• Nie Znaleziono Wyników

169 sają, a mają one swój początek w pamiętnych, może osta

W dokumencie Kratery : powieść (Stron 177-187)

tnich słowach, rzuconych mi przez Olgę: ,,Dałeś mi — mó­

wiła w rozdrażnieniu — przesyt ciała, nie umiałeś duszy nakarmić. Idę tam, gdzie zaspokoi się głód mej duszy.“

Tak oto wołała mi Olga, na wieczne pożegnanie i ten jej głos, który mi był do tej chwili radością życia, nagle cier­

niem utkwił w mem sercu.

A potem co? potem co?

Ciało swe tobie oddała, panie Tymonie! a ty nie duszę jej karmił, ale brał cudzą własność, a duszę powoli zabijał.

A ja żyłem tylko źdźbłem nadzieji, aż wreszcie, nie mogąc żyć bez Olgi, choć drobiną wiadomości o niej krze­

piłem się co dnia i nasyłałem jej płatnego człowieka w osobie Dyrxa, który mi znosił prawdziwe czy kłamliwe nowinki, a ja za pieniądze, dawane temu agentowi, radowałem się rozkoszą słuchania opowiadań o Oldze. Czasem mi wystar­

czyło, gdy mi opisał jej strój, czasem jakiekolwiek jej słowo do łez mnie rozrzewniało.. .

Po długim, bardzo dla mnie długim czasie, zdał się błyskać blady promyk w mem sercu, bo oto Dyrx przy­

niósł mi wieść o waszem rozstaniu. Wszelako radość nie trwała długo. To jeno złudny skraw błękitu, który prze­

darł się przez czarne chmury po to, by burza rozszalała od nowa, z większą jeszcze gwałtownością. Tak też się stało.

Dnia pewnego, gdy opuszczałem willę, załatwiwszy z Olgą pewną konieczną formalność, w chwili, gdy dusza moja po­

szarpana była na strzępy, spotkałem ciebie panie lymonie, wchodzącego do willi. Ale wtedy z mej duszy już nic nie pozostało, coby uledz mogło większemu jeszcze poszarpaniu.

Zachowałem spokój.

170

Tak żyłem, nie żyjąc prawie; jeno w chwilach nieja­

kiego uspokojenia nasłuchiwałem nowych o Oldze wieści.

Aż wreszcie Dyrx przyniósł straszną dla mnie wiado­

mość, że na żądanie Olgi zamieszkałeś pan u niej. To mnie dobiło!

Przez dłuższy czas chodziłem, jak błędny i już nie słu­

chałem opowiadania Dyrxa.

Wtedy coraz częściej nawiedzał mnie pan Darjusz. Jego znów chwyciłem się, jak deski ratunkowej. . . I nie omy­

liłem się. On mnie wreszcie poprowadził w świat nowy — rzekłbym w świat znachorów.

Nie wiem, co sądzić mam o Achimanie; wiem tylko, że jeśli on znachorem jest, to zna swój fa c h .. .

Począłem lżej oddychać.

Dlatego możliwa jest rozmowa między nami, panie Tymonie!

Zamyślił się; nagle otrząsnął się w sobie i westchnął boleśnie:

•— Czemuś pan zamieszkał u Olgi?!

Chcesz pan wytłomaczenia ? —- rzekłem żywo. — Oto dlatego, ponieważ nie mogłem dopuścić, aby Olga utrwaliła w sobie przekonanie, iż gotów jestem ją opuścić dla Jolany.

— Jolany? któż to? — zapytał zdziwiony Munch.

— Jolana, wychowanka Achimana.

— Ach! to ona. . .

— Nie mogłem zaś do tego dopuścić — ciągnąłem dalej

— ponieważ do pracy nad Olgą potrzebna mi Jolana. Ona jedna może mi dopomódz rozwiązać więzy zmysłowe, które łączą Olgę i mnie, a rozbudować w nas tę świadomość du­

chową, która może doprowadzi d o . .. do — włączenia cie­

bie, panie Munch, do naszego wewnętrznego życia. ..

171 Munch szeroko otworzył oczy i patrzał we mnie bez wyrazu.

— Tak, panie Munch! — mówiłem dalej — Chcę, iż- byś w nasze życie był włączony, a wtedy chyba dopiero możliwy jest powrót twej żony.

— Jak pan to rozumiesz ■— wybełkotał Munch •— Tego nie pojmuję . . . jak to możliwe? Co jedno ma do drugiego?!...

— Tak, panie Munch!

Długie milczenie.

Munch wreszcie zaczął mówić, jakby do siebie:

— Teraz pojmuję: nie próżne były ostatnie, pożegnalne słowa Olgi. I ja pełen w in y !... Odeszła niezaspokojona na duszy!. .. Teraz spostrzegam dopiero całą przepaść mię­

dzy nią, a sobą. Dawałem jej wszystko, co mogłem. My­

ślałem, że to wszystko!... nie dałem najważniejszego!...

Nie ty sam winien, panie Tymonie, ale ze mną pospołu...

Jeno, że za winę swą ja pokutuję, ty zaś z swej winy sko­

rzystałeś !

— Dlatego teraz dość odpokutować nie mogę — do­

dałem. Chciałem mówić jeszcze, ale przerwało naszą roz­

mowę niespodziane wejście Dyrxa. Wydało mi się, że nagle szatan wplątał się do tej rozmowy, iżby nie dała dobrych owoców.

Dyrx widocznie miał wstęp każdej chwili do domu Munch a; widać codziennym był gościem. Ukłonił się. Munch nie rad był gościowi. Zanim jednak się zdołał zorjentować, Dyrx ukłoniwszy się, zaczął mówić niepytany:

— Sądzę, że w samą porę nadchodzę. Jeśliby jeszcze były jakowe trudności, słu żę... Wszystko można załago­

dzić przy dobrej woli i trochę zręczności. Czy panowie się już porozumieli?

172

—• Przeciwnie — rzekł oschle Munch. — Jeśli poro­

zumienie było możliwe, toś pan je udaremnił nieproszonem swojem zjawieniem się. Proszę nam nie przeszkadzać.

Dyrx zrazu struchlał, snąć nie był przyzwyczajony do takiego odzywania się Muncha.

Opamiętał się jednak w mgnieniu oka, wyprostował się i rzekł bezczelnie:

— Za pozwoleniem! I mój interes jest w grze. . . Chyba, że pan Munch zechce mnie skwitować.

Munch, widocznie dotknięty, spojrzał na Dyrxa; nic nie odpowiedziawszy, sięgnął do biurka po paczkę bank­

notów i rzucił je przed agenta.

Ten wziął pieniądze i schował do kieszeni.

Szorstko zawołał Munch:

— A teraz — za drzwi!

•—■ O! za pozwoleniem. Mam jeszcze sprawę do pań­

skiego gościa. Jestem urzędnikiem tajnej policji.. .

Dyrx wyciągnął legitymację oraz przedłożył dokument, który zawierał rozkaz aresztowania mnie.

— Aresztuję pana — rzekł, położywszy mi zuchwale rękę na ramieniu.

Zdumiałem. W tejże jednak chwili zorjentowałem sic w sytuacji.

Wszystkie we mnie władze, które nieobjęte jeszcze były wpływem Achimana, buchnęły z całą gwałtownością.

Wielkim wysiłkiem zdołałem je opanować na chwilę.

— Czyś pan przyszedł w charakterze prywatnym, czy urzędowym? — spytałem sucho.

— Teraz występuję jako urzędnik tajnej policji.

— A wpierw?

—• Prywatnie.

— Wobec tego należy się panu odemnie odpowiedź od­

nośnie do pierwszej sprawy.

Przystąpiłem do Dyrxa i wymierzyłem mu policzek.

Odskoczył.

— A teraz załatwiam z panem sprawę odnośnie do pań­

skiego charakteru urzędowego: Jako aresztant, gdzie mam się z panem udać?

Dyrx nie zważając na moje słowa, wołał oszołomiony:

•— Za zniewagę względem urzędnika w czynnej służbie odpowiesz pan przed prawem. . . To niesłychane! to okropne!

t o . ..

Zwróciłem się do Muncha, który jął mówić do mnie:

-— Wybacz pan, że to go spotyka w mym domu. Jestem przekonany, że to osobiste nadużycie władzy przez tego pana. Sam udam się do prezesa policji; sprawa się wyjaśni.

Munch wziął urzędowy dokument do ręki, przeczytał pośpiesznie i rzekł:

— Oto ten pan sam sobie wystawił rozkaz aresztowania.

Tem lepiej.

—- J a gotów z aresztowania zrezygnować —• wybełko­

tał Pyrx.

— O nie! — zaprotestowałem. •— Teraz prowadź mnie pan jako aresztanta; teraz ja tego żądam!

Zwróciłem się znów do Muncha:

— Przepraszam, że osobiste moje sprawy czynią niepo­

kój w domu pańskim. Musimy pożegnać się na krótko. Zdaje mi się, ż e ---nasza rozmowa nie była bez znaczenia.. .

Mnnch nagle spoważniał i powoli głową skinął pota­

kująco.

— Czy możesz pan — kończyłem rozmowę — teraz już podać mi prawicę?

lU

Munch stał przez chwilę bez ruchu. W mgnieniu oka snąć zsumował w sobie cały nasz tragiczny konflikt.

Nagłym ruchem przystąpił do mnie i bez słowa wy­

ciągnął rękę.

Uścisnęliśmy sobie dłonie, zamykając w ich drżeniu wszystką naszą przeszłość. Żaden z nas słowa nie mógł wy­

powiedzieć.

Staliśmy tak chwilę, wreszcie szepnąłem do siebie:

— Oto spełniłem zobowiązanie względem Jolany. . . — Ozwałem się głośno: — Panie sekretarzu tajnej policji! Na nas czas!

Wyszliśmy.

Przez drzwi — zdało się — usłyszałem za sobą stłumiony szloch Munch a.

XVII.

D

wie człowiecze siły złączone z sobą wnętrznemi mo­

cami a jednak w istocie swej sprzeczne! Wnętrznemi mocami prące ku sobie, że oto, gdy wczas nie wyładują się, wzajem się zetrą i obrócą w niwecz. Zbyt pono równe są, zbyt pełne chcenia i musu. Żadna z nich uledz nie może, jako że obie wszystką swą energję kładą na szalę; przeto równy jest napór obu i równy wysiłek. Tak natężone tarcie możliwe jest do czasu i jeśli jedna z mocy wreszcie nie przeważy, obie zginąć muszą w równomierności wspólnego wysiłku.

Nie sądziłem nigdy, iżby kobieca istota tyle upartej mocy z siebie wydać mogła; sam zaś mocny się czułem i nie­

mniej nieustępliwy.

Przecież o wnętrzne wartości człowiecze ścierały się dusze nasze — Olgi i moja.

Zaiste! dziwna dokonywała się w nas walka: to co nas łączyło i coraz bardziej życiowo spajało, to równocześnie doprowadzało nasze istoty do coraz to gwałtowniejszych zderzeń. Długo nie mogłem pojąć tego zmagania ani jego treści ani celu. Teraz zaczynam je rozumieć.

Dwoje ludzi spojonych wielką miłością, jakkolwiek nie- tylko zmysłowym szałem wspólnie żyjących, ale mających mnogie w sobie zadzierzgnięcia duchowych pierwiastków,

17(1

nie może ostać się obok siebie, skoro miłość nie jest zdolna stopić ich dusz w jednego ducha.

Tak jest!

Olga i ja złączeni jesteśmy ciałami i duszami, ale je­

dnego ducha z siebie nie stworzyliśmy.

A wierzę ja w miłość taką, która zaznaje rozluźnień uczuć cielesnych, i w taką, która rozmaitość dusz stwarza;

lecz że z istot dwojga ludzi wydała jedno tchnienie ducha, przeto w sobie zrodziła już wieczności zarodek. Oto jest miłość w wieczności.

Tej miłości nie masz w duszach nas obojga •— w duszach Olgi i mojej. Straszliwemu temu rozróżnieniu począłem patrzeć prosto w oczy, a tam dalsze ujrzałem prawdy.

Oto otwierała się przed oczami mojej świadomości cała przyszłość, która nas czekała; i jeśli miałbym w tej chwili przyszłość tę określić, nie umiałbym nawet obrotowi rzeczy sprzeciwić się. Odtąd parła mnie nieubłagana konieczność, konieczność niewiadoma; tej się też stopniowo poddawałem.

Od tego to czasu zacząłem widzieć to, co będzie, bo uchwyciłem w świadomości ducha prawo ustosunkowania przyczyny i skutku.

Wiedziałem, że Olga władzy tej nie posiadła; to też nie dziwił mnie jej wzrastający lęk o naszą miłość; lęk, który spotęgowany w bezmiar, czarem napełniał tajemną zieleń jej oczu.

•— Wiem! —• mówiła mi raz Olga przez łzy — wiem, że mnie kochasz głębiej może, niż kiedykolwiek, ale twoja miłość staje się okrutna, bezwzględna, w ogromie swym tak wyniosła, że mnie przytłacza. Gdy patrzysz mi w oczy, to idzie z nich ku mnie taki spokój, że zda się graniczyć aż z okrucieństwem.. .

177

— Tymie! — zaczęła wreszcie szeptać pieszczotliwie;

a szept ten pełen był łez. — Tymie! ja chcę innej miłości!. . . Nie wiem, co jej odpowiedziałem. Może nic, może coś, co ją uspokoiło, jako że było jej nieprzystępne; może nic nie rzekłszy, chwyciłem ją w ramiona i raz jeszcze w krainę miłosnego szału poniosłem, by w omdleniu znalazła chwilowe ukojenie.

A wtedy smęt mroczny padał mi na duszę, bo palił mą dłoń żar uścisku Muncha.

Czem dawniej był dla mnie głos Achimana, czem ciche Jolany spojrzenie, tem stał się teraz Muncha uścisk dłoni.

Przychodziły na mnie chwile, w których przeklinałem uścisk ten i dzień ów, w którym po uścisk do domu Muncha pospieszyłem.

Lecz równocześnie uścisku tego działanie pokonywało wszelki żal i ducha we mnie mocni ło.

Tak zwolna dusza moja zaczęła zdobywać przewagę nad duszą Olgi.

Radbym — pisząc te słowa — pozostał w wyższej sferze rozumowań i duchowych wspomnień, ale oto przed oczerni staje człowiek dziwny tem, że może kiedyś niniejsze spisania odczytywać zechce.

Gdy myśl powierzam pismu, zawsze jest możliwość pisma tego czytania. Wdzięczność więc i szacunek pilnemu czytelnikowi okazać chcę tem, iż lekce go sobie nie ważąc, skłonnościom jego niekiedy pragnę być usłużny. To też w tej chwili nawrócić mi należy, aby czytelnik zawrze zdarzeń ciągłości .łakomy, w lubości swej był zaspokojony.

Dlatego ciągłość opowiadania chcę przywrócić, zebrawszy wszystkie bohaterów personae i w zdarzeń całość je ułożyć.

k r a t e r y 12

178

Do owej więc chwili powracam, gdy Dyrx złośliwy pro­

wadził mnie aresztantcm do cyrkułu.

Pan sekretarz tajnej policji rzecz sobie w głowie tak ułożył: Porozumienie moje z Munchem stało się możliwe;

a zanosiło się na nie bez udziału Dyrxa. Przeciwnie stawało się jasne, że wszystkie metody postępowania względem mnie, które były wynikiem podszeptów Dyrxa, nietylko chybiały celu, ale wywoływały wręcz przeciwny skutek: W ten sposób groziło Dyrxowi, iż dzieło porozumienia dojdzie do skutku poza jego plecami, a tern samem całe przyobiecane hono- rarjum z rąk bogacza, jakim był Munch, może mu przepaść.

Aresztowanie Achimana wyzyskał pan sekretarz tajnej po­

licji, iżby na mnie wywrzeć presję, gdy zaś i to zawiodło, pozostało biednemu młodzieńcowi o głowie w kształcie tra­

pezu jedynie ratowanie bonorarjum i zemsta na mej osobie.

Tego też dokonał. Jednakże po kilku godzinach aresztu i po spisaniu protokołu wypuszczono mnie na wolność.

Zapewne interwencja Muncha to zdziałała, nie zdołała wszakże spowodować poważniejszej nieprzyjemności sa­

memu Dyrxowi, jako że widocznie był osobistością w tajnej policji wielce pożyteczną. Ja tymczasem zacząłem odczuwać, że nowa się we mnie karta życia otworzyła. Spełniłem przecież daną Jolanie obietnicę i z jej obietnicy w pełni ko­

rzystałem, bo choć trapiona więzieniem ojca Achimana i za­

jęta pielęgnowaniem braciszka, to jednak każdego niemal dnia znalazła chwilę wolną, którą poświęcała Oldze i mnie.

Żądania Jolany pojednania się z Munchem i dążenia do wy­

równania krzywdy nie było żądaniem prostej, życiowej doktryny. Jego też spełnienie wywarło zasadniczy wpływ na mój stan wewnętrzny, a tem samem na bieg dalszego życia. Co z wyższych podszeptów słyszała moja dusza,

179

W dokumencie Kratery : powieść (Stron 177-187)