• Nie Znaleziono Wyników

nej dorocie ku pamie

ci...

220 lat temu, 21 sierpnia 1793 r. w Berlinie urodziła się późniejsza księżna żagańska Dorota Talley-rand-Perigord, najmłodsza z czterech córek księ-cia kurlandzko-żagańskiego Piotra Birona i Anny Charlotty Doroty von Medem. Źródła podają, że biologicznym ojcem Doroty był hrabia Aleksander Batowski, z którym jej matka miała romans.

Obdarzona urodą i inteligencją, otoczona bo-gactwem, wiodła życie dostatnie, z romantyczny-mi przygodaromantyczny-mi i przyjaźniaromantyczny-mi, ale i nieszczęśliwe zarazem. Wychowywana w Berlinie, od piątego roku życia uczyła się pod kierunkiem swojego na-uczyciela, Scypiona Piattolego. Przyszła księżna Żagania zdobyła solidne wykształcenie w duchu oświecenia. Znajomość trzech języków obcych:

francuskiego, angielskiego i włoskiego, oraz wy-niesione z domu zamiłowanie do kultury pozwoliły jej na nieskrępowane poruszanie się w świecie literatury, sztuki i polityki. Dorota uczestniczyła bowiem lub była świadkiem wielkich międzynaro-dowych wydarzeń, osobiście znała wielu monar-chów, polityków, przyjaźniła się i korespondowała z wybitnymi artystami. Należała do najbardziej wpływowych kobiet w XIX wiecznej Europie.

Bardzo ważną postacią jej dzieciństwa i wcze-snej młodości był współtwórca Konstytucji 3 Maja i prywatny sekretarz króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, włoski ksiądz, Scypion Piattoli.

Wyrazem szacunku i przywiązania do niego było to, że nie rozstawała się z medalionem z podobi-zną swojego nauczyciela. To głównie dzięki niemu darzyła sentymentem Polskę, jej kulturę i historię, który niewątpliwie przekazała wychowywanym przez siebie wnuczkom. Marzyła nawet o poślu-bieniu Adama Jerzego Czartoryskiego. Niestety, Dorota padła ofiarą intrygi politycznej uknutej przez jej matkę i francuskiego ministra Karola Maurycego Talleyranda i 22 kwietnia 1809 r. zo-stała wydana za jego bratanka, hulakę, rozpustni-ka i hazardzistę Edmunda Talleyranda-Perigorda.

Dwa lata później odeszła z Kościoła ewangelicko--augsburskiego do rzymskokatolickiego. W roku

1811 urodziła syna Ludwika Napoleona, w 1813 drugiego syna Aleksandra, a w roku 1820 jedyną córkę Paulinę. Związek z Edmundem od począt-ku nie był szczęśliwy i zakończył się rozwodem w roku 1822. Ale już od 1816 r. Dorota związana była z Karolem Maurycym Talleyrandem i to on był biologicznym ojcem Pauliny. W roku 1838 r.

uczynił Dorotę swoją jedyną spadkobierczynią.

Po jego śmierci wyjechała z Francji i przyjecha-ła do Zatonia koło Zielonej Góry. W tym czasie przejęła od swojego siostrzeńca Żagań. W Zatoniu Dorota poznała i pokochała dużo młodszego od niej księcia Feliksa Lichnowskiego, który zginął w roku 1848.

Pierwsze lata panowania księżnej Doroty w ro-dzinnym mieście zbiegły się nie tylko z tragicznym zakończeniem romansu, ale i opieką nad wnucz-kami: córką Pauliny Marią Dorotą oraz Klemen-tyną, najstarszą córką Aleksandra. Mimo złego stanu psychicznego, księżna oddawała się również intensywnej i szeroko zakrojonej działalności na rzecz miasta i swojego bezpośredniego otoczenia, bowiem Dorota zastała Żagań bardzo zniszczo-ny, w stanie dużego zaniedbania znajdował się również pałac i otoczenie. Poczuła się bardzo potrzebna.

Wiele serca włożyła w rozbudowę książęcej rezydencji i parku. Dbała o wyeksponowanie por-tretów rodziny, czym podkreślała swoje kurlandz-kie korzenie i przynależność do rodu Bironów,

65

natomiast portrety związanych z nią osobistości wskazywały na jej wysoki prestiż społeczny. Wiele pomieszczeń poprzez swój wystrój zyskało histo-ryczny charakter. Wnętrza pałacowe z czasów panowania księżnej Doroty oddają pochodzące z 1850 r. gwasze. Tworzenie, budowanie oraz uczestniczenie w wielkim ruchu umysłowym i kul-turalnym stało się jej pasją. Dorota ze wszystkich sił dążyła do odbudowy i kontynuowania dzieła swojego ojca, jakim było uczynienie z żagańskiej siedziby książęcej ośrodka kulturotwórczego o po-nadregionalnej randze.

Czas panowania najmłodszej z księżniczek kur-landzkich w Żaganiu to okres wielkiego rozkwitu miasta. Dorota fundowała ochronki i stypendia dla zdolnych dzieci z ubogich rodzin. Dbała o roz-wój oświaty. Tworzyła, wizytowała, dofinanso-wywała i patronowała szkołom dla ewangelików i katolików. Ufundowała szkołę elementarną na Przedmieściu Bożnowskim zwaną Szkołą Doroty, a progimnazjum, dzięki jej zabiegom, rozporzą-dzeniem króla Fryderyka Wilhelma IV zyskało ran-gę pełnego gimnazjum. Odbudowała rzymskoka-tolicki kościół pw. Świętego Krzyża i przeznaczyła go na rodzinne miejsce pochówku. Nie pomijała również potrzeb parafii ewangelickiej finansując remont kościoła Świętej Trójcy (Łaski).

Największą inicjatywą dobroczynną księżnej Doroty dla miasta było jednak założenie i odda-nie do użytku w 1859 r. szpitala pw. św. Doroty otwartego dla chorych bez względu na wyzna-nie, w którym prowadzono najnowocześniejsze w tamtych czasach metody leczenia. Poza po-mieszczeniami gospodarczymi i mieszkalnymi dla obsługi mieściła się w nim kaplica szpitalna, kost-nica, pokój dla umysłowo chorych, laboratorium, apteka, izolatka, pokoje dla kobiet i dla mężczyzn, osobne pokoje dla chorych sióstr zakonnych, ła-zienka, pokój do rozmów i pokój do konsultacji.

Chorym zapewniono również niewielką bibliotekę z dziełami o tematyce religijnej.

Ogromnym przedsięwzięciem księżnej żagań-skiej było założenie parku w typie krajobrazowym.

Do prac nad tym przystąpiła wkrótce po objęciu panowania w księstwie żagańskim. Przy rozbu-dowie parku Dorota zatrudniała najuboższych.

Trudno jest opisać zmiany poczynione na jego

te-renie za czasów Doroty bez uwzględnienia tego, co zostało wykonane w czasach Piotra Birona, gdyż stanowią one odrębny temat. Stan parku ża-gańskiego, uznanego za jeden z najpiękniejszych w Europie, również oddają wykonane na zlecenie księżnej gwasze. Dbałość o własne potrzeby Do-rota godziła z działalnością charytatywną, filan-tropijną, oświatową i kulturalną. Może dzięki temu właśnie wydarzenia rewolucyjne z 1848 r. ominęły Żagań. Dla swoich poddanych była dobrą księżną.

Dorota de Talleyrand-Perigord miała wielu przy-jaciół wśród najwyżej postawionych osobistości ówczesnej Europy, a jednym z nich był Fryde-ryk Wilhelm IV i jego rodzina. Na jej zaproszenie w mieście przebywali wielcy politycy, artyści, członkowie pruskiej rodziny królewskiej oraz naj-bardziej znaczące elity towarzyskie. Kwitło życie kulturalne, polityczne i towarzyskie. W pałacu wystawiane były sztuki teatralne, organizowane wieczorki muzyczne i koncerty. Na odbywające się w pałacu koncerty i przedstawienia zapra-szani byli również mieszkańcy miasta i okolic, co bez wątpienia miało wpływ na kształtowanie się życia kulturalnego i umysłowego w Żaganiu.

Z różnych okazji w pałacu wydawane były też wielkie bale. Księżna wyprawiła również wesela dwóm wnuczkom. Marię Dorotę namówiła do ślubu z księciem Antonim Fryderykiem Wilhelmem Radziwiłłem, a na ich ślubie 3 października 1857 r.

zagrał sam Franciszek Liszt. Klementyna nato-miast wyszła za mąż za hrabiego Aleksandra Lubicz Orłowskiego, a ślub odbył się w 20 lutego 1860 r., również w Żaganiu.

Księżna żagańska Dorota de Talleyrand--Perigord zmarła 19 września 1862 r. i została pochowana w kościele pw. Świętego Krzyża.

Źródła podają, że w pogrzebie uczestniczyło ok.

10 tys. osób. Pozostawiła bogatą spuściznę we wszystkich aspektach podejmowanej przez siebie działalności, a czas jej panowania był dla Żagania okresem największego rozkwitu. Bez aktywności tej niezwykłej księżnej w różnych sferach życia, miasto prawdopodobnie nie podźwignęłoby się z zastoju, jaki nastąpił po śmierci jej ojca, księcia Piotra Birona. Nawet dziś dla mieszkańców Żaga-nia księżna Dorota pozostaje jedną z najbardziej zasłużonych postaci w dziejach jego historii.

66

Bardzo miłym akcentem, będącym jak gdyby kontynuacją kulturalnej działalności Doroty, jest fakt, że pałac, jak przed laty, wciąż rozbrzmiewa muzyką. Dziś również gości w swoich podwojach najbardziej uzdolnionych muzyków z całego świa-ta oraz Polski, którzy w ramach Letniej Akademii Muzycznej, Międzynarodowego Forum Perkusyj-nego, Ogólnopolskiego Turnieju Pianistycznego właśnie w naszym mieście pod okiem wybitnych profesorów szlifują swój talent i umiejętności przed przystąpieniem do prestiżowych konkur-sów. Tak jak za czasów Doroty mieszkańcy miasta i okolic byli zapraszani na odbywające się w pała-cu koncerty, tak i dziś mają możliwość kontaktu

z muzyką najwyższej klasy. W Pałacu jak i jego otoczeniu odbywają się także i inne imprezy kultu-ralne, których nie sposób w tym miejscu wyliczyć.

Miejska Biblioteka Publiczna w Żaganiu z sie-dzibą w Pałacu Książęcym dla uczczenia 220.

rocznicy urodzin Księżnej Żagańskiej zorgani-zowała w Czytelni Ogólnej wystawę obrazów żagańskiej malarki Iriny Świątek, przedstawiają-cych wizerunek miasta w czasach księżnej Doroty, natomiast w sierpniu w Oddziale dla Dorosłych zorganizowano wystawę poświęconą Dorocie, jej rodzinie i zasługom dla miasta. We wrześniu ta sama wystawa wzbogacona o materiały podkre-ślające związki Doroty z Polską i Polakami będzie stanowiła uzupełnienie ekspozycji organizowanej przez Forum Społeczne Miast i Gmin Powiatu Ża-gańskiego i nawiązującej do tegorocznego hasła Europejskich Dni Dziedzictwa: „Nie od razu Polskę zbudowano”. MBP jest również współorganiza-torem VI Parafialnego Spotkania z Muzami przy kościele pw. Świętego Krzyża, podczas którego o księżnej żagańskiej Dorocie de Talleyrand-Peri-gord będzie mówił Jarosław Skorulski ze Stowa-rzyszenia Nasze Zatonie.

Urszula Sitarz MBP w Żaganiu Bibliografia

K.S. Orłowski, Orłowscy. Historia jednej rodziny, Warszawa 2002.

J.P. Majchrzak, ...więcej niż życie. Dorota Talleyrand--Perigord i jej czasy, Żagań 2004.

K. Adamek-Pujszo, Działalność kulturotwórcza ksią-żąt żagańskich Bironów, cz. I i II, Zielona Góra 2007.

http://www.naszezatonie.org.pl

67

O ksia, z .

kach, z . yciu, tajemnicach i potrzebie poznawania siebie i s

wiata

Z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk rozmawia Elżbieta Wozowczyk-Leszko Z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk najlepiej spo-tkać się w Cukierni pod Amorem, gdzie swobodnie można porozmawiać o książkach, życiu, tajem-nicach i potrzebie poznawania siebie i świata. To szczególne miejsce stworzone przez literacką wyobraźnię pisarki od pewnego czasu intryguje wielbicieli jej książek. Czytelnicy tłumnie przy-chodzą na spotkania autorskie, które odbywają się w całym kraju, m.in. w Dyskusyjnych Klubach Książki, także w Zielonej Górze. Autorka chętnie opowiada o swojej twórczości i ze swadą odpo-wiada na wszystkie pytania czytelników.

Warto poświęcić kilka dni, a nawet tygodni na podróże i spotkanie z czytelnikami? Są oni dla Pani, jako autorki, ważni?

Tak, gdyby nie byli ważni, nie wyrywałabym się ze swojego domu i nie narażała na podróże. Bywają one męczące, ale zawsze na ich końcu jest spo-tkanie z czytelnikami, które bardzo dużo mi dają.

Czy to są młodzi ludzie, czytelnicy moich książek młodzieżowych, czy to są nowi czytelnicy sagi Cukiernia pod Amorem. Zawsze dowiaduję się czegoś nowego, czasami mnie zaskakują pyta-nia, a przede wszystkim ładuję akumulatory taką ilością sympatii, która jest nie do wyobrażenia, kiedy siądzie się za biurkiem. Tak naprawdę pisze-my przecież dla siebie, pisze-myśląc o swoim odbiorze.

Nie mamy tego czytelnika gdzieś tam po drugiej stronie, więc te spotkania dają mi poczucie, że to, co robię, jest ważne i wartościowe. Stało mi się coś takiego fantastycznego, że pojechałam do Szprotawy i tam były panie, które uczestni-czyły też w spotkaniu w Zielonej Górze pół roku

wcześniej. Mówię: „Kobiety, nie macie mnie jeszcze dosyć?”, Zaprosiły mnie na fantastyczną uroczystość, związaną z obchodami czterolecia Dyskusyjnego Klubu Książki. Poczułam się bardzo wyróżniona, że to ja kroiłam ich tort i potrakto-wały mnie jako specjalnego gościa. To jest dowód na to, że jakaś nić sympatii zawiązała się między nami. To bardzo miłe dla mnie.

W ostatnim czasie rozmawia Pani z czytel-nikami o swojej ostatniej książce Cukiernia pod Amorem?

Tak, myślę, że już trochę zanudzam opowieściami o tym, co napisałam... Oni oczywiście traktują to troszkę jak bajkę o żelaznym wilku. Tłumaczę, że to jest taki boczny pień wyrastający z cukierni, że Róża z Wolskich była znajomą Tomasza Za-jezierskiego, właściwie nawet mieli romans, że zabieram ich do Paryża tym razem, że spotkamy naszych ulubionych bohaterów z Cukierni... trochę postarzałych, o szesnaście lat nawet, i rozdajemy

68

taki gadżet w postaci „Żurnala paryskiego”, który wydała Nasza Księgarnia. Czasami czytelnikom udaje się wcisnąć w tok moich myśli (ponieważ ja jak zacznę mówić, to mało kto jest w stanie mi przerwać) i zadadzą jakieś pytanie albo opo-wiedzą o swoich wrażeniach, np. „a my we trzy kupiłyśmy Cukiernię... i się wymieniamy, a czytamy mamie, a mama nam opowiada o rodzinie, bo to nas zainteresowało”. Tak że zbieram z wielką radością i pietyzmem reakcje na książkę, na które, prawdę mówiąc, aż takie nie liczyłam, pisząc ją.

Czy notując te reakcje, myśli Pani o tym, jak je przełożyć na ciekawą treść w książce?

Niekoniecznie, to się nie przekłada tak bezpośred-nio, ale kiedyś może nagle wyskoczyć, gdyż nasz mózg jest takim magazynem, że nawet nie wiemy, co w nim mamy. Bywa, że ni z tego ni z owego jakaś wiadomość, jakaś twarz, jakaś sytuacja wy-skakuje, kiedy piszemy i czasami przypomina, że my już to przeżyliśmy, to słynne déjŕ vu. Natomiast te spotkania są mi potrzebne po to, żebym potem znowu przez pół roku mogła siedzieć samotnie z laptopem i cieszyć się, że przyjdzie taki moment, kiedy już skończę i będzie wyzwolenie. Zdecydo-wanie wolę spotkania z czytelnikami niż siedzenie i pisanie, mimo że trzeba z domu wyjść z walizką i zostawić wszystko na łasce synów i męża. I za-wiązują się przyjaźnie, wymieniamy się korespon-dencją z czytelniczkami. One mi przynoszą swoje sagi rodzinne albo wiersze. Czuję się wyróżniona tym zaufaniem. Czasami chcą opowiedzieć jakieś swoje historie, ponieważ wydaje im się, że mnie znają, bo znają moją książkę i uważają, że jestem godna tych zwierzeń.

Nie bez powodu zapytałam o trudy podró-żowania, bo wyobrażam sobie, że czasami wydawnictwo każe jeździć pisarzowi po kraju i promować książkę. Czy tak jest w przypadku Pani wydawnictwa?

Wiem, że w Ameryce są takie punkty w umo-wach. Natomiast my mamy z wydawnictwem Nasza Księgarnia taki układ, że nikt nikomu ni-czego nie każe. Możemy sobie coś sugerować albo pytać. Do wydawnictwa zgłaszają się biblio-teki z propozycjami przyjazdu. Na ogół reaguję

pozytywnie, jeśli tylko mam wolny termin. Na te wyjazdy rezerwuję dwa miesiące na wiosnę i dwa miesiące jesienią. Dość ich dużo i nikt mnie do ni-czego nie przymusza. Mój mąż kiedyś powiedział, kiedy wychodziłam z domu z walizką, „ty to chyba musisz lubić” takim ponurym tonem, bo zostawi-łam go z remontem w domu. Pomyślazostawi-łam sobie, że lubię wychodzić z domu, kiedy jest remont.

To, co mówi Pani o spotkaniach z czytelnika-mi, na których frekwencja zawsze dopisuje, zaprzecza informacjom o tym, że Polacy nie czytają książek.

Statystyka to jest taka przewrotna nauka, która usiłuje pokazać nam świat, taki jaki on jest, ale kiedy weźmiemy dane i spróbujemy sobie wy-obrazić statystycznego Polaka, to przecież jego nie ma. Oczywiście nigdy nie było tak, że wszyscy czytają. Nie wszyscy mają potrzebę, nie wszyscy mają możliwości intelektualne (w tłumaczenie o braku czasu akurat kompletnie nie wierzę). Lu-dzie czytają też różne książki. Nie można chyba nikogo namawiać na zasadzie jakiegoś uzurpowa-nia sobie prawa do całkowitej wiedzy. To, co robią biblioteki, jest bardzo dobre, ponieważ zachęcają w najrozmaitszy sposób. Byłam na zakończeniu konkursu „Mistrz pięknego czytania”. Spotkałam się z rodzicami i z dziećmi, i w tych dzieciach był taki żar, taka chęć czytania – z pewnością dzięki rodzicom. Dlatego myślę, że jeśli chcemy podnieść trochę czytelnictwo, bo pewnie zawsze mogłoby być lepiej, to trzeba uśmiechać się przede wszyst-kim do rodziców. Tym bardziej że dzieci mówią wprost. Takie małe, ze szkoły podstawowej, jesz-cze nie potrafią kłamać, jeszjesz-cze nie wstydzą się, jeszcze ręce aż drżą w górze, ponieważ chcą opo-wiedzieć o swoich wrażeniach. I one mówią, że to jest strasznie fajny moment, kiedy mama czy tata siedzą z nimi wieczorem i im czytają tę książkę.

Potem jest możliwość wspólnej dyskusji o bohate-rze, rozwiania jakichś lęków. Świętowałam także wydanie mojej książki dla najmłodszych czytelni-ków – Opowieści Pana Rożka, w której zawarłam trzy baśnie dla dzieci. Było mi miło zmierzyć się z tymi mistrzami głośnego czytania i przeczytać fragment, a potem z nimi chwilę podyskutować.

Kiedy widziałam autentycznie zaangażowanych

69

rodziców, to pomyślałam sobie, że jeszcze nie jest tak źle... Nie wszyscy czytają, tak jak nie wszyscy jeżdżą na rowerze czy uprawiają sporty. Musimy oczywiście propagować czytelnictwo, ponieważ chcemy mieć świadome społeczeństwo. Nato-miast, no cóż, będą ci, którzy rządzą i ci, którzy są rządzeni. To nasz wybór.

Nie ma obowiązku czytania, wyłączając lek-tury szkolne, ale myślę, że i te nie zniechęcą młodych do książek. Podejrzewam, że nasto-latek nie będzie czytał z rodzicami, natomiast chętnie sięgnie do książek, w których zobaczy swój świat i swoje problemy.

Na spotkaniach z młodzieżą mówię o tym, że pa-radoksalnie rozgrzeszam ich z nieczytania lektur, ponieważ nasze władze oświatowe skutecznie zniechęcają młodzież i słowo „lektura” kojarzy im się z czymś drętwym, nudnym, z obowiąz-kiem. Jednak gdyby te lektury przedstawiały

świat, w którym oni żyją, to im byłoby o wiele łatwiej związać się z bohaterem, zrozumieć go, a przez niego zrozumieć siebie. Świat Zemsty czy Syzyfowych prac jest tak odległy od ich wyobra-żeń, że po prostu pozostają obojętni. A ponie-waż pozostają obojętni, to nie jest to miłe. Nie oszukujmy się. Czytanie nudnej lektury jest ciężką pracą. Dlatego apeluję do władz oświatowych o przemyślenie listy lektur.

Być może te apele dotrą. Czy istnieje jakaś koalicja pisarzy tworzących dla młodych czytelników, którzy mają wpływ na władze oświatowe? Jakiś lobbing?

Nie, ale to jest rzeczywiście do przemyślenia. Nam o tyle nie wypada, że każda lista lektur wiąże się z wpływami do kasy autora, w związku z czym nie bardzo nam wypada lobbować za naszymi książkami. Możemy tylko lobbować za książkami współczesnymi i pozostawić wybór ministerstwu.

Elżbieta Wozowczyk-Leszko rozmawia z autorką

70

Wiem, że takie próby istnieją. Mamy bardzo dobrą literaturę dla dzieci i młodzieży, nagradzaną na targach w Bolonii, wydawaną za granicą, i myślę, że byłoby z czego wybrać, by te pierwsze lek-tury nie kojarzyły się młodzież z obowiązkiem i z nudą. Jestem dumna, że mój mąż jest jednym z twórców serialu Ranczo, w którym scenarzyści dotykają spraw szkolnych. Może nie tylko lektur, ale ważnej rzeczy – tego niedostosowania szkoły do życia. Rzeczywiście, szkoła tak jakoś się zakon-serwowała i w dawnych tematach, i sposobach wykładania. Sam komputer obecnie na lekcji nie wystarczy. Ostatnio było duża dyskusja o uczeniu historii w szkole, by przedmiot ten był nauczany projektami, a nie takim trybem wykładowym.

Jestem bardzo za, ponieważ jestem przykładem człowieka, który nawrócił się na historię z tego powodu, że musiał tę historię ludzi przerobić po swojemu. I jeśli młodzież będzie miała na przy-kład postawione takie zadanie, jakie ja przed sobą stawiałam (jak w XIX wieku emigrowali Polacy do Ameryki, gdzie tam mieszkali, gdzie pracowali, w jakich zawodach zarabiali pieniądze), to zmusi ich to nie tylko do znalezienia źródeł, ale może też przyczynić się do narodzenia pasji, która będzie obejmowała później również inny temat, tak jak było ze mną. Nauczyciele oczywiście podnieśli larum, bo lubią, żeby nic się nie zmieniało. Nie chcę, rzecz jasna, oskarżać wszystkich nauczycieli, gdyż są wśród nich fantastyczni ludzie, ale istnieje duża grupa, która nie widzi potrzeby zmian – dla nich to, co jest, jest wygodne, bo nie musimy uczyć się niczego nowego, nie musimy zmieniać progra-mów, nie musimy się przygotowywać. Tymczasem wykonywanie zadań to tak jak na chemii: o wie-le łatwiej zapamiętać coś, jak zobaczymy dym unoszący się z próbówki czy bulgocący kwas, niż kiedy profesor napisze nam na tablicy równanie.

Może w ten sposób mniej rzeczy się dowiemy, ale za to dogłębniej. Cóż, my w tej chwili nie musimy już nosić w głowach całej wiedzy. Najważniejsze żebyśmy wiedzieli, jak po nią sięgnąć.

W swoich książkach przedstawia Pani mło-dych ludzi w kontekście rodziny i szkoły, gdzie zawsze pojawia się problem niezrozumienia

W swoich książkach przedstawia Pani mło-dych ludzi w kontekście rodziny i szkoły, gdzie zawsze pojawia się problem niezrozumienia

Powiązane dokumenty