U i MtNTYNA SOlONOW ICZ-OlM YCHSKA
I.S.: Kiedy dorastały Pana dzieci czy wnuki, to polecał Pan twórczość babci?
D.O.: Nie narzucałem. To, co czytali, to jest ich sprawa. Ale może teraz będę trosz
kę więcej zwracał na to uwagę. Troszkę się teraz te pokolenia zmieniają, w każdym ra
zie na pewno nie wolno niczego narzucać, to wiem na pewno. Mnie nikt, matka też, nie narzucała, ewentualnie, wzbudzała za
interesowanie, tak się zasłuchiw ałem , na przykład w czytanym mi do snu Koncercie Jankiela, który matka pięknie recyto w a
ła; jeszcze czytać nie umiałem, a już rytm trzynastozgłoskowca był mi wpajany. Nie tylko akcja tego wiersza czy Ballad Mickie
wicza, które też znała na pamięć, ale pew
nego rodzaju muzyka i pewnego rodzaju wrażliwość. Tak, że z jednej strony, lubiłem bardzo Sienkiewicza i Karola Maya czy po
wieści kryminalne, ale miałem od dziecka olbrzymią wrażliwość na poezję i na dru
giego człowieka.
Dzięki lekturze takiej literatury, jaką tworzyła matka, bardziej do mnie trafiało niż Amicis z jego Sercem, chociaż to było na podobny temat, ale bardziej łzawe i pisane
językiem troszkę przesłodzonym. Wolałem pisarstwo matki.
1.5.: Czy w obecnym życiu p ow ra ca Pan do książek, do m yśli o m am ie, o tym, co pozostawiła w swych książkach?
D.O.: To jest chyba oczywiste, w czasie roku, przynajmniej parę razy czytam sobie jakieś opowiadanka. Cóż tutaj mam? Na
wet przede mną leżą, na wierzchu, książki:
Ja k mu powiedzieć, Imieniny z macierzanką, Oddajemy Bestię do hotelu, Buty, bardzo lu
bię też Piotrka z domu na wodzie i tak sobie czasami siadam i patrzę, i widzę, że to było wszystko bardzo ważne. Co pisała i jak pisa
ła, mam z nią kontakt po prostu.
Zresztą bardzo ładnie różne osoby ilu
strowały matki książki. Matka do nich miała bardzo ciepły stosunek. A nawet, taki rzeź
biarz w Drohiczynie, który rzeźbił w drze
wie, Lucjan Boruta, po przeczytaniu opo
wiadania Ojciec przyjechał, wyrzeźbił pięknie spracowanymi dłońmi staruszka, który ide
alnie pasuje jako rzeźba do tego ojca, któ
ry przyjechał do chłopca. Chłopiec mieszkał w internacie, na stancji, opowiadał o ojcu, jak o kimś, kim nie był, a tu przyjechał taki rol
nik! Bardzo piękne opowiadanie.
1.5.: Bardzo serdecznie Panu dziękuję za możliwość takiej rozmowy i przeprowadzenia wywiadu.
D.O.: Mnie również jest bardzo miło i jak tylko Pani skończy pisać swoją pracę, to pro
szę o przesłanie do mnie mailem.
1.5.: O c z y w iśc ie to z ro b ię . C h ciałb ym powiedzieć, że wywiad ten je st wspaniałym dopełnieniem mojej pracy, bo niestety nie ma zbyt wiele materiałów na temat twórczości Pana mamy, nad czym bardzo ubolewam.
Swoją pracą chcę przypom nieć wszystkim, jaką była znakomitą pisarką.
D.O.: Człowiekiem też. A w Drohiczy
nie jest biblioteka jej imienia. Niech się Pa
ni kiedyś wybierze. Zobaczy Pani, jak bliskie jej pisanie jest tym okolicom, które się nie
wiele z m ie n iły .
Post scriptum : 10 stycznia 2008 ro
ku miałam ogromną przyjemność i wielkie szczęście osobiście poznać Pana Olbrych
skiego. Zostałam bowiem zaproszona na spotkanie promocyjne książki Ewy Bagłaj pod tytułem Słoneczna Dziewczyna. Opo
wieść o Klementynie Sołonowicz-Olbrychskiej, które odbyło się w siedzibie Związku Litera
tów Polskich w Warszawie. Honorowym goś
ciem tego spotkania był oczywiście Daniel Olbrychski, który przybył wraz z małżonką - Krystyną Demską i synem Rafałem Olbrych
skim. Spotkanie znakomicie poprowadzi
ła Barbara Wachowicz, a fragmenty książki odczytała aktorka Anna Seniuk.
Książka Ewy Bagłaj jest obecnie najpeł
niejszym i najobszerniejszym źródłem w ie
dzy o życiu i twórczości Klementyny Soło- nowicz-Olbrychskiej.
Ewa Stadtmuller
HISTORIA Z WOJNĄ W TLE
Ukochane książki dzieciństwa są jak starzy przyjaciele - spotkani po latach za
wsze czymś zaskoczą... Nie tak dawno do
świadczyłam tego, biorąc do ręki Wiatrak profesora Biedronki Marii Kownackiej i Jana
Edwarda Kucharskiego.
Kiedy byłam w wieku bohaterów tej książeczki (10-12 lat), zafascynowała mnie po stać g łó w n ego bohatera - p ro feso ra, przyrodnika, który, przyjechaw szy na wieś, zdecydował się zamieszkać w starym, opuszczonym wiatraku. Dzięki temu miał
ciekawych „współlokatorów": sowy pójdź- ki, dzikie króliki, kuny, łasice, myszy i całe mnóstwo pomniejszych stworzeń, z który
mi szybko się zaprzyjaźnił.
Wejścia mamy niekrępujące - ja przez drzwi, one przez wszelkie szpary i dziury w da
chu, ścianach i podmurówce. Kuchni wspólnej nie prowadzimy, nie ma więc powodu do za
targów - pisał profesor Biedronka do swoich małych przyjaciół z Domu Dziecka. „Kocha
ne Biedroneczki" odpisywały rzetelnie i nie posiadały się z radości, gdy któregoś dnia za
prosił je na wieś - na wakacje. Przyjechały
„rozśpiewanym autobusem", a wśród weso
łej gromadki prym wiódł ulubieniec profeso
ra, zapalony przyrodnik, „ptasi brat" Maciuś - jedno z dzieci znalezionych w czasie po
wstania w ruinach płonącej Warszawy.
Przyznam, że w czasach mojej „dziecię
cej" lektury wątek wojny nie był dla mnie najbardziej istotny. Całą moją uwagę po
chłaniały przygody bohaterów, opisy
leś-Rys. Konstanty M. Sopoćko
nych wypraw profesora i „bezkrwawych ło
wów" z aparatem fotograficznym. Owszem, zwróciłam uwagę i na Grześka - wiosko
wego łobuziaka, którego profesor wybrał sobie na przewodnika, ale dużo bardziej in
teresowały mnie jego kłopoty z obrączko
waniem dzikich gęsi niż to, że w powstaniu stracił brata - bliźniaka.
Dopiero podczas „dorosłej" lektury zwróciłam uwagę na sposób, w jaki profe
sor traktował swego młodego pomocnika.
Pełen szacunek, życzliwość, rozsądnie sta
wiane wym agania, umowy rzetelnie prze
strzegane przez obie strony - słowem: me
toda „Starego Doktora". Przeczucie okazało się słuszne, bowiem w pewnym momencie profesor Biedronka przywołuje z pamięci postać Janusza Korczaka. Wygląda na to, że to właśnie autor Króla Maciusia jest jego na
uczycielem i mistrzem. Cała wzmianka o tej
postaci liczy zaledwie parę linijek, a jednak trudno ją pominąć. Wnikliwy czytelnik od
naleźć może w przypisach krótką notkę : Ja
nusz Korczak - lekarz, pisarz i wychowawca młodzieży, zginął wraz z grupą wychowan
ków Domu Dziecka w hitlerowskim obozie zagłady Treblinka.
Gdyby przeżył, robiłby pewnie to, co jego literacki następca - otaczałby troską i życzliwością dzieci, którym wojna zabra
ła tak wiele...
W listach od w yc h o w a n k ó w D o
mu Dziecka przewija się m otyw poszuki
wania zaginionych rodzin: kochana pani Monika ciągle chodzi do Czerwonego Krzy
ża i tropi w szelkie ślady. Czasem je j sta
rania kończą się sukcesem i w te d y je s t w ie lk a rad o ść. P ro fesor ta kże szy ku je niespodziankę. Już dowiedział się, ja k to było z bratem Grzesia, jak w czasie ucieczki z Warszawy i nalotu dziecko przepadło, jak rodzice szukali go latami... Jeszcze nic niko
mu nie mówi, ale jest już prawie pewien, że
„jego Maciuś" to nikt inny tylko zaginiony przed laty Marcinek.
G dy „B ie d ro n k i" p rz y je ż d ż a ją do Majdanu, w szyscy aż przecierają oczy ze zdumienia : A cóż ten Grzesiek robi wśród warszawskich dzieci? I kto mu dał taki
pięk-Rys. Konstanty M. Spopoćko
ny harcerski mundur? - szepcą gospodynie i biegną po matkę chłopca.
Gdy bliźniacy stają obok siebie, nikt nie ma wątpliwości, że Łucja Warowna odzy
skała syna. Cała wieś świętuje z tego powo
du, dzieciaki wiwatują, dorośli ściskają so
bie dłonie, nawet pani sołtys roni zupełnie
„nieurzędowe" łzy.
I tak wszystko kończy się szczęśliwie, a czytelnik odkłada książkę rozpromienio
ny.
Motyw wojny pojawia się w niej jak cień i równie szybko znika.
Jako dziecko - chyba go przeoczyłam.
Dziś, kiedy czytam tę książkę, zauważam, że nad całą tą historią unosi się duch „Sta
rego Doktora" - człowieka, który ze „sw y
mi dziećmi" był do ostatniej chwili swoje
go i ich życia.
Rys. Konstanty M. Sopoćko