• Nie Znaleziono Wyników

Każdy z nas przypomina sobie z jakim trudem mu przy­

chodziło wyuczyć się czytania i pisania, ja k to długo i mozol­

nie nauczyciel nad nim pracował, zanim go zupełnie wyuczył.

Szczęśliwy ten j e s z c z e ,‘kto się w młodości wyuczył, kogo rodzice do szkółek posyłać mogli i posyłali — ale niejeden nie mógł skorzystać z dobrodziejstw , jak ie nam czytanie daje, raz że rodzice nie byli w stanie lub nie chcieli go dać uczyć, raz że szkółki nie było we wsi; — otóż, moi kochani czytel­

nicy , bez liku i w' mieście i po siołach jest lu d u , co wzrósł i postarzał s i ę , nie nauczywszy się czy tan ia! Dla tych to łu d zi, dla dorosłych nic nieuraiejących wymyślono nowy spo­

sób, za pomocą którego w krótkim bardzo czasie, bo w je d ­ nym m iesiącu, każdy kto chce ty lk o , i pilnie na nauczyciela baczy , wyuczy się czytania, a dalej i pisania. W ymyślił tę metodę, t. j. sposób te n , pan M. J. K onstantynow icz, a że sam nie może wszędzie osobiście uczyć, przeto postanowią swoich zastępców po wsiach i m iastach, którzy ludek nasz bezpłatnie uczą. Obecnie bawi pan Konstantynowicz w powiecie W adowickim, w którym już dla 86 gmin postanowił nauczy­

cieli i tychże swojego sposobu wyuczył. Ztąd kolejno zamierza przez cały kraj nasz p rz e jść , nie pomijając żadnej wioski, żadnego miasteczka, za którą to ofiarę i trud jego niech mu Bóg nagrodzi. Obszerniej, tudzież o dalszym rozwoju tej nauki, donosić będziemy w następnych numerach.

— 63 —

R o z m a it o ś c i.

N o w a k s i ą ż k a . P . A leksander Kisielewski, r e d a k to r czasopisma Opiekun polskich d z i e c i , wycho­

dzącego we Lwowie, wydał w czasie ostatnim dzieło pod tytułem: P ale sty n a i jej święte pam iątki. Książeczka t a o 4 arkuszach d r u k u , ozdobiona j e s t licznemi i bardzo pięknemi obrazkami. Przeznaczona je s t dla

dzieci i napisana stylem przystę pnym. Polecamy j ą zatem j a k o dziełko, na nagrody d la pilnych i grzecznych dzieci.

P i j a k . S pow iadał k sią d z opoja i nauczają c g o , zagroził m u temi słowy: jeżeli się) nie popraw isz , to w piekle gorący dziegieć pić będziesz.

W z ią ł to sobie do serca opój i w s tr z y ­

64

Tom II. 11.

Sierpnia 1870.

Nr. 5

.

PISMO 3DŻL.A, LTTIDTT -Boga, dzieci, Boga trzeba, Kto chce syt być swego chleba.

<3 ci re d a k c y l.

Dalszego ciągu powieści „Clileb ma ro g i“ nie otrzymaliśmy dotąd z poczty; umieścimy go natychm iast, skoro tylko nade­

słanym zostanie.

W y ch o w a n ek w iosk i.

„Nad syrotoju — Boh z kałytoju." *)

I.

Koło kościółka wiejskiego na cmentarzyku siedzi chłop- czyna może ośmioletni i rzewnie płacze. Było to w N iedzielę;

ludzie z nieszporu idą i spoglądają na chłopczynę; ja k i taki kiwnie głową z politowaniem, i z cicha szepnie: ot biedna dziecina, — pańska dziecina a tak w poniewierkę idzie. K ilka kobiet, co to zawsze więcej czułe o l mężczyzn, zebrało się koło chłopczyny, i nuż pytać go, i radzić i pocieszać. „A cóżto wam znowu takiego paniczyku, że tak rzewnemi łezkami p ła­

czecie?" . . . pyta jed n a i druga.

— „Chłopczyna podniósł główkę, spoglądnął na przyjażne spojrzenia wieśniaczek — przetarł ręką oczęta mokre, — i na pół z płaczem w y rz e k ł:

*) „Nad sierotą, Bóg z kaletą" (kaleta tyle co worek z pjeniądzm i) — piękne przysłow ie naszych braci Rusinów.

— „'Oj bieda rai ciągła — znowu stryjaszek bił, oj bił, i jeść nie dał; i za drzwi wyrzucił . . . . i w świat rai iść rozkazuje.11

—: „ Ja k to, czyżby śm iał,— ta wszakto paniczyka dwór — ta i wioska . . .“ rzekła stara Marcinowa.

— „A t, co gadacie, rzekła druga kobieta, — a czyż nie wiecie, że to skaranie Boże i dopust ciężki, a nie pan jaki. Czyż nie pamiętacie, niedawno wójt poszli ta ze starszy­

mi, i prosili go i całowali po rękach, żeby na tę sierotę lepsze dał baczenie, — boć to przecie naszego kochanego dawnego pana dziecko , co to świeć Boże nad jego duszą , tam w po­

wstaniu zginął.11

— „Ot przecież nie trzebaby dać zginąć temu pacholęciu, ozwała się znowu M arcinowa, — toż ten panisko niedobry, to go i zabić gotów , byle po nim wioskę mógł zabrać, a nie, to go zamęczy ciągłera biciem albo głodem zamorzy.11

T ak gw arzyły i litowały się poczciwe kobiety, — żal im było tego dziecięcia poniewieranego Bóg wie za co.

W tem nadszedł stary Maciej, ów wójt, co to już raz chodził prosić do dworu za chłopczyną. — Stanął sędziwy Maciej, i srodze się zadumał. Siwy was targa, a duma i duma, i łza mu po ogorzałem spłynęła licu.

— „ E j, niechno tam już co chce będzie, odezwał się w końcu, a Pawełkowi zginąć nie damy. A czyto ja darmo tyle dobrego od nieboszczyka otrzymywał, — przecie 011 nas wszystkich ja k ojciec kochał, — to jego krew ma za to iść w poniewierkę . . . . Nie, przez pamięć nieboszczyka, nie po­

zwolę na to . . .

I tupnął nogą stary Maciej, i nasreżył się po wojacku.

Bo trza nam wiedzieć, że Maciej, to wiarus stary ; — on to jeszcze w 1831 r. z dziadkiem Paw ełka w Polsce się bił, — a nieźle widno pierś za Ojczyznę kochaną nadstaw iał, kiedy do dziś na pamiątkę sporą bliznę na czole nosi. O11 to kiedy powrócił, wypieścił malutkiego wówczas ojca Paw ełka, to też i później on zawsze w dworze był widziany nie ja k obcy, ale ja k krewniak, ja k najlepszy przyjaciel. I pan go dawny kochał, i pani, co także już dawno nieboszczka. A gdy w osta- tniem powstaniu r. 1863 pan się za Ojczyznę drogę bić wybie­

rał, to Maciej spłakał się ja k dziecko przy pożegnania z pocz- ciwem paniskiem. I byłby chętnie sam poszedł, tyłko że starowina niedomagał trochę, lata mu się już dobrze we znaki dały. A co się napłakał po cichu, ja k się dowiedział, że pan już podobnoś pod zieloną mogiłą leży, że gdzieś w bitwie padł za Ojczyznę. Wiadomość tę przyniósł pierwszy brat pana; czy ona prawdziwa, Bóg to raczy wiedzieć, bo tyle ludu naszego zginęło, a trudno wiedzieć czy polegli, czy też może ich Mo­

skal w ciężką zagnał niewolę. Otóż brat pana przybył, wziął niby opiekun małego Paw ełka wioskę w zarząd, i odtąd tłukł się jak szara gęś po gospodarstwie. A nie dobry to był i nie- poczciwy człowieczysko. Ani mu kto kiedy dogodził; każdego musiał skrzywdzić: i ekonoma, i robotnika każdemu dał się w7e znaki. A co z małym Pawełkiem, to już najgorzej sobie postępował. Chciał go widocznie zamęczyć, aby po nim jako najbliższy krewny, wioskę zagarnąć. 0! nie daj Boże n i­

komu zostać sierotką, bo ciężka to dola!

Dumał chwilkę jeszcze stary Maciej, nareszcie przystąpił do Pawełka, i głosem ja k mógł najłagodniejszym rzekł:

— „Mój złoty paniczyku, Pawełeczku kochany^ — ot, kiedy tam stryjaszek taki niedobry, tozleż mu i z oczu. Chodź ze mną, posiedzisz jaki czas u mnie, a potem to i pomyślimy jakoś. T atuś kiedy odjeżdżali wyraźnie mi nakazali czuwać nad tobą, teraz miarka się przebrała; to też chodź do mojej chaty. U nas chata nie zamożna, ale co mamy to twoje, i baba też się na mnie nie pogniewa i złego słowa ci nie piśnie.

— „Macieju, wyszeptał ehłopczyna, ja z wami chętnie pójdę, — ale mi stryja strach — ja się boję stryja “

— „Ej, nie bój się kochanie, przecie cię wyraźnie stryj napędził — a potem ja i gromada, my cię nie damy na dalsze katowanie; ja stary wprawdzie, ale choć on pan niby, ja się go przecież nie boję — złego nic nie robię przezto, to i co mi kto ma k a z a ć ? ... A w najgorszym razie to cię i ukryć potrafimy, i do sądu wszyscy zaświadczyć pójdziemy o jego nieludzkości. Chodź ze mną serdeńko!"

Pawełek ujął za rękę Macieja, i podążył z nim do chaty.

Chata to była porządna — z wszystkich stron widna była

* 67

-zamożność. A czyściutko wszędzie aż milo. Dach nowo poszyty, na nim komin murowany sterczy i kolo na dachu założone, a w nim para bocianów klekocze i młodym swym dziatkom rozprawia o dobrem sercu gospodarza. Bo gdzie bocian nad chatą, tam i serca ponoś poczciwe.

Maciejowa, która już od sąsiadek o wszystkiem wiedziała ja k najlepiej icli przyjęła. Posadziła Paw ełka za stołem w świtlicy, a że to już wieczór b y ł, postawiła przed nim wieczerzę, którą chłopczyna wygłodniony z ochotą i ze sm a­

kiem zajadał. Potem posłała mu świeżego sianka, dała własną poduszczynę i życzyła mu dobrych snów. Pawełek też klęknął, zmówił nabożnie paciorek, jak go ojciec nauczył, a że był strudzony, to też i zasnął niebawem słodko. (C. a. n. )

— 68 —

>

2^ ii i w a.

B rzęczą sierpy wśród zagonów Od samej j u tr z e n k i,

A na widok Bożych plonów Brzm ią raźnie p io s e n k i:

Będzie j a r a , będzie ży to , Będzie dosyć chleba, I w stodółce j a k n ab ito ,

Czegóż więcej trzeba V Przodownica jak m alina

Śmiało sierpem toczy,

P rzy niej chłopak gdyby trzcina Zwraca ku niej oczy.

Poza niemi ja k b y wieńcem Z wstążek i k o rali, Ciągną żeniec po za żeńcem,

Coraz d a le j, dalej.

M a tk a ziemia się nie sroży, Choć jej tn ą równiny, Boć ten cały ludek Boży

Toć to są jej syny.

Ona swym ich karm i plonem W każde żniwo nowe, I ogrzewa własnem ło n e m ,

Gdy w niej złożą głowę.

W ięc też żeńcy ciągną sz nure m , I z sierpem po plonach, I z t ą p ie śn ią , co brzmi chórem

N a naszych zagonach.

A gdy kło ska już nie sta n ie , S p lo tą u p o m i n e k ,

1 zawieszą go na ścianie W szczęsnym dniu dożynek.