiem i towarzystwo czterech konśtablów .

A kapral wcąle nie był usposobiony do żartów ; zaledwie Letourdi*

zaczął mówić o ,,fatalnem, głupiem nieporozum ieniu’1, kapral kazał m u krótko „zam knąć g ę b ę 11 i iść spokojnie. N apróżno protestow ał, rzucał się, pow oływ ał się na swą rangę porucznika.

— Patrzajcie g o ! — zaryczał kapral — porucznik! Znam y my dobrze takich poruczników ! To praw dziw a hańba i zakała dla n a s i

O d p ro w ad zo n o go do kąntyny w śród ulew nego deszczu. Stamtąd z paradą miano go odstaw ić p o d eskortą do fortu G ovindhar. Letourdi

■wściekał się poprOstu : przem oczony, zziębnięty, głodny, do tego głow a . bolała go coraz bardziej. Postanow ił jeszcze raz próbow ać szczęścia:

konw ojującym żołnierzom opow iedział obszernie, szczegółow o całą sw ą p rzy g o d ę.

Kiedy nareszcie skończył, jeden z żołnierzy zauważył d o b ro d u sz n ie ;

— Miałem już z niejednym dezerterem i w łóczęgą do czynienia...

.Ale żad en jeszcze nie był taki m ocny w gębie, jak ten „oficer'1.

Nie gniewali się nawet na niego; ow szem , patrzyli nań z pewnym p odziw em . Zaim ponow ał im swoją wym ową i bogatym słownikiem Ordynarnych, żołnierskich przezwisk i wymyślam

Potraktowali go szklanką piwa, prosząc, by im Opowiedział szcze­

góło w o wszystkie swe przygody od chwili dezercji z pułku.

To go zirytowało najwięcej; nie m ógł strawić tegó, że ciągle jeszcze uważają go za Johna Binkle, dezertera.

N ajprosłszem i najm ądrzejszem byłoby niewątpliwie siedzieć cierp­

liwie i czekać aż do nadejścia którego z oficerów.

Ale Letourdi, rozdrażniony zerwał się i próbow ał uciekać.

A w iadom ą jest rzeczą, że energiczne kopnięcie ciężkim butem żołnierskim w okolicę krzyży nie należy do wielkich przyjem ności, Oraz, że m undur khaki, przem oczony zupełnie, targa się z łatwością, kiedy paru żołnierzy chwyci cię m ocno za kołnierz.

To też kiedy Letourdi się podźw ignął z ziemi, w oczach mu się ćm iło, a m undur na piersiach i na plecach miął cały potargany.

Pogodził się tedy z losem , właśnie w tej chwili, gdy z pociągu przy ch o d ząceg o z Lahory wysiądł jeden z m ajorów jego pułku.

O to jak brzm iał raport tegóż m ajora:

„Słysząc jakiś hałas i bijatykę w poczekalni drugiej klasy, w sze­

d ł e m tam i ujrzałem jakiegoś włóczęgę o wyglądzie w prost okropnym .

„Buty i sztylpy miał obchlapane błotem i piwem, na głowie

„coś, niby kupa. brudnego gnoju, opadająca w strzępach na pod ra-

„pane i pokaleczone brudne plecy.

„U brany był w brudną, rozdartą niemal ną całej długości ko­

s z u l ę . A,, że właśnie próbow ał ściągnąć ją przez głowę, zatem nie

„m ogłem odrazu dojrzeć jego twarzy. Słysząc obrzydliwe, ordynarne

„wyzwiska,, któremi hojnie szafował, sądziłem, że mam przed so b ą

„dezertera. G dy obrócił się w moją stronę, ujrząłem olbrzymi guz .„ponad jego okiem, dziwaczne smugi czerwono-zielóno-niebieąkie i,zdobiące mu całą twarz, oraz szereg fioletowych pasów na piecach.

„M im o wszystko poznałem , że był tó Letourdi.

„Ucieszył się niesłychan e, gdy mię zobaczył, wyrażając rów no­

c z e ś n i e n a d z ie j:, że o całej tej przygodzie nie pisnę ani słówkiem .

„Naturalnie, póki był w pułku — dodał m ajor — nie w spo m - ,miałem o tem nikom u".

Letourdi przez szereg tygodni obchodził swych przełożonych, żądając, aby Owego kaprala wraz z dwom a żołnierzami postaw iono p rze d sąd w ojenny za to, że ośmielili się aresztow ać „oficera i gentle­

m an a".

Oczywiście, żałowali oni bardzo tej przykrej pomyłki.

Ale cała hisłorja rozniosła się szeroko po całym pułku i okolicy.

LIST'? ZASTAWNE I OBLIGACJE