• Nie Znaleziono Wyników

II. Offiziersgefangenenlager XXI C/Z Grune bei Lissa

2. Norwedzy w Gronowie

Podróż do Gronowa i pierwsze dni pobytu oficerów norweskich w obozie najlepiej przestawią wspomnienia chorążego Hansa E. Hauge:

We środę posuwaliśmy się wolno naprzód i gdy nadszedł poranek ujrzeliśmy Niemcy. Zawinęliśmy do Svinemünde coś około 9.30 we środę rano. Pogoda była ładna. W nocy trochę mgły, ale gdy przesuwaliśmy się koło Svinemünde mgła się uniosła i nam mniej obytym z podróżami ukazał się całkiem ładny widoczek. Dalej droga wiodła ze Svinemünde do Stettin, gdzie przybiliśmy w środę o godz. 14, 15/9/43. W nocy staliśmy na kotwicy od 1.00 do 4.30. Po drodze ze Svine-münde do Stettin przepływaliśmy obok wielu mniejszych jednostek pływających, część z nich, które były niemieckie, miała żeńską załogę. Dalej płynęliśmy obok barek, na których mieszkały całe rodziny. Żona i dzieci gospodarowały, a męż-czyzna siedział przy wiosłach. Pranie wisiało i łopotało wściekle naokoło łodzi - i było to lepsze miejsce do suszenia bielizny niż do zabaw dla dzieci. Nie wiem, czy ludzie ci zawsze mieszkają na łodziach, czy też tylko teraz, z powodu braku mieszkań - ale nasze baraki cygańskie wydają się być wobec tych pełnych bru-dów baraków istnym rajem.

Najbardziej prawdopodobnym jest, że te rodziny mają zwyczaj mieszkać na tratwach także podczas pokoju. Ogólnie rzecz biorąc był to nędzny widok, a my rodem z Norwegii uważaliśmy to za straszne. W górę rzeki mijaliśmy statki, z których część była jednostkami wojennymi średniej wielkości, leżały one wzdłuż szlaku. W okolicy Svinemünde lotnictwo przeprowadzało ćwiczenia. Strzelano do celu ciągniętego przez inny samolot, ale jak długo ich obserwowaliśmy - nie mogli trafić do celu. Wzdłuż rzeki leżało też parę chłopskich chałup. One także wyglądały na podupadłe.

Poza tym krajobraz był zupełnie płaski i całkiem ładny. Gdzieniegdzie było widać trochę lasu. W wielu miejscach wzdłuż rzeki leżały balony zaporowe umo-cowane od spodu. Wszędzie widzieliśmy przecinające powietrze wieże kościel-ne, nie były one wcale - o ile mogliśmy osądzić - zbombardowane. Nigdzie nie widzieliśmy śladów bombardowania. Trochę trwało, zanim, po zacumowaniu na nabrzeżu, odesłano nas na ląd. Zeszliśmy około 15.00. Pierwsze, co nas uderzy-ło, to fakt, że Stettin był - gdzie nie zwróciliśmy oczu - prawie bezludny. Poza tym trzeba przyznać, że miasto było ładne i porządne. Pociąg podjechał prosto na nabrzeże, tak, że ze spaceru nic nie wyszło.

Na nabrzeżu przejął nas jakiś kapitan, który był bardzo zły. Ustawił nas przy wagonach kolejowych i wygłosił małe przemówienie. Powiedział m.in., że nas odprowadzi w bardzo piękną okolicę i że wszystko odbędzie się w największym porządku. Ale ci, którzy spróbują ucieczki, zostaną zastrzeleni, a każdy ma się bezwzględnie dostosować do wydawanych rozkazów. Dalej było surowo zabro-nione wysiadanie z wagonu i wsiadanie do innego przedziału niż ten, do którego

się zostało skierowanym. Były to stare wagony, część z nich posiadała trzy osie. Wejście było od zewnątrz, prosto do każdego przedziału. W naszym przedziale było dobrze i spokojnie. Było nas tylko czterech więź­niów i jeden strażnik. Dużo hałasu było naturalnie z odliczaniem - no tak, jak to zwykle bywa. Część ofi-cerów musiała wyjść, aby zostać policzonym na nowo. Kiedy już uplasowano nas w pociągu, wjechaliśmy na właściwą stację. I tu jeź­dziliśmy w tę i z powro-tem od ok. 15. 30 do ok. 20.15, kiedy to ostatecznie odjechaliśmy w kierunku Poznania.

W naszym przedziale byli niejaki kpt. Röberg, lejtnant Voigt, chorąży Paller i ja. Do tego jeden strażnik. Mężczyzna, który w głównej mierze spał. Nie zna-łem przedtem nikogo oprócz Voigta, zawarzna-łem więc nową znajomość z owymi dwoma pozostałymi. Byli to bardzo mili ludzie, tak że dobrze się stało, żeśmy się zetknęli. Voigt jest wielkim nudziarzem. Pokazało się to teraz. Nudził cały czas, gdyśmy jeź­dzili w tę i z powrotem w Stettin o bagaż. Gdzie tylko zobaczył wagon towarowy myślał, że to bagaż. Jasne, że nikt z nas o tym nie wiedział, ale liczyliśmy, że bagaż jedzie tym samym pociągiem. Najgorsze było pragnienie, bowiem nie dostaliśmy nic do picia. Jedzenie mieliśmy w dalszym ciągu z racji otrzymanej w Hvalamsoeen, więc posililiśmy się trochę na sucho.

16.9. - czwartek. Była to bardzo sucha noc. Na jednej ze stacji strażnik miał wyjść i znaleź­ć dla nas coś do picia - no i napotkał jakiegoś małego złośliwe-go głupca z kolei, który parskając ze złości powiedział, że podczas poprzedniej wojny siedział w polskiej niewoli i przez 8 dni nie dostał nic do jedzenia i picia. U tych świń. Tak więc nie było tu mowy o kropli wody. Na małym przystanku trochę wcześniej strażnik także usiłował zorganizować wodę, a wtedy spotkał złego i zdenerwowanego dowódcę transportu, który usłyszawszy, że to dla nas ta woda - wykrzyknął: „Tu nikt nie dostanie wody”. A więc i ta nadzieja prysła. Na małej stacji przed Posen dostaliśmy wprawdzie wodę. Była bardzo niedobra, ale była to woda. Noc minęła dobrze i ok. piątej wjechaliśmy do Posen. Gdy wjeżdżaliśmy, ruszali właśnie ludzie do pracy. Oprócz tego przybyła na stację samochodem pewna ilość więź­niów. Byli to ludzie w różnym wieku, wśród nich także kobiety. Czy mieli oni jechać pociągiem, czy też stało się z nimi co innego - nie wiem.

Widzieliśmy też w Stettin kilku jeńców wojennych, wyglądających z koszar więziennych. Niemcy są widać bogate w więź­nia i obozy jenieckie.

W dalszym ciągu nie wiedzieliśmy, dokąd zdążamy. Musieliśmy polegać wy-łącznie na niemieckim słowie, że trafimy do bardzo pięknego miejsca. Część ludzi zapewne myślała już o Raju Mahometa. Zdaje mi się, że to było w Posen, kiedy otrzymaliśmy zupę. Smakowała bardzo - był w niej groch i wiele innych dobrych rzeczy. Potem - czy to było w Posen, nie powiem - dostaliśmy przydział kawy. Trzeba powiedzieć, jak na transport więź­niów to z jedzeniem było dobrze. I tak droga wiodła dalej. Krajobraz był tu niebrzydki, ale warunki poza tym

wyglą-dały dość żałośnie. Wszędzie na zagonach pracowali ludzie, ale były to głównie kobiety, a i te poruszały się gromadami. Sądzę, że pomagały sobie wzajemnie, bo niemożliwym było, żeby w jednej zagrodzie było tyle kobiet, Te dystrykty pew-nie należały przedtem częściowo do Polski. Na wagonach kolejowych w Posen, a i tu na wschodzie umieszczano napisy „Polen zugelassen”31, a nie zawsze były to te najelegantsze wagony. Przejeżdżaliśmy przez bardzo piękne lasy świerkowe i wyglądało na to, że pozostawiano je nietknięte. Coś około 10.00 przybyliśmy do Lissa. Odbyło się tu znowu przegrupowywanie. Gdy spytaliśmy, dokąd zmie-rzamy, znalazł się jeden, który powiedział, że mamy przed sobą jeszcze tylko 20 minut jazdy. Zrozumieliśmy więc, że obóz leży tuż za Lissa. No i ruszyliśmy linią prowadzącą do Warszawy, a wkrótce trzeba było wyjść z wagonu. Po drodze mijaliśmy wprawdzie jakiś mały obóz, ale „domy” wyglądały tak nędznie, że nie sądziliśmy, że to tam mamy się udać. Zdobyliśmy się jedynie na trochę litości wobec tych biedaków, którzy mieli tu mieszkać.

Kiedy wyrzucono nas z pociągu, z wielkim hałasem policzono i kiedy wresz-cie wyruszyliśmy w drogę, okazało się, że jednak zmierzamy do tego obozu. Część bagażu nieśliśmy sami, podczas gdy reszta była wieziona (a może byli to Rosja-nie, którzy go przytransportowali). Był to tylko niewielki marsz na odległość 800 - 1000 m i około godz. 14.00 dotarliśmy do drutów kolczastych. Widok, który nas powitał, był smętny, małe, niskie baraki, a między barakami prawie piasek. Wewnątrz obozu stała mała grupka Anglików i kilku Rosjan. Przedtem, kiedy widywałem Rosjan za drutami, było mi zawsze żal tych biedaków, a oto teraz znajdowaliśmy się na tej samej łodzi.

Kiedy widziałem Rosjan w Sirnes, nie wierzyłem, że znajdziemy się kiedyś w jednym obozie, no ale tak właśnie się stało. Daleko stąd była gdzieś wolność, a tu staliśmy my z naszymi sojusznikami. Tuż przed ogrodzeniem zatrzymano nas. Jakiś Niemiec wygłosił jedną ze zwykłych mów na temat wszystkiego, cze-go nie wolno i niczecze-go co jest dozwolone. Tu też objaśniono nas, że w każdym pomieszczeniu będzie się znajdować 20 mężczyzn. Tak więc grupowaliśmy się po 20 sztuk i moim zdaniem, mieliśmy szczęście w tym doborze. Zanim weszli-śmy do środka, mieliweszli-śmy poddać się rewizji. Ustawiono kilka stołów, na których mieliśmy wypakowywać swoje rzeczy. Kiedy wystąpił pierwszy i wyciągnął z ple-caka samogon, okazało się, że wódki nam w obozie trzymać nie będzie wolno. W rezultacie ci, którzy mieli ze sobą napoje procentowe, wyjmowali je i często-wali nimi resztę. Byliśmy głodni i spragnieni, tak że propozycja była nie do od-rzucenia i opróżnialiśmy flaszkę za flaszką. Skutki nie dały na siebie długo cze-kać i doprawdy przedziwne zgromadzenie przedstawiał plac rewizyjny. Po jednej stronie stołu zły Niemiec w cywilu lub w uniformie, po drugiej stronie Norweg nie całkiem trzeź­wy, ale za to ku irytacji Niemca, bardzo wesoły i zadowolony. 31 Polen zugelassen - dopuszczone dla Polaków.

Na środku stołu piętrzyły się jakieś skarpetki, puste butelki, konserwy, bie-lizna, chusteczki do nosa, noże itp. Rewizja przebiegała z życiem, ale niezbyt szybko. Konserwy, noże o pewnej wielkości i po części chusteczki do nosa były nam odbierane. Konserwy mieliśmy móc sobie kiedyś tam odebrać, gdybyśmy potrzebowali, natomiast reszta zabranych nam przedmiotów miała być kiedyś tam odesłana do domu. Kiedy przyszła kolej na mnie, poszło w miarę dobrze, ale tę puszkę konserw, którą schowałem do kieszeni, musiałem jednak wyjąć. Zostałem dobrze obszukany, nie było miejsca, które by nie obmacano. Na koniec odwinięto kołnierz mojej koszuli i zajrzano pod spód. Zjawiłem się tu bowiem w cywilu. W momencie, kiedy brałem ze stołu mój zrewidowany worek, pod sto-py strażnika upadły jedna - dwie puszki konserw. Szybciutko zapakowałem je do swego worka, ale nie rozumiałem, skąd się one wzięły - przecież moje mi zabrano. Na szczęście strażnik też nie pojął, że to konserwami zajmuję się tak intensywnie u jego stóp - bo czekałaby mnie następna rewizja.

Kiedy wszedłem do obozu, zobaczyłem, że na puszkach wydrapane było na-zwisko, a kiedy spytałem tę osobę o konserwy, zaledwie sobie przypominał, że pakował cokolwiek do worka jednego z kolegów. Taki więc był właściwy począ-tek naszej niewoli32.

W pamiętniku z lat niewoli pułkownik J. Schiøtz zanotował: Pierwszym wrażeniem dla 343 głodnych i spragnionych oficerów, którzy przez Leszno 16 września 1943 roku w końcu dotarli do Gronowa do Oflagu XXI Grune C/Z, był szok. W tym miejscu najbardziej zapomnianym przez Boga na ziemi byli rano! A niemieccy „koledzy” obiecali im przecież „eine schöne Gegend” – piękne okoli-ce (…). W oddali na zachód, można zobaczyć trochę dymu - prawdopodobnie od miasta Lissa. Na północy blisko do niemieckiego obozu straży rozciąga się widok torów do i z Lissa, z węzłem kolejowym o wielkim znaczeniu33.