• Nie Znaleziono Wyników

NASZ SĄSIAD

W dokumencie Cztery siostry (Stron 129-159)

MSZA BEIZEBBBA

NASZ SĄSIAD

127

niklem gościnności i pozwalała wierzyć, źe gospo­

darz nie lubi prowadzić rozmowy, nie zwilżywszy uprzednio gardła.

Nikt nigdy nie widział talii©) kołatki u drzwi drobnego adwokata lub komornika; ci ludzie trzy­

mają sztamę z, innym lwem; na ich drzwiach widnieje (ponury, krwiożerczy potwór, którego oblicze zdra­

dza dzikość i niepomierną głupotę: jest to najstarsza z pośród kołatek; świadczy o egoizmie i brutalności.

Istnieje także niewielka, zgrabna kołatka egipska: długa, wychudła twarz z zadartym nosem i ostrym podbródkiem. Cieszy się powodzeniem u urzędników państwowych, którzy noszą jasne płó- denne garnitury i krochmalone, sztywne kołnierze:

mali, szczupli, wścibscy ludzie, w zupełności zado­

woleni ze swych własnych zapatrywań i uważający jsię za niezmiernie ważne osobistości.

Kilka lat temu zaniepokoiło nas po- i ważnite pojawienie się nowego rodzaju kołatki —~

{kołatki bez twarzy! składającej się jedynie z wień­

ca, który ozdabia metalową rękę, lub poprostu nie­

wielką sztabkę z bronzu, Jednakże trochę uwagi i wytężenia pozwoliło nam pokonać i tę trudność . i pozyskać nowy system kołatek na rzecz naszej ulubionej teorji Znajdziecie taką kołatkę na drzwiach ludzi zimnych i sztywnych, którzy stale pytają, dla­

czego ich nie odwiedzacie, a nie zaproszą nigdy.

Każdy wie, że mosiężna kołatka właściwa jest podmiejskim willom, oraz internatom; na tym. gatun­

ku wypada zamknąć listę kołatek najbardziej wyra­

zistych i dających się najlepiej spreiparować.

Frenologiści twierdzą, że wzruszeniom, opano­

wującym umysł człowieka, odpowiadają pewne zmia»

126

ny w kształcie jego czaszki. Zastrzegamy się, źe nfe mamy zamiaru wyciągać' ostatecznych wniosków z wyłożonej poprzednio teorji; nie twierdzimy by­

najmniej, że każda zmiana w usposobieniu człowieka musi spowodować widoczne zmiany w rysach jego kołatki. Ustalamy jedynie, że w podobnym wypadku magnetyzm, który istnieje pomiędzy człowiekiem, a kołatką, skłoni go do usunięcia dawnej i do wyszu­

kania nowej' bardziej sympatyzującej z jego zmienio- nemi uczuciami. Jeżeli dowiadujecie się, że ktoś się przeprowadza, nie mając po temu żadnych rozsąd­

nych przyczyn, możecie być pewni, że, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, czyni to właśnie dlatego, że zerwały się węzły harmonji pomiędzy nim a k o­

łatką, Jest to teorja nowa, tem niemniej odważamy się na jej ogłoszenie, ponieważ ani w swej pomysło­

wości, ani w prawdziwości, nie ustępuje żadnej z ty­

siąca uczonych spekułacyj, jakie co dnia pojawiają się na rynku księgarskim gwoli dobra publicznego i prywatnego majątku.

Zważywszy te nasze poglądy na sprawę kołatek, czytelnik z łatwością sobie wyobrazi, z jakim niepo­

k ojem stwierdziliśmy; całkowite zniknięcie kołatki t U drzwi sąsiadującego z naszym, domu i pojawienie

się dzwonka na jej miejsce. Takiej klęski nie prze­

czuwaliśmy nawet we śnie. Sama myśl, że ktoś może istnieć bez kołatki, wydawała się t,a,k idziką i szalo­

ną, że ani na chwilę nie przyszła nam do głowy przedtem.

Z nosem spuszczonym na kwintę opuściliśmy, miejsce wypadku i skierowaliśmy kroki w stronę iEat oji-s q u a r &‘ u, który wtedy budował się jeszcze, Jak wielkie było nasze zdumienie i oburzenie,

gdy-m

smy spostrzegli, że dzwonek stawał się prawidłem, a kołatka wyjątkiem! Teorja zachwiała się pod cio­

sem. Z gorączkowym pośpiechem wróciliśmy do do­

mu; i przewidując w wyobraźni, jak w miarę szyb­

kiego następstwa wypadków trzeba będzie całkowi­

cie zrezygnować z przekonań, postanowiliśmy od te­

go dnia poddać osobistości naszych sąsiadów ścisłej obserwacji. Sąsiadujący z nami po lewej stronie dom był niezamieszkany, tem więc łatwiej było nam sku­

pić całą uwagę na sąsiadach z prawej.

Dom pozbawiony kołatki znajdował się w p o ­ siadaniu urzędnika ze stolicy, W oknie salonu wid­

niała pokryta kaligrahcznem pismem kartka, opie­

wająca, że samotny dżentlmen otrzyma mieszkanie o ile wzamian zapłaci komorne.

Dom leżał po ocienionej stronie ulicy, był mały9 schludny, choć ponury, posadzkę korytarza pokry­

wał wąski, nowy chodnik, po schodach śż do pierw­

szego piętra ciągnął się wąski, nowy dywan. Nowa była tapeta, nowa farba, nowe meble; i tak tapeta, jak farba i meble, zdradzały skromność pieniężnych zasobów lokatora. W salonie leżał czerwono-czarny dywanik, którego odległość od ścian była ze wszyst­

kich czterech stron harmonijnie wielka; stało kilka poplamionych krzeseł i staroświecki stół; kilka ni­

ziutkich kredensów, na każdym purpurowa muszla, która wraz z tacą i puszką do herbaty, wraz z kil­

koma innemi muszlami na kominku i trzema pawie- mi piórami, rozłożonemi gustownie n a d komin­

kiem, uzupełniała dekorację apartamentu.

Ten właśnie pokój miał samotnego dżentlmena przytulić na czas dnia, a niewielka oficyną na tem

>133

sanieiii piętrze miała być jego sypialną wciągu nocy.

Niewiele czasu upłynęło od pojawienia się kart­

ki w oknie salonu, kiedy tęgi, w esoły mężczyzna, w wieku może pięćdziesięciu trzech lat, okazał goto­

wość osiedlenia się we wspomnianem mieszkaniu.

Interesu dobito, bo natychmiast po pierwszej wizycie nieznajomego ogłoszenie znikło. Po kilku dniach sa­

motny dżentlmen się wprowadził, a wkrótce potem wyszły najaw wszystkie jego słabe i mocne strony.

Przedewszystkiem lubił, djabeł wie poco, czu­

wać do trzeciej lufb czwartej w nocy, siedzieć przy stole, pić wódkę i palić cygara; następnie zaprasza!

do siebie przyjaciół; ci przychodzili kolo dziewiątej wieczorem, nabierali humoru koło północy i wtedy dawali upust swej wesołości, śpiewając pieśni, któ­

rych tekst składał się z kilku ary), każda po dwa wiersze, i z dziesięciowierszowego chóru; przyczem w chór władowywało towarzystwo cały swój zapas energji, czyniąc to bardzo entuzjastycznie i bardzo wrzaskliwie; skutkiem było wielkie niezadowolenie sąsiadów, a zwłaszcza pewnego lokatora domu na lewo, również samotnego dżentlmena.

Te koncerty, odbywające się zazwyczaj trzy razy w tygodniu, mogłyby same przez się doprowa­

dzić do szaleństwa; ale to nie było wszystko. Bo kiedy wreszcie towarzystwo opuszczało lokal, to zamiast spacerować sobie cichutko po ulicy, jak to czynią przyjaciele rzeczywistych dżentlmenów, wy­

prawiało piekielne hałasy, udając krzyki kobiet przy porodzie. Ponadto pewnej' nocy jegomość w białym kapeluszu, z twarzą jak piwonja, zastukał z bez­

czelną gwałtownością do drzwi domu Nr. 3, w któ-13J

tym mieszkał jegomość z przyprószonym siwizną włosem, i kiedy siwy jegomość, sądząc, że to jedna z! jego zamężnych córek dostała przedwczesnych boleści, zeszedł ze schodów poomacku i po długich machinacjach kluczem i zamkiem otworzył wreszcie drzwi — jegomość w białym kapeluszu, z twarzą jak piwonja, rzekł, że bardzo mu przykro, jeżeli fatyguje siwego jegomościa, ale czułby się bardzo zobow ią­

zanym, gdyby ten ofiarował mu szklankę zimaej wody z pod krantsi i pożyczył szylinga na dorożkę.

Na to siwy jegomość zatrzasnął gniewnie drzwi, wszedł na schody i wyrzucił przez okno zawartość całego dzbanka wody z pod kranmi — rzut byt celny, ale woda dostała się komu innemu. Na ulicy p o­

w stała nieopisana panika.

Żart żarłem; i nawet namacalnie żjarty bywaj'ą w: swoim rodzaju kapitalne, jeżeli, się znajdzie nie- zainteresowana bezpośrednio osoba, która zechce się śmiać. A le mieszkańcy naszej ulicy byli niedość rozwinięci, aby pojąć cały komizm tych wydarzeń:

to też bezpośrednim skutkiem było, że nasz sąsiad musiał złożyć swemu sublokatorowi niezmiernie przykrą dla obu stron wizytę; w toku rozmowy oświadczył, że o ile samotny dżentlmen nie wyrze­

knie się spędzania w ieczorów z przyjaciółmi w do­

mu, to, niestety, trzeba będzie się rozstać. Samotny dżentlmen przyjął przestrogę bardzo pogodnie i przyrzekł, że na przyszłość będzie spędzał w ieczo­

ry w kawiarni. Postanowienie to wywołało po­

wszechny aplauz.

Następna noc przeszła bez żadnych zaburzeń:

ywjszyscy odetchnęli z ulgą. A le w dwadzieścia cztery godziny później hałasy powtórzyły się zc

132

zdwojoną energią. Przyjaciele samotnego dżentlme-*

na, nie mogąc go odwiedzać co drugą noc, postano­

wili składać mul wizytę każdej nocy. Dość sobie wyobrazić ich hałaśliwe pożegnania, łoskot, z, jakim jsamptny dżentlmen szedł do siebie na górę, i jego zmagania się z butami trzymająciemi na uparcie nogi;

aby zrozumieć, że tak dalej być nie mogło, A więc1 nasz sąsiad zawiadomił dżentlmena, który był pod innemi względami bardzo* wygodnym lokatorem, ż)e mulsi się wynosić; dżentlmen się wyniósł i odl tej chwili zapraszał przyjaciół do innych lokalów.

Następny amator mieszkania opuszczonego przez niespokojnego samotnika, był zupełnie innym człowiekiem. Wysoki, chudy, młody mężczyzna z bujną blond czupryną, rudawemi bokobrodami i zaledwie zaznaczonym wąsem. Nosił bluzę z galo- (■ •"airi, -szare spodnie, zamszowe rękawiczki i pod każdym względem przypomniał oficera wyższej ran­

gi. Tak niepodobny do rozpustnego samotnego dżen­

tlmena! Co za czarujące obejście, co za sposób mó­

wienia! I jaka powaga! iedy po raiz pierwszy przy­

szedł oglądać mieszkanie, wypytywał szczegółowo, czy, kiedy i jak można otrzymać stałe miejsce w pa- rafjalnym kościele, A gdy już doszedł do porozumie­

nia z gospodarzem, poprosił, aby mu sporządzono spis Miejscowych towarzystw dobroczynności, chciał bowiem złożyć ofiarę pieniężną na ręce tych, którzy na to najbardziej' zasługują.

Nasz sąsiad nie posiadał się z radości, Dostał wreszcie sublokatora w zupełności odpowiadającego jego własnemu usposobieniu — człowieka poważne­

go, statecznego, który nie znosił hulaszczej w esolo- sci, a kochał ciszę. Ź lekkiem sercem ztdjął z okna

133

ogłoszenie, malując sobie w wyobraźni długi szereg spokojnych niedziel, w czasie których będzie wy­

mieniał ze swym lokatorem niedzielne pisma i kom­

plementy,.

Poważny pan przyjechał, a jego rzeczy miały nadejść ze wsi nazajutrz. Pożyczył więc odj gospo­

darza czystą koszule, książkę do nabożeństwa i po­

łożył się spać' o wczesnej porze, prosząc, aby igo

obudzono punktualnie o dziesiątej rano — nie w cze­

śniej, był bowiem bardzo zmęczony,

O oznaczonej porze zapukano do jego pokoju:

nie odpowiadał; zapukano ponownie: odpowiedzi nie było. Zaniepokojony gospodarz wyważył drzwi.

Poważny pan w tajemniczy sposób znikł, zabierając ze sobą koszulę, książkę do nabożeństwa, łyżeczkę do herbaty i pościel.

Czy to wydarzenie, przeważając szalę, i tak już dobrze obciążoną popisami porzedniego sublo­

katora, wzbudziło w naszym sąsiedzie wstręt do sa­

motnych dżentlmenów, nie wiemy; to pewne, że na­

stępne ogłoszenie, jakie ukazało się w oknie salona, zawiadamiało poprostu, że jest do wynajęcia ume­

blowane mieszkanie na pierwszem piętrze. W krótce i to ogłoszenie znikło. Nowi lokatorowie najpierw zwrócili na siebie naszą uwagę, potem wzbudzili

y.' nas żywe współczucie.

Był to chłopiec osiemnasto lub dziewiętnasto­

letni % matką kobietą pięćdziesięcioletnią, a może nawet młodszą. Oboje nosili żałobę. Byli ubodzy — bardzo ubodzy. Utrzymywali się jedynie z pensji, jaką pobierał chłopiec, przyjmując referaty do prze­

pisywania i tłumacząc dla wydawców.

Wyemigrowali z prowincjonalnego miasteczka

i osiedlili się w Londynie: po części dlatego, że w' du- żem mieście chłopiec prędzej mógł liczyć na zarobek a po części może i dlatego, że czuli pewien żal do miejsca, na którem niegdyś zaznali lepszej doli, i! unikali instynktownie ludzi, którym znany był ich obecny los. Żaden cios nie zdołał złamać ich dt!/ny, a duma nie pozwalała im rozwodzić się o swych nieszczęściach przed obcymi. Jak wielką cierpieli nędzę i jak ciężko pracował chłopiec, aby jej prze­

ciwdziałać, o tem nikt nie wiedział, oprócz tych dwojga nieszczęśliwych. Noc w noc, do godziny dru­

giej, trzeciej, czwartej po północy słyszeliśmy ti-zask płonącego nieśmiało ognia, albo pusty, stłu­

miony kaszel, który świadczył, że chłopiec wciąż jeszcze pracuje; i z dnia na dzień widzieliśmy coraz wyraźnie)1, że natura rzuca na jego żałosną twarz1 to nieziemskie światło, które jest oznaką najgorszej z pośród chorób, jakie nawiedzają ludzi.

Powodowani, zdaje się, uczuciami wyższemi nad prostą ciekawość, zawarliśmy z nieszczęśliwymi znajomość, która potem przeszła w serdeczną przy­

jaźń, Nasze posępne przeczucia się sprawdzały;

chłopiec marniał w oczach. Przez część zimy i całą następną wiosnę i lato pracował bez przerwy do głębokiej nocy; tak, że matka musiała postarać się o robotę — szycie, haft — aby podeprzeć jego co ­ raz mniej wydajną ptracę,

' Jej zarobki ograniczały się jednak do kilku niepozornych szylingów. Chłopiec m ęczył się i mę­

czył, z każdą minutą posuwał się o krok bliżej ku, śmierci, hem jednego protestu, bez jednej' skargi.

Pewnego pięknego jesiennego wieczoru wybra­

liśmy się na zwykłą wizytę do chorego przyjaciela, 135

Podczas ostatnich kilku dni słabł coraz widoczniej;

teraz leżał na sofie przy otwartem oknie, wpatrzony w zachodzące słońce. Matka czytała mu nagłos biblję, ale kiedyśmy weszli, zamknęła książkę i w y­

szła na nasze spotkanie,

— Właśnie tłumaczyłam Williamowi, — rze­

kła, — że musimy za wszelką cenę wywieźć goi za miasto, na wieś, aby wydobrzał, Om nie 'jest chory, pan wie, tylko osłabiony, zwłaszcza że ostatnio tak się przepracowywał. — Biedaczkal Łzy1, które po­

toczyły się po jej palcach, kiedy się odwróciła, uda­

jąc, że poprawia czepek, nazbyt jasno świadczyły o bezowocności tej samoobłudy.

Bez słowa siedzieliśmy u wezgłowia sofy, na­

słuchując, jak cicho i w jak zawrotnem tempie ula­

tnia się życie, z; piersi gasnącej w naszych oczach istoty. Z każdym, oddechem tętno serca słabło.

Chłopiec podał nam prawą dłoń, lewą u/chwycił się ramienia matki, gwałtownie przyciągnął ku isobie i gorąco ucałował jej twarz. Nastąpiła chwila ciszy. Opad! na poduszkę i przeciągłem, poważnem spojrzeniem śledził rysy kobiety,

—• Williamie, Williamie! — wyszeptała ma­

tka —- nie patrz tak na mnie, mów, mów, najdroższe dziecko!

Chłopiec uśmiechnął się z wysiłkiem, ale po .chwili w rócił poprzedni wyraz twarzy: to s!amo chłodne, poważne zapatrzenie.

— Williamie, najdroższy Williamie! podnieś się;

nie patrz tak na mnie, dziecko — błagam, nie patrz!

Boże, Boże — co ja pocznę! — zawołała wdowa, załamując ręce w rozpaczy — mój chłopiec najdroż­

szy — umiera! —

136

Chłopiec dźwigną! się gwałtownym wysiłkiem ponad poduszkę, splótł ręce i rzekł; — Matko! K o­

chana matko, pochowaj mnie na rozległych polach—

gdzie chcesz, tylko nie wśród tych przeklętych ulic.

Chcę być tam, gdzie będziesz mogła widzieć mój grób, nie w tem okropnem, natłoczonem mieście.

Ono mnie zabiło. Pocałuj jeszcze raz, uściśnij...

Opadł i dziwny wyraz rozlał się na jtego twarzy;

nie wyraz bóliA lub cierpienia!, ale jakieś ogromno skoncentrowanie, znieruchomienie każdego muskułw i ścięgna.

Już nie żył,

fZ cyklu ,,Qur Parish"!

Człowiek, zmuszony do codziennej wędrówki po którejś z ludniejszych ulic Londynu, przyzwy­

czaja się powoli do specyficznej publiczności, jaką dzień w dzień spotyka na swojej drodze, i powięk­

sza stopniowo kółko ludzi, których — jak to mó­

wią — „zna z widzenia". M.ożna śmiało twierdzić, że wśród tych znajomych znajdzie się także pewna istota o nader żałosnej powierzchowności, którą loodyńczyk pamięta jeszcze z czasów, gdy żyła w zupełnie innych warunkach, którą obserwował, jak staczała się coraz niżej na dno społeczeństwa, a której nędza i zaniedbanie wywierają na nim wra­

żenie niezmiernie bolesne, kiedy przechodzi ulicą, Ktokolwiek z własnej chęci czy z konieczności przestawał wiele z ludźmi, len niewątpliwie pamięta czas, gdy jakiś wyrzutek społeczeństwa, brudny, w łachmanach, który obecnie wlecze eię po trotua- rze, roztaczając dokoła ohydę zgnilizny i kalectwa, był szanowanym i łubianym rzemieślnikiem, urzęd­

nikiem, lub stał na czele dobrze prosperującego, uczciwie prowadzonego przedsiębiorstwa. I zapewne niejeden z czytelników, przeglądając księgę pamię­

ci, natrafi na postać wykolejeńca, który* sunie po ulicy jak cień, jak symbol wycieńczenia, od którego każdy odwraca się z pogardą, który unika głodowej

ŚMIERĆ p i j a k a:

śmierci niewiadomo jakim sposobem. Niestety! wy­

padki takie nazbyt są częste, aby trzeba było ieh szukać z lampą w ręku; i niemal zawsze pochodzą z tego samego źródła — z pijaństwa — z szaleń­

czego umiłowania powolnej, niezawodnej truciz­

ny — z namiętności, która zagłusza wszelki głos su­

mienia, która każe zapomnieć o żlotnie, o d.2®eciach przyjaciołach, szczęściu i obowiiązku, która nieubła­

ganie pcha swą ofiarę ku wykolejeniu i śmierci.

Niektórzy ulegli temu zgubnemu nałogowi pod naciskiem nieszczęścia i niepowodzenia. Wspaniałe zamierzenia, które spełzły na niczem; śmierć uko­

chanych; żałość, która zżera stopniowo, ale nie po­

zwala sercu pęknąć: wszystkie te czynniki dopro­

wadziły ich do szaleństwa. Są to okropne obrazy obłąkanych, powoli ginących z własnej ręki. Jed­

nakże znaczna większość świadomie, z olwiartemi oczami pogrążyła się w bagno, z którego nie w ydo­

stanie' się tien:„ kto raz ugrzązł, ale będzie się osuwał coraz głębiej, coraz głębiej, aż zniknie na zawsze.

Właśnie jeden z takich ludzi stał przy łożu umierającej żony. Dokoła klęczały dzieci, a on zdfa- wionemi wybuchami wściekłości mącił ich niewinne pacierze. Pokój był ciasny, sprzęty nędzne; i dość*

było rzucić okiem na bladą postać, z, której oczu światło życia ulatywało' na wieki, aby pojąć, jakie utrapienia, jakie troski i jakie nieszczęścia żarły jej serce przez długie, długie lata. Starsza kobieta, cała we łzach, podtrzymywała głowę umierającej — by­

ła to matka, Ale nie ku niej zwróciła sięl blada, wy­

nędzniała twarz; nie jej ręki szukały zimne, drżące palce; zacisnęły się dokoła ramienia męża; gasnące oczy zatrzymywały się na jego rysach — i mężczy­

140

zna zadygota! pod tem spojrzeniem, 'Jego odzież była brudna i niechlujna, twarz* rozpalona, oczy nabiegłe krwią i podkrążone. Wyciągnięto go z za­

mętu dzikiej pijatyki, hujcznej hulanki: przywołano do łoża śmierci.

Tuż przy łóżku stała przyćmiona lampa, rzuca- jąc stłumione światło na żałobne postacie ludzi, pogrążając resztę przestrzeni w głębokim, gęstym mroku. Spokój nocy napełniał dom; cisza śmierci płynęła przez pokój. W ysoko nad kominkiem wisiał zegarek; jego słabe cykanie było jedynym dźwię­

kiem jaki zamącał głębokie milczenie; a było to cy­

kanie posępne i uroczyste, bo nieszczęśliwi wie­

dzieli i wiedzieli dobrze, że zanim zegar pokaże na­

stępną godginę, wprzód wydzwoni pożegnanie odla­

tującej duszy.

Okropna to rzecz czekać nadejścia śmierci;

wiedzieć, że nadzieja jest płonną, a zgon nieuniknio­

ny; siedzieć i liczyć długie, jednostajne godziny dłu­

gich, monotonnych nocy — takich nocy, jakie znają tylko ci, którzy czuwali przy łożu chorych. Krew w żalach krzepnie, gdy się wysłuchuje tych najtaj­

niejszych sekretów serca — latarni zazdrośnie, trwożnie chronionych tajemnic; które bezbronna, bezsilna istota wylewa przed wami bezwiednie, bez­

wolnie, Strach pomyśleć, jak mało warte są troski i zabiegi całego życia, kiedy maligna zedrze maskę z, twarzy, Dziwne rzeczy opowiadali umierający lu­

dzie, bredząc w agonji; historje takich czynów i ta­

kich zbrodni, że ci, którzy pielęgnowali chorego w przedśmiertnej godzinie, uciekali w przerażeniu, aby nie oszaleć od okropności, jakie przyszło im widzieć i słyszeć, niejeden zbrodniarz skonał sa­

motnie, bredząc O czynach, których sama najzwa zjeżała włosy na głowach najodważniejszych.

A le przy łożu, przed którem klęczały modlące się dzieci, takie słowa były nieobecne. Ciszę przery­

wały jedynie zdławione w gardle łkania. A kiedy dłoń matki opadła w bezsile, kiedy jej błędne spoj­

rzenie zawahało się po raz ostatni pomiędzy mę­

żem a dziećmi, kiedy usta zamarły w nadludzkim wysiłku i w niemem pragnieniu kilku jeszcze słów, a podniesiona głowa osunęła się na podusizki, do­

koła rozlał się taki spokój i taka cisza, jakgdyby zamiast śmierci nadleciał tylko sen. Dzieci pochy­

liły się nad nią: zawołały na nią po imieniu najpierw cicho, potem przeszywającym tonem rozpaczy. Nie było odpowiedzi. Nasłuchiwały oddechu: ani szme­

ru. Położyły jej ręce na sercu-, nie biło. Biedne, nie­

żywe serce.

Mąż rzucił się na krzesło i oburącz uchwycił swe płonące czoło. Błądził nieprzytomnym w zro­

kiem od dziecka do dziecka, ale ilekroć' napotkał

kiem od dziecka do dziecka, ale ilekroć' napotkał

W dokumencie Cztery siostry (Stron 129-159)

Powiązane dokumenty