• Nie Znaleziono Wyników

List matki kapłana

O to piękny list, który pew na m atka n a ­ p isała do swej przyjaciółki po pryriiicjach

pw ego sy n a: ■ ,

„N ajdroższa Przyjaciółko! W ysław iaj w raz ze m ną B oga, albow iem jestem m atką' k a ­ płana! D wadzieścia pięć lat tem u, Bóg ob­

darzył m nie tem dziecięciem. Przypom inąm sobie, że nie posiadałam się podów czas z radości i szczęścia. Z jakąż ja czułością w yciągałam ręce ku niemu, dotykałam go w kołysce, ażeby się przekonać, iż je rzeczyw iście posiadam . Ach! jakaż różnica pomiędzy tam tą radością a dzisiejszą, któ ra unosi m ą duszę i napełnia jakiem ś uczu­

ciem now em .

Dzisiaj jestem m atką kapłana!... Te rączki, k tó re przed dw udziestu pięciu laty całow ałam z miłości zbytnio przesadnej, te ręce dzisiaj są k onsekrow ane, te palce dotykają się Boga!... Ten um ysł, który odem nie odbierał pierw sze ośw iecenie, a którem u w skazałam cel życia, dojrzał ła­

ską Bożą, a przesiąknięty praw d ą, p rze­

w yższa o całe niebo moją naukę. To ciało, n ad k tórem miałam pieczę, którem się o - piekow ałam , przy którem tyle nocy spę­

dziłam bezsennie i w e łzach, kiedy cho­

ro b a mi je w ydzierała, — to ciało roz­

rosło się, stało się silne, krzepkie i — oto zostało konsekrow ane!... To ciało stało się sługą duszy kapłańskiej... trudzić się będzie nad podniesieniem grzesznika, nad uśw iadom ieniem nieośw ieconych; d a­

w ać będzie B oga w szelkiem u rozumnemu Stw orzeniu, k tó re Go pragnie i k tó re Go szuka. :

To serce, ach, to serce czyste, które p rag n ę ło bić tylko dla serca m atki, które w zd ry g aio się przed w szystkiem co ziem ­ skie... oto zostało konsekrow ane!... Tak, to mój syn!... Znam go i Wiem, że Bóg złożył skarby w jego naturze uduchowionej.

To uduchow ienie będzie mu puklerzem w życiu przeciw sam em u sobie; lecz w ta ­ jemnicy k ap łań stw a, kiedy Bóg staw i na jego drodze duszę słabą, znękaną ' lub zbłąkaną, znajdzie on słow a pociechy, sło­

w a w iary w dobroć Boga.

Tak, tak , dziecię moje dobrze czynić będzie w edług serca Bożego, będzie pełne litości.

Tak, jestem m atką kapłana... p raw d ziw e­

go kapłana!... Ach, gdyby się chciało od m a­

low ać szczęśliwość nieba, czyż nie

nale-W/e M s z y ś w. s p ły w a ją pts.es. ręce k a p ła n a stru m ie­

n ie K rw i P rse n a jśw ię tsse j n a ca ły św iat.

42

żałoby pow iedzieć, że jest to szczęśliwość można spotkać kulturalną publiczność, która potrafi należycie ocenić pański talent, —

w akiem . R ozentuzjazm ow ani wielbiciele obsypyw ali go przeróżnem i nazw am i. —

Czasem uczucie niew ytłóm aćzonego nie­

zadow olenia i nudy przygniatało go b o ­ leśnie. Niedawno zgodził się n a w ystępy

S t o j ę i k o ła c ę d o w s z y s tk ic h z b ł ą k a ­ n y c h s e r c .

w tem małem miasteczku, gdzie szuka!' ulgi i w ytchnienia. T eraz zriów obudziła się w nim jakaś dziw na tęsknota, by stąd odjechać, gdziekolw iek, byle daleko. — O stre dzw onienie telefonu przerw ało tok jego myśli. Po chwili słychać było głos jego sek retarza, m ów iącego do telefonu:

Tak..., owszem ..., tak jest, proszę chwilę poczekać... De Roulet zaciekawiony spoj­

rzał w jego stronę. — Jakiś katolicki du- dhowtny- chce się z panem widzieć — o - iznajmił sekretarz. — N azyw a się on ks.

D evereaux. Przypuszczam , że.... : tu u r­

w ał, pytająco p atrząc n a de Roulet‘a.

Oblicze jego nieco się ożywiło. — W szyst­

ko jedno — zadecydow ał — Pow iedz mu, że m ogę się z nim widzieć.- ’ Niech tu przyjdzie. Może rozm ow a z nim trochę mnie rozerw ie, bo przed chwilą nie w ie­

działem , jakby czas zabić, by się nie nudzić.

S ek retarz pow tórzył odpow iedź do mi­

krofonu i w rócił do sw ego zajęcia. Nie­

długo potem zjawił się ks. Devereaux.

Był to wysoki, pewny siebie mężczyzna.

Śpiew ak ciekawym w zrokiem objął gościa i pow itał go uprzejmym uśmiechem, Po przyw itaniu ks. D evereaux rozpoczął:

Pilna sp raw a zmusiła mnie do niepokojenia pana. M ianowicie tutejsi katolicy z N orth- field obchodzą srebrny jubileusz sw ego

■parafialnego kościoła pod__ w ezwaniem Serca Jezusow ego. Uroczystości m ają się Zakończyć sumą w najbliższą niedzielę, o- raz koncertem religijnym w sobotę po­

południu. Bardzo^ długo przygotow yw aliśm y się do niego i ułożyliśmy n aw e t w ca e interesujący program , lecz... — dodał z uśmiechem — pańskie przybycie do N orth- neld pokrzyżow ało nieco nasze piany. — Ludzie bowiem nie chcą kupow ać biletów na nasz koncert, bo zam ierzają iść na pański w ystęp w sobotę wieczorem a d w a bilety nie każdy w jeden dzień może -kupie. Nam zależy na publiczności, bo spodziew am y się, że i niekatolicy przyjdą na nasz koncert. Oczywista nasz koncert rnczem nie jest w porów naniu z pańskim, jęcz trzeba nam pieniędzy na w y n ag ro ­ dzenie tych którzy użyczyli sw ego talentu i tak ciężko pracowali. Szkoda byłoby 9 dyby ich wysiłki poszły na marne-.

De Roulet zamyślił się. — Rzeczywiście byłaby w ielka szkoda ■— rzekł po chwili zadow olony, że chodzi o zw ykłą sp ra w ę ’ bo lękał się nieco, że gość w sutannie zechce mówić na tem aty relig ijn e/k tó ry ch on zaw sze unikał.

— Gdybym był w iedział, nie byłbym nigdy przeszkadzał, lecz cóż te ra z mogę poradzić? Odw ołać mego występu już nie mogę...

N aw et nie pom yślałem o tem — zapew nił kapłan — lecz jest jeszcze inny sposób rozw iązania spraw y... gdyby pan.... uśw iet­

nił nasz koncert sw ym śpiew em . — Tu spojrzał z w ahaniem na de Roulet‘a.

— Owszem — odparł — jednak mocno w ątpię, czy w iele przez to zmienimy.

Ks. D evereaux uradow any z obrotu sp ra­

wy dziękow ał mu gorąco. — Taka św ietna sposobność — m ów ił z ożywieniem — to niecodzienna rzecz dla takiej mieściny jak Northfield. Gdy się rzecz szeroko ogłosi wszyscy grom adnie przyjdą ta k na jeden, jak drugi w ystęp.

W ten sposób załatw iono spraw ę. De Roulet nagle zauw ażył ‘ z uśmiechem:

Jeszcze jedno; czy ten koncert przypad­

kiem nie będzie w kościele? — Nie.

Śpiew ak z ulgą poruszył się w swym fotelu.

— Jakiego w ynagrodzenia żąda pan za sw ój śpiew ?

— W ynagrodzenie? — pow tórzył za­

pytany — żadne. — Nic nie żądam . Bo

Choć straciłem w iarę, to jednak dla Kościoła mam zaw sze głęboki szacunek...., a te ra z Chodziłoby jeszcze o to , co w ybrać do śpiew u — dodał pow oli, dając księdzu do zrozum ienia, by nie podsunął mu przy­

padkiem pieśni religijnych.

Po chwili ks. Devereaux- wychodził, m a­

jąc w tece program , godny pierw szorzęd­

nego koncertu w stolicy. Kiedy kapłan w yszedł, do salonu w szedł sekretarz. De Roulet roześm iał się, pa rząc n a jego zdzi­

w ioną minę. W krótkich słow ach wyjaśni!

w szystko. — Bądź spokojny — dodał — to tylko zwyczajny w ystęp, nic więcej,

“do kościoła mnie nie potrafią zw abić, bądź pewny.

Lecz nie m ógł nad tem zdarzeniem łat­

w o przejść do porządku dziennego, jak lego p rag n ą ł z początku. Chociaż dla od­

w rócenia myśli zabierał się kilkakrotnie

|do czytania powieści, to jednak upor­

czywie przypom inały mu się daw ne czasy, kiedy on też należał do kościoła. Sie­

dział długo zamyślony, zapatrzony w przeszłość, a przed oczyma jego duszy przesuw ały się jak film obrazy z lat dziecięcych. S tanęła przed nim postać jego tak drogiej zaw sze i tak pobożnej m atki, z któ rą chodził do kościoła. Co to były za chwile!... Potem lata m łodzień­

cze zdała od domu, .Nawet nie mógł sobie te ra z zdać spraw y, jak doszło do

^zupełnego zerw ania z Kościołem. Tu przypom niał sobie sw ego nauczyciela i opiekuna, który z niego zrobił śpiew aka.

Tak, to on Cannovero. On hardy i zgryź­

liwy niedow iarek.

Aby się nie n arażać na jego żółcią prze­

sycone docinki przeciw religji, i by się przypodobać tem u człowiekowi, od k tó ­ rego był zależny — Micha! de Roulet nie przyznaw ał się do swej w iary i w ten sposób zerw ał z Kościołem. Klamka zap ad ła, zw łaszcza, że potem w dniach 'trium fów , i pow odzenia, odeszła g o 'z u ­

pełnie ochota do praktyk religijnych. Co do nauki Kościoła katolickiego , to nie miał .wiele z astrzeżeń i ze w szystkich w yznań uw ażał ją za najm ożliw szą do przyjęcia.

Jednak dotychczas jeszcze nigdy nie zadał sobie trudu, by zastanow ić się nad obec­

nym stosunkiem do Kościoła. Na n ab o ­ żeństw a nie chodził i unikał wszelkich myśli na te niemiłe dla siebie te m a ty ..—

T eraz zirytow any, że dał się unieść roz- bujałej w yobraźni i chcąc inny bieg nadać iswym myślom, sięgnął po książkę, która w roztargnieniu w ysunęła się z jego ręki.

W iadom ość, że św iatow ej sławy śpiew ak Michał de Roulet będzie śpiew ał na kon­

cercie, zelektryzow ała całe m iasto. W so­

botę popołudniu cała sala była wypełniona po brzegi, rozfaloW anym, burzliwym tłumem.

Krótko przed rozpoczęciem przybył de Rou­

let i kiedy ks. D evereaux przedstaw ił mu swych artystów , uderzyła go ich szcze­

rość i życzliwość bez cienia zazdrości, choć, jak potem zauw ażył, były pomiędzy nimi wcale utalentow ane jednostki. Szcze­

gólnie przypadł mu do gustu młody śpie­

w ak, pochodzący z Kalifornji. Prędko z a ­ warli serdeczną znajomość. Artur, tak bo ­ wiem nazyw ał się nowy znajomy, zw ierzył K ate d ra w Wilnie

się w trakcie rozm ow y, że nazajutrz w

Ulegając jakiem uś przeczuciu podszedł do nich. Zamilkli, gdy się zbliżył. —• Czy co nastrojow i. Nieokreślone uczucie ow ład­

nęło nim, niedoznane dotąd, a dziwnie przenikające serce, do głębi duszy sięgające:

„O Panie, ukochałem piękno T w ego domu becności tajem niczej potęgi, przeogrom nej oraz przecudow nej, zaczęła coraz więcej ro zbrajać jego duszę. P od w pływ em jej siły stopniały w nim, jak śnieg pod p ro ­ mieniami słońca, resztki obojętności i oporu. — „P anie odejdź ode

W s ł u ż b i e n o w e g o a p o s t o ls t w a . Ks. Salegg Paśdsierniok, salw ator­

ja n in . Cena 1 zł. SO gr.

Na kapłanów rzuca się oszczertsw a i poniża się ich w opinji ogółu, bo jasnem jest, że gdy ludzie odwrócą się od kapłanów — to staną się poganami lub niedo­

wiarkami. Aby uderzyć w tę podstępną walkę z Koś :iołem — pow itała praktyka .Soboty Kapłańskiej1', wydano też między innemi broszurę „W służbie nowego apostolstw a". Dowiemy się z niej czem je st kapłan dla nas i dla św iata, dowiemy się, jak najlepiej pracować nad tem, aby kapłani byli dobrzy i najlepsi, dowiemy się, jak wychować mło łych kapłanów, którzyby byli w pełni godni nazwy „Światłość św iata" — jak Zbawiciel nazwał kapłanów. Na końcu znajdują się modlitwy za kapłanów, oraz opis praktyki „Soboty kapłańskiej".

Powiązane dokumenty