• Nie Znaleziono Wyników

Jaka zgryzota była u Marcinów

Masz u źró d ła czysta w o d ę , P om nij go nie k łó cić , Masz u m atk i swej o chłodę, Pom nij je j nie sm ucić.

Nim ułani popici dosiedli koni, już Florek wyprowadził konia ze stajni ojca, a i w chałupie posprzątał co było na do- rędziu a jem u się przydało, wziął i pogonił za ułanami. N ikt we wsi nie wiedział tego, tylko jeden arendarz wiedział o wszy- stkiem , ale przez złość, że mu Marcinowie nie wiele dali tar- gowrać na w7ódce, i jeszcze drugich mu odmawiali, nie powie­

dział zaraz Marcinom, gdzie się podział F lo rek , aż kiedy pod wieczór wrócili z pola a nie zastali F lo rk a, poczęli się skwa­

pliwie rozpytywać, ale nikt nic nie wiedział, aż tu kiedy stru­

dzeni i zmartwieni usiedli przed chatę i poczęli po swojemu dochodzić, gdzieby to się Florek pod noc podział, przychodzi rudy Mendel, arendarz i nuż w targ z Marcinami, że 011 tylko jeden w7ie gdzie F lo rek , ale nie powie aż mu nie odstąpią ten kaw ał kartofli za sadem , co od nich chciał kupić na wiosnę.

Przystała Marcinowa od razu, bo już jej dłużej nie wytrzymać bez F lo rk a, wtedy dopiero opowiedział Mendel, ja k to ułani zbuntowali F lo rk a i ja k on do nich przystał i pojechał z nimi a nie zapłacił nawet za w ódkę, co u niego napili. Nie było też tej nocy w chacie Marcinów ani snu ani spoczynku. Mar­

cinowa tylko szlochała, ślubowała różne ofiary, a w yglądała rychło nastanie dzień, by czemprędzej pojechać i odszukać Florka. Skoro tylko b rzask , ju ż się toczył wóz drogą kędy pojechał Florek, a na nim Marcin z Marcinowa bardzo zmar­

twieni. Lecz widać była to kara Boska za wielkie folgowanie Florkow i, po dwóch dniach szukania wrócili Marcinowie ledwo ży.wi ze zgryzoty i fatygi bez Florka i bez żadnej wieści o nim. Byli i w komendzie, ale tam o Florku nic nie wiedzieli,

bo on z namowy ułanów inaczej się przezwał, by go tak prędko nie znaleziono.

Smutno też było odtąd w zagrodzie Marcina. Marcinowa ni jad ła ni spała, ni jej się robota brała. Opuściła ręce i tylko Matkę Najśw iętszą i wszystkich Świętych w zyw ała, nie szczę­

dząc mszy i ofiar by jej tylko F lo rk a wrócili.

Skończyła się wojna, wracali żołnierze, ale wiele ich też brakło, co pokładli swe kości het, het, kilkaset mil od swoich.

0 Florku żaden wieści nie przyniósł. Jedni mówili że pewnie zginął, bo to była bardzo krw aw a wojna, inni zaś pocieszali matkę ja k m ogli, ale gdzie tam Marcinowa pocieszyć kiedy F lo rk a ja k nie widać tak nie widać. T a k minęło dwa lata, ba 1 trzeci już dobiegał końca ja k Florek porzucił zagrodę, kiedy to jednej niedzieli ludzie tej wsi wracający pod wieczór z po­

bliskiego m iasteczka, gdy doszli do figury Najświętszej Panny co stała za wsią przy drodze ujrzeli Marcinową klęczącą z opartą głową o figurę. Przystąpili bliżej, a że nie słyszeli pacierzy Marcinowej a że tak nieruchoma klęczała, zdjęci trw o g ą, poczęli pytać i wołać, a że nic im nie odpowiadała, wzięli ją za ramiona i z przerażeniem znaleźli omdlałą Marci- nowę. Wzięli j ą na ręce i tak niosą do w si, aż oto w pół drogi otworzyła Marcinowa oczy i zapytała słabym głosem,

„Gdzie mój Florek, kochany mój je d y n ak ? “■ Marcin nie dziwił się temu bardzo, że Marcinowa do domu nie przychodziła, gdyż często wychodziła pod fig u rę , długo się modliła i długo w yglą­

dała powrotu Florka. Gdy ujrzał Marcin nowe swe nieszczęście, posłał czemprędzej po doktora do m iasteczka, bo nikt we wsi pomocy jej dać nie m ógł, bo i cóż tam pomogą ziela i prze­

mawiania, gdzie dusza chora.

Kiedy doktor przyjechał ju ż Marcinowa nie żyła, a ten obejrzawszy zimne ciało, rzekł do Marcina i zawodzących ko­

biet, że w niej żółć pękła z wielkiego żalu i zgryzoty. Pogrze­

bano po trzech dniach ciało Marcinowej, odprowadziła j ą cała wieś do grobu pod kościółek, a płakały wszystkie niewiasty, boć to Marcinowa była dobra kobieta i nabożna a tak ją Bóg srodze karał. W racając z pogrzebu rozpowiadali sobie o niej wiele dobrego, i powtarzali, że nie należy dzieciom swoim wiele folgować bo za to Bóg rodziców karze.

Marcin pochylił się o jak ie dziesięć lat naprzód ku g ro ­ bowi, i siły go opuściły i życie mu w samotności nie miłe a Florka ja k nie ma tak nie ma. Gospodarstwo upadło, bo do­

brze to powiadają, że pańskie oko konia tuczy, to też kiedy nie stało Marcinowej a Marcin dla starości, smutku i zgryzoty nie mógł wszystkiego dopatrzeć, sługi kradli co mogli a na- kradłszy dosyć i służbę porzucali, boć trudno teraz o dobre sługi. Zebyć to przynajmniej wiedział że F lorek powróci, w ro­

bocie go wyręczy i gdy Bóg da, oczy starcowi zamknie i do grobu odprowadzi i pomodli się kiedy nad grobem?

Co się zaś z Florkiem działo, opowiemy wam w drugim numerku.

J a k robić zło to ?

93

(D okończenie.)

Kiedy już rok cały akuratnie minął, zdybał xiądz proboszcz pewnego dnia Szymona.

S z y m o n . Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

X i ą d z . Idźcie z Bogiem. Ale, ale Szymonie! zatrzy­

majcie s ię , bylibyśmy prawie zapomnieli.

S z y m o n . Zapomnieli? a cóż takiego?

X i ą d z . Tylko sobie dobrze przypomnijcie!

S z y m o n . J a sobie nic nie mogę przypomnieć.

X i ą d z . A cóż to za dzień będzie jutro?

S z y m o n . Ju tro je st czw artek, dwudziestego września.

X i ą d z . No, a cóż to mamy zrobić?

S z y m o n . Jegomość ma starego Dominika pochować, a ja mam jutro żyto siać.

X i ą d z . J a wcale o czem innem myślę. A wy mieli­

byście o tem zapomnieć?

S z y m o n . A coż takiego?

X i ą d z . Jutro macie się nauczyć złota robić.

S z y m o n . Doprawdy ja o tem zupełnie zapomniałem.

A dyć to prawda. To prawdziwie dziwno mi, żem o tem mógł zapomnieć.

X i ą d z . A ja k to być może? przecież wy nie jesteście taki zapominalski. Czy wam się coś w głowie pokręciło? czy macie jakie zmartwienie?

S z y m o n . O nie! mnie się bardzo dobrze powodzi. Mnie nic nie brakuje, niech Bogu będą dzięki. Ale o złocie, ja k mi się zdaje, od dawnego czasu ani nie pomyślałem.

X i ą d z . Ba! inne razy to tak nie było. Na początku przeszłego roku toście o niczem innem nie rozm yślali, tylko o złocie a przy tem wyglądaliście zawsze zmartwieni i posępni.

S z y m o n . Proszę Jegom ości, to wszystko przeszło i odmieniło się.

X i ą d z . Jakim sposobem się to stało?

S z y m o n . J a sobie muszę sam dopiero przypomnieć. Bo- dajcie, jakże się to stało? Anu już wiem. Oto jegom ość: Dla biedy i długów, w których tkw iłem , to mi ogromnie szło o nauczenie się złota robić i zostać bogatym.

X i ą d z . A teraz nie?

S z y m o n . Byłem zawsze w obawie, żebym go nie utra­

cił i w strachu, żeby mnie szatan nie skusił do gorzałki, albo do kłótni.

X i ą d z . A cóż dalej?

S z y m o n . O! często mnie też chętka napadała do złego.

Aleć jegomość zawsze tak mądrze gadał o wszystkiem i dawał mi rady i sposoby, a tak ciężkie pokusy szczęśliwie przezwy­

ciężyłem, a ztąd było mi coraz bardziej lżej na sercu.

X i ą d z . Ale ja k mogliście o złocie zapomnieć?

S z y m o n . Oto jegomość mnie tak wiele pięknych rzeczy nauczył, ztąd też użyłem tej nauki i ulepszałem sobie moje gospodarstwo i na tem wychodziłem coraz lepiej. Z moją J a ­ dwigą tak żyłem, że to było jedno ciało i jedna dusza. Żniwo miałem bardzo dobre, niech Bogu będą dzięki, tak dalece, że moje długi mogłem całkowicie zapłacić. Otóż jegomość żyłem szczęśliwie i dla tego wcale mi złoto na myśl nie przyszło, zupełnie o niem zapomniałem.

X i ą d z . Szymonie! mnie się w ydaje, że wy jakoś już na owo złoto nie cieszycie się, ja k przedtem ?

95

S z y m o n . O mój jegomość, ja się cieszę! Praw dać, że ono mi teraz nie jest tak koniecznie potrzebne — tak jest, ale...

X i ą d z . Cożeście chcieli powiedzieć?

S z y m o n . O to, coś ciężkiego padło mi na serce.

X i ą d z. N o , cóż takiego ?

S z y m o n . Oto mój jegom ość, ja ju ż często powiadałem jegomości, jakim sposobem oddałem się pijaństwu i ciągłej nie­

zgodzie z moją Jadw igą. To była mamona, którą w spadku dostałem, ta mnie zaślepiła, serce napełniła złością, a wszędzie mnie wystawiała ta k , żem m yślał: mam wszystkiego zanadto, tego nie mogę przebrać i przehulać a muszę wesoło żyć z innymi liultajami, ja k ja się to z nimi pić nauczyłem, a po­

tem pić musiałem, bijatyki, procesa. Ach mój Boże, ja k też to serce ludzkie zuchwałem zrobić się może, a potem o wszystkiem zwątpi — o! gdybym się znowu do takiego życia miał wrócić.

X i ą d z . To się nie może stać Szymonie, drogie złoto zachowa was od tego.

S z y m o n . Ach mój jegomość, ja właśnie myślę, żeby ono mogło mnie do dawnego życia pewno doprowadzić.

X i ą d z . Nie Szymonie, rozpatrzcie się tylko dobrze, ono na waszą zgubę nie może być przeznaczone. Gdzież je więc macie?

S z y m o n . Gdzie je m am ? przecież jegomość ma mnie dopiero nauczyć, ja k ono się robi.

X i ą d z . D obrze, zaraz zabierzemy się do tego.

S z y m o n . Doprawdy ?

X i ą d z . Nie Szymonie, wy je już umiecie robić, czyż nie domyślacie się? T ak Szymonie, w waszym domu, we wa- szem małżeństwie, we waszem sercu ju ż je st złoto i skarb.

W y się już nie upijecie,, wy się nie kłócicie, nie bijecie żony i długów nie macie. Jesteście um iarkowani, porządni, kontenci z waszego położenia, kontenci jesteście sami ze siebie. To jest złoto, to jest sk a rb , którego złodzieje nie ukradną i który mi Bóg polecił, abym wam go dał i był pomocą do nabycia go przez cały upłyniony rok, a niech Bogu będą dzięki, żeście się nauczyli robić złoto i skarby zbierać.

S z y m o n . No mój Boże! czy ja k też kiedy byłbym się tego domyślał. Ale niech Bogu będą dzięki! Ach mój jegomość!

Jegomość jest moim wybawicielem, że sobie jegomość tak ze mną ułożył, ja k widzę, było to bardzo potrzebne, bo nic na świecie nie byłoby mnie od moich nałogów odprowadziło. Niecli jegomości Bóg za to zapłaci, że mnie na drogę cnotliwą na­

prowadził.

X i ą d z . Czyż nie myślicie o tem, jakbyście się złota nauczyli robić?

S z y m o n . J a się o to mam kłopotać? W stydzić się po­

winienem tego, żem się już dawniej nie popraw ił, ani przez świętą naukę religii, ani przez spowiedź, ale przez mamonę złota dopiero dałem się od mojego złego nałogu odprowadzić.

Cieszę się, że z robienia złota nic nie będzie, byłoby ono p ra ­ wdziwą zapłatą za moje bezbożne życie.

X i ą d z . Szymonie! wyście wszystkie moje życzenia speł­

nili, ba! nawet prześcignęli. Teraz bądźcie dobrzy dla tego samego, że je st dobre i cnotliwe, dla samej cnoty.

S z y m o n . J a jegomości nie będę wielu słowami dzię­

kow ał, bo jegom ość, ja k widzę ma w sercu najlepszą za to zapłatę. Muszę wracać do mojej Jad w ig i, bo bez niej jestem niespokojny, muszę wrócić do mojej komory i ukorzyć się przed Bogiem, bo moje kolana zginają się ku ziem i, a serce moje wznosi się do nieba. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

(Szkółka Niedzielna.)

W r c >

ż-A żebym j a znalazł Takiego człowieka, Coby mi powiedział D olę, co mnie czeka!

— Jabym ci powiedział, Jabym ci wywrzóżył:

Takać dola czeka

Na ja k ą ś zasłużył! T. L.

Z d ru k a rn i odpow iedzialnego re d a k to ra i w ydaw cy: E . W in iarz a.

Tom XII.

1. marca

B o g a , d zieci, B oga trz e b a , K to chce syt być swego chleba.

W ychodzi we Lwowie co 10 d n i, to je s t 1. 11. i 21. każdego

m iesiąca

K o sztuje rocznie z p rz esy łk ą p ocztow ą 2 zir. w. a., półrocz­

nie 1 zlr. w. a.

S w iQ t y M a cie j.

Przejeżdżałem nie dawno przez wieś Makowice i chciałem koniecznie poznać jednego gospodarza Antoniego P atię, o któ­

rym mi znajomi xięża i panowie tyle dobrego naopowiadali, żeby tego i na wołowej skórze nie spisał. Bo jużci dobrego i pobożnego człowieka poznać, to pono le p ie j, niż worek ze złotem znaleźć — wszak pieniądze to marna mamona, a dusza pobożna to skarb niebieski, co zostanie na wieki wieków A m en!

Otóż zaprowadzili mię ludzie do domu tego gazdy pobożnego i mądrego. Wchodzę na dziedziniec, a tu czyściutko ni to w j a ­ kim dworze, płoty wszędzie dobre, brama z tarcic, a chałupa polepiona ni to piec w izbie bieluśki, a w sieni i izbie nie wi­

działem ani znaku śmiecia jakiego. Ale to jeszcze nic, bo oo to ja zastałem tam u niego? oto po ławeczkach po pod ściany w okoluśko siedzieli sobie ludzie młodzi i starsi, a Antoni stał koło stołu i czytał im na cały głos z kalendarza ciekawości, które spisali tam gdzieś aż w W arszawie jacyś piśmienni i xięża dla gospodarzy na wsi. J a wchodzę do izby przez próg, zdjąłem czapkę pięknie i mówię:

— Pochwalony Jezus Chrystus! Szczęść wam tu Boże moi dobrzy ludzie do takiej roboty!

A oni mię przywitali po katolicku i po polsku i przestali czytać. Wtedy ja mówię:

— Czytajcie sobie dalej, to i ja też posłucham co nieco, a może się dowiem co dobrego od was, boć to nie m a n a świe­

cie całym nikogo, aby wiedział wszystko a wszystko, jeno każdy wie swoje i opowiada to znowu drugim.

Rozpatrzyłem się po izbie a tu widzę półkę aż koło po­

wały, a tam leżało tyle książek ni to u jakiego xiędza — a to wszystko pokupił sobie Antoni pobożny za te grajcary, co mu zostały od podatku i od potrzeby, bo on mawiał sobie tak:

— Lepiej, że dusza wypije co dobrego z książki niż głu­

pia gęba z kieliszka! lepiej, że się za grajcar dorobisz nieba, niż piekła strasznego, lepiej kupić sobie ciekawą książeczkę i nią się zabawić, niż wydać grosz na gorzałkę i grzechu się nabawić.

Obejrzałem te książki jego i były tam : kantyczki polskie, był Dzwonek i Nowiny ze świata, były żywoty patronów pol­

skich, było pismo św., była jak aś książka, co pisze o dawnych królach polskich i to z obrazkami i były kalendarze różne i jeszcze inne książki starodawne. Potem siadłem sobie na sto­

łeczku. Antoni czytał z kalendarza jak i to ma być ten cały rok czy suchy czy mokry a potem powiada ta k :

— Ot te kalendarze to b a jarze ! cyganią jeno łudzi a mało kiedy zgadną p raw dę!

■— To prawda potrosze, mówię ja na to, ale to dowodzi ludziom, że oni mogą sobie gazdować w chałupie, na polu, po miastach, po wsiach, po dworach ale do nieba nic im na jeden włos, bo tam rządzi sam Bóg. Z góry daje Bóg ludziom we­

dle zasług. A jeżli ludzie są głuptakam i i obrażają Boga, to Bóg zamyka niebo dla nich i robi sam porządki na ziemi.

Skoro Bóg sam rządzi na wysokiem niebie, a ludzie nie znają tego nieba, to jużci oczywista, że nic zawsze tak się robi, ja k sobie ludzie po kalendarzach piszą.

Ale kalendarze są zawsze ciekaw e, boć tam macie wypi­

sane święta, potem dnie każdego świętego, potem przeróżne

99

ciekawości i rady i nauki. No! na ten przykład jakżebyśm y wiedzieli, kiedy wypada św. M acieja? Kiedy rok przestępny, a kiedy nie? K iedy przypadną inne św ięta, a tu ja k masz k a­

lendarz w domu, to pal prosto na półkę, bierz go do ręki, otwórz i szukaj po kartkach i wynajdziesz sobie bez myłki wszystko a wszystko, ja k potrzeba.

A jeden gazda pyta mię:

— No! a w jak i to dzień tego roku wypada św. Macieja!

J a wziąłem kalendarz od gazdy Antoniego i popatrzyłem do niego i mówię:

— Tego roku św. Macieja mamy w sam piątek przed za­

pustami i to 24. lutego — a potem dodałem znowu:

— Widzicie moi dobrzy ludzie! ja k to dobrze, że sobie kto sam potrafi wszystko po książkach wyszukać? a na to po­

trzeba jeno ciekawości, a nauczysz się bodaj w pół roku do­

sk o n ale— bo do nauki nie trza ani sierpa, ani cepów, ani młyna, ani wozu ani koni, ani gruntu, ani pieniędzy, jeno poturbować trochę głowę i oczy i uszy bodaj jedną niedzielę po nabożeń­

stwie, a wyuczysz się tak samo, ja k jedzenia łyżką z miski i picia wody z konewki.

A gazda Antoni poderwał moje gadanie tak :

— No! proszę jegomości! co to za jeden był ten św. Ma­

ciej? czy to on nasz k rajan ? czy taki sam , ja k nasi św. p a­

tronowie? boć i o tym świętym powinien każdy wiedzieć z Po­

laków, kiedy od tego dnia zaczyna w naszym polskim kraju zima upadać, a wiosna już już za drzwiami.

J a na to zagadanie odezwałem się do ludzi:

— Św. Maciej nie był naszym krajanem nigdy, a my P o­

lacy dla tego go tak czcimy, że go przypada na końcu lutego, już na końcu zimy i ni to na początku wiosny — od św. Ma­

cieja do św. Józefa trafią się przymrozki, czasem i mrozy, ale zima już złamana. Dobrze to gadają gazdowie polscy: mówią oni, że raz rozmawiał się marzec z lutym i powiada mu: „Daj ty mi takie mrozy, ja k ty robisz, a ja umrożę i drzewinę i ciele w krow ie!“ Toż to się nigdy nie stało t ak, aby marzec tak gadał do lutego, ale to dowodzi, że po św. Macieju zima zabiera? się od nas dalej na północ w lasy.

A Antoni gazda odzywa się tak na to:

— Bo to, upraszam jegom ości, my gazdowie polscy to sobie jeszcze inaczej gadamy o marcu i lu ty m ! my sobie g a­

damy, że marzec ukradł lutemu dwa dni za to, że luty ma wielkie mrozy a marzec nie ma takich, toż ztąd luty ma jeno 28 dni, a marzec ma zawszć 31 dni.

A ja gadam na to:

— To jest jeno taka staropolska przypowiastka, ale to z innej racyi ma luty 28 dni, a czasem i 29, a wtedy przy­

pada św. Macieja nie 24. jeno o jeden dzień później to jest 25. lutego. Ale ja wam opowiem naprzód o św. Macieju a po­

tem jeszcze co więcej, jeno słuchajcie. W y wiecie to przecie, że Pan Jezus wybrał dwunatu Apostołów, aby na każdą stronę świata poszło ich po trzech do nauczania ludzi. Ale jeden z nich przeniewierzył się strasznie samemu Panu Jezusow i, a to był Judasz zdrajca; on podsłuchiwał jeno nauki Pana Jezusa, a po­

tem przez łakomstwo i, zaślepienie sprzedał Go za marny grosz.

I on niewiara opętany, ja k zrobił taki śmiertelny grzech, to nie pomyślał sobie na lepsze, jeno jeszcze na gorsze. Boć to nie trza śmiertelnie nigdy przenigdy grzeszyć, nie trza jeden drugiego zdradzać i zaprzedawać na męki jak ie albo i na śmierć

— a jeźli kto już zrobi jak i wielki grzech raz jeden, to niech się upamięta ja k człowiek, niech się nawróci do Boga, złe na­

prawi i odpokutuje, to mu Bóg podaruje. T ak nas nauczył Pan Jezus! Toż głupi Judasz nie nawrócił się do Boga, jeno wziął powróz i powiesił się na gałęzi. Bo to już tak na tym świecie, że ja k się komu raz noga pośliżnie, a on nie uważa, to na ślizkiej drodze kark skręci! Otóż po śmierci tego niedobrego Judasza było jeno jedenastu Apostołów, a tu trza było konie­

cznie dwunastu, bo tak kazał Pan Jezus. Ale kto mi z was zgadnie, z jakiej to racyi jest u nas Polaków po ogrodach ta ­ kie drzewo, co ma jagody gorzkie nie do użycia i zowie się Judaszem ?

A jeden młody gazda powiada:

— Bo może go Judasz nasadził w swoim ogrodzie.

A drugi mu przerywa i mówi:

— Aha! nasadził, on się prędzej na niem powiesił.

101

— T ak jest akuratnie! mówię j a , to drzewo Judaszowe mamy po naszych polskich ogrodach na to, abyśmy miarkowali sobie dobrze, by żaden z nas nie zdradzał drugiego, ani go zaprzedawał na męki i nieszczęście, boby przyszedł za to na taką publikę, ja k Judasz i na takie potępienie u Boga i ludzi.

Otóż widzicie św. Piotr poradził tak Apostołom:

— Nie ma nas jeno jedenaście, a zatem wybierzmy sobie jeszcze jednego, by się nie sprzeciwić woli samego P ana J e ­

zusa. I było tam do wyboru takich dwóch pobożnych i wyuczo­

nych: jeden się zwał Maciej a drugi Józef. W tedy Piotr św. mówi:

— Zaczynajmy bracia od Boga — a gdy my grzeszni nie wiemy, ja k a tam dusza w nich siedzi, boć się nikt z nas nie spodział, że i w Judaszu była taka niedobra dusza, toż zdajmy się na Boga a On nam pokaże, który z tych dwu ma być Apostołem!

— No! i jak że im Pan Bóg pokazał na M acieja? zapytał mię Antoni gazda.

A ja na to tak:

— Oto św. Piotr i wszyscy złożyli ręce, podnieśli oczy

— Oto św. Piotr i wszyscy złożyli ręce, podnieśli oczy