• Nie Znaleziono Wyników

Dzwonek : pismo dla ludu. Nowa Serya. R. 11, 1870, T. 2 [całość]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dzwonek : pismo dla ludu. Nowa Serya. R. 11, 1870, T. 2 [całość]"

Copied!
292
0
0

Pełen tekst

(1)

DZWONEK

PISMO DLA LUDU.

B o g a , d z ie c i, B o g a tr z e b a , K to c h c e s y t b y ć sw e g o c h le b a .

N o w a Serya.

TO M II.

R O K P I S M A J E D Y N A S T Y .

Redaktor odpowiedzialny: Kazimierz Okaz.

W ydaw ca: Stanisław Justian.

B ib lio te k a J a g ie llo ń s k a

1001849061

(2)

V L '^*1

S P I S R Z E C Z Y

w tomie II. z roku 1870 zaw artych

I. Ż yw oty św iętych, legendy, podania o cudownych m iejscach w P olsce i rozm aite historye św ięte.

Gwiazdka * na początku oznacza, że dodany je st tam obrazek.

N r Ksiądz W ojciech M ęciński, przez Zenona Pszczółkę . . . 1

Stron 3 K ilka słów o księdzu Piotrow iczu i prześladow aniu za w iarą braci

naszych Polaków na Litw ie . . . . . . . 1 7

Święty Stanisław K o s t k a ... 2 — 25 Tom asz Z am ojski, pobożny pan polski, przez księdza

z Z a l e s z a n ...

W ojciecha

3 33

O brońca M atki N ajśw iętszej, przez ks. Sadoka Barącza . 5 — 77 Medalik M atki Boskiej, przez Stanisław a Nowińskiego . 8 — 122 Żelazne okowy (legenda), przez Józefa z Bochni 9

138 P io tr Ostrowski, braciszek w zakonie 0 0 . B ernardynów

wie, przez Józefa z B o c h n i ...

w W arsra-

10 151

K lasztor 0 0 . B ernardynów w Skępem . . . . 10 — 156

R ycerze św. Ja n a . . . . . . . . 14 — 214

K ościół św. F loryana na K leparzu

w

K rakow ie, przez Józefa z

B o c h n i ... 15 — 236 II. Pow iastki, gaw ędy 1 opowiadania z historyi polskiej i Inne.

Myszą w i e ż a ... 1 — 9 O krutny książę moskiewski (zdarzenie praw dziw e) 1 — 10

K ról K azim ierz W ielki i Jagiełło 2 — 17

Córka ( p o w i a s t k a ) ... 2 — 21

M ateuszek . . . . . . . . 3 — 39

S u k i e n n i c e ... 3 — 40 Chleb m a rogi I. przez Ja n a K antego G regorowicza 3 — 41

;j »

n

YJ. „ o

n n

4 — 51

n

n

n

H I.

n n n n

6 — 81

TV 7 — 97

K ról K azim ierz W ielki . ... 4 — 57

„ „ „ (ciąg dalszy) . . . . 5 - - 70

„ „ „ (dokończenie) . . . . 8 — 113

Z n i e s i e s i e n i e ... 4 — 59 W ychow anek wioski I. przez Stacha, ze Lwowa 5 — 65

„ II. III. 6 — 90

n

fl IV* „ „ 7 - 106

(3)

Nr. Strona

P rusaki, przez P io tra Z brożka 5 — 72

** Mosty w iszące w Ameryce . . . . 7 — 103

J a n I I I w J a w o r o w i e ... 7 - 111

* Zam ki w P o l s c e ... 8 - 120 Żebracy, przez Ja n a K antego Gregorowicza 0 — 129

„ (ciąg dalszy) „ „ 10 — 145

„ (dokończenie) „ „ 11 - 161

* Naczelnik pokolenia Osagów 11 — 168

L ist P io tra Zębatego z K arłow arów 11 — 169

Marcin W rona, przez Szczęsnego z Żółkw i . 12 - 177 L epsza słom iana zgoda, niż złoty proces, p. Szczęsnego z Żółkwi 13 — 193

tj

n r) v n u n

„ (dokończ.) 14 - 209

* D obry u c z y n e k ... 13 — 201 N ajnow sza książeczka, w ydaw nictw a A. M łocki«go . 13 — 204 N a b a n d o s ie ... 15 — 225 Sieroty ... 16 — 241

„ (dokończenie) . . . . 17 — 257

* A dam M i e c z y ń s k i ... 16 — 246 U rlopnik, obrazek z życia ludu wiejskiego, p. M ichała Sołakiewicza 16 — 251

n n n n »

n

n

n

17 — 267

n n r> n n p

18 — 282

*

Pisanie Józefa K ow alika z Cze w pina . . 17 - 263

J a n Ryś, przez Józefa z B ochni . 18 — 277

* K ról W ładysław Ł okietek .

N III. W iersze.

Pożar wioski, przez Franciszka Gumowskiego 1 - 2

Ojczyzna, przez W ładysław a Bełzę . . . . 1 - 3

Śm ierć Żyszki . . . 2 — 22

P ą t n i c y ... — 54 Ż n i w o ... — 68 Bez pracy nie będzie k o ł a c z y ... 5 — 69 R o l n i k ... — 86 Obraz praw ego rolnika, przez Józefa z Bochni . 7 - 102 N ad kołyską, przez F ran k a z n ad L ipy 7 — 102 R u t, (powieść b i b l i j n a ) ... 8 - 119 Gdzie m oja ojczyzna? przez Józefa z Bochni 9 — 135 Rolnik, przez W ładysław a B e ł z ę ... 9 — 135 B artosz i Ja n , przez M acieja Szarka . . . . 9 — 141 Ł okietek, przez W ładysław a Bełzę . . . . . 10 - 151

Dziadek, „ „ „ . . . .

M ądrak, przez B. K om orowskiego . . . .

. 10 - 151 . 11 — 167 B ezdzietni I., przez Szewczenkę (tłum . Sowiński) . 12 — 184

„ II. „

"

n Yl Tl y)

• . 13 — 200

Sierota ... — 213

Z łoty kubek, przez Teofila L enartow icza . 15 — 235

K rakow iak Zosi ... . 16 - 245

Przednów ek skończony, przez W incentego P ola . . 18 — 276

(4)

Nr. Strona IV. P iękne przykłady.

Pisanie Józefa z B o c h n i ... 8 — 117 Pisanie K arola G łowackiego z W oli K usinowskiej . . . 1 7 — 261 Pisanie Józefa z Bochni z parafii w B iskupicach . . . 1 8 — 274 V. Bady, przestrogi gosp odarskie i rozm aite w iadom ości pouczające.

Mieszkanie 2 — 28

Żelazo 4 — 61

Nowy sposób nauczania czytania . . 4

63

* Nowe okręty w ojenne 6 — 87

Płody przyrody, przez Stacha ze L w o w a ... 8 — 126

n r>

»

1) V)

• • 9 — 142

* Szynszyla . . 9 — 136

Przepisy tyczące się zdrow ia, przez Józefa z Bochni . 11 — 171 Przepisy n a w ygubienie wołków w szpichrzach . . . . 11 173

* Starożytne m onety . . 12 — 184

G ospodarstwo w trzy pola, a w sześć pól, p. A lbina Rayskiego 12 — 186 U praw a koniczyny, przez A lbina R ayskiego . . . . 14 — 219

* K otor 15 233

VI. R ozm aitości.

M alarz w ędrow ny 1 — 12 Złodziei 6 — 96

Sławny lekarz 1 — 13 Stefan B atory 9 — 144

Sztuki w Pacanow ie . 1 — 15 Bieganow ski M ikołaj . 9 — 144

W yrok śm ierci . 1 — 15 Pism o dla ludu . 10 — 160

Nauczyciel osła . 1 — 16 P iękny przykład . 10 — 160

Ja k się k u p u ją b u ty bez R ozm aitości historyczne 11 174 pieniędzy . 2 — 31 K to rano w staje, tem u

W ilk . . . . o O --- 46 P an Bóg daje . 12 — 190

Śledź . . . . . 3 — 46 N iespodziew any pro cen t 12 — 192 F ig u ra . . . . O 0 — 46 Obchodzenie się z końmi 13 —• 192

P rzekonanie 3 — 47 W ojtek, Icek i spółka 13 — 207

Przeznaczenie 3 — 47 Nowa książka 13 — 207

W ypadki nieszczęścia . 3 — 48 Księgosusz . 13 208

N ow a książka 4 — 63 Z orża północna 14 — 221

P ijak . . . . 4 — 63 R ozm aitości historyczne 14 223 R olnik . . . . 4. 64 W ik to r kr. K omorowski 15 240

O rganista 4 — 64 Z biór pam iątek polskich 16 254

Żołnierz 4 64 Żyd przy re k ru ta c y i . 16 255

J a k się nazyw ał pierw szy Z brodnia się nie ukryje 16 255

człowiek . 5 78 Chciwość M oskali 17 271

K ru k . . . . 5 — 78 Sen sprawiedliw ego 17 271

K oń . . . . . 5 79 K iszki grochow e . 17 271

K toś . . . . 5 79 Uczciwy znalazca 18 287

Przebiegłość cygańska . 6 - 95 Omyłka 18 — 287

Nieszczęśliwy wypadek 6 95 Poczta gołębia 18 287

VI I Złote ziarna

Nr. I I .—42, Nr. Y .- 8 0 , Nr. V I.- 9 6 , Nr. V II.— 112, Nr. 144, Nr. X I.-1 7 G , Nr. X II—192, Nr. X I I I .- 2 0 8 , Nr. X I V .- 2 2 4 , Nr. XVI.—256, Nr. X V II.—272,

N r. X V III.—288.

(5)

Tom II. 1. Lipca 1870. Nr. 1.

W ychodzi we Lwowie Kosztuje rocznie

co 10 dni, to je s t z przesyłką, pocztow ą

1., 11. i 21. każdego 2 złr. w. a ., półrocznie

miesiąca. 1 złr. w a.

iPISIMIO DLA I/UTDTT, Boga, dzieci, Boga trzeba, K to chce syt być swego chleba.

Od W y d a w c y .

Z 14 numerem naszego Dzwonka zmieniła się redakcya, 0 czem czytelnicy się przekonali z podpisu nowego wydawcy 1 redaktora na dole na czwartej kartce. Należy się teraz odemnie szczere słowo powitania z rozpoczynającą się drugą połową rocznika bieżącego. D zwonek, który dziś podjąłem się w ydaw ać, był mi nauczycielem w młodszych latach moich, gdym jeszcze chodził do szkół, a dziś kiedy ze szkół wysze­

dłem, doświadczywszy na sobie ja k to ciekawa i nauczająca gazeta i niejedne chwilę uprzyjemni i nie jednego nauczy, staram się nie zmieniać nic w składzie naszego pisemka. Ci uczeni i serdeczni pisarze, którzy dotychczas pisywali do Dzwonka przyrzekli mi i nadal nadsyłać swoje prace, aby je na pożytek dobrych ludzi drukować w naszem piśmie.

J a k już widzieliście moi czytelnicy z wydanych numerów

za mojej redakcyi, są współpracownikami Dzwonka wszyscy

dawniejsi wasi starzy znajomi. Oni was znają od lat wielu

i wiedzą, czego wy chcecie, co czytać lubicie, ja to wiem także,

bom wzrósł między wami i nieraz z sąsiadami moimi długie g o ­

dziny przegawędziłem o naszej d o li, o ludzkiej pracy, o sprawach

grom adzkich, o roli i ochudobie, znam dobrze wieś naszą

(6)

i naszą, świętą ziemię, bom po niej w szersz i wzdłuż piechotą schodził, a napatrzył się ludzkiemu weselu po żniwie i ludzkiej biedzie na przednówku. Z wiejskimi ludźmi siadywałem za stołem i chlebem i solą tą żyłem , a powiadają, że ten jest dobry przyjaciel, ko z tobą zje beczkę soli.

Przez dwadzieścia lat Dzwonek wychodził i z wami się zrósł ja k stary znajomy, więc niech i nadal będzie waszym przyjacielem , a wy moi czytelnicy starajcie się go roszerzać aby czem raz więcej było zamawiających przedpłacicieli, aby- się to nasze pismo powiększało na pożytek dobrym ludziom, i na chwałę Boża.

c t

---

P o ż a r w i o s k i .

Ziemia i cała dokoła p rzy ro d a,

S p a ła już d aw n o , biegiem swym zmęczona.

W t e m — n a w s i , z c h a ty , ogniste ramiona Ś w ia tła trysnęły nagle, niby woda

Z krwawej fontanny i czerwono s m u g i . Zarum ieniły łu u ą niebios szlaki.

P s y wyć poczęły n a trwogę, a ptaki Z gniazd się zerwały i w t a k t jeden długi B ijąc skrzydłami, ucieka ły z strachem . P łom ień wywijał się j a k wąż nad dachem, N a re sz c ie buchnął slupem z każdej strony.

L u d wstał przelękły, a głos zrozpaczony J a k i ś b r z m ia ł — dreszczem przejm ując do kości:

„G dzie moje dziecko! ratujcie , lit o ś c i ! -*

N ik t nie chciał walczyć z wzburzonym żywiołem, K tó r y ogarnął domem aż do szczytu.

K ażdy sta ł milcząc,

Z podniesionem czołem, J a k b y posłaniec boski z nad błękitu,

Gdzieś odedworu, zdaje się z ogrodu, Niby bohater T ro jań sk ieg o grodu, Z jawił sę młodzian...

Młodzieniec spojrzał. B lask palił mu lica Szła chetn em męztwem. Zadrżał, a po chwili, J a k dumny orzeł rozpostarłszy loty,

— 2 —

(7)

J a k wódz na czele sz turm ującej roty, W p a d ł w środek domu. W szyscy się modlili Z a nim, truchlejąc, bo ogień dokoła

R ozryw ał w sztu ki ściany i wiązania.

... W ś ró d krzyku,

Niby grom szybko rzucił się w płomienie.

L u d oddech wstrzymał. Bojaźń i zdumienie Ś m ierte lnym dreszczem przeszyw ały dusze.

K a ż d y spoglą dał w uroczystej skrusze, I oczekiwał zbawcy.

P ęd em strza ły W y b ieg ł nareszcie młodzian o gorzały Z ognia j a k z piekła, unosząc na ręku Dziecko łez pełne i tkliwego jęku.

Ledw ie j e m atce oddał, gdy niebawem Dom się zawalił, wśród strasznego zgrzytu, J a k b y nań ciężar puścił kto z b łę k itu , L u b j a k b y szatan przy świetle ja sk ra w em T y sią c a iskier, z a tr z ą s ł posadami

Zczerniałych głowni...

Franciszek Gumowski.

O jc z y z n a .

Ojczyzną n a s z ą , to bracia twoi, Twoi ojcowie i twoje m a tk i!

Dawni rycerze w skrzydla te j zbroi, D u m n e pałace i kmiece c h a t k i ! Ojczyzną n a s z ą — to łany t w o j e , T o groby przodków sk ry te żałobą!

R odzin ę g a j e , łą k i i zdroje, I te niebiosa, co lśn ią nad to b ą ! Ojczyzną tw oją chłopię S a r m a c k i e : * To pieśń wolności i łzy t u ł a c k i e !

*) Sarm ackie, tyle co polskie.

Wł. Bełza.

(8)

Ksiądz Wojciech Męciński.

Wielebny Ksiądz Piotr S k a rg a , najsławniejszy kazno­

dzieja i pisarz XVI. stulecia, w dziele swojem pod tytułem:

„Żywoty Świętych Pańskich1' umieścił także żywot ks. W oj­

ciecha M ęcinskiego, który lubo przez kościół za świętego nie uznany, niemniej zasługuje na cześć i uwielbienie, szczególnie ze strony rodaków. Sądząc zapewne słusznie, że poznajamia- nie się ze szczegółami żywotów bądź to świętych patronów', bądź mężów w inny sposób chlubą dla narodu będących, przy­

nosi wam mili czytelnicy Dzwonka nie mały pożytek i zado­

wolenie, daję tutaj krótki obraz życia ks. Wojciecha Mę- cińskiego, o którym nigdy jeszcze nic nie słyszeliście. Opowia­

danie moje osnułem na obszernym żywocie tegoż księdza W ojciecha, skreślonym piórem ks. Skargi.

Urodzony roku pańskiego 1601. z rodziców bogobojnych i świetnego pochodzenia, ojca W ojciecha i matki Szczęsnej z G łogow skich, oddany został do szkół lubelskich.

Przykładając się pilnie do n au k , wolne chwile poświęcał modlitwom, które go niesłychaną słodyczą i radością napawały.

Tegoż czasu z czytania i słuchania rozmaitych opowieści o męczennikach w Jap o n ii, kraju leżącym w A zy i, nabrał wiel­

kiej chęci do przelania krwi za Chrystusa, a oraz i do w stą­

pienia do zakonu księży Jezuitów. Skoro tę chęć przywdziania sukni zakonnej objawił matce sw ojej, która podówczas wdową była, nietylko że nie otrzymał pozwolenia, lecz owszem ściągnął na siebie zapalczywy gniew łagodnej skąd inąd ro­

dzicielki. Wojciech ucieszony w duszy, iż cierpi dla Chrystusa, stał się powolny rozkazom matki. Ukończywszy szkoły w L ubinie, udał się na wyższe nauki do akademii krakow skiej, która zawdzięcza swój początek królowi Kazimierzowi W iel­

kiem u, uposażenie zaś i dalszy rozwój Jagielle i cnotliwej

małżonce jego Jadwidze. T u wkrótce przyszedł do możności

spełnienia zamiarów sw oich, gdyż śmierć zawsze mu drogiej

m a tk i, obdarzyła go zupełną wolnością. Zaczem przystojny,

odpowiedni świetności pochodzenia pogrzeb matce sprawił,

(9)

— 5 —

i udał się do R zym u, gdzie do zakonu przyjęty, próbę zakonną (nowineyat) z wielkiem wszystkich zbudowaniem odbył.

Roku 1623 do Polski wrócił i w Kaliszu filozofii słu­

chał. Pod ten czas zmarł mu młodszy brat Stanisław, robiąc jedynym spadkobiercą ogromnego m ajątku naszego Wojciecha, który zakonowi wszystko zapisując, wypowiedział pamiętne słowa: „Jużem dał panu Bogn wszystko co m iałem , nic nie zostaje, tylko ahym mu krew moją ofiarował/' Później powtórnie do Rzymu wysłany, uczył się teologii, to je st tego wszystkiego, co kapłan umieć powinien, którą dokończył w Luzytanii, gdzie też na księdza wyświęconym został. Dostąpiwszy godności kapłańskiej, odprawił pierwszą mszę świętą (prymicye) w dzień ofiarowania N. Panny, poczem udał się do Lizbony, miasta nadmorskiego, by snadniej na miyę do Indyi się przeprawić.

I w chwili, kiedy ju ż prawie był u kresu swych życzeń, do­

znaje zawodu. Przed samym bowiem odjazdem do Indyi, otrzy­

mał ks. Wojciech list od przełożonego zakonu z Polski, który mu nakazywał zaniechać dalszej podróży, i powracać jak n aj­

spieszniej do ojczyzny.

Przyczynę do tego odwołania dały dziwne żądania powi­

nowatych Wojciecha, co do ojcowizny, którą prawnie zapisał zgromadzeniu krakow skich Jezuitów. Za łaską Boga udało się szczęśliwie Wojciechowi pokonać wszystkie przeciwności, i ju ż w roku 1631 widzimy go na powrót w drodze do L iz­

bony, skąd okrętem puścił się do Indyj wraz z wielu ojcami.

W tej morskiej podróży dawał liczne dowody swoich cnót i poświęcenia, szczególnie kiedy służył chorym na zaraźliwą malignę, z której około dwieście osób umarło. Po drodze za­

trzym ał się w Goi, dy oddać należną cześć szczątkom ciała św. Franciszka Ksawerego, tam że spoczywającym. Puściw szy się się z Goi wprost do upragnionej Japonii, napadniętym został w drodze przez srogich p o g a n , którzy obdarli go ze wszystkiego i na dobitek przez sześć miesięcy trzodę paść kazali.

Uwolniony, po kilkudniowej żegludze przybył nareszcie

do Japonji. Zaledwo doknął stopami (swemi) nowej i nieznanej

(10)

sobie ziem i, już widzimy go pojmanego przez s tra ż , czuwa­

ją c ą , by żaden chrześcianin do kraju dostać się nie mógł. Po wybadaniu kim był i skąd przychodził, odstawionym został do starosty przedniejszego miasta Nangazacku. Srogi tyran kazał Wojciecha wtrącić do ciemnego i smrodliwego w ięzienia, skąd co drugi dzień wyprowadzany w następujący sposób był m ę­

czony : przywiązywano go na wznak do d rab in y , z przekrzy­

wioną na tył głow ą, aby była sposobną do wlewania wody, którą go kaci przez lejki tak długo p o ili, dopóki nie spostrze­

g l i , że ju ż oddychać nie może, potem wkładali męczone ciało między dwie tarcice, które chłopi najsilnejsi ściskając jedna do drugiej, napowrót wodę wysączali.

T ak ą mękę ksiądz Wojciech sto i pięć razy wytrzymał.

W końcu otrzymawszy wyrok śm ierci, powieszony głową na dół na dniu 23. marca 1643 ro k u , licząc lat 42 (czterdzieści i dwa.) Lecz nie tu koniec okrucieństwom pogańskim , pastwili się bowiem jeszcze i po śmierci w rozmaity sposób nad ciałem W ojciecha, a w końcu spalili j e , zatapiając pozostałe popioły w głębokościach morskich, nie mogąc jednakże zatrzeć pamięci świętego m ęża, która przed Bogiem i ludźmi wiekuje i wie­

kować będzie.

T a k dokonał żywota ziemskiego rodak nasz, by i na krańcach świata wiedziano o synowskiem przywiązaniu Polaków

do Chrystusa i jego kościoła.

Naród zaś mający cały szereg patronów i męczenników podobnych Wojciechowi, którzy nieustannie znoszą modły do stóp tronu N ajw yższego, skoro tylko szczerze i sumiennie będzie pracował, śmiało może potuszyć o lepszej przyszłości swojej ojczyzny, pocieszając się chwilowo słowami wieszcza narodow ego:

Palm ą Chrystus obdarzył narody zbawione Nam Polakom cierniową przekazał koronę:

P ańska to je st korona i nośmy ją radzi,

Krew pod nią zlana, nowe zbawienie sprowadzi.

Zenon R awicz Pszczółka.

(11)

_ 7 —

Kilka słów o księdzu Piotrowiczu i prześladowaniu za wiarę braci naszych Polaków na Litwie.

Opowiedzieliśmy wam niedawno historyę o księdzu Pio­

trowiczu i prześladowaniu naszych braci na Litwie i nawracaniu na szyzmę. Teraz także niecoś dowiecie się, jak to Moskale nas gnębią, ale tylko bardzo krótko — boć wszystkiego, co oni tara codzień dokazują, nikt by spisać nie potrafił.

Na miejsce wywiezionego ks. Piotrow icza, mianowany zo­

stał dziekanem i proboszczem przy kościele ś. Rafała ks. K u ­ lesza, który spełnia wszelkie podłości. Obecnie postanowili splugawić czyn pobożny i odważny ks. Piotrowicza, i rozka­

zali duchownym podpisywać pismo, że ks. Piotrowicz był ło­

trem, pijakiem, rozpustnikiem. Żyliński, ów główny prześla­

dowca naszej wiary, obstawał za tem, że Piotrowicz powinien być śmiercią karany. Lubo ks. Piotrowicz sam na śmierć był przygotowany i przed onem mężnem wystąpieniem swojem wszystkiej chudoby swojej się zb y ł, zachowując przy sobie tylko 25 rubli „dla k a ta /1 poprzestano jednak na wywiezieniu go do Archangielska.

Kulesza rozwozi swój adres czyli akt fałszywego świa­

dectwa do wszystkich kapłanów , żądając podpisu; lecz w ię­

ksza część, zwłaszcza młodszych, chociaż zgnębieni i spo­

niewierani przez zapamiętale brnącego w swych nieprawościach naczelnika, który do nich inaczej się nie odzyw a, ja k po m oskiew ska, zowiąc ich najobelżywszemi słowami, oparli się wszelkim groźbom Syberyi, zdarcia sukni duchownej, a nawet i śmierci, i odmówili podpisu, odpowiadając jednozgodnie:

„z p o m o c ą B o ż ą g o t o w i ś m y n a ś l a d o w a ć ks. P i o t r o ­ w i c z a , a l e c h a r a k t e r u n a s z e g o k a p ł a ń s k i e g o n i e s p o d l i m y f a ł s z y w e m ś w i a d e c t w e m / '

Parafianie ś. R afała, po większej części lud rzemieślniczy i prosty, ale pobożny, a do tego zelektryzowany ostatniem k a ­ zaniem i czynem ks. P iotrow icza, ze strachem spogląda na dzisiejszego swego proboszcza K uleszę, ale i z rodzajem g o ­ towości odporu w razie naruszenia przezeń przepisów w iary świętej. Było tego ju ż parę przykładów : Jednej parze przy­

byłej do ślubu K ulesza nie inaczej chciał ślub udzielić, ja k po

(12)

8 —

moskiewsku, w skutek czego ona para wyszła z kościoła i wyrzekła się ślubu. Innym razem ubodzy jacyś ludzie przy­

nieśli dziecię do chrztu i znowu proboszcz wystąpił z tern sa­

mem żądaniem spełnienia obrządku po moskiewsku; dopiero gdy rodzice chrzestni okazali gotowość odejścia z nicoclirzczo nem dzieckiem , K ulesza zatrzymał ich z oświadczeniem , że po raz ostatni udzieli taki chrzest, jak i oni ch cą, ale nie inaczej ja k za rubla, na co biedni zgodzić się musieli, choć może ta opłata przewyższała ich możność. P o w iad ają, że na nabożeństwa lud się zbiera z kamieniami w kieszeni, aby w razie wystąpienia z moskiewskiem kazaniem mówcę niemi poczęstować. Bóg w ie, co ztego będzie i na czem się to wszystko skończy.

Postrach ks. Żylińskiego ogromny w calem mieście. W szędy ma swoją policję, liczną a czynną i głośno się z tem chwali przed w szystkim i, że ktoby o nim śmiał co powiedzieć, całe życie tego pożałuje, bo władzę ma nieograniczoną i potrafi jej użyć.

Łatwo się domyślić, że nigdy już mszy ś. nie odprawia, nie tyle może dla sumienia, ile raczej dla tego, że nie śmie się na ulicy pokazać. L ęk a się wszystkich, trzeba przejść do jego pokojów przez czterech żandarmów, w rozmaitych ubra­

niach, a każdy zapytuje „za czem“ — podobnież, kiedy kogo przyjm uje, asystują mu i otaczają go żandarmi. Na ulicy m iejska straż pilnuje domu jego, nie pozwalając przechodzą­

cym nawet w okna spojrzeć.

Podczas karnawaw ału jacyć dwaj trefnisie w m ask ach , przebrani za djabłów, przybyli do Żylińskiego jakoby po jego duszę. Naturalnie wypędzono ich, choć wówczas jeszcze tak gęstej straży nie było koło niego. Ale nazajutrz pojechał ze sk arg ą na nich do Potapowa, który mu odpow iedział: „Od ludzi strzegę Pana, bo muszę, ale na złe duchy nie mam spo­

sobów; sam sobie z niemi radź.“

Niedawno znowu zamknięto kościół w Turgielach w Osz- mańskiem. Rozpacz i jęk wielki parafian; chcą pójść ze sk ar­

gą do cesarza; biedni! nie wiedzą, że n a p ró ż n o !...

(13)

_ 9 -

M y s z ą wi eża.

Kiedy król Popiel um ierał, zwołał swoich braci i powierzył im w opiekę swego syna, prosząc ażeby gdy dorośnie, tron mu oddali.

Stryjowie uczynili go całej ziemi zwierzchnikiem i pod imieniem Popiela II. panować zaczął.

Jednego dnia przybyło do zamku kruświckiego dwóch młodych podróżnych, nadzwyczaj urodziwych. Prosili oni o gośćiność, ale książę Popiel nietylko ich nie p rzy jął, lecz kazał psami wyszczuć za bramy zam ku; wtedy udali się do chaty P iasta kmiecia i kołodzieja w Kruświcy. Ten ich p rzy jął gościnnie i uraczył hojnie. Młodzieńcy owi cudownym spo­

sobem rozmnożyli miód i mięsiwo tak obficie, że P iast nietylko uraczył księcia Popiela i cały dwór jeg o , ale nawet mnóstwo mieszkańców z okolicy.

Popiel II był złym, gnuśnym i rozpustnym. Za radą żony N iem k i, udał chorobę i zaprosił swoich stryjów do zamku kruśw ickiego, potruł ich i kazał powrzucać do Gopła. Utrzymywał potem przed ludem, iź bogowie pokarali ich nagłą śmiercią za to, że go niby zamordować chcieli.

Z trupów potopionych stryjów wylęgło się mnóstwo myszy,

które ścigały Popiela aż do wieży zbudowanej na wyspie jeziora

Gopła i tam go pożarły. W ieża ta odtąd nazywała się „Myszą

wieżą. “

(14)

Okrutny książę moskiewski

(Zdarzenie prawdziwe.)

Bliźnim jest każdy człowiek, a brata bliźniego Bóg nam tak kazał k o c h a ć , ja k siebie samego.

Było to w roku 1842, w miesiącu lipcu. — Słońce do­

biegało południa dopiekając nieznośnie mieszkańcom miasta Petersburga, stolicy cara moskiewskiego. Mimo tego po ulicach pełno ruchu i gwaru —■ Najbardziej tłumno po stronie domów olbrzymich, gdzie padał gruby cień murów.

Od strony Newy, rzeki opływającej m iasto, biegł spiesznie jak iś człowiek, okryty odartym płaszczem wieśniaka, a przy nim pies. Sproszona odzież i skwarem słonecznym spieczone usta, dawały w nim poznać podróżnego. Nie podziwiając wspa­

niałości miejskich, dążył wprost do pałacyku księcia (kniazia, ja k Moskale nazywają) Gagarina, stojącego na końcu ułicy, którą szedł.

Skoro przyszedł do wrót pałacu, rzekł do odźw iernego:

„Jestem poddanym ks G agarina i przychodzę tutaj z ważną wiadomością.” — Niebawem zaprowadzono go do izby książęcej.

— Książę leżąc na wygodnej kanapie, zwyczajem próźniaczych panów moskiewskich, przemyśliwał zapewne nad nowemi przy­

jemnościami i zabawami. — Ujrzawszy wchodzącego włościa­

nina, krótko zapytał: czego chce.

Przybyły upadł na kolana i mówił z pokorą:

„Kniaziu! (książę) jestem wasz poddany i przychodzę tutaj żebrać waszego miłosierdzia. Od dawna strzegłem zwierzyny po waszych borach najuczciw iej; zmuszony głodem zabiłem zająca. — Srogi dozorca, lubo wiedział o przyczynie mego sprzeniewierzenia, zabrał mi za karę najmilsze z moich dzieci i zamknął, w ciemnej piwnicy. — A skoro wszystkie prośby i błagania nie zdołały poruszyć kamiennego serca dozorcy, przychodzę do ciebie panie boso i o głodzie, sześćdziesiąt wiorst przebiegając, z nadzieją, iż powiesz: twoje dziecko będzie ci oddane.”

Księciu słowa biednego ojca zdały się być zbyt śmiałemi.

W rzasnął więc gniewnie:

— 10 —

(15)

— „Psi synu! twój postępek zasłużył na karę. Paszoł so- bie.“ — W ieśniaka nie przeraziły te obelżywe słowa, a podniósłszy

się z ziemi w yrzekł: „przyjdę jutro.”

Drugiego dnia schodzącemu ze schodów Gagaranowi, za­

szedł drogę wczorajszy wieśniak, lecz na rozkaz księcia odtrą­

ciła go służba w tak okrutny sposób, iż z zarumienionem krw ią obliczem padł na twarde kamienie ulicy.

Następnego dnia udało się skrzywdzonemu ojcu przedrzeć powtórnie do izby książęcej. — Książę spojrzał ku niemu i mrowie go przeszło — tyle w jego oczach, bladych policzkach i posinialych ustach dzikiej rozpaczy i boleści. — Tym razem nie upadł na kolana, lecz stojąc odważnie wyrzekł donośnym gło­

sem : „ostatni raz przychodzę” — i zacisnął usta, czekając od­

powiedzi. — Zuchwałość poddanego wprowadziła w zapalczy- wość księcia, który sypnął ja k gradem obelżywemi wyrazami — dowodził słuszności postępku leśnego dozorcy... — ale w tej chwili utkwiła mu kula w piersi. — Zrozpaczony ojciec dopu­

ścił się zabójstw a, za które ci tylko nie cisną na niego k a ­ mieniem potępienia, którym są znane uczucia serc ojcowskich.

Natychmiast pochwycony, skazany został na sześć tysięcy rózg.

— W kilka dni na obszernym placu ustawiono żołnierzy w równej linii; zgromadzili się tam także i panowie moskiewcy, by napaść wzrok swój okrutnym widokiem — i lud biedny, by go ujrzeć, i choć spojrzeniem litośnem ulżyć boleści nie­

szczęśliwemu.

Wtem przywieziono skazanego.

Kiedy wózek stanął wśród żołdactwa, mimo bicia darł się ku niemu zmęczony i schudzony pies, zwierzę które słusznie za godło wdzięczności i przywiązania uważanem bywa. W padł na wózek, żałośnie wył i przyczepił się do stóp pana swego, jak b y przeczuwał m ę k i, które go czekają.

W ieśniak nasz usilnie przycisnął zwierzę do łona swego, całując i ściskając tego jedynego przyjaciela, który mu się nie lękał okazać miłości i wierności.

W idząc to, nie jeden z przytomnych szczerze zapłakał.

Lecz czułość psa, sprowadzająca rumieniec wstydu na lica

— 11 —

(16)

oprawców, nie uszła bezkarnie, — porwano go od pana i ro- trzaskano głowę kolbami.

Więzień widząc to porwał się i skoczył z wózka.

Pochwycono go jednak i rozpoczęto godną dzikich ludzi egzekucyę.

Obnażonemu do połowy, kazano przebiegać szeregi żołnie­

rzy wśród najokropniejszych razów. — Ciało odlatywało k a ­ wałkami, upadał, odchodził od siebie, aż na koniec zdawał się być zupełnie umarłym. — Wrzucono go tedy na wózek i do szpitalu zawieziono. Tu leczono go starannie i troskliwie. — Ale zadrży w każdym serce, skoro opowiemy, że na to tylko, aby

wyrok na nim najakuratniej spełniono.

Po przyprowadzeniu biedaka do zdrowia, odbyto powtórnie ochydną oprawę, lecz wyroku nie spełniono, bo po pierwszych dwóch tysiącach pałek skazany męczeńską śmiercią skonał.

Otóż Gagarin, dzikiego serca książę moskiewski, stał się powodem swojej i bliźniego śmierci.

A to jedynie z przyczyny, iż nie pamiętał, że każdy czło­

wiek starszy czy młodszy, kobieta czy mężczyzna, jednej lub niejednej z nami wiary, biedny czy bogaty, jest dzieckiem wspólnego nam Boga, a przeto naszym bratem i bliźnim, któ­

rego Chrystus Pan kazał kochać mówiąc; „kochaj bliźniego

ja k siebie samego.” Z. B. P.

— 12 -

R o z m a i t o ś c i .

* M a l a r z w ę d r o w n y . Do j e ­ dnego p a n a , k tó ry będąc slaby na nogi rzadko gdzie wyjeżdżał, a nie m a ją c ani żony a n i dzieci bardzo się w domu n u d z i ł, przyszedł raz m a ­ la rz wędrowny i dalejże rozpowiadać duby smalone o swojej sztu ce. P a n uwierzył wszyskieinu, przyją ł go go­

ścinnie, karm ił i poił. N a drugi dzień powiada pan do m ala rza , iż chciałby aby mu ja k i piękny obraz w y m a ­ lował.

— B ardzo c h ę t n i e , odpowie m a ­ larz, ty lk o stawiam w arunek, aby n ik t zgoła nie przychodził nig dy do tego p o k o ju , w k tó r y m malować będę, póki o b ra z nie zostanie skończony.

P a n p r z y s ta ł n a to, d a ł malarzowi pieniędzy n a farby i płó tn o , i wy­

znaczył mu p o k ó j , w którym m ia ł

malować. O d tą d zaczęły się dla m a ­

l a rz a szczęśliwe c h w ile, ja k ic h może

nigdy w życiu nie zaznał. S p iża rn ia

i piwnica były na jego rozkazy. Czego

(17)

— 13

ty lko z a p rag n ął, wszystko m u p r z y ­ noszono, ja d ł więc i pił za czterech.

P an spraw ił m u nowe su k n ie , nowe b u t y , i ile mógł s t a ra ł się u p r z y je ­ mnić mu p obyt w swoim domu.

Z końcem l a t a jednak w id z ą c ,ż e m a ­ lowanie ja k o ś bardz o długo się p r z e ­ c i ą g a , zaczął się codzień dopytywać, kiedy obraz będzie skończony. M a ­ la rz o d k ła d ał z dnia na dzień, a pan czekał. W reszcie gdy m alarz wypił ju ż wszystko wino z piw nicy, p o z j a ­ dał wszystkie k u r y , gęsi i indyki, p r ze b ra ła się m ia rka cierpliwości starego pana , i pomimo umowy wszedł raz do pokoju m alarza. Ten z początku bardzo się zm ięszał, ale wnet odzyskał przytomność. P an szuka o b ra z u , lecz znajduje tylko płótno rozpięte, a na m em ani śladu malowidła, ani jednej naw et kreski.

— T y h u l t a j u , t y oszuście!— za- krzyczy p a n ; — cóżeś wymalował przez całe la to ?

— P rzejście Izrae litó w przez m o­

rze C z erw one, — odpowiedział n a j­

spokojniej m alarz.

— Gdzież I z r a e lic i?

— J u ż przeszli.

— Gdzież Egipcyanie, któ rzy ich ścigali?

— P o topili się w morzu.

— A gdzież m o r z e ?

— Rozstąpiło się, aby Izraelici mogli przejść.

P a n nie m ogąc ju ż dłużej znieść tej bezczelności osz usta, dalejże z l a ­ s k ą na m alarza. A le pan był s ta r y i chory na n o g i , a m a la r z młody i krzepki. Ł atw o więu zgadnąć, że nim pan mógł odbić n a skórze m a ­ larza swoje wino i indyki, oszust skoczywszy do nóg po rozum, czmych­

nął do ogrodu, a ztąd dostał się łatwo na gościniec i poszedł szukać innych lubowników m alarstw a.

S ł a w n y l e k a r z , k t ó r y w j e d - n y m d n i u w s z y s t k i c h c h o r y c h w s z p i t a l u u z d r o w i ł . J a k i ś z w a s z e c i a , przysz edł do jednego szpitalu i n d a j ą c , że j e s t lekarzem , k a z a ł się oprowadzać po salach, w których chorzy leżeli. P o tem poszedł do przełożonego n a d szpitalem 1 t a k mu p o w ie d z ia ł:

— Mój p a n i e , widziałem wasz sz p ita l i wszystk ich chorych i p r z e ­ konałem się, że macie bardzo złych lekarzy. J e ż e l i mi dacie tr z y s t a złotych, t o wszystkich waszych chorych w je dnym d n u uzdrowię. T r z y s t a złotych wprawdzie piękna sum ka, piechotą nie chodzi, ale policzcie sobie, czy was to nie więcej kosztuje kilku le k arzy opłacać i ty lu chorych kilk a tygodni a może i miesięcy utrzym ywać i żywić.

Przełożony n a d szpitalem nam y­

ślił się i r z e k ł:

— Jeżeli doprawdy dokażesz swojej s z t u k i , d am ci trz y sta złotych.

— Słowo ?

— Słowo

Ułożywszy się ta k z przełożonym, poszedł te ra z obcy do szpitalu i rzekł chorym :

— Zapowiadam w a m , że was wszystkich dziś jeszcze wyleczę i wszyscy pójdziecie zdrowi do domu, z w y jątk iem • je dnego z pomiędzy was, z któ rego zrobię lekarstw o, aby drugich wyleczyć.

Chorzy byli bardzo ciekawi co to będzie za lekarstwo.

— O t o , rzekł h u l t a j , jednego

z w a s , który je s t najbardziej chory,

(18)

14 —

spalę żywcem na popiół i ten popiół dam wam wypić.

To powiedziawszy, wyszedł i zam­

k n ą ł drzwi za sobą. Ale zaledwie się oddalił, chorzy zaczęli jego słowa rozważać i każdy chciał drugiego przekonać, że n i e - j e s t bardziej chory od niego. N a w e t je d n a s t a r a baba, k t ó r a od tygodnia ani się ruszać nie m ogła, wyskoczyła z łóżka i dowodziła^

że nie je s t bardziej chorą j a k inni.

Dziwny ów lekarz kazał tymczasem ułożyć n a dziedzińcu stos drzew, ta k aby go chorzy widzieli, a podpaliwszy g o , poszedł do^ przełożonego i rzeki:

— Chorzy s ą ju ż zdrowi, chodź i przekonaj się, ale weź z sobą od razu p ie n iąd z e, bo j a ani chwili nie mogę się tu zatrzym ać.

Przeło żony wziął pieniądze i poszedł z nim do c h o r y c h , a lekarz wchodząc do sali zawołał:

— W s z y s tk o g o to w e ! kto zdrów może iść do d o m u , a k to chory, niech zostanie.

N a te słowa chorzy, którzy już byli zupełnie do drogi g o to w i, dalejże w nogi, jeden drugiemu przez głowę.

W m gnieniu oka cała sala była próżna.

Przeło żony nad szpitalem otworzył gębę z podziwienia, a widząc, że lekarz słowa d o t r z y m a ł , wypłacił mu sumę umowioną.

W z ią w s zy pieniądze, lekarz udał się za raz do miasta, Kupił sobie konia i pojechał w świat. Gdy we dwa dni pote m wszyscy chorzy wrócili do szpitalu, szukano go w całem mieście, ale nadaremnie.

* Je den h u lta j nie m a ją c grosza w kieszeni, przysz edł do karczm y, sia d ł za stołem obok innych gości

k a z a ł sobie podać kiełbasy, chleba, w ódki, z a ja d a ł smacznie i popijał.

P o niejakim czasie każdy z gości zapłacił za siebie i wszyscy zabierali się do odejścia. Teraz przyszła kolej na hu lta ja . Gdy k arc zm a rz zbliżył się do niego, hu lta j nie tr a c ą c miny, r z e k ł :

— Kiełbasa była d o skona ła, chleb wyśmienity, wódka co się zowie, ale mój gospodarzu, pieniędzy odemnie nie dostaniecie, bo nie m am ani grosza. Lecz kwita b y k a za indyka, zaśpiewam wam kilka ła dnych p i o ­ sneczek , k tóre się wam pewnie spodobają.

— Ej ło tr z e , powie gospodarz, długo . będziesz śpiewał zanim się mi k t ó r a z twoich piosneczek s p o ­ doba.

— Ale jeżeli się wam k tó r a spo­

d o b a , podchwyci h u l t a j , przyjmiecie j ą z a m ia st pieniędzy?

— Z goda, od powie karczmarz, postanowiwszy sobie w duchu ganić k a ż d ą p io se n k ę, choćby b y ła n a j ­ piękniejszą.

H u l t a j wezwał wszystkich obe­

cn ych, aby byli świadkami zakła du i zaczął śpiewać je dnę piosenkę po drugiej. A l e karczm arz za każdą mówił, że m u się nie podoba.

— Oj doprawdy tru d n o wam trafić do sm a k u , rzecze h u lta j. A le umiem jeszcze jednę pio senkę, może t a wam się spodoba.

Lecz i t a się nie podobała.

— Źle ze m n ą ! powie znów h u lta j.

W y j ą ł z kieszeni woreczek skórzany,

przekrzywił głową żałośnie, westchnął

i sięgając palcami do woreczka,

zanucił sm utnym głosem: „Nie pomogły

(19)

— 15

piosnki — karczmarz rozgniewany, — otwórz że się otw órz, mój worku

skórzany.

— T a k , to mi się podoba, zawoła k a rc z m a rz i w yciągnął rękę po pie­

niądze.

— P odoba się wam powie h u lta j ?—

zam ykając woreczek wygrałem więc zakład i płacić nie potrzebuję.

K arczm arz zaczął się sp ie ra ć, ale m usiał u s tą p ić , bo świadkowie p r z y ­ znali słuszność bultajowi.

S z t u k i w P a c a n o w i e . Do P a c a n o w a , gdzie kozy kują, przyszedł raz żydek wędrowny, a zobaczywszy przed ka rc z m ą k ilk a n a s tu chłopaków, t a k do nich zagadał:

— Moi wać panow ie , j a umiem pokazyw ać bardzo śliczne sztuki, umiem chodzić po sznurze j a k kot.

A u f m ajn e m u n e s, wy tego ani nie widzieli, ani nigdzie nie zobaczycie.

— H ej — powie jeden parobek —•

pokażże nam te sztuki.

— Ny, ja b y m p o k a z o w a !, ale to kosztuje geld. D ajc ie każdy po dwa grajcary, to pokażę. Umiera jeszcze inne s z tu k i, to wam potem za darm o będę pokazywać.

Zbiegło się jeszcze nieco ludzi, wszyscy byli bardzo ciekawi, i każdy dał chętnie dwa grajcary, a kto nie m ia ł, te n od drugiego pożyczył, byle sztuki zobaczyć. Przynieśli potem długi gruby sznur.

Zydek wziął s z n u r, przyw iązał go za końce do dwóch drzew i rzekł:

— N y, zdejmijcie te ra z każdy po jednym bucie i podawajcie mi tu ta j.

A jw aj! to będą sztuki!

Uczynili czego żydek ż ą d a ł , a on w yjął z kieszeni g ru b ą nić i wszystkie b u ty na n ią za uszy ponawdziewał.

P o te m rzeczywiście s ta n ą ł na sznurze do drzew przywiązanym i rzekł:

— W szystkie pieniądze, któreście mi dali, d aruję te m u, k tó r y najprzód znajdzie swój but,

To mówiąc puścił nić i zesypał b u ty na kupę.

Chłopacy rzucili się na buty, każdy chciał być pierw szym, aby dostać p i e ­ n iądze — powstało zamięszanie. S z u ­ kając swego b u t a , każdy chwytał cudzy, wtem siąsiad mu go wyry wa, lecz i jego odpychają. Przyszło wreszcie do pięści i razów i nim każdy odzyskał swój b u t , nie mało ju ż było sińców. Nareszcie uciszyło s ię , sz ukają żydka, lecz jego ani śladu już nigdzie nie było.

W y r o k ś m i e r c i . Było to za dawnych czasów, kiedy m iasta miały prawo m i e c z a , to j e s t kiedy każda r a d a miejska mogła złoczyńcę na śm ierć skazać. W małej jednej mieścinie złapano złodzieja i za to, że pani burmistrzowej u k r a d ł k u r ę z g a rn k a , s k a 7ano go n a szubienicę.

Gdy wyrok wydano, złodziej odezwał się do panów radnych ?

— Mości p a n o w i e ! Chociaż nadto surowy na mnie wydaliście w y ro k ; nie będę was b ła g ał o życie, niech się dzieje wasza wola; ale chciałbym was prosić o je d n ą rzecz, k tó r a ani szeląga nie kosztuje. Czyż mi um rze ć mającemu odmówicie.

— Jeżeli nie o życie chcesz p r o ­ sić, lecz o coś innego i to takiego, co ani szeląga nie kosztu je , powiedz czego żądasz a sta nie się zadość tw em u życzeniu, — powie b u r m istrz .

— Prz ysiągacie mi t o ‘ł

(20)

16

— Jeżeli doprawdy nie będzie potrzeba wydać ani szeląga n a to, o co chcesz p ro s ić , to przysięgam.

— Otóż j a proszę, rzecze złodziej, aby pan burm istrz oderznął mego tr u p a z szubienicy, aby mnie na plecach zaniósł do domu i aby ze m ną tr z y dni i tr z y nocy ja d a ł przy jednym stole i sypiał w jednem łóżku.

Ciarki przeszły po burm istrzu, obejrzał się na panów radnych, ale ci powiedzieli:

— Musisz dotrzym ać, boś przy­

siągł. Dobrze ci tak! Nie trze b a być skorym do przysięgi.

Zło dzieja odprowadzono do w ię­

zienia i wszyscy się rozeszli.

Mija dzień je d e n , d ru g i, trzeci, piąty dziesiąty, złodziej widząc, że pan b urm istrz ja k o ś się nie spieszy z wykonaniem wyroku, kazał się za­

pr owadzić do niego i rz e k ł:

— F anie burm istrzu, mnie się już przykrzy w więzieniu, albo mię wieszajcie, albo — jeżeli wam trudno przysięgi d o tr z y m a ć — dajcie mi p a rę złotych, abym się mógł gdzie­

indziej kazać powiesić, a wtedy bę­

dziecie wolni od przysięgi.

Oczywiście b u r m is tr z wolał dać p a r ę złotych niż t r u p a nosić, z nim ja d a ć i sypiać. P uścił go też zaraz.

N a u c z y c i e l k t ó r y n a w e t o s ł a c z y t a ć n a u c z y ł . Je d e n nauczyciel chełpił się, że naw et osła nauczy czytać. Chwycił go dziedzic za słowo i r z e k ł :

— Dobrze, jeżeli mojego osia nauczysz czytać, dam ci dwieście złr.

— Zgoda, odrzekł nauczyciel, ale sto złotych z góry dostanę.

P a n p rzy sta ł, a nauczyciel zabrał osła do szkoły. Umieściwszy go w stajn i, wziął książkę, n a k ł a d ł po­

między k artk i siana i położył przed osłem. Osiei był głodny, więc chcąc je ść musiał k a r tk i językiem p r z e ­ wracać.

Wówczas nauczyciel pobiegł do dworu i powiada panu, że ju ż doka- zał swojej sztuki. P a n przychodzi do stajn i, a ujrzawszy co osieł robi, u ś­

m iał się do rozpuku.

— A leż on nie czyta, 011 tylko siano wybiera — rzecze pan po chwili.

—- I owszem, on c z y t a — twierdził uporczywie nauczyciel.

— S koro czyta — rzecze pan — niechże więc powie co przeczytał.

— B a, ba, ba, zachciał p a n ! — odpowie śmiało nauczyciel; przecież się nie podjąłem nauczyć osła mówić, ty lk o czytać.

Do dzisiejszego numeru załączamy „K atalog Dziełek ludo- wych“ jakich nabyć można w księgarni Sayfarta i Czajkow­

skiego; bardzo one przydatne dla Bibliotek ludowych i Czytelni.

Również przesyłamy Szanownym prenumeratorom Spis rzeczy, zawartych w tomie I. z roku 1870. — Upraszamy równocześnie o odnowienie prenumeraty, aby uregulować n a­

kład wydawnictwa.

R edakcja D zw onka p rzen iosła się z W ałow ej ulicy.

W szelkie listy i rek lam acje upraszam y n ad sy łać pod adresem R edakcja D zw onka 1. 002 ’/4- P a ła c D zicduszyckicłi.

Redaktor odpowiedzialny i w ydaw ca Kazimierz Okaz. — Z drukarni E. W iniarza

(21)

Tom II. 11. Lipca 1870. Nr. 2.

PISMO H > L _ A _ LTTID TT.

Boga, dzieci, Boga trzeba, Kto chce syt być swego chleba.

Król Kazimierz w ielki i Jagiełło.

Dzielny król Ł o k ietek , skołatany trudami wojenriemi, znękany starością, zakończył życie w Krakowie w pierwszych dniach marca 1333 r . , w r. 73 swego życia. Zwłoki bohatyra tego złożono w katedrze na Wawelu, i odtąd to K raków stał się kolebką i grobem królów , którzy się tu koronowali i grzebali.

Zgromadzone w Krakowie rycerstwo polskie okrzyknęło jedno­

głośnie syna jego Kazimierza II I królem Polski, i niebawem węgierscy posłowie przybyli na jego przyw itanie, a 24 kwietnia 1333 odbyła się uroczysta koronacya jego i litewskiej małżonki Aldony. Młody król liczył pod ten czas zaledwie 23 la t, był słusznego w zro stu , pięk n y ch , pociągłych rysów twarzy. Długie, kędzierzawe włosy i poważna broda podnosiły urok postaci królewskiej. Kazimierz miał charakter łagodny, a serce miękkie i 'czułe, choć już wcześnie w wyprawach ojcowskich dał k ilk a ­ krotnie dowody niepospolitego męstwa; mówił prędko i głośno.

Troskliw y przedewszystkiera o kraj i dobro ludu, zaraz po

ukończeniu uroczystości koronacyjnych, zajął się wraz

z doradzcą i pomocnikiem swoim Jaśkiem z Melsztyna sprawami

państwa. Dwojaka droga pracy otwierała się przed nowym

królem dla dobra powierzonego sobie ludu: albo wstąpić

w ślady ojcowskie i orężem dochodzić krzywd wyrządzonych

(22)

_

i s

Polsce przez wrogów, albo zabezpieczeniem pokoju, podnie­

sieniem dobrobytu, przemysłu i handlu ożywić narodowe siły, wzmocnić środki obronne kraju, i roszerzyć ośw iatę, aby później tem śmielej i z większą pewnością zwycięstwa wystąpić do walki. Łagodny i roztropny król postanowił ostatnią iść drogą, nie chcąc narażać Polski na niepewne losy wojny.

Dlatego też wysłał posłów do Torunia i M alborga, aby prze­

dłużyć zawarte przez ojca z Krzyżakami zawieszenie broni.

Krzyżacy, zakon niem iecki, sprowadzeni przez księcia mazo­

wieckiego do Polski dla nawracania pogańskich podtenczas Litwinów i Prusaków , czarną odpłacili się Polsce niewdzięcz­

nością. Uposażeni hojnie przez królów polskich ziemią i bogactwami, wzrośli w dumę i zarozumiałość, zapomnieli 0 swojem posłannictwie nawracania pogan i bronienia granic polskich od napadów nieprzyjacielskich, i przeciwnie zamiast pomagać, chcieli zawojować Polskę i zniszczyć. Przy każdej też sposobności korzystali z nieszczęść naszych. W padali do Polski, palili wioski i m iasta, rabowali kościoły, znieważali 1 mordowali starców , kobiety i dzieci, a nawet i kapłanów uprowadzali tysiące ludu i zamieniali go u siebie w niewol­

ników. Nie szło im o obronę wiary, ale o pieniądze i pano­

wanie.

Ojciec nieboszczyk Ł o k ietek zaklinał przy śmierci K azi­

m ierza, aby się pomścił na niewdzięcznikach K rzyżakach, boć to oni niepomni na przykazania boskie, niszczyli srodze ziemię polską, zabierali k ra je , ludzi zmuszali do niewoli i zawsze i wszędzie dokuczali ja k najbardziej Polakom. I teraz potom­

kowie ich Prusacy obłudni, wykupują ziemię od naszego biednego ludu, ja k robactwo mnożą się na naszej ziemi, a naszych poczciwych braci, co to z nami i jednakowo mówią i jednakow ą wiarę m ają, albo do Ameryki w yganiają, albo zmuszają do służby za parobków i do najgorszej zaprzęgają robocizny. T a k to Niemcy umieją się odwdzięczać nam, którzyśmy ich z łaski do siebie przyjęli.

Aleć Kazimierz nasz król widział jasn o , że nie poradzi

tak wielkiej sile, kiedy kraj cały dokoła zniszczony. W ięc

też rad nie rad zgodził się z Krzyżakami Brandeburczykami

(23)

— 19 -

i Czechami roku pańskiego 1336. Ugoda ta zawarta była w W yszohradzie nad Dunajem. Kazimierz ustąpił z musu Krzyżakom Pomorze, wypłacił prócz tego jeszcze znaczne sumy pieniężne, aby tylko raz mieć w domu spokój, zająć się dolą swych ukochanych wieśniaków, pobudować m iasta, zaludnić pustki, zrobić cały kraj bogatym a potem, potem dopiero pom­

ścić się za straszne krzywdy na wrogach. Z W yszohradu pojechał Kazimierz z królem czeskim Janem do P ra g i, przebywał tam dziewięć dni, — a przyjmowano go tam uroczyście i z wielką wspaniałością. Po dziewięciu dniach powrócił do Krakowa, zwiastując pokój. Nie wszyscy przecież radowali się z tego pokoju, boć im żal było Pom orza, które Kazimierz Krzyżakom odstąpił. A Pomorze toć to nasza była ziem ia, naszą krw ią, okupione i nawrócone z pogaństwa na wiarę Chrystussa. Zaledwie kilku przyjaciół królewskich pojmowało, że Polska osłabiona i zniszczona wojnami] musi mieć przez czas niejaki pokój.

Król Kazimierz potrzebował do tak ważnej ugody potw ier­

dzenia narodu — a tu wszyscy prawie byli przeciwni temu.

Upewniał więc Krzyżaków, którzy na niego czem raz więcej n a le g a li, że ugody nie złamie — a tymczasem w ysłał posłów do Rzymu do papieża i chciał od ojca świętego potwierdzenie to uzyskać. Ale i ojciec święty znał chciwość drapieżną K rzy­

żaków i nie chciał zezwolić na t o , aby Polacy odstąpili Pomorze, które sami własną krw ią na wiarę Chrystusa nawrócili.

Powtórnie wysłał Kazimierz poselstwo do Rzymu w osobie biskupa krakowskiego Jan a Grota. Kardynałowie sami uznali, że zakon je st winnym. Ojciec święty w ysłał osobną komisję do P o ls k i, aby ta sprawę na miejscu rozsądziła.

Przybyli posłowie papiezcy w 1339 do Polski. Krzyżacy w ykrętami przewlekali spraw ę, a nawet nie chcieli uznać sądów ojca świętego — a przecież to byli zakonnicy, którzy powinni stolicy apostolskiej we wszystkiem słuchać. Posłowie papiescy wezwali czterdziestu i kilku świadków, samych n aj­

zacniejszych i najpobożniejszych ludzi, przesłuchali ich pod

p rzysięg ą, a nawet i sam Kazimierz król przysiągł i wydali

wyrok następujący: „Ponieważ Krzyżacy w czasie przeszłych

wojen wiele miast koronnych (polskich) spalili i za poradą

(24)

szatana wiele domów bożych poniszczyli, rzuca się więc na nich ekskomunika (klątwa) i wkłada obowiązek zwrócenia zaborów i odbudowania zburzonych świątyń .pańskich. A że ciż zakonnicy według złożonych w sądzie zeznań i świadectw zaprzysiężonych, zabrali i przywłaszczyli sobie wiele ziem i krajów należących do korony polskiej i oderwali je gw ałto­

wnie od królestw a polskiego, przez tyle lat bezprawnie z nich użytkowali, tudzież wielką liczbę zamków, miast i włości ko ronnych zniszczyli, włościan w niewolę zagnali; przeto skazuje ich sąd stolicy apostolskiej na wrócenie zupełne ziemi chełmiń­

skiej, dobrzyńskiej, m ichatow skiej, brzeskiej, włocławskiej i Pom orza, oraz oddanie królowi sumy 194 tysięcy grzywien srebra jako wynagrodzenie za szkody i 1600 grzywien w czasie procesu wydanych. U znają się też K rzyżacy za gwałtowników i nieprawnych posiadaczy tego wszystkiego, co wydarli Polsce i sobie przyw łaszczyli/1

T aki był wyrok sędziów wysłanych od stolicy apostol­

skiej. Ale drapieżne K rzyżactw o, gorsze od niewiernych pogan, nawet i samego papieża nie chciało usłuchać. W ielki mistrz, t.j. dowódzca tej zgrai , jeszcze raz odwołał się do papieża, aby dłużej zatrzymać ziemię nieprawnie w y d a rtą , a Kazimierz nie miał na tyle w ojska, izby wystarczyło na pobicie K rzy­

żaków. Musiał zatem wykonanie wyroku na później zostawić T rapił się bardzo K azim ierz, że z żony swej Anny Gedy- minej nie miał żadnego potomka. W duchu widział już zamieszanie, jakieby musiało powstać po jego śmierci. D bały przedewszystkiem o dobro swego kraju, miłujący ojczyznę i po­

wierzony sobie lud, za życia już obmyślił następcę tronu w osobie Ludw ika, króla węgierskiego. Ale na to trzeba było pozwolenia narodu. Zapytał więc panów duchownych i świeckich’

czy się zgodzą na Ludwika. Niechcieli z początku przystać, ale na ostatku większość zgodziła się na to. W miesiąc po tej uchwale umarła żona Kazimierzowa Litew ka Anna Gedy- minówna. — Kazimierz odprawił suty pogrzeb, — i wkrótce potem udał się do W yszochradu na Węgry, gdzie też przyje­

chał i Ludw ik węgierski. Panowie polscy przysięgli na wier­

ność Ludwikowi, a on za to obowiązat się: W szystkie kraje

2 0

(25)

- 21 -

od Polski oderw ane, a mianowicie Pomorze własnym kosztem odzyskać, i do korony polskiej przyłączyć, 2) Urzędy wy Polsce samymi rodowitymi Polakami obsadzać, 3) wszystkie praw a i wolności nadane Polakom od poprzednich królów zachować, 4) do następstwa na tron polski po śmierci Ludwika będą mieli prawo tylko synowie a nie córki. — Upewnił w ten sposób pokój dla swego ukochanego narodu Kazimierz na wypadek swojej śmierci, i wesół wrócił do K rakow a. — Co się więcej działo za panowania tego króla opowiemy w n astę­

pujących numerach. c. d. n.

C ó r k a .

Miał włościanin córkę bardzo ładną i m ądrą; była mu nietylko pociechą jedyną w smutku i utrapieniu, ale i cała gromada często u niej rady zasięgała. Raz przyszło coś do głowy panu dziedzicowi, zwołał gromadę i powiada: „Aby mi z tego kam ienia, co stoi przed dworem skórę ściąg n ąć!“

Gromada w niemcm osłupieniu nic nie mówiąc, spoglądała tylko na p a n a , czy panu broń Boże nie przewróciło się w głowie.

Ale pan nie żartując, jeszcze raz zawołał: Jutro rano, aby mi była skóra z tego kam ienia, bo inaczej straszne baty, a teraz fora zc dwora. Pokłoniła się gromada i radzi co tu z tern robić? Jak o ś nie szła im mowra w sk ład , brakło wszystkim konceptu, nareszcie postanowili zapytać się swojej znachorki, która już nieraz zdrową radę podała. Powiadają j e j , ze pan kazał im zdjąć skórę z kamienia. — Powiedźcież panu, odpowiedziała im żeby 011 swoim scyzorykiem zaczął, to wy dalej już sami ściągniecie.

. Podobała się rada dziewicy. Idą tedy rano do dworu, a pan wyszedłszy zawołał: „a co je st sk ó ra?“ Zaraz będzie odpowiada kłaniając się grom ada, niech no Pan nasz miło­

ściwy swoją delikatną ręką i scyzorykiem tylko zacznie, to

my dobędziemy nożów naszych i sami już dalej ściągniemy

skórę z kamienia.

(26)

- 2 2 —

Oho! a gdzie wy takiego rozumu nabyli, kto to was tak nauczył, zapytał pan zdziwiony.

Gromada wskazała na włościanina, którego córka tak im doradziła.

Jeżeli twoja córka taka m ądra, niechże jutro do mnie przyjdzie i nie przyjdzie, ubrana i nie ubrana, niech mi przy­

niesie prezent i nieprezent, a jeżeli tego niedokaźe, to ty baty dostaniesz, a córka rózgami weźmie, ja was nauczę mieć więcej rozumu od pana waszego.

Idzie chłop do domu bardzo smutny. Córka pyta co wam takiego ojcze? Z ciężką biedą wygadał się ojciec o co rzecz idzie. To bagatela, uspokójcie się ojcze, ja się dobrze sprawię.

Nazajutrz prowadzi ojciec córkę, która siedząc na kozie, niby jechała i niejechała, wzięła na siebie sia tk ę , była więc ubrana i nieubrana, a z rą k wypuściła wróbla, przyniesła prezent i niepręzont.

Podobała się panu nadobna poddanka, ożenił się z nią i był ojcem swych poddanych.

Śmierć Zyszki.

Z Czech wyruszyli bracia, panowie N a I t a k u s z a n a *) w Morawę.

N a bój ich wiodą wielcy wodzowie, Ja n Zyszka dzierzy buławę.

J a n Z yszka ś l e p y ; niemieckie strzały Oczu wyżarły mu dwoje.

Lecz widzi duchem ja k b y w dzień biały Gdy przyjdzie z Niemcem zwieść boje.

I str aszne m wrogów gromi ram ienie m ; Szeroko grzmi o tern s h w a . P ie r ś mu goreje wielkim płomieniem;

T en płomień światło mu dawa.

A ty m pomieniem sz la c h e tn a , święta Miłość ojczyzny, cześć Boga.

W ieki h e t m a n a Czech zapam ięta, I nie zapomni k a r k wroga.

*) Rakusy, Austrya niemiecka — R akusjanin, Austryak.

(27)

23 —

Do P rz ybysław ia przyszli wieczorem Rozgrzani bojem i d ro g ą ;

W k r ą g zatoczyli wozy ta b o re m 1 w a rz ą straw ę ubogą.

I o zwycięztwach g w a r z ą weseli, 0 klęsce Niemców i zgrozie J u tr o , gdy pierwszy promień w ystrze li

B ędą w A lb re c h ta obozie.

Lecz c y t ! wieść głucha gromady mięsza, M ięszają tłum rozhowory.

P od n am iot wodza ciśnie się r z e s z a :

„N asz h e t m a n ! Z yszka J a n c h o r y !“

Zaniemógł Zyszka po boju srodze, N a tw ardem posłaniu leży.

Do koła niego strapieni wodze, 1 orszak smutnej młodzieży.

A l e nie złamań h etm an na d u s z y , Choć wie, że przyszła g o d z i n a ; Z tw ardego łoża ja k lew się ruszy

I wodzów t ą k n a p o m i n a :

„Czesi, Morawcy, Polacy j*) mili, Serdeczny, druży narodzie!

W o sta tn ie j bracia, proszę was chwili, Miłujcie wy się we zgodzie.

„Noście o tw a r te serca przed B o g iem , Czyste ja k wasze powietrze.

A k to z was kiedy b r a ta ł się z wrogiem , Niech we krwi hańbę tę zetrze.

„Nieszczędźcie tru d u , r ą k a n i oręża!

Tchórz ty iko spokój wybiera.

K to ród gierm ański *') w boju zwycięża, S zatanom głowę ten ściera.

*) W wojnie przeciw cesarzowi Zygmuntowi, jego zięciowi Albrechtowi i Niemcom wspierało Husytów 5000 Polaków pod w o­

dza księcia Zygmunta Korybuta.

**) Giermański tyle co niemiecki.

(28)

— 24 —

„O ni tu wnieśli h a ń b ę , niewolę, J a k śmierć szatani do r a j u ; Kłamstwami bożą zasieli r o l ę , Cześć ojców wyparli z k r a ju —

„Toż w bojn z nimi nie odetchniecie, Nie opuścicie ram ienia!

A nienaw idzić ród ten będziecie W se tne aż pokolenia ! —

„ G d y skonam, ciało moje ciśnijcie, Niech sępom na żer posłu ży,

S k ó r ą z mych barków bęben p o k ry jcie, Niech bębniąc Niem com zgon w ró ż y !“

Tak rzeki i skonał, i zwiesił głowę N a pierś osty głą bez tchnienia.

A l e h etm ana słowa gromowe Z pokoleń grzmią w pokolenia.

I zawsze rolnik w nocy majowej Gdy zanocuje n a błoni,

Słyszy w powietrzu bęben Zyszkowy,

Bijący na g w a łt : „do b r o n i !“

(29)

Święty Stanisław Kostka.

(Kasztelanie Zakroez; msld)

Święty Stanisław K ostka pochodził z rodziny przezacnej, tak ja k i wielu innych świętych naszych patronów. Ojciec jego zwał się Jan K ostka, był kasztelanem Zakroczymskim, co wtedy więcej znaczyło niż dzisiaj być starostą lub nawet namiestnikiem (gubernatorem.) M atka jego nazywała się z domu K ryską i pochodziła także z rodziny wysokiej sławy. Urodził się w Kosikowie, starodawnej ojcowiźnie przodków swoich roku pańskiego tysiąc pięćset pięćdziesiątego (1550.)

Skoro doszedł nasz święty do lat piętnastu (15) wysłał go ojciec w raz z starszym bratem Pawłem do W iednia do szkoły. Brat starszy inne miał od niego obyczaje i młodość marnował na próżniactwie i rozpuście.

Stanisław nie tylko złym przykładem nie dał się zwieść z drogi prawej, ale nawet groźne słowa i boleśne razy od brata ani na chwilkę w dobrem go nie zachwiały. Musiał znosić różne nieszczęścia z taką pokorą i tak mężnie, ja k tego Pan Bóg od ludzi żąda, a jak je rzadko kiedy znoszą. W takich okolicznościach żyjąc, doszedł do jednej z wyższych klas łacińskich, gdzie między pierwszymi b y ł, lubo więcej czasu nabożeństwu, niż nauce poświęcał, sprawdzając na sobie słowa Apostoła że pobożność do nauki i do wszystkiego pomaga. Następnie udał się do przełożonego zakonu Jezuitów , z prośbą o przy­

jęcie do zgromadzenia. Otrzymał jednak odmowną odpowiedź, gdyż nie miał wyraźnego zezwolenia rodziny. Nie pozostawało mu nic innego ja k z synowską pokorą napisać do rodziców o pozwolenie. I niezawodnie byłby nasz święty nie omieszkał tak uczynić, gdyby nie stałe przekonanie, iż rodzice zajmując tak wysokie w kraju stanowisko, obmyśleli już inną, ponętniejszą dla niego przyszłość i nigdy na wstąpienie do zakonu nie ze­

zwolą. Obarczonego troskami młodzieńca, nawdedził Bóg wielką chorobą, a to by wypróbować sługę swego, a później wybawiając z niej, okazać mu swoje nieszkończone miłosierdzie. Ale Stani­

sław poznał zaraz, że tą słabością roszerza się pole zasług na żywot wieczny, cierpliwde przeto i pobożnie znosząc swnje utrapienia, dziękował Bogu za ten srogi dopust, modlił się,

_ 25 ---

Cytaty

Powiązane dokumenty

Bo też Szybilski oprócz tego źe był bardzo rozumny, znał się też na swem masztelar- skiem rzemiośle wyśmienicie, a nikt też od niego śmielej nie dosiadł

Wiedzieli ludzie dobrze, źe odprowadzają człowieka do g ro b u , który z taką miłością do kraju i dla ludzi nie prędko się zjawi na świecie, a który tyle

trzycie, a wody będzie w pobliżu podostatkiem, tedy będziecie mogli małą ilością wody łąki oblewać, co się zowie zraszaniem. Zrasznie łąk jest to

Dla tego w ulach Dzierżona po nad plastrami zostawia się szparka ćwierć calowa, ażeby pszczoły górą mogły i w zimie na drugą stronę do miodu się

T akich to więc Krzyżaków sprowadził z niemieckiego kraju na granice naszej ojczyzny jeden polski xiążę na Mazowszu, co się zwał Konrad, i dał im ziemię

Z początku mąż chorej zamiast iść do dworu i prosić o pomoc, albo też pójść do miasta ł sprowadzić doktora, co się już cale życie uczy leczenia ludzi

więc spodziewał się dzierżawca jakiegoś dziwnego pogrzebu, i zaraz wysłał polecenie do sołtysa, aby rozkazał stawić się czterem żądanym gospodarzom do

J u ż całą okolicę w każdym zak ątk u przetrząśnięto, ju ż i słońce chyliło się ku zachodowi, a na trwożliwe wołania rodziców, głuchy tylko odzywał