• Nie Znaleziono Wyników

Pani Adriana uważa, że z autami jest jak z winem – im starsze, tym lepsze

A czym Pani jeździ na co dzień?

Teraz jeżdżę Mercedesem, starą „180” klasy C. Nie jest to model naj-nowszy, ale nie jest też zabytkowy. Po prostu jest stary (śmiech).

Co Pani sądzi o ciągle żywym stereotypie, że kobieta za kierownicą to nieszczęście?

Wydaje mi się, że są kobiety-kie-rowcy, którzy ciągle denerwują in-nych uczestników ruchu na drodze, i zmotoryzowani mężczyźni, któ-rzy zachowują się tak samo. Ten po-gląd o kobiecie za kierownicą jest do-syć krzywdzący, bo kierowcy są różni niezależnie od płci. Nie ma tutaj za-sady.

Prowadziła już Pani różne samochody. Który był najbardziej nietypowy?

Z pewnością Fiat 126p, którego od-palało się za pomocą patyka (śmiech). Tak się uruchamiało te wozy, gdy ze-rwała się linka rozrusznika.

Wróćmy do aut z dawnych lat. Ma Pani jakieś ulubione modele?

Największe wrażenie robi na mnie Horch 853 Voll&Ruhrbeck Sport Ca-briolet z 1937 r. Był on jedną z czterech marek Auto Union GmbH – koncer-nu powstałego w 1932 r. z połączenia czterech niemieckich producentów samochodów: Audi, DKW, Horch i Wanderer. Drugim fascynującym mnie autem jest Mercedes Benz 540K, produkowany w latach 1935-1940 i SS Roadster z 1930 r. Jednak naj-większym sentymentem darzę limu-zynę Fiata 518 Arditę C. Jest on dla mnie najpiękniejszy i najdzielniejszy. Współczesne auta interesują mnie mniej. Muszą jeszcze trochę odczekać, by stały się dla mnie naprawdę cie-kawe.

W lipcu na Zlocie Pojazdów II RP na Zamku Topacz pokonała Pani wszystkich rywali. Były wrażenia?

I to jakie! Brałam udział w kilkuna-stu zlotach zabytkowej motoryzacji i ten był jednym z najciekawszych. Ra-zem z kierowcą Ryszardem Piotrow-skim, mężem mojej siostry, za kie-rownicą Essexa Super Six zajęliśmy pierwsze miejsce w części sportowej tego spotkania. W grę wchodziły czte-ry konkurencje. W pierwszej najpierw trzeba było podzielić liczbę metrów wyznaczonej trasy przez wiek swo-jego pojazdu. Wynik oznaczał pręd-kość, z jaką należało ją przejechać,

i w przypadku naszej maszyny było to około 17 km/h. Jako pilot siedzia-łam z dwoma stoperami i patrzysiedzia-łam, kiedy możemy przyspieszyć, a kiedy zwolnić. W drugiej konkurencji trze-ba było wjechać na podjazd z wyzna-czoną linią, a prawe koło auta nie mo-gło jej przekroczyć. Tutaj mieliśmy problemy, bo trzeba było trzymać kie-rownicę w prawo, a Ryszard trzymał w lewo, więc auto trochę nam wyje-chało poza obręb linii. Następna kon-kurencja polegała na jeździe na czas w kółko – najpierw w przód, a potem w tył. To udało nam się bez proble-mu. Ostatnia konkurencja polegała na

Adriana Naciążek urodziła się we

Wrocławiu. Jest absolwentką Wydzia-łu Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Na Po-litechnice Wrocławskiej pracuje od li-stopada 2007 r. w Dziale Współpra-cy Międzynarodowej, gdzie zajmuje się finansową częścią projektów unij-nych, skierowanych do studentów i absolwentów uczelni. Jest pilotem samochodowym w rajdach zabytko-wych aut. Do jej hobby z dawnych lat, poza motoryzacją, należy żeglarstwo. Oprócz rejsów mazurskich ma za sobą wyprawy po Morzu Śródziemnym, Pół-nocnym i Bałtyku. Wcześniej uprawiała również hippikę – jest instruktorem re-kreacyjnej jazdy konnej.

Smak zwycięstwa jest z pewnością jeszcze lepszy niż szampana. Na zdjęciu z kierowcą – Ryszardem Piotrowskim

podjechaniu do stolika z kieliszkami szampana, chwyceniu przez okno za jeden z nich i wypiciu go przez pilota po przejechaniu prostej.

Warto wspomnieć, że dostaliśmy też nagrodę specjalną dzięki temu, że nasz Essex Super Six debiutował w zlotach motoryzacyjnych, oraz na-grodę specjalną za pokonanie trasy Warszawa-Wrocław zabytkową Ardi-tą – na kołach, a nie na lawecie. Do-konała tego moja siostra, bez niczyjej pomocy.

Jakie motoryzacyjne cacka można było tam zobaczyć?

Ostatniego dnia urządzono paradę samochodów z Topacza na wrocław-ski Rynek. Widziałam tam BMW, rolls royce’y, bentleye czy ponad 10 Fiatów 508 i 518. Przyjechał też jeden Leopard i zabytkowy Austro Daimler ADR6 – jedyny egzemplarz w Polsce. Praw-dziwym rarytasem były American La France z 1927 r., ogromne wozy bojowe amerykańskich strażaków. Ponieważ był to zlot pojazdów II RP, nie mogło zabraknąć kultowych polskich moto-cykli Sokół: modeli 600 i 1000 z lat 30. Łącznie przyjechało około czterdzie-stu aut. Mieszkańcy miasta okazali się tą imprezą bardzo zainteresowani, według organizatorów zgromadziła ona około trzech tysięcy osób.

Nie jest to jednak Pani jedyny sukces w wyścigach…

Zupełnie niedawno, 10-12 czerwca, uczestniczyłam też w pierwszym po-wojennym Grand Prix Lwowa.

Pierw-szego dnia goście imprezy mogli zo-baczyć paradę wszystkich samocho-dów na Rynku we Lwowie. To był niesamowity widok. Dopiero później rozpoczął się sam wyścig. Był rozgry-wany w kilku kategoriach, ja startowa-łam oczywiście w rajdzie aut przed-wojennych. Zawodnicy jechali ulicami przez tzw. trójkąt lwowski. Raz trze-ba było jechać po równym terenie, in-nym razem pod górkę lub z górki. Co ciekawe, wcale nie wygrywał najszyb-szy zawodnik. Na każdym z odcin-ków obowiązywała ściśle określona prędkość, z jaką należało go pokonać. Cały czas organizatorzy rajdu mierzy-li prędkość aut na każdym z etapów. Zwyciężył ten, kto najbardziej zbliżył się do pożądanego czasu przejazdu, co naprawdę nie było łatwe. Razem z Ryszardem zajęliśmy trzecie miejsce i zdobyliśmy specjalny Puchar Mera Lwowa – Andrija Sadowego, który osobiście nam go wręczył. Dostaliśmy też ogromną butlę wspaniałego szam-pana.

Kolejną kategorią wyścigu były za-porożce – kultowe ukraińskie automo-bile produkowane od 1958 r. Jeszcze inną kategorię stanowiły wołgi. Moż-na było także zobaczyć małe i duże fiaty, które startowały w oddzielnej konkurencji. Mimo że był to rajd, to jedynymi sportowymi autami były Ja-guar i Fiat 508.

Te zabytkowe automobile chyba trudno jest rozpędzić, a podróż nie należy do zbyt komfortowych…

Rodzinnym Fiatem Ardita jechałam 70 km/h. Fabrycznie mógł on osią-gnąć 90 km/h, ale gdy był zupełnie nowy i w pełni sprawny. Teraz ma

już swoje lata i mimo to udało się tyle z niego wykrzesać. To naprawdę nie-zły wynik!

Przyznaję, że jazda i manewrowa-nie zabytkowymi autami są trudne, bo nie mają one wspomagania układu kierowniczego i hamulcowego. Prze-ważnie mają tylko trzy biegi. Prowa-dzenie takiego wozu wymaga szcze-gólnie wyostrzonego refleksu. Ale co do komfortu, to wcale nie jest tak źle. Zabytkowe cztery koła są z reguły bardzo wygodne. Gdy jechaliśmy do Lwowa, nie czułam żadnych wybo-jów na drodze i wszystko było w po-rządku. Jazda, co prawda, trwała dłu-żej niż współczesnym wozem, ale była bardzo przyjemna.

Oprócz ścigania się autami, często Pani żegluje. Co prowadzi się trudniej – łódź czy zabytkową maszynę na czterech kółkach?

Co prawda czasami zdarza mi się samodzielnie sterować łodzią, ale tyl-ko przy sprzyjających warunkach, bo moje umiejętności nie są na tyle duże, by samodzielnie prowadzić jacht. Je-śli akurat wybieramy się z mężem na Mazury czy weekendowy wypad do Boszkowa, to zazwyczaj żeglujemy jachtami śródlądowymi. Najczęściej nie mają one koła sterowego, tylko rumpel. Żeby skręcić, trzeba go skie-rować w odwrotną stronę, niż chce się płynąć. To naprawdę może przyspo-rzyć problemów, szczególnie w na-głych sytuacjach. Dlatego właśnie wolę klasyczną kierownicę w samo-chodzie, choćby miał on dziesiątki lat

(śmiech). Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Arek Gołka Zdjęcia: archiwum prywatne A. Naciążek, Krzysztof Mazur Z w pełni zasłużonym medalem z Grand Prix we Lwowie

Powiązane dokumenty