• Nie Znaleziono Wyników

O DRAMATACH SCHILLERA

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1896, T. 4 (Stron 167-182)

l ! ^ 9 6 .

Schiller u nas nie jest popularny, bo niepopularny u nas jest wogóle dramat. Uprzystępnić ogółowi dramat może tylko teatr, pol­

skie zaś sceny spadły obecnie do poziomu zwykłych przedsiębierstw handlowych, u p r a w ia ją c y ch przy pomocy krzykliwej reklamy wyłą­

cznie prawie farsę, oraz operetkę. Ważna czynność kulturalna, jak ą wszędzie indziej spełnia teatr, u nas spada jedynie na barki piszących.

Słusznie więc w swej książce o Schillerze prof. Tarnowski za cel sobie postawił wskazać i wytłómaczyć polskiemu czytelnikowi to poetyckie piękności, jakie tkwią w utworach największego z dramaturgów nie­

mieckich. Wskazówek takich ukształcony nasz ogół potrzebuje bardzo.

W ażną jest ta okoliczność, iż pierwsza obszerna książka o Schil­

lerze w piśmiennictwie naszem nie je s t przekładem, lub przeróbką, lecz studyum oryginalnem. Niemcy w swym słusznym pietyzmie dla twórcy W allensteina są często bezkrytyczni. Porywa ich nie tylko mło­

dzieńczy polot wyobraźni Schillera, ale zachwyca także jego mgliste marzycielstwo, mania filozofowania i nadmierna ezułostkowość. Przy całej niekłamanej czci dla Schillera, prof. Tarnowski bynajmniej nie przepuszcza jego brakom, śmiało wytyka wady, przez co zalety tem widoc^niejszemi się stają. Więc choć nam autor tłómaczy w przedmo­

wie, dla jakich powodów, 011, cudzoziemiec, śmie pisać o dramatach

164 O DRAM ATACH S C H IL L E R A .

Schillera, „kiedy zajmowało się tym przedmiotem przez wiek cały tylu najuczeńszych i najbystrzejszych“, my takie usprawiedliwienie uważa­

my za zbyteczne, gdyż właśnie cudzoziemskie prace o śpiewaku Dzwo­

nów są częstokroć ciekawsze od niemieckich, bo są bezstronniejsze.

W dziele swem występuje prof. Tarnowski wyłącznie jako este­

tyk i sądzi artystę ze stanowiska sztuki, a nie filozofii, jak-by to uczy­

nił Taine, lub polityki, jak zawsze robi Brandes, To nie doktryner p r a ­ wi o poecie, nie ideolog', podsuwający mu własne myśli, łub chłoszczą- cy go za rzekome winy względem socyologii, fizyologii, anatomii lub liygieny; lecz piękno analizuje wytworny znawca piękna, estetyk, ob­

darzony subtelną wrażliwością, pewną dłonią wyławia z utworów nie­

mieckiego dramaturga perły natchnienia i ukazuje je czytelnikowi.

Prot. Tarnowski należy do szczupłej liczby krytyków, zdających sobie jasno sprawę z istoty piękna i zadania sztuki i wiedzących, czego na­

leży wymagać od pisarza-artysty.

Nie dał się także autor opanować modnej dziś, a ta k ponętnej syntezie krytycznej. Oczywiście, że dla utalentowanego krytyka wdzię­

czniejsze to zadanie odtworzyć na podstawie utworów duchową po­

stać ich autora, dać sylwetkę artystyczną pisarza i, badając siłę twór­

czą, tworzyć samemu. Nie wątpimy, iż krytyk sprostał-by takiemu za­

daniu. gdyż nie obca mu metoda syntezy. Ale wówczas polski czytelnik małą-by odniósł korzyść, bo dowiedział-by się, czem był sam Schiller, a nie czem są jego dzieła, których nie zna, i które przedewszystkiem uprzystępnić mu należy. Trafnie zatem wybrał autor drogę analizy, i w swej książce dał nam krytyczny rozbiór dramatów Schillera. Ani myślimy robić mu z tego zarzutu, iż w książce jego nie znajdujemy śla­

du szeroko dziś stosowanych dociekań przyczynowości zjawisk lite r a ­ ckich, tłumaczących, dlaczego dany utwór takim jest, a nie innym, dla­

czego innym być nie może; przeciwnie, poczytujemy to krytykowi za zasługę, iż pisząc o mało znanych u nas dramatach Schillera, po s t a r e ­ mu podnosił zalety, wytykał wady, tłómaczył piękności, uczył, kształ­

cił, oświecał czytelnika, i niemal za rękę wprowadzał go w niedostę­

pną dlań krainę iantazyi. Może praca prof. Tarnowskiego nie jest wy­

razem najnowszych zdobyczy naukowej krytyki literackiej, ale jest za to bardzo pouczającą, niezmiernie ciekawą i więcej wartościową od wielu głośnych dzieł, pyszniących się etykietą naukowości, a właściwie podszytych doktryną.

W chronologicznym porządku, tak jak się ukazywały, rozbiera krytyk dramaty Schillera. Więc kolejno następują po sobie: Zbójcy, Piesko, In tryg a i Miłość, Don Kar los, Wallenstein, M arya Stuart, D zie­

wica Orleańska, Narzeczona z M essyny, Wilhelm Tell i Dymitr. Zau­

O DRA M ATACH SC H ILL E R A . 165 ważymy tu, iż najsłabsze z tycli utworów najbardziej są popularne. Nie

„W allensteiua“ lub „Maryę S tu art,“ ale „Zbójców,“ „Intrygę i Mi­

łość,“ „Dziewicę Orleańską“ czyta i pochłania młodzież, bo Schiller je s t przedewszystkiem poetą młodości. W miarę, jak umysł dojrzewa, zapał do Schillera stygnie i zazwyczaj wielbiciele jego sprzeniewie­

rzają mu się dla Szekspira, którego ongi lekceważyli, bo go nie rozu­

mieli. Przy bujnych Szekspirowskich kreacyach, jakże mdło wyglądają figury Schillera! Jego sentymentalne Amalie i Luizy muszą ustąpić miejsca ognistej Julii, lub demonicznej ladyM akbeth. Trafnie zaznacza to krytyk: „Mówią o Schillerze, że to poeta czuły i sentymentalny, w sam raz dla młodzieńczego, a nie dla męskiego wieku, i w tym tylko młodym wieku lubiony i wielbiony. Daj Boże, żeby takim był zawrze, bo gdzie wiek młody karmi się Schillera ideałami i na nich się kształ­

ci, tam wiek męski nie upadnie w oschłość, ani w sceptycyzm, ani w egoizm, ani w /nikczemnienie. I nieraz, kto w latach dwudziestu przepadał za Schillerem, a w trzydziestu o nim zapomniał, albo się na niego lekko uśmiechał, ten, gdy zupełnie dojrzeje, przekonywa się, ile ma mu do zawdzięczenia i uczy się podziwiać i cenić, nie już, ja k za młodu, jego piękne uczucia i wiersze tylko, ale jego wielką mądrość

i prawdę.“

Tej mądrości i prawdy najwięcej je s t w „W alleusteinie,“ to też krytyk wysuwa tę trylogię na czoło utworów' Schillera, n a z y w a ją najdoskonalszą tragedyą nowożytną, zaznacza, iż jej budowa, wykoń­

czenie, forma i sceniczność wyższe są, doskonalsze niż w sztukach Szekspira, „a każda figura, każda sytuacya i scena, je s t rozważona i wymyślona mądrze, a wykonana przepysznie, z miarą, z życiem, z najszczęśliwszym połączeniem prawdy i poezyi.“ Trylogię swoją n a ­ zwał Schiller „ein dramatisches Gedicht,“ gdyż czuł doskonale, iż

„Obóz,“ „Picolomini“ i „Śmierć W allensteiua“ nie wiążą się we wła­

ściwą trylogię tragiczną, ja k ją pojmowali Grecy. „Ale czemkolwiek j e s t i jakkolwiek się nazywa, jest ten „Gedicht“ jedną z wielkich rze­

czy na tym święcie.“ To pewna.

Do Cezara i Napoleona porównywa krytyk bohatera wojny trz y ­ dziestoletniej, ale widzi w nim więcej zmysłu moralnego, więcej pier­

wiastków głęboko ludzkich, niż posiadali tamci. Najtragiczniejszym jest oczywiście „wielki hetman i rokoszanin“ w akcie trzecim, gdy bije w niego klęska po klęsce, a wszystkie rachuby zawodzą. Tak ponurym i milczącym, ja k Wallenstein po odwrocie wojska, mógł być chyba je ­ den Napoleon, gdy schodził z pola bitwy pod Waterloo. „Tragiczniej­

szego niż trzeci a k t Wallensteiua niema nic w dramacie świata i mo­

że niema nic wspanialszego; są tylko rzeczy równe, choć inne, pię­

kniejszych niema.“

O D RA M ATACH SC H ILL E R A .

Po mistrzowsku nakreśleni są obaj Piccolomini, Oktawio i Max, ojciec i syn. Pierwszy, milczący dyplomata, napozór bierny, bez pate- tyczności i wdzięku, a przecież tragiczny; drugi, bohaterski kochanek, nazbyt liryczny i sentymentalny, ale mimo tej nadczułości nawskroś poetyczny. K ry ty k wysoko podnosi tę kreacyę: „Gdzie jest drugi taki, j a k on, kto-by go potrafił pokazać? Nie — drugiego Maxa niema na świecie. J e s t dużo bohatorów miłosnych, jest Romeo; ale takiego d ru ­ giego, który, będąc w dramacie figurą poboczny, nie miał-by nic do działania, który, reprezentując w tym dramacie czysty głos sumienia i honoru, nie miał-by innego zadania, tylko wybierać pomiędzy hono­

rem i sercem, a który w swojem rycerstwie i w swojej miłości był-by piękniejszy, podobno niema. U Schillera z pewnością nie.“

Zdaniem krytyka, przywiązanie Maxa do Wallensteina łagodzi twardą, ambitną naturę wielkiego rokoszanina, który, nie zdając sobie z tego sprawy, kocha szlachetnego młodzieńca, ma w nim upodobanie, jak ojciec w synu, i tęskni po jego odjeżdzie. „Bardzo rzadki jest w poezyi żal mężczyzny za mężczyzną,“ powiada krytyk, a przecież w życiu nierzadko się zdarza. Tęsknota W allensteina za rycerską męskością, uosobioną w Maxie, „zdolność kochania“ rzuca słoneczny blask na posępną postać hetmana, i czyni go sympatycznym w chwili śmierci. Chwałą jest Schillera, że umiał wytworzyć w stosunku Maxa do Wallensteina sytuacyę piękną, wzruszającą a nie zużytą, i że ją ja k mistrz wykonać potrafił.

Szczegółowo a z wielką bystrością rozbiera prof. Tarnowski akt po akcie, figurę za figurą trylogii i wreszcie przychodzi do takiej konkluzyi: „Szczytem doskonałości w dramacie nowożytnym jest

„W allenstein.“ Szekspir je s t dla naszego artystycznego wykształce­

nia, dla naszego pojęcia dramatu, przy całej swojej wielkości i swoim genialnym instynkcie tragika, nie dość artystycznie wykończony; dla naszego stopnia cywilizacyi za twardy, za szorstki. „Ifigenia” jest zbyt grecka, treścią i formą zbyt od nas odległa, doskonała, cudowna, ale niektórym tylko dostępna. „Tasso“ tak samo. „F au st” jest drama­

tycznym poematem, ale nie jest tragedyą w ścisłein znaczeniu słowa.

Późniejsze drama ta Schillera, jak to się niebawem pokaże, nie są już na tej wysokości, już południu jego geniuszu przeszło i z zenitu scho­

dzi on nieznacznie ku schyłkowi. Wszystkie warunki psychologicznej i moralnej prawdy, mądrości, szlachetnej formy, tragicznej treści i wrażenia, ideału i rzeczywistości, patetyczności i miary, łączy i ma w tym stopniu tylko „Wallenstein” jeden. To je s t dramat, jak być po­

winien, dram at odpowiadający wszystkim potrzebom, spełniający wszy­

stkie żądania wysoko cywilizowanej epoki, wysoko pojętej i wykształ­

O D RA M ATACH SC H ILL E R A . 167 conej sztuki. To j e s t dramat typ, to jest król poezyi dramatycznej, j e ­ żeli nie nowszych wieków, to przynajmniej na wiek X I X . ”

Jeżeli „Wallenstein” jest arcydziełem Schillera, to rozbiór tej trylogii przez prof. Tarnowskiego śmiało nazwać można znakomitem studyutn krytycznem. Przypomina ono najlepszą pracę, j a k a dotąd wy­

szła z pod pióra krakowskiego krytyka: rzecz o „Nieboskiej.” W y tr a ­ wny smak estetyczny, gust wyrobiony na najlepszych wzorach, wielka wrażliwość artystyczna, bystre oryentowanie się w szczegółach i śmia- łf* objęcie przedmiotu, wreszcie jasna świadomość zadań sztuki złożyły się na wytworne znawstwo, tak rzadkie dziś między nami, cechujące prace głośnego krytyka. Zwłaszcza zaś w rozprawach o „Nieboskiej”

i o „ Wallensteinie,” krytyk, porwany wielkością przedmiotu, ujawnił wszystkie te zalety swego pióra w sposób, rzec bez przesady można, świetny.

W rozprawie o „Nieboskiej” stosował krytyk bardzo trafnie me­

todę syntezy, i poemat ten, będący właściwie genialnym szkicem, ob­

jaśnił, uzupełnił, odtworzył. Z „WallensteinenT postąpił sobie prof.

Tarnowski inaczej. Tu miał do czynienia z dziełem pełnern. skończo- nem, wypracowanem w najdrobniejszych szczegółach. Poszedł zatem drogą analizy i dał mistrzowski rozbiór trylogii. Ta umiejętność sto­

sowania właściwej metody według potrzeby świadczy o niepospo­

litym talencie krytycznym autora.

Po „Wallensteinie“ drugie miejsce wśród dramatów Schillera Wyznacza prof. Tarnowski tragedyi klasycznej: „Maryi S tu a it.“

Przedmiot to jak b y stworzony dla Schillera, który umiał i potrafił ukazywać ludzi w nieszczęściu, ludzi szlachetnie cierpiących. Królowa szkocka, więziona, skazana z pogwałceniem prawa narodów i stracona na rozkaz rywalki, w oczach Europy współczesnej i w sądzie poto- niności była i jest nieszczęśliwą ofiarą przemocy. A Schiller pojął i stworzył w swym dramacie tę postać tak, że już do końca świata t a ­ ką zostanie. „Cokolwiek historya odkryła lub jeszcze odkryje, cokol­

wiek o Maryi Stuart powie, ludzie zawsze już tę tylko będą widzieli i znali, jaką skreślił Schillei. Jego ulubiona zasada, z Arystotelesa wyciągnięta, że poezya jest prawdziwsza od prawny samej, tym razem stwierdziła się zupełnie. Marya Stuart Schillera nie da się zwycię­

żyć tej M aryi Stuart, ja k ą opisują historycy.”

K rytyk upatruje w „Maryi S tu a rt” podobieństwo do dramatu francuskiego. Sztuka ta przypomina tragedye Corneille’a i Racine’a, lecz i,pierwiastku dramatycznego i prawdziwej patetyczności je s t tu więcej, niż we wszystkich razem tragedyach francuskich.” Forma sztuki kla­

syczna, jedność czasu i miejsca zachowana. Tu i owdzie czuć retorykę»

168 O DRAMATACH S C H ILL E R A

przemówienia przechodzą w tyradę. Prof. Tarnowski porównywa ten dramat do róży w całym blasku, ale zupełnie już rozkwitłej. Nadto braknie w nim działania i woli. Główna bohaterka dramatu potrafi cierpieć i z heroizmem wejść na rusztowanie, ale w tej śmierci i cier­

pieniu jest bierną. „To je s t powród z dodatkiem może zbyt rozwinięte­

go, zbyt obszernego traktowania każdej sytuacyi zosobna i charakteru więcej już typowego, niż indywidualnego osób, dla którego „Marya S tuart,” choć może więcej klasyczna, nie je s t tak tragiczną, ta k wiel­

ką, jak „W allenstein.”

Na to zdanie trudno się nie pisać, ale prof. Tarnowski robi poe­

cie drugi zarzut jeszcze, o wiele cięższy, a przecież niesłuszny. Królo­

wa Marya, jak wiadomo, bardzo romansowa w życiu, w dramacie Schillera, już uwięziona i nieszczęśliwa, jeszcze kocha, kocha Leicestera, ulubieńca, królowej Elżbiety. Staje zatem między temi dwiema kobieta­

mi nietylko różnica wiary, narodowości i charakterów, ale staje jeszcze mężczyzna. To obniża, zdaniem krytyka, poziom tragiczności samej sztuki, ubliża nadto kobiecej godności głównej heroiny. Z wielkiej sprawy dwóch narodów i dwóch wiar Schiller jakoby zrobił małą.

sprawę dwóch kobiet, kłócących się o pięknego gacha. Zapewne, że tracą na tem dwie idee, uosobione w walczących z sobą dwóch k ró lo ­ wych. alo za to one same na tem zyskują, bo są więcej ludzkie, więcej kobiece. Gdyby Schiller odjął był tę jedyną namiętność ziemską uwię­

zionej i nieszczęśliwej królowej Szkocyi, „rozanielił-by” ją nadmia- rę, zrobił-by z niej abstrakcyę szlachetności i godności i zabił-łiy w niej wszelką indywidualność, a typu nie stworzył. Poeta dał swojej bohaterce tyle cnót, że ta jedna wada, namiętność, słabostka, była nie­

zbędna, była rysem koniecznym w rysunku postaci, która inaczej w mgłę-by się rozwiała. Schiller wszak tak często grzeszy niepoety- cką dążnością do abstrakcyi, tak rad stw arza figury ideowe bez krwi i kości, jak markiza Pozy w „Don Karlosie,’’ że tam, gdzie czyni ustę­

pstwa na rzecz prawdy ziemskiej, głęboko ludzkiej, tyle w poezyi pożą­

danej, tam przecież zarzutu z tego czynić-by mu nie należało.

W rozprawie o „Narzeczonej z Messyny" bardzo umiejętnie s tre ­ szcza krytyk głębokie poglądy Schillera na sztukę, w szczególności na dramat. Gdyby te idee bardziej były rozpowszechnione i znane, może nie powstała-by niejedna naiwna teorya estetyczna. To, co Schiller myślał o istocie dramatu, godne jest zaznaczenia i dziś jeszcze na czasie. „Dzisiejszy dramat i dzisiejszy t e a t r —powiada p o e ta — przez to.J.że szuka koniecznie i przedewszystkiem podobieństwa do prawdy , do rzeczywistego życia, poprzestaje na prawdopodobieństwie, na pozo­

rze, na złudzeniu, jest sam pozorem i złudzeniem prawdy. Trzeba się wznieść nad przesąd, trzeba raz mieć odwagę i śmiało poznać prawdę,

O DRA M ATACH SC H IL L E R A . 169 zrozumieć, że nie chodzi w sztuce o n aśladowanie, ani o złudzenie rze­

czywistego życia, tylko o rzetelni} prawdę tego życia idealnego, które w sztuce jednej ma swój wyraz i objawienie. Jeżeli raz zechcemy zro­

zumieć, że nie chodzi o złudzenie i udanie (niemożliwe nawet) tego, co w powszedniem życiu widzimy, ale orzeczywist ość tego, co jest w ludzkiej naturze, w ludzkim świecie i jego prawach, choć dla nas w poszcze­

gólnych, codziennych fenomenach tego życia niewidzialne wtedy prze­

staniemy żądać od teatru i od dramatu mizernych złudzeń i złudnego podobieństwa do prawdy, złudnej naturalności.” J a k widzimy, wysoko trzymał Schiller sztandar poezyi, walczył z „przesądami” — bez sku­

tku. Przesądy estetyczne wymogły się za dni naszych, ja k nigdy przed­

tem Ca'a falanga artystów, pisarzy, muzyków, malarzy pojmuje ha­

sło „prawda w sztuce" w doslownem, ciasnem znaczeniu, i usiłuje uda­

wać naturę, wykrzywiając niemiłosiernie jej oblicze. Ta okoliczność, iż poezya do celów swoich używa form świata rzeczywistego, niejeden talent zniżyła do poziomu fotografa, łub kopisty. Ula Schillera to po­

dobieństwo do rzeczywistości było nieszczęsne i nienawistne. Nieszczę­

sne, bo istotnie obniża sztukę; nienawistne, bo umysły naiwne i nieu- kształcone prowadzi na bezdroża i wyradza teorye estetyczne, zaró­

wno potworne, jak śmieszne.

„Narzeczonej z Messyny” przyznaje krytyk styl wspaniały, wiel­

kie rozmiary figur, uroczystosć i majestat w przemówieniach chóru, mądrość w maksymach i sentencyach. Mimo te wysokie zalety, jest

„Narzeczona z Messyny" płodem poronionym, fałszywym w założeniu, anomalią w nowoczesnej tragedyi, głównie wskutek sztucznego wpro­

wadzenia chóru. „ J e s t to niedorzeczność najwspanialej napisana w ca­

łej poezyi świata,” konkluduje krytyk.

Dlaczego? Czy źle pomyślana bajka do tyła obniżyła utwór?

Przecież dziwaczną bajkę mamy w „Fauście” i w „Królu Learze."

Forma tragedyi, choć antyczna, przecież doskonała, przyznaje to prof.

Tarnowski. Czemu więc „Narzeczona z Messyny” jest najmniej łubia­

nym, najmniej czytanym z dramatów Schillera? Bo grzeszy brakiem szczerości. W o wszystkich swych utworach jest Schiller zawsze szcze­

ry, przemawia z niekłamanym zapałem młodości, z entuzyazmem nieu­

danym do wszystkiego, co poecie wydaje się szlaehetnem i pięknem.

„Narzeczona z Messyny," kunsztowny utwór refleksyi, nie natchnie­

nia, płód do|rzałego, mądrego umysłu, tłumiącego polot wyobraźni, n i­

kogo nie porwie, nie wzruszy, nawet nie zajmie naprawdę. Poezyi nie robi się na zimno.

Poglądy prof. Tarnowskiego na inne dramaty Schillera przyto­

czymy w streszczeniu, gdyż bystre są i t -afue, i rozpowszechnienia go­

dne. Młodzieńczy utwór Schillera „Zbójcy," sądzi krytyk surowo, po­

170 O DRA M ATACH S C H IL L E R A .

wiada wprost, że sztuka ta nie ma sensu i ze zdumieniem zapytuje,

«jakim sposobem tragik jeden z największych na świecie mógł taką napisać, jakim sposobem umysł i zmysł moralny, jeden z najwyższych i najszlachetniejszych, mógł taki pomysł począć i wydać?” A przecież ten jaskrawy melodramat, kreślony grubemi rysami, naiwny w założe­

niu i pełen straszliwych nieprawdopodobieństw, spadł jak piorun na publiczność, bo z wielką siłą namiętności dotykał palących kwestyi epoki. Tak porwał, oczarował, zachwycił widzów, ta k się podobał, t a ­ kie zrobił powszechne i gwałtowne wrażenie, że aż się Goethe z a ­ chmurzył. Ślad lwiego pazura w dramacie, „który zresztą mógł-by nie być napisany przez lwa,” widzi krytyk w kreśleniu postaci Karola Moora, oryginalnej i świeżej. J a k o czarny charakter występuje F r a n ­ ciszek iście z demoniczną silą, a sen jego ,.jest tak opowiedziany obra­

zowo i tak straszny, tło ostatecznego sądu rzucone tak wielkienii r y ­ sami, strach zbrodniarza i jego zbrodnie na tem tle takie przejmujące, że z tego jednego fragmentu każdy rozumny człowiek poznać-by mu­

siał, iż to pisać mógł tylko poeta prawdziwy.”

Mimo te zalety „Zbójcy” zdaniem k rytyka nie dochodzą godno­

ści tragedyi, ale stylem, charakterem i rozmiarami osób przypominają dramat mieszczański. W każdym razie utwór ten, choć nieoryginalny, bo zapożyczony z Szekspira (Edmund i E dgar w Królu Learze), jest poetycznie silny, historycznie bardzo ciekawy.

„Fiesko,“ to najsłabsza sztuka Schillera. Z wyjątkiem jednej figu­

ry murzyna, nakreślonej znakomicie i rozumnie pomyślanej postaci sa­

mego Fieska, wszystkie inne kreacye chybione są i blade, a najbardziej chybiony — Yerrina. W sztuce tej słyszy się wprawdzie włoskie na­

zwiska, ale niema Włoch, ani obrazu epoki. Kobiety dramatu, to Niem­

ki z małego miasteczka, Burgognino przypomina bursza. Bez tragi­

cznej piękności, bez potężnego zapału, właściwego dramatom Schillera,

„Fiesko” do wieńca sławy poety nie przysporzył ani jednego listka.

„Intryga i Miłość" to znowu dramat mieszczański. Rodzaj to przeciwny pojęciu i prawom sztuki. „Dramat z potocznego życia, das bürgerliche Drama, czy on pisany przez poważnych Niemców, jak Les - sing, Schiller lub Hebbel, czy przez Francuzów mniej lub więcej szarla­

tanów, j a k Dumas ojciec lub syn, ja k Souliś, jak tutti i/uanti, jest ro­

dzajem w sztuce nizkim i fałszywym, jest przeciwnym jej naturze, jest poezyą bez poezyi.” A nie dlatego, że pisany prozą, nie dlatego, że za­

zwyczaj przedstawia losy i cierpienia ludzi zwykłych, a nie królów lub bohaterów, lecz głównie dlatego, że styl, w którym figury poczęte są i nakreślone, mały jest i płaski.

Najzupełniejszą przyznajemy słuszność tym uwagom krytyka, wyduje nam się jednak, że ogólnie przyjęta nazwa „dramat

mieszozań-O D R A H A T A ( fi SC H 1LLETA . 171 ski,” oznaczająca sztuki z potocznego życia, źle rzecz maluje i w błąd wprowadza. Tak zwaue sztuki mieszczańskie nie zawsze są osnute na tle mieszczańskiego, potocznego życia, przeciwnie, często przedsta­

wiają świat arystokracji, a nawet mają monarchów za swych boha­

terów, jak jedna z ostatnich komedyi Wiktoryna Sardou. Mimo różni­

ce tematów, sztuki owe należą do jednego typu, bardzo dziś popular­

nego na deskach teatrów, lecz nic zgoła niemającego wspólnego ze sztuką właściwą. Łatwo je poznać na scenie i w czytaniu, gdyż wszy­

nego na deskach teatrów, lecz nic zgoła niemającego wspólnego ze sztuką właściwą. Łatwo je poznać na scenie i w czytaniu, gdyż wszy­

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1896, T. 4 (Stron 167-182)

Powiązane dokumenty