• Nie Znaleziono Wyników

27 KAZIMIERZ: M yślisz zapewne o mojej

W dokumencie Ćwierć tuzina skeczów (Stron 33-56)

nowo założonej „Poradni Świadomej P ra w d y “ ?

KAROL: Oczywiście! Myślę, co skłoni­

ło poważnego i bezrobotnego doktora obojga praw i filozofii, człowieka o nie­

poszlakowanej przeszłości, z dobrej ro­

dziny, nie karanego dotychczas naw et wiele instytucji pożytecznych, lub mniej pożytecznych, jak np. Ochronę lokatorów, czy „Zakład czyszczenia m iasta“, — ale

28

mej P raw d y “, gdzie za drobną opłatą bę­

dzie każdy mógł usłyszeć obiektywną i niesfałszowaną praw dę o sobie, choćby mu to miało być przykre, czy niemiłe.

KAROL ; A czy jesteś ubezpieczony, od w ypadków i na życie?

KAZIMI-ERZ: Ńie przeszkadzaj! P y tam s ię : dlaczego człowiek nie ma się, za swo­

je pieniądze, dowiedzieć, praw dy, jeśli te­

go żąda?... Za pewne honorarium lekarz mówi prawdę pacjentowi — adw okat powie ci w przybliżeniu, ile lat krym inału otrzy ­ masz astrolog oznaczy ci datę śmierci, a komornik ustali term in sprzedaży two­

ich ruch o — i nieruchomości. Dlaczego więc tylko w życiu tow arzyskim i kon­

wencjonalnym okłam ujem y się wzajemnie i unikamy praw dy, jak kw esty ulicznej?...

KAROL: A czy wolno wiedzieć skąd wziąłeś środki na otw arcie tej poradni?

KAZIMIERZ: Fundusze uzyskałem ze sprzedaży swoich ubrań, letniego palta, aparatu radiowego, pościeli i pożyczki konsolidacyjnej.

KAROL: Złotych zębów ze szczęki oczywiście nie spieniężyłeś?

KAZIMIERZ: A wiesz, że zapom niałem ! KAROL: Więc kiedy nastąpi otw arcie tej poradni?

29 -KAZIMIER/'. Jeszcze dziś. Z a ra z ! P rz e ­ praszam cię, która godzina?...

KAROL (p a trzy na zegarek): P unktu­

alnie 6-ta!

KAZIMIERZĄ zryw a się): Ach, najw yż­

szy czas! Na 6-tą w yznaczyłem pierwsze w iz y ty !

KAROL: A oo będzie, jeśli nikt się nie

zgłosi? ,

KAZIMIERZ: Nie ma obaw y! (po chwili) Ale. ale... Myślę, że zaciekawią cię moje eksperym enty i dlatego- nie w ypraszam cię. Najlepiej będzie, jeśli skryjesz się (w skazuje) za tvm paraw anem w kącie, aby nie spłoszyć klientów, (poważnie) P roszę cię. ani m ru-m ru! (dzw onek ter­

kocze) Za paraw an (popycha Karola) Prędko, skryj się, a ja pójdę o tw o rzy ć!

(dzw onek) Uwaga, zaczynam y! (wybiega do przedpokoju).

SCENA II.

KAZIMIERZ — PANI Z TOW ARYSTW A KAZIMIERZ (wprowadzając panią z to­

w arzystw a): Proszę, p ro szę! Tak, tu jest

„P oradnia Świadomej P raw d y “, proszę szanownej pani.

PANI Z TOW ARZYSTW A: Ach, zasa- pałam się na schodach.

30

KAZIMIERZ: Zechce pani spocząć.

PANI Z TOW ARZYSTW A: (s W o R P ańska Poradnia, panie doktorze, będzie błogosławieństwem dla ludzi, którzy p ra ­ gną usłyszeć szczerą prawdę. Są ludzie, którzy tęsknią za nią przez całe życie i nie mogąc dojść do niej, duszą się i mę­

czą. Słyszałam o panu wiele i pragnę z ust pańskich* dowiedzieć się, co pan 0 .mnie sądzi. Jestem właścicielką kamie­

nicy i wdową (płacze).

KAZIMIERZ: Niech się pani usookoi!

(siada za

biurkiem)-PANI Z TOW ARZYSTW A: Opuszczo­

ną i niepocieszoną wdową. S tara się o mnie pewien a rty sta dram atyczno-kabare- towy, znacznie m łodszy ode mnie. Tw ier­

dzi jednak, że jestem jego słoneczkiem, że mam inkar nację bogini greckiej...

KAZIMIERZ: (poprawia ją ): Chciała pani powiedzieć karnację?-..

PANI Z TOW ARZYSTW A: Może być

— karnację!... Że w yglądam na lat 30 1 że promieniuję wdziękiem młodej, uro­

czej dzieweczki z pasteli W atteau (w y ­ mawia jak się pisze) _

KAZIMIERZ: (poprawia ją): P isze się W atteau, a czyta się, W ato. proszę pani!

31 PANI Z TOW ARZYSTW A: Niech bę- dzie W ato!.-. Czy mam mu wierzyć, pa­

nie doktorze?

KAZIMIERZ: (w staje i chrząka pauza): Nie, proszę pani! P roszę mu nie w ierzyć! Ten facet, to typow y łowca po­

sagow y i kłamca. Czy pani nie domyśla się, że idzie mu o kamienicę po niebosz­

czyku mężu!... (pauza) Jakże ten blagi er śmie mówić pani w oczy o wdzięku młodej dziew czyny z pasteli W atteau?-.. Pani, jest już we wieku, któ ry upraw nia co naj­

mniej do potrójnego głosowania do sena­

tu?... C zy pani nie widzi swoich po tynko­

w anych zm arszczek, utlenionej siwizny, w staw ionych zębów i figury kopca na W y ­ sokim Zamku?...

PANI Z TOW ARZYSTW A:

Co? co?... Jak pan powiedział?... P an śmie! P an do kobiety z tow arzystw a! (bi­

je reku w stół) To jest doktor, człowiek in­

teligentny i astrolog? P an nawet nie mógł­

by w-piecu palić u błogosławionej pam ię­

ci Szylera-Szkolnika! ( w szalonej pasji) Cham! No — proszę ja kogo! F igura jak kopiec na W ysokim Z am ku! (grozi para­

solka.) Ja pana n auczę! Powiem swemu narzeczonemu, jak się pan o nim w yraził, i w yciągniem y z tego konsekwencje,

(zbie-32

' ra się do w yjścia — p rzy drzwiach) Ba- ciarz jeden!

KAZIMIERZ: (biegnie za nią — per­

swadująca); Niechże się pani uspokoi...

Sam a pani chciała...

PANI Z TOW ARZYSTW A: (w/mw/g pod boki — z g o ryczą ): P raw d y mi się zachciało od blagiera i 'oszusta! Nie, to św iat się kończy! (grozi parasolką) P o ­ dam do w szystkich gazet, to osm aruią pana, że rodzona m atka go nie pozna!

B łazen! (W ychodzi i trzaska drzw iam i) P an jest cliirus, a nie chi ro m anta!

SCENAMI.

KAROL — KAZIMIERZ

KAROL: (w ychodzi zza parawanu):

Jak na początek, to nieźle!

KAZIMIERZ: Nie w yłaź zza parawanu, bo słyszę zbliżające się kroki- Ktoś idzie!

KAROL: Chwileczka! Z da’e sie. że ta pani nie w ręczyła ci żadnego honorarium?..

KAZIMIERZ: (zakłopotany): Jakoś nie wypadało żądać... ( d zw o n ek) Za p araw an ! J u ż cię nie ma! (podchodzi i otwiera drzw i) Proszę, p ro szę!

33 SCENA IV.

POETA — KAZIMIERZ

PO ETA : O ile się nie mylę, znajduję się w „Poradni Świadomej P ra w d y “ ?

KAZIMIERZ: Tak jest! Zechce pan

spocząć-PO ETA (siada): D ziękuję! P rzy sze­

dłem do pana w bardzo drażliwej spraw ie;

w spraw ie — że tak rzeknę — ducha.

Wiem, że pan sam drukował! i drukuje wiersze, więc chciałem od pana dowiedzieć się szczerej praw dy. Należę do grupy mło­

dych poetów pod zawołaniem „ W a g ary “, gdzie zaliczają mnie do najw ybitniejszych urbanis tów-mi styków.

KAZIMIERZ: Jak proszę?

PO ETA : Może być, do: m istycznych urbanistów, jeśli pan woli. < patos teatral­

n y ) Świat moich pojęć obraca się w wizu­

alnej podświadomości i irracjonalnego na­

stawienia, sublimowanego patosu i zróż­

niczkowanej jaźni...

KAZIMIERZ: (nie rozumiejąc — chrzą- ka): Hm! Czym mogę panu służyć?

POETA (i, w .): Otóż pragnę zapytać o zdanie i prosić o ocenę moich prac, któ­

re wnoszą nowe horyzonty w horyzontal­

ne zagadnienia społecznej stru k tu ry stre- ficznej z uwzględnieniem inkam acyjnej

34

metafizyki sylologicznej. nie w yłączającej onomatopei makohonizrnu intelektualnego..

KAZIMIERZ: (oszołom iony, przeciera sobie szybko czoło): Czekaj pan, czekaj pan! Nie nie rozumiem!-., (po chwili) Czy d łukował pan gdzieś swoje utw ory?

POETA (krygując sie po kom ediancku):

Dotychczas jeszcze nie. Konkurencyjne grupy poetyckie zabierają nam w szystkie wolne szpalty dzienników i tygodników nie dopuszczając naszej grupy do głosu- P r a ­ gnąłbym więc z ust pana dowiedzieć się, co pan sądzi o moim talencie. Mam tu ze sobą dwa dram aty orgia styczne i kilka­

set w ierszy irracjonalno-urbanistycznych, . nie Ucząc kilkunastu innych skryptów.

( rozwija stertą papierów) Czy nie zech­

ciałby pan posłuchać? Kolację wziąłem ze sobą, więc nic nam nie przeszkodzi w zagłębieniu się w tajniki — że tak powiem

— piękna spektralnego pod kątem urbani­

stycznej...

KAZIMIERZ: (przerywając).: Nie, p a­

nie! Nie mam czasu. Jedno tylko co mogę zrobić, to w ysłuchać najkrótszego pań­

skiego w iersza, na podstawie którego w y­

robię sobie zdanie o pańskim talencie.

Proszę w ybrać wiersz, k tó ry ocenia pan z a najlepszy.

35

KAZIMIERZ (zdecydow anie): Nie, pa­

nie! Daj pan spokój wierszom- To nie są

36

nie jestem w stanie panu odpowiedzieć:

żyje pan dlatego jeszcze, bo nie zaniósł pan osobiście tego w iersza do żadnej z szanujących się redakcyj, gdyż tam

„zakatrupiliby" p ana na miejscu!...

POETA (w ściekły): Skończyłeś pan?...

Otóż przyjm pan do wiadomości, że je­

stem podporucznikiem rezerw y i że tej Obelgi nie mogę panu puścić płazem! (rzu­

ca bilet) Oto mój bilet w izytowy! (zbiera szyb&o s&rypfy f Mzfe w y/dcW Krwią tylko zm ywa się podobne zniewagi! Ju­

tro będą moi sekundanci u pana. Żegnam!

( w ychodzi trzask drzwiam i).

SCENA V.

KAROL — KAZIMIERZ — PETRONELA KAROL (śpiewa za parawanem): Hej kto Polak na b a g n ety ! (dzwonek).

KAZIMIERZ (do Karola za parawanem ):

Cicho, na miły B ó g ! Czego się drzesz?

Znowu kogoś diabli niosą! Siedź cicho!

Błagam cię! (dzw onek — otwiera drzw i i odpowiada kom uś w przedpokoju): T ak!

P ro sz ę ! Tak je s t! „P oradnia Świadomej P raw d y “.

PETRONELA (w chodzi): A tom si za­

sapała — hu! F ajna „poradnia“ aż na

37

KAZIMIERZ: Zechce pani przedstaw ić mi swo’a sprawę. powinnam się szykownie ubierać, pudro­

wać, ondulować i w ogóle kukuryczyć- (wachluje sie chustką) Powodzi mi się.

38 te irchowe rękawice na rękach wielkoluda

— nie! Pani w ygląda jak strach na wró­

39 jeszcze d a w a j! M agister m agistracki się zn alazł! A w zęby nie łaska?...

KAZIMIERZ ( cofajac się — uspokaja­

jąco): Ależ proszę pani...

PETRONELA (do publiczności): Ludzie kochane, słyszeliście? Na czw arte piętro gnałam na stare lata. A niedoczekanie!

Czekaj, ty, ja ej jeszcze przystaw ię stoł­

ka za obrazę honoru, że spuchniesz w k ry ­ minale! Choćbym miała do W arszaw y po­

jechać to i a tej obrazy nie podaruję!

KAZIMIERZ (błagalnie): P roszę się uspokoić, (ostro) bo inaczej będę zm uszo­

ny...

PETRONELA: Ide, już ide! Słyszeliście coś podobnego! (spluwa) Tfu! M agik sie znalazł (w ygraźo pffścW -A by cię, psia krew, na precel pokręciło za krzyw dę po- rządnej kobiety! O y y c W z f ^ frzos&n- jac drzw iam i >.

SCENA VI.

KAROL — KAZIMIERZ

KAROL (w ychodzi zza parawanu): Bu­

zia jak -karabin m aszynow y — owszem!

(poważnie) Słuchaj Kaziu, teraz ja mam g ło s!

KAZIMIERZ (wahająeo): Ależ, zoba­

czysz jeszcze...

40

KAROL (stanow czo): Ani słowa! Te­

raz ty pójdziesz za paraw an, a ja będę klientów przyjm ow ał. Pokażę ci. jak to się robi, idioto! (dzw onek) Za p araw an ! (popycha go za parawan) Ani mru-m ru!

U w ag a! (podchodzi do drzw i — do Kazia) Siedź kołkiem, mówię ci po dobremu (otwiera d rzw i) Proszę, proszę bardzo!

SCENA VII.

STARUSZEK - KAROL

STARUSZEK (w pretensjach — trzę­

sący sie, sta rczy głos): Czy, za pozwole- leniem. dobrze trafiłem ?

KAROL: Do usług! (przedstawia sie) Mam zaszczyt się przedstawić, kierownik psychotechniczny ,i fotokotnórkow o-ana- lityczny _ „Poradni Świadomej P raw d y “.

(podstawia mu fotel) R aczy pan spocząć, choć w ydaje mi się. że szanow ny pan nie jest wcale zm ęczony n aszym czw artym piętrem.

STARUSZEK (podbechtany — śmiech).

O, o, o!

KAROL: Jestem do usług szanownego p a n a !

STARUSZEK: Spraw a ma się tak... Za­

kochałem się w bardzo uroczym dziecku 18-letnim. Blondyneczka. urocza (mlaska

41

ustami) mla-mla!...Ojciec jej był genera­

łem carskim , m atka hrabiną kurlandzką...

lem angielskiego południowca (obraca mu głowę i p rzy trzy m u je pod brodą) i z bły­

skiem oczu rasowego. 100 procentowego m ężczyzny, ma jakieś w ątp liw ści?. . . (śm iech) C zy myśli pan, że rasow ą kobie­

tę odstręczy ta pańska pikantna siwizna, lub dystynkcja ruchów właściw a tylko do­

świadczonym panom z arystokracji?...

(podnosi go z fotela i obraca na w szystkie

STARUSZEK (uradow any): Och, dzię­

kuję p a n u ! Nigdy panu tego nie zapomnę.

42

że utrwali! mnie pan w przekonaniu, które nigdy zresztą mnie nie opuszczało ! (zbiera sie do w yjścia)t Spieszę się do mojej uro­

cze,] dziewczynki, bo za godzinę mam się z nią spotkać i kupić jej futro, które w y­

braliśm y razem. Czy wolno wiedzieć jakie honorarium ?

KAROL: 50 złotych, szanow ny panie!

STARUSZEK: Ż przyjem no ścią! (wre-, cza pieniądze). P roszę i dziękuję jeszcze raz! Nie omieszkam pańskiej poradni po­

lecić w -najszerszych kołach moich znajo­

mych i przyjaciół...

• KAROL: Bardzo dziękuję i polecam s ię ! STARUSZEK: U szanow anie! Spieszę się, spieszę do mojej dziewczynki (nuci) T rala — la!

KAROL (odprowadza go do drzw i):

Sługa uniżony. Cześć!

STARUSZEK: Do miłego widzenia ł Adieu!

(wychodzi)-SCENA VIII.

KAROL — KAZIMIERZ)

KAROL (do Kazim ierza): W yłaź faitła- po zza paraw anu! S łyszałeś? W idziałeś?..

KAZIMIERZ: (w ychodzi zza parawanu, sm u tn y i zniechęcony): Słyszałem i wi­

działem !

43 KAROL (wesoło). Tu masz pierw sze za­

robione 50 złotych! (po chwili) C zy na­

prawdę sądziłeś, że w yśw iadczysz lu­

dziom przysługę, mówiąc im szczerą i bru­

talną praw dę w oczy? (śmiech) Nie, mój k o chany! Jesteś w grubym błędzie! (sta ­ nowczo) Od tej chwili pozwolisz, że ja obejmę kierownictwo twej idiotycznej P o ­ radni Świadomej Praw dy... (dzw onek — do Kazia, popychając go w stronę parawa­

nu). Za paraw an! Teraz ja mam głos!

KAZIO (opierając sie): Ależ...

KAROL (pchnąw szy go za parawan):

Już cię nie ma! (podbiega do drzw i i otwie ra je szeroko). Proszę, kto następny?

WYDAWNICTWO „ O D R O D Z E N I E "

(T. N alep a i S -ka)

K a t o w i c e s k r y t k a p o c z t o w a 2 6 .

p o l e c a : N o w o ś ć

F r. B arańskiego

GRY I ZABAWY

P O K O J O W E I T O W A R Z Y S K I E

P odręcznik ten n iezb ęd ny dla każdej św ietlicy, k ażd ego tow arzystw a, a n a w et dla każdego domu, obejmuje ok oło 250 str, druku i opisuje szczeg ó ło w o o k oło 300 gier i zab aw dla k ażd ego w iek u , od n iem ow lę­

ceg o aż do starości. C ena 250.—

Nr 26 — M. B ałucki. Dom o tw a rty , kom edia w 3 a k t. (12 m. 8 k.) —

N r 239 — M. W itkow ska: Przebaczenie, u tw ó r sc. w 1 odsł. d la świetlic

BIBLIOTECZKĘ TEATRALNĄ DLA DZIECI I MŁODZIEŻY N o w o ś c i :

i

» m k m

B ib lio te k a Ś ląsk a w Katowicach Id: 0030000707302

lu

I 67743

b ^ '§ w 'i 4-M.

Kg

W dokumencie Ćwierć tuzina skeczów (Stron 33-56)

Powiązane dokumenty