• Nie Znaleziono Wyników

79 My, którzy poza własnemi sprawami żyjemy i deja,

W dokumencie Kratery : powieść (Stron 87-93)

jakąś myślą wewnętrzną, nie możemy rozszczepiać dążeń osobistych od dążeń ideowych, musimy starać się je łą­

czyć w zgodność absolutną.

Jest to zjawiskiem powszechnem, że ludzie icleji zapa­

trzeni są w jednym kierunku, w szczyt swoich myśli i mienią go szczytem wszystkich ideji.

Jest to omyłka zasadnicza. Stąd pochodzą ideowe konflikty, stąd wypaczenie najszlachetniejszych liaseł i dążności.

Nie znamy ustosunkowania poszczególnych idei.

I na przykład: może być dana! ideja zwalczana z za­

łożeń niesłusznych przez jednego człowieka, a równocześnie tażsama ideja zwalczana być może przez innego z założeń najsłuszniejszych. Jeden z nich będzie miał rację, zwal­

czając daną ideję, drugi zaś racji mieć nie będzie, czyniąc to sauno.

Weźmy jeno pod uwagę np. ideję narodową, która dla tak zwanych patrjotów jest alfą i omegą ich życia. Tę ideję zwalcza socjalna międzynarodówka., zwalcza ją so­

cjalizm. Czy słusznie, nie chcę tu przesądzać, ale w każdym razie niesłusznie zwalcza ją przeciętny socjalista., ten, który oto co miesiąca niemili demonstruje na ulicach wszystkich miast fabrycznych; on bowiem ma w sobie ideologję brzucha, jego aspiracje redukują się do dnia codziennego. Taki oto człowiek stoi niżej ideji narodowej, on bowiem nie zdolen jest wyczuć tych wszystkich tajnych związków wnętrznych ludzkiej gromady, które ją ściśle łączą w jedną całość.

Taki oto człowiek zwalcza ideję niesłusznie, bo do niej nie dorósł jeszcze.

80

A typ człowieka z przeciwległego biegunu? Przypatrzmy si<j człowiekowi, który z innych przyczyn nie jest „naro­

dowcem“ albo nawet zwalcza nacjonalizm.

Wszyscy wielcy ludzie, którzy bezpośrednio zaważyli na urabianie się duszy świata, stali zawsze ponad ideją narodową.. Wszyscy twórcy systematów religijnych i filozoficznych, wielcy uczeni socjologowie, prawodawcy, poeci, artyści. . . I jeżeli który z nich zajmował się wogóle kwest ją narodowościową, w stosunku do własnego społe­

czeństwa myślą nacjonalistyczną, to zwalczał ją, jako ideję sprzeczną z ideją wyższą, albo przynajmniej umiał ją tej ostatniej podporządkować.

Taki oto człowiek zwalcza nacjonalizm słusznie. On przezeń już przeszedł, on w swym rodzaju jest już dalej posunięty.

To też nie dziwmy się, że np. Słowacki po „Kord- janie" mógł napisać: „Są ludzie, którzy i za Jowisza konali

— i za Grecję — i za kościół i za papież?, i za ojczyznę.

— Wszystko to jedno, skonać za bałwana. Jedynie ci, którzy konają, aby w sobie) synostwa Bożego przed potęgą ziemi nie ugięli, konają jako ludzie.“

— — Olga zamyśliła się głęboko, wreszcie rzekła:

— W takim razie jak sobie tłumaczyć miniony codo- piero ruch rewolucyjny, który po swem zwycięstwie teraz z takim hałasem wywiesza sztandar narodowy, a zjawisko to w wszystkich widzimy państwach i narodach.

■— Rzecz prosta — odparłem. — Masa społeczna, syta zwycięstwa socjalnego, przechodzi do ideji wyższej, ideji narodowej po to, aby z czasem, nasyciwszy się patrjotyzmem, wszcząć rewolucję o zbratanie ludów. — Czy zaś masa ludzka zdolna jest pójść dalej w oncj ideji? — w to wątpię, bo

81

w każdym ustroju znów podnosić się będą męty od dołu.

Ale dalsza myśl wciąż żyje w wielkich duchach jednostkowych, a ta jest ponad wszystkie ideje ustrojowe, jako że żyje w sferze czystego ducha.

I sami nie zdajemy sobie z tego sprawy, że osta­

tecznie duch prowadzi nas przez wszystkie wieki, że tam jest źródło ideji i jej cel zarazem. Wszyskie inne są to pod-ideje. . .

Chwila ciszy. Czułem, że Olga wciąż szuka nici łą­

czącej ludzką jednostkę, jej uczucia i dążenia z oną naj­

wyższą ideją, która stoi ponad wszystkiemi innemi. Z twarzy Olgi czytałem, że teraz dopiero wyczuła ogrom duchowej przestrzeni między sobą a ideją. Teraz dopiero zaczęła rozumieć słowa Achimana, rzeczone onej zbitej gromadce ludzi wśród błękitów śniegu i ciszy wieczornej.

Oboje słyszeliśmy w duszy głos wołający; ,.zabij w sobie zwierzę!“

Widziałem poprzez spojrzenie Olgi, jak zwolna, układały się w jej umyśle poszczególne stopnie ludzkich ideji, jak zagadnienia wzajem się ustosunkowywały. Wymowne też było lekkie ściągnięcie jej brwi; Myśli, ułożonej w mózgu nie wpuściła do serca.

Po długiej chwili spytała nieco zmienionym głosem:

•—■ A my co?

— My chciejmy być razem, jako jedno w obrębie ideji.

—• To niemożliwe — rzekła po namyśle. — Jeżeli to jest niemożliwe — w takim razie miłość nas trzyma poza obrębem ideji?

— Tak, miłość je s t ...

Nie zdążyłem dokończyć. Olga nagłym ruchem dłoni .zacisnęła mi usta. Wpierw sądziłem, że czyni to żartobliwie;

KRATERY 6

82

ale ona odjąwszy rękę od moich ust, odwróciła się za­

chmurzona.

Pierwszy kolec ideji drasnął węża. w cierniu. Ukłucie odczuliśmy oboje boleśnie.

--- Po tej rozmowie zaczęły się w nas dziwne za­

biegi około uskrzydlenia naszego uczucia w złote pióra wielkiej myśli.

Każde z nas działało na swój sposób. Czułem, że między tem, co do tego czasu rzekłem Oldze, a tern, co wyjawić powinienem, jest ogromna luka. W tej to luce ciemnej gubiło się nasze wzajemne uczucie; aby się odnaleźć, zmu­

szeni byliśmy lukę wypełniać tem, co Ac hi ma n zwał zwie­

rzęciem w człowieku.

To też, gdy sam nad sobą rozmyślałem w niespane noce,, wyłaził z zarzuconych manuskryptów ów zapomniany pies.

kudłaty, co to kiedyś na tworze mym ciężką położył łapę i kłami zaświecił mi w oczy. On znów krążył dookoła mnie..

Widmo psa. nie dawało mi spokoju. Gdy Oldze rozwi­

jałem tezy moje, szukając uzgodnienia naszego stosunku z własną myślą ideową, już słyszałem ciche psa warczenie,, przeczące mem słowom.

Gdy zaś w miłosnym uścisku wpółzemdlona spoczęła Olga w moich ramionach, a ja mrużyłem senne szczęściem i rozkoszą oczy — nadciągały chyłkiem sznury psów

---jak wtedy, na śniegu.

Gdy widmo na mnie przyszło, wypuszczałem z ramion zdziwioną Olgę, iżby pies we mnie nie zawył z radości, że on i ja to jedno. Nie chciałem kalać naszej miłości.

--- Coraz wyraźniej czułem konieczność dopo­

wiedzenia sobie i Oldze tego, co miało wypełnić wielki brak.

w naszych duszach.

83 Tego zaś uczynić nie umiałem, bo sam jeszcze urzeczy­

wistnienia słów rzeczonych w życiu wyobrazić sobie nie zdołałem.

Był czas, że nowej myśli, która mi błysnęła, trzymałem się oburącz, jak deski ratunkowej:

Poślubić Olgę!

Nawet zdecydowałem się już wyjawić jej to pragnienie;

powstrzymała mnie przecież świadomość, że Olga roz­

porządza tak znacznym majątkiem, podczas gdy j a .. . jak to poeta, w Polsce. . .

Rozważałem dalej: przecież sprawa majątkowa nie potrzebuje stać nam na przeszkodzie.

Można się wyrzec, można rozdać... Tu zaśmiał się głos jakiś w kącie. . . Wyrzec mogę się, skoro nic nie po­

siadam, a ona. . .

Zresztą takbyśmy może postanowili, ale czy dopeł­

nilibyśmy tego warunku?

Nie! tak mówić do Olgi nie mogę, wcale nie mam ku temu prawa.

Głupi pomysł!

Tu krzyknął we mnie glos inny, pierwszy raz •— zda się •—

słyszę ten głos: Chcesz stworzyć i utrwalić wspólnie z Olgą szczęście w orbicie wielkiej, górnej ideji, hi, h i! ■— Szczęście w ideji! a na czyjej to krzywdzie zbudowane szczęście?...

hi, hi!

Munch! Munch! •— huczało we mnie ponuro.

Istotnie, po raz pierwszy pomyślałem o krzywdzie Muncha, której byłem wyłącznym sprawcą.

I znowu myśl nowa: Olga przecież we mnie, w kole mych przyjaciół szukała tych wartości, których nie dał

6*

84

jej małżonek, tych wartości szukała, których jej Munch nigdy dać nie mógł — w moich poezjach — jak mawiała — zna­

lazła je i dlatego mnie kocha.

Znowu chichot usłyszałem szydliwy i — czułem jego słuszność. . .

Postanowiłem wreszcie działać z największą ostroż­

nością. Wiedziałem, że uczyniwszy ze siebie nawet naj­

większą oiiarę — wyrzekłszy się miłości Olgi — nie naprawił­

bym złego ani uwolnił sumienia, tylkobym pogrążył drogą kobietę w ostateczną ciemnię nieszczęścia, złamałbym jej życie i odebrał możność szu k an ia... ha, ha! — tak!

szukania... powiedzmy: wyższych wartości.

Biorąc zaś rzecz realnie, roztoczyłbym wokół całe pasmo nieszczęść, nie wynagradzając uczynionej krzywdy. Olga nie wróciłaby do Muncba.

Poślubić Olgi nie mogę, ani wyrzec się jej miłości.

A więc kochać ją, jak koc Lam teraz i prowadzić wzwyż, aby zło dobrem wyrównało się może.

Starałem się uspokoić, jednak czułem wyraźnie kolec ten, że miłość moja z ludzkiej jest krzywdy. Świadomość ta stała mi w poprzek drogi, którą całą wolą pójść chciałem, za głosem Achimana.

Od pewnego czasu żal czułem do Munch?. za to, że z jednej strony nie umiał dać szczęścia Oldze, z drugiej, jest tak nie- wysłowienie dobry, iż krzywda zadana mu przezemnie, tern ciężej mnie obarcza. Wolejby był łajdakiem, człowie­

kiem bez honoru, wolejby był znęcał się nad żoną — że byłbym jej wybawicielem. Ale on człowiek prosty w swej naturze, prawy, nieskazitelny...

86

W dokumencie Kratery : powieść (Stron 87-93)