• Nie Znaleziono Wyników

oetyka teoretyczna czy też strukturalistyczna, święcąca swoje najwięk-sze triumfy w czasach heroicznych literaturoznawstwa ścigającego literackość jako swój obiekt pożądania, dziś jest tylko jedną z wielu teorii obcowania z tekstem, choć trzeba przyznać, należy ciągle do trivium stanowiącego wyposażenie badacza literatury. Ale królowa śniąca niegdyś sen o władzy absolutnej pogodziła się ze stanem bezkrólewia, stanem, który dawni jej adoratorzy, gwoli pocieszenia, chętnie określają mianem bezhoło-wia. Czy niepowodowani frustracją bardziej aniżeli urokami jej dawnego autorytetu? Zacznę od tego, że wszelka teoria jest wyrazem bezradności: jest bowiem sposobem radzenia sobie z nadmiarem znaczącego. Dziś teoria, któ-ra zajmuje się tekstem litektó-rackim jako tekstem kultury, teoria, na której grun-cie instaluje się chętnie nowa humanistyka, wyciąga konsekwencje z tego stanu rzeczy, co znaczy, że w oczach swoich krytyków staje się theorreią,

* W swoim tekście wykorzystuję wątki mojego wystąpienia w panelu Między dyscyplino-wym profesjonalizmem a nową humanistyką: casus współczesnej teorii na VI Światodyscyplino-wym Kongresie Polonistów (Katowice, czerwiec 2016). Jego pierwsza część ukazała się w „Poznań-skich Studiach Polonistycznych” (zob. Zaleski 2017), natomiast druga w książce Projekt na daleką metę. Prace ofiarowane Ryszardowi Nyczowi (zob. Zaleski 2016).

P

łuje bowiem – ich zdaniem – być teorią wszystkiego1. Ten zarzut wydaje się akurat wyjątkowo nietrafny. Dzisiaj Teoria porzuca uzurpatorskie roszczenia do bycia metajęzykiem i do bycia teorią w klasycznym rozumieniu. Nie tylko roszczenia do bycia metajęzykiem wobec interpretacji, ale także metajęzy-kiem wobec partykularnych dyscyplin, które afiliuje na swoim gruncie jako operacyjnie pomocne. Sama bowiem raczej określa się jako obszar poszuki-wań, aniżeli jako rezerwuar wiedzy, z którego wybieramy gotowe języki opi-su, by je zastosować w praktyce. Więcej: utrzymuje, że jest tylko inną nazwą dla praktyki: jeśli teoria, zgodnie ze swoją etymologią, jest „widzeniem” czy też „oglądem”2, to trudno abstrahować od tego, że zawsze widzimy coś z

1 Posługuję się tu rozumieniem teorii zaproponowanym przez Terry’ego Eagletona i Jona-thana Cullera, skądinąd bardzo bliskim kulturowej teorii literatury. Mianem teorii, zdaniem Cullera, oznaczamy te dyskursy, które „dokonują reorientacji w innych dziedzinach aniżeli te, do których z pozoru należą” (Culler 1998, 11). Można o nich powiedzieć, że w sposób typowy dla post-teoretycznych badań kulturowych tworzą „różnorodne enklawy wiedzy układajace się w niejasną konstelację” (Nycz 2012, 30), czynią praktyki poszczegolnych dyscyplin i indywidualną perspektywę badawczą częścią szerszej całosci, także tej politycznej i ekono-micznej. Nie respektują „specyfiki” przedmiotu badań i wyjątkowości/autonomii/specyfiki perspektywy badawczej. Jest to więc myślenie, które wdziera się na tereny z pozoru zgoła jemu nieprzynależne, obarczone więc grzechem synkretyzmu, rozpasanej interdyscyplinar-ności i spekulatywinterdyscyplinar-ności. Jak powiada Culler, jest to stanowisko najzupełniej uprawnione i zrozumiałe, jako że zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Ale też Culler zwraca uwagę, że teoria jest właśnie myśleniem, które ma to do siebie, a nawet na tym polega, że podaje zdrowy roz-sądek w wątpliwość. Coś podobnego powtarza Derrida (zarazem formułując to bardziej radykalnie) w wygłoszonym w Uniwersytecie Stanforda w roku 2000 wykładzie The Future of the Profession; or The University Without Condition, apologii humanistyki jako „samopre-zentacji bezwarunkowości”, to znaczy humanistyki z jej „prawem do mówienia wszystkiego”

(Trifonas, Peters 2005).

2 Etymologia słowa teoria odsyła do „widzenia na wskroś” (Bal 2012, 214). Ponadto coś widzimy zawsze już jako „coś”. Jak powiada poeta: „coś nie może obyć się bez czegoś” (Scu-tenaire 2016, 118). Mieke Bal zwraca ponadto uwagę na to, że i refleksja nad relacjami mię-dzy przedmiotem oglądu a aparatem naszej wiemię-dzy dokonuje się za pośrednictwem pamięci, a pamięć ta ma charakter kulturowy. To kultura decyduje o tym, co godne pamiętania. Teo-retyczne mise-en-scene jest reżyserowane przez pamięć. Podobnie pisze o tym Ryszard Nycz, który podkreśla, że we wszelkich ujęciach teoretycznych mamy do czynienia z dyskursami wiedzy zawsze praktykowanej: nie tyle dokonują opisów przedmiotów, ile je konstytuują (por. Nycz 2012).

kiejś perspektywy (nie ma żadnego nadrzędnego „zewnątrz”), zawsze więc dokonujemy jakiegoś jej wyboru, czyli jakoś praktykujemy teoretyzowanie.

Ogląd, ostre widzenie, zamienia się dziś raczej w „zaświadczanie” (też skądi-nąd mieszczące się we wspomnianej etymologii). Takie rozumienie pozostaje dziś bliskie przekonaniu, że teoria jest raczej czymś, co posiada charakter lokalny i dający się zastosować do ograniczonego pola zjawisk, aniżeli cha-rakter uniwersalny (por. Baugh 2005, 276).

Purystów straszy dziś przedrostek „post-”, ale warto im przypomnieć, że stare marzenie o stworzeniu teorii „wszystkiego” ugruntowane zostało w paradygmacie nauk ścisłych, jak również i to, że dzisiejsza post-Teoria, która dla nich jest tylko rozpasaną brikolerką, w dobie ułomnej specjali-zacji wiedzy (szczególnie ułomnej na gruncie wiedzy humanistycznej) rehabilituje szacowne przekonanie o dobrodziejstwach encyklopedyczne-go wykształcenia: „»Ein philologe kann alles brauchen (filoloencyklopedyczne-gowi przyda się wszystko)« – było ulubionym powiedzeniem mego profesora” – wspomina w jednym z petersburskich wykładów wyborny znawca antyku i komparatysta, Tadeusz Zieliński (Zieliński 1970, 58). Dziś, kiedy bada-cze literatury pogodzili się z tym, że literackość nie jest ani prymarną, ani jedyną kategorią definiującą przedmiot ich zainteresowań i w polu ich uwagi musi znaleźć się całe uniwersum dyskursu kultury, encyklopedycz-ność, latami znajdująca się na inkryminowanym i uznawana za anachro-niczną – w nowej sytuacji badań nie tyle inter-, co transdyscyplinarnych – zyskuje nową konotację. Staje się wymogiem budowania użytecznego kontekstu, tworzenia konstelacji heterogenicznych porządków znaczeń, które są potencjalnie w tekście obecne, konstelacji nierzadko nieoczywi-stych i niespodziewanych. Ten sposób postępowania z tekstem literackim wiele zawdzięcza sposobowi budowania kontekstu wyjaśniającego zapro-ponowanego przez Waltera Benjamina, ale przecież podobne podejście zostało zaaprobowane w koncepcji Dominique Maingueaneau, lingwisty silnie osadzonego w tradycji strukturalistycznej. Benjamin nie sytuuje przedmiotu badanego w czyniącym go swoim zakładnikiem porządku systemowym, ale „buduje obraz dialektycznej relacji między filozofią (od-powiednio: Teorią – M.Z.) a humanistycznymi naukami szczegółowymi”, porządek, w którym

filozofię uprawia się w medium badania historycznego. (…) Metodologia ta opie-ra się na triadzie kategorii obejmującej zjawiska, pojęcia i idee. Zadanie jest dwoi-ste: idzie w nim o „ocalenie zjawisk” i „prezentację idei”. Jest to jednak rzeczywi-ście jedno zadanie, ponieważ oba akty dokonują się równocześnie. Zadanie to realizuje się dzięki pojęciom. Posługując się pojęciami, filozof powinien mianowi-cie dokonać analizy, fragmentacji i przegrupowania materiału zjawiskowego, celem tego działania nie jest wszakże podciągnięcie zjawisk pod ogólne pojęcia, lecz ułożenie elementów rozbitych zjawisk w rozmaite „konstelacje”. Idea to kształt wyłaniający się z takiego układu. Zgodnie z formułą Benjamina idee mają się do elementów zjawisk tak jak konstelacje do poszczególnych gwiazd. Budowa konste-lacji pozwala zatem zaprezentować idee, lecz także dokonać myślowego ocalenia zjawisk, pozwala wydobyć je w ich prawdzie ze strumienia wydarzeń, chroniąc zarazem przed wtłoczeniem w konceptualne szufladki (Lipszyc 2012, VII).

Z kolei Maingueneau zwraca uwagę na performatywną siłę nie tylko tekstu, ale i kontekstu, wszelako – co należy dodać – kontekstu uobecnionego w tekście.

Jak o tym pisali zajmujący się performatywnością aktu literackiego, literatura jest tym, co wydarza się i co dzieje się w tekście: nie odnosi się do żadnego uprzedniego stanu rzeczy. Wypowiedź literacka jest wypowiedzią, której przedmiotem jest akt, dzięki któremu dochodzi ona do skutku, stając się ja-kąś rzeczywistością. Dodajmy, rzeczywistością nową i konkurencyjną wobec już istniejącej, a jej fikcyjny charakter wcale nie uszczupla jej znaczenia, sko-ro jest czymś, co potęguje nasze doznanie rzeczywistości. Francuski badacz czyni literaturę częścią dyskursu kultury, a więc częścią wielkiej rozmowy, w której tematem są kwestie pozostające w związku z historią, religią, polity-ką, prawem czy obyczajowością społeczeństwa, przy czym – co podkreśla autorka instruktywnego wstępu do polskiego tłumaczenia jego książki –

„ukazuje wzajemne przenikanie i faktyczną nierozdzielność okoliczności aktu wypowiadania »odciśniętych« w tym, co wypowiedziane i kontekstu działającego w tekście, nie zaś pozostającego w jego otoczeniu” (Konicka 2015, 14). Najistotniejszym elementem tekstu literackiego, zdaniem Maingu-eneau, pozostaje fundamentalna paratopiczność zarówno biografii jego auto-ra, jak i samego tekstu dzieła, czyli problematyczność umiejscowienia, stale negocjowanego, rekonstruowanego i sprowadzającego się do niemożności pełnej przynależności do czegokolwiek. Autor w tekście, a i sam tekst,

„in-scenizują” swoje umiejscowienie, aranżują wypowiedź implikującą jakieś „ja”, i „ty”, jakieś „tu” i „teraz”, demonstrują swoją „scenografię”, która „czyni tekst możliwym”, ale wypowiedź literacka ma to do siebie, że zrywa więź z bezpo-średnimi okolicznościami swego powstania, pozostając zarazem warunkiem i efektem literackiego dyskursu. Inscenizacja jest więc siłą sprawczą i sposo-bem istnienia dzieła, czymś rozstrzygającym o jego autonomii i wyjątkowo-ści, a zarazem sytuuje dzieło w odmętach społecznego i historycznego. Tekst w odbiorze czytelnika – czy to profesjonalisty, czy to czytelnika „naiwnego”, nieustannie dryfuje w dyskursywnych światach i archiwach kultury.

Stanowisko, jakie zajmuje Maingueneau, poświadcza prawdziwość rozpo-znania, zgodnie z którym nawet poetyka strukturalistyczna, a więc poetyka w najdoskonalszy (bo najczystszy) sposób respektująca autonomię przedmio-tu badań i metody badawczej, poetyka zalecająca się ścisłością swoich usta-leń, nigdy – nawet w swoich najświetniejszych realizacjach – nie respektowa-ła dogmatycznie swoich założeń. Piotr Sobolczyk przyświadcza powszech-nemu w naszej dyscyplinie przekonaniu, iż interpretacja Ballady od rymu zaproponowana przez Janusza Sławińskiego stała się „niedoścignionym wzo-rem strukturalistycznego postępowania z tekstem literackim, błyskotliwym pokazem sprawności tego języka” (Sobolczyk 2011, 245). Zarazem jednak dowodnie pokazuje, jak prawodawca polskiej poetyki strukturalistycznej w swoich „mikrodyskursach teoretycznych” i poczynaniach interpretacyj-nych robi koncesje na rzecz badań genologiczinterpretacyj-nych idiograficznie osadzointerpretacyj-nych w diachronii historycznoliterackiej, na rzecz sztuki interpretacji i hermeneu-tyki, nie pozostaje obojętny wobec dialogiczności Bachtina antycypującej koncepcję heterologiczności i intertekstualności dyskursu literackiego, sięga po ujęcie socjokrytyczne, a nawet psychokrytyczne (kategoria „doświadczenia”), słowem, „ironizuje teoretyczny hardcore” (Sobolczyk 2011, 259) i wskazuje na konieczność ujęć komplementarnych w stosunku do metodologicznie rygorystycznych, dzięki czemu można go nazwać (za Włodzimierzem Bolec-kim) – „Pierwszym Polskim Poststrukturalistą” (Sobolczyk 2011, 259). Czyż trzeba dodawać, że odwołujące się do queer theory analizy utworów Biało-szewskiego Piotra Sobolczyka czy Joanny Niżyńskiej pozwalają na wydobycie nowych, do tej pory pomijanych bądź niezauważonych sensów tekstów auto-ra Ballady od rymu?

Warto również zwrócić uwagę na inny aspekt, w którym samolegitymizu-jąca się i wszystkożerna rzekomo Teoria ma wielką przewagę nad wąskimi ujęciami, które kultywują troskę o rygor metodologiczny i na tej podstawie pretendują do naukowości. W odróżnieniu od wąskich ujęć, które po okresie swojej świetności tracą operacyjną żywotność i stają się tylko „historyczny-mi”, heterogeniczna Teoria posiada proteuszową zdolność odnawiania się. Po lekcji dekonstrukcji dzisiejsza post-teoria zakłada konieczność oporu wobec samej siebie3, nieustannie się kwestionuje, ba, niejako unieważnia, wyklucza-jąc możliwość znalezienia odpowiedzi ostatecznych, co pochopnie określa się mianem „śmierci teorii”, albo jej życiem po życiu na podobieństwo zombie4. My zostańmy tutaj przy bardziej przyjaznej kwalifikacji: przy jej zdolności samokwestionowania się jako dyspozycji zapewniającej żywotność.

I wreszcie ostatni – może nieco przewrotny, ale jak sądzę, nie od rzeczy – argument na rzecz Teorii opuszczającej rewiry poetyki: nigdy nie kwe-stionowała ona użyteczności poetologii, która przecież także była oskar-żana o zamykanie się w kościele wyniosłego hermetyzmu i o bezużytecz-ność dla zwykłych czytelników a zarazem miłośników literatury. Dziś, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, oskarżana jest o to Teoria (por. Jay 2014). Ale można by rzec, że „ciemność” Teorii stanowi jedynie translację

„ciemności” tekstu literackiego i jest zabiegiem retorycznym służącym nie tyle rozbrajaniu, co kultywowaniu jego niewyczerpywalnego sensu, a mó-wiąc językiem przywołanego tu już Dominique’a Maingueneau, sytuowa-niem się w polu nieświadomego jako „dyskursu konstytuującego” dzieło, dyskontowaniem jego „fundamentalnej paratopiczności”. Tekst ma to do siebie, że jest strażnikiem swojej paratopiczności i każdy wielki twórca o nią zabiega. Stephen Greenblatt tak pisze o taktyce stosowanej przez Szekspira w tym względzie:

3 W projekcie Paula de Mana z jego książki Resistance to Theory lektura oznacza ten ro-dzaj postępowania z tekstem, w którym ujawnia się to, co pozostaje w sprzeczności z założo-nym przez literaturoznawczą teorię procederem lektury, bądź co mu się opiera. Ten wymóg pozostaje dziś na gruncie badań kulturowych wpisany w myślenie teoretyczne jako takie (de Man 1986).

4 Te ujęcia prezentuje i polemizuje z nimi John Mowitt w artykule Offering Theory (Mo-witt 2006).

Okazało się, że autor jest w stanie niepomiernie pogłębić efekt sztuki i wywołać w widzach osobliwie intensywną reakcję, jeśli usunie kluczowy element wyjaśnia-jący, tym samym zaciemniając motywację, rationale, regułę etyczną tłumacząca rozwój akcji. Nie chodziło tu o zwyklą fabularną zagadkę – tę można było i nale-żało rozwiązać – ale o coś, co nazwiemy zasadą planowej nieprzejrzystości, której realizacja, jak odkrył Szekspir, wyzwalała ogromną energię, uprzednio tłumioną przez znajome, uspokajające wyjaśnienia. (…) Wiedźmy – niesamowite, nieokre-ślone, niechwytne, niezrozumiałe – stanowią uosobienie zasady nieprzejrzystości, którą Szekspir zastosował w swoich wielkich tragediach. Teatr szekspirowski to przestrzeń niejednoznacznosci, gdzie nie liczą się konwencjonalne wyjaśnienia, jeden człowiek może wejść w umysł drugiego, a to, co cielesne spotyka się z tym, co fantastyczne (Greenblatt 2007, 312, 342).

Na ten sam mechanizm zwraca uwagę rodząca się dziś afektywna teoria lite-ratury. I piszący, i ich czytelnicy za sprawą afektów właśnie sytuują się w tym, co niestałe, zmienne, niekonsekwetne, enigmatyczne i w przemieszczeniu, co czyni ciało nie mniej ważną instancją aktu literackiego niż intelekt, co zacie-kawia, ale i nudzi, wprawia w podziw, ale i wpędza w konfuzję5.

Konkludując tę część mojego wywodu, powiem, że bywają lepsze i gorsze interpretacje, ale enigmatyczna interpretacja niekiedy sytuuje się w porządku metonimicznym wobec enigmy tekstu. Retoryczne ignotum per ignotum, obscurum per obscurum nie zawsze jest błędem myślowym, czasami służy uszanowaniu i proliferacji tajemnicy tekstu, sekretnego języka dzieła.

* * *

W szkicu o nowej humanistyce Ryszard Nycz pisze o przygodzie, jaka stała się udziałem pojęć stosowanych dziś w pracach reprezentujących kulturową teorię literatury (por. Nycz 2015). Tracą one stabilny charakter i stanowią pochodną konstytuowania przedmiotu badań – są częścią procesu poznania.

5 Dobrym tego przykładem są „zmącone” emocje (i kategorie estetyczne) analizowane przez Sianne Ngai w jej książkach Our Aesthetic Categories i Ugly Fellings. Pisałem o tym w tekście Estetyka zmąconych emocji, czyli estetyka zwykłości – o Dorocie Masłowskiej dwu-krotnie (Zaleski 2015a).

Chciałem zwrócić uwagę na jedną z takich kategorii: sytuującą się poza sys-temem opozycji pojęciowych i będącą efektem praktykowania teorii, a więc na kategorię z rodzaju tych, których orędownikiem jest autor Humanistyki wczoraj i dziś. Kategoria owa – jak sądzę – pozwala wyjść z impasu, w jakim – zdaniem wielu – znalazła się dziś Teoria rezygnująca z kategorii intencjo-nalności znaczenia, ale również z impasu, w jakim znalazło się także myśle-nie radykalnych krytyków uniwersalizmu i zarazem radykalnych rzeczników perspektywy podmiotowej; myślenie prowadzące, zdaniem krytyków dzisiej-szej Teorii, do paraliżu komunikacyjnego, bo do nierozstrzygalności sądów6. Z konfliktem interpretacji (jako konfliktem przekonań) możemy mieć do czy-nienia jedynie wówczas, gdy założymy istnienie wartości uniwersalnych, inaczej znajdziemy się w obliczu nieuzgadnialności jako nieprzekładalności perspektyw, powiada Walter Benn Michaels (Michaels 2011). Zatem nasze spory mają sens jedynie, gdy zakładamy, że mamy dostęp do znaczeń uniwersalnych. Filozofia afektów, jako że zakłada, iż afekt jest czymś nieintencjonalnym i materialnym, odrzuca uniwersalizm (podobnie jak odrzucają go dzisiaj zwolennicy dekon-strukcji). Tym samym uniemożliwia spór czy debatę: nie możemy nie zgadzać się co do tego, jak coś czujemy, albo co do tego, jaką perspektywę podmiotową zajmujemy. Perspektywa afektywna legitymizuje więc nierozstrzygalność. Nie jako efekt gry różnicujących się znaczeń niezależnych od intencji autora, ale jako efekt różnic perspektyw podmiotowych czy tożsamościowych.

Teoria, którą pożytkuje nowa humanistyka, traktuje podmiot jako efekt gry tożsamości i różnicy. Uchyla więc opozycję między podmiotem uniwer-salnym – stabilnym i trwałym, a podmiotem istniejącym zawsze w wielości i zmienności postaci (por. Leys 2009, 186)7. Nowa humanistyka próbuje nie

6 Ruth Leys, autorka książki From Guilt to Shame. Auschwitz and After (Leys 2009), odwo-łując się do książki Waltera Benna Michaelsa Kształt znaczącego, zwraca uwagę, że dziś dla – jak ich nazywa – „post-historycznych” myślicieli alternatywą dla różnicy sądów jest różnica podmiotowych perspektyw: legitymizowanie własnej opinii przez odwołanie się do jej su-biektywności czyni różnicę zdań bezzasadną. Stanowisko Leys w tym sporze omawiałem w tekście Historyczna teraźniejszość, czyli przestrzeń afektu (Zaleski 2015b).

7 Takie stanowisko zajmuje Deleuze: rezygnując z rozumianego po kantowsku uniwersali-zmu i umieszczając się w tradycji spinozjańskiej, zdaje się uchylać charakteryzowaną tu apo-rię (por. Colebrook 2006, 14).

tyle odrzucić tradycyjne pojęcie uniwersalizmu, co zaproponować jego ro-zumienie neutralizujące zarysowaną wcześniej aporię. Za taką próbę można uznać rozumienie uniwersalności, wywodzone z Heglowskiej „konkretnej uniwersalności”. Konkretna uniwersalność jest wynikiem zmiany perspekty-wy: to, co transcendentalne, staje się ontologiczne.

Slavoj Žižek, który promuje kategorię konkretnej uniwersalności, aby to wyjaśnić, przywołuje dwa podstawowe paradygmaty filozoficznego myślenia:

transcendentalny i ontologiczny (por. Žižek 2014)8. Podejście transcenden-talne jest teoretyczne i oznacza obecność uniwersalnej struktury, w jakiej rzeczy nam się przedstawiają. Określa ona, jakie warunki muszą zostać speł-nione, aby coś jawiło nam się jako rzeczywiste. Dla filozofa „transcendental-ne” to kategoria i zarazem rama określająca współrzędne rzeczywistości. Ale dla przyrodnika-naturalisty albo dla astrofizyka istnieją jedynie czasowo--przestrzenne fenomeny określane przez prawa nauki: ważny jest zatem po-rządek ontologiczny (odnoszony do zjawisk bytu, w tym zjawisk material-nych jako dziedziny doświadczenia). Trzeba tu dopowiedzieć, że podejście transcendentalne właściwe było racjonalnej metafizyce europejskiej: filozofia przez stulecia miała w pogardzie wiedzę czerpaną z nagiego doświadczenia ze względu na jego partykularność, subiektywność, niejasność, męczącą in-tensywność.

Wolimy wierzyć, że wiedza, którą się posiadło na temat rzeczywistości, wiedza, która pozwala nam rzeczywistość znosić, jest bogatsza niż sama rzeczywistość.

(…) Zgodnie z tym podejściem rzeczywistość filozoficznie uchodziła za niepo-znawalną, o ile nie odwoływano się do pojęć i kategorii wobec niej zewnętrznych (takich jak idea, rozum, dusza świata, etc.), niezbędnych, by stała się rzeczywistość dla nas zrozumiałą. To przekonanie stanowiło fundamentalny składnik zachodniej filozofii. Oczywiście, trzeba tu zrobić wyjątek dla Lukrecjusza, Spinozy, Nietzsche-go, a i pod pewnym względami Leibniza, którzy reprezentowali podejście ontolo-giczne (Rosset 2005, 139).

W XX wieku – tu wracam do wywodu Žižka – rozejście się paradygmatów zostało doprowadzone do ekstremum: podejście transcendentalne znalazło

8 Streszczam tu wywód słoweńskiego autora.

swoje apogeum w myśleniu Heideggera, natomiast ontologiczne – we współ-czesnej nauce, w kosmologii, neurofizjologii, ewolucjonizmie. Odkrycie ka-tegorii Bytu albo, jak u Heideggera – Bycia, czyli horyzontu znaczenia prze-sądzającego o tym, jak postrzegamy rzeczywistość, było pierwotnym Wyda-rzeniem, które wytyczyło tor naszego myślenia. Ale dla uczonego, np. dla Stephena Hawkinga, takim pierwotnym wydarzeniem jest Wielki Wybuch, z którego powstał cały nasz świat.

W podejściu ontologicznym, które za sprawą dekonstrukcji i na przekór dominującej niegdyś tradycji filozoficznej doszło dziś do głosu, uniwersal-ność – za Heglem – należałoby nazwać konkretną uniwersalnością. To – jak o tym pisze Žižek promujący tę kategorię – uniwersalność, która nie jest czymś na podobieństwo „pustego kontenera” mającego pomieścić poszcze-gólne rzeczy, ale uniwersalność, która rzeczy składowe współtworzy, i to współtworzy przez taką ich dyslokację, zgodnie z którą współistnienie anta-gonistycznych treści, impasów i niespójności, wynikających z sąsiedztwa owych rzeczy jest uprawnione. A zatem uniwersalność, sprowadzająca się do takiego konstruowania samej uniwersalności, które zdaniem Hegla samo skonfliktowanie czyni rozumnym (Žižek 2014).

W tym ujęciu konkretna uniwersalność okazuje się przeciwieństwem to-talności rozumianej jako pełna tożsamość. Jest figurą przestrzeni skonflikto-wanej, umożliwiającej zaistnienie tego, co partykularne i przypadkowe. Owa uniwersalność destabilizuje tożsamość poszczególnego, bowiem poszczegól-ne (jako wyobrażeniowa konstrukcja czegoś uznaposzczegól-nego za samowystarczalną

W tym ujęciu konkretna uniwersalność okazuje się przeciwieństwem to-talności rozumianej jako pełna tożsamość. Jest figurą przestrzeni skonflikto-wanej, umożliwiającej zaistnienie tego, co partykularne i przypadkowe. Owa uniwersalność destabilizuje tożsamość poszczególnego, bowiem poszczegól-ne (jako wyobrażeniowa konstrukcja czegoś uznaposzczegól-nego za samowystarczalną