• Nie Znaleziono Wyników

Z

astanawialiśmy się niedawno, kto i kogo uczy w relacjach podopieczny-nauczyciel/terapeuta. Kontynuując nieco temat, chciałabym dziś wrócić na poziom uczącego i zespołu, z którym dane jest nam współpracować. W naszym przypadku szeroko po-jętego zespołu, albowiem w jego skład wchodzą zarówno ci „ludz-cy”, jak i końscy terapeuci. Ostatnimi czasy moją głowę zaprzą-ta słowo „równowaga”. Bo czymże właściwie ona jest, w ciele, w jeździectwie, we współpracy, w partnerstwie? I co takiego dziać

Małgorzata Pyrka – O równowadze i pracy w zespole 73

się może, kiedy równowagi owej nagle zaczyna brakować? Wie-le lat temu, przygotowując konie do pracy z naszymi podopiecz-nymi, starałam się wpoić im do głowy pewną zależność: Ja szef – ty pracownik. Ja wydaję polecenia i kontroluję sytuację – ty wy-konujesz polecenia, nie myślisz, nie dyskutujesz i nie zastanawiasz się nad ich słusznością. I wydawało mi się wówczas, że taki mo-del działania powinien zbudować równowagę i mój komfort pra-cy w tym końsko-ludzkim zespole. Nic bardziej błędnego.

Na poziomie ciała, ludzkiego czy końskiego, jeśli jedna stro-na, jeden mięsień, jeden staw, przejmuje z jakiegoś powodu pra-cę lub funkcję drugiego, to zwykle ulega przeciążeniu, które, nie od razu co prawda, acz w dłuższym, bądź krótszym czasie może prowadzić w prostej linii do kontuzji. Kiedy jedna ze stron (we mnie, w kontekście prawej i lewej, oraz w sytuacji kiedy to part-ner – koń, asystent czy terapeuta stanowi stronę takową) z jakie-goś powodu przestaje działać i współuczestniczyć w tworzeniu równowagi rzeczonej, nie ma mowy o współtworzeniu jakiejkol-wiek równowagi. Owszem, możemy mówić o podparciu, które na

dłuższą metę staje się wyczerpujące dla strony podpierającej, tu-dzież popychaniu, w zależności od sytuacji, acz ze skutkiem ana-logicznym. Także kontrola konia (czy też człowieka) jest dla mnie pojęciem złudnym, albowiem działa, dopóki jestem w stanie wszystko skontrolować, o ile – realnie na sytuację patrząc – jestem w stanie zapanować nad 500 kilogramowym zwierzęciem lub wo-lą jakiejkolwiek istoty. ewentualnie mam jeszcze pod ręką jakieś argumenty w postaci kija i marchewki. Kontrola taka nie budu-je budu-jednak umiejętności eksperymentowania z nowymi zachowa-niami, elastyczności czy gotowości do zmiany zachowania w przypadku braku pożądanych efektów, ani też postawy cieka-wości i chęci spojrzenia z innej perspektywy. A co w sytuacji, kie-dy argumentów mi zabraknie? A kiekie-dy mam gorszy dzień, słab-szą koncentrację? Przecież jestem tylko człowiekiem. A co w sy-tuacji, kiedy zaczynają działać niepożądane czynniki zewnętrzne, na które kompletnie nie mam wpływu? I na ile rzeczywiście mam realny wpływ na zachowania czy działania kogokolwiek poza so-bą? Nadążanie za czymś, jak i dopasowywanie się do czegoś, da-lekie jest bardzo od wspólnego podążania w tym samym rytmie, w tym samym kierunku, wspólnego działania na rzecz realizacji jednego celu, czy też wspólnego tworzenia czegokolwiek. W sy-tuacji gdy chcemy skutecznie, bezpiecznie i ciekawie prowadzić terapię, podążając jednocześnie „tu i teraz” za potrzebami pacjen-ta, potrzeba ciągłej uważności i elastyczności – mojej, konia, asy-stenta. Czasami, w tym końsko-ludzkim zespole, pewien rodzaj wymiany na stanowisku podpierająco/popychającego może da-wać chwile wytchnienia i stanowić rodzaj kompromisu. W chwi-lach, kiedy słabsza strona ma gorszy dzień, buduje siłę, nowe umiejętności. Ale wówczas możemy mówić o nauczaniu, treno-waniu, wsparciu – czy jakkolwiek to nazwiemy – ale nie o współdziałaniu w partnerstwie. W moim mniemaniu taki mo-del daleki jest od równowagi idealnej i na dłuższą metę mało kom-fortowy.

Analogicznie jest w przypadku etapów treningu czy budowa-nia zespołu. Na początku to my (bądź nasz koń, w zależności od poziomu umiejętności) jesteśmy nauczycielami. Czasem jeź-dziec/trener uzupełnia słabsze strony konia, wspierając je moc-niejszymi własnymi, czasem odwrotnie. Czy pełniąc rolę nauczy-ciela, trenera, przewodnika (zwanego także czasem kierowni-kiem), jesteśmy w stanie wzmacniać słabe strony konia, bądź zespołu, budować jego umiejętności, przeprowadzać go, krok po kroku przez kolejne etapy uczenia się, wspierając go własnymi umiejętnościami i doświadczeniem? Oczywiście, że tak, inaczej nie bylibyśmy nauczycielami. Przy okazji, jeśli pozwolimy sobie na uważną obserwację, sami możemy się wiele nauczyć. Wkłada-my w to wysiłek, zaangażowanie, poświęcaWkłada-my czas, wszystko po to, by za chwilę móc stanowić zgrany zespół, stworzyć układ part-nerski. Ale czy na tym etapie możemy mówić o partnerstwie? Ra-czej nie. W moim mniemaniu partnerstwo zaczyna się wtedy, kiedy każdy: koń, jeździec czy członek zespołu, świadomi w da-nym momencie swoich słabszych i mocniejszych stron, budu-je samodzielnie równowagę między nimi po to, aby wspólnie, w równowadze, zacząć przemieszczać się w wyznaczonym so-bie kierunku czy wykonywać określone zadania. Ten proces wciąż trwa, uczy odpowiedzialności, jest dynamiczny i tylko od nas, od partnerów, zależy na jakim etapie i czy w ogóle będziemy chcieli go zakończyć.

Na czym jeszcze polega równowaga w zespole? Co ją tworzy?

Czy wszyscy członkowie zespołu powinni umieć jednakowo ro-bić wszystko? To byłaby sytuacja idealna, jednak wydaje się ma-ło realna. I w dłuższej perspektywie wydaje mi się także mama-ło ko-rzystna. Jak już wiemy, każdy członek zespołu ma dominujący in-ny system reprezentacji i posługuje się inną kombinacją meta-programów, co zasadniczo wpływa na postrzeganie, przy-swajanie, przetwarzanie informacji, sposób funkcjonowania, ucze-nia się oraz podejmowaucze-nia decyzji. Dzięki temu zwiększa się ilość

Małgorzata Pyrka – O równowadze i pracy w zespole 75

doświadczeń w zespole, a co za tym idzie, jego potencjał powinien wzrastać.

Podobnej różnorodności będziemy szukać wśród końskich te-rapeutów. Każdy z nich jest inaczej zbudowany, co daje nam zróż-nicowanie obrazów biomechaniki ruchu. Jeden bardziej buja na boki, drugi w płaszczyźnie góra-dół, trzeci stawia bardzo długie kroki, ale jest przy tym szalenie płynny i miękki, kolejny będzie szedł wolniej, acz bardziej „kanciasto”. Różnią się wysokością, sze-rokością i długością grzbietu. W kontekście oddziaływania ru-chem każdy koń, w zestawieniu z każdym pacjentem, da inny ro-dzaj możliwości oddziaływań terapeutycznych, a dla każdego z pa-cjentów będzie stanowił inny rodzaj wyzwania. A biorąc pod uwagę zestawienia tworzone w oparciu o różnice czy podobień-stwa cech charakterów, poziomów energii, stanów emocji – bar-dzo wówczas poszerza się nasz zestaw oddziaływań?

Kolejne pytanie, zadawane od dłuższego czasu przez świado-mych trenerów/liderów brzmi: czy w zespole końsko-ludzkim czy też ludzkim, który ma działać na zasadach partnerskich,

potrzeb-ny jest „przywódca” i jaką rolę w zespole ma pełnić? Moim zda-niem jest potrzebny, pod warunkiem wszakże, że będzie prowa-dził swój zespół przez nieznane, zauważając zmiany, a nie szuka-jąc ekspertyzy. Kiedy będzie zadawał pytania, a nie szukał odpo-wiedzi, kiedy postawi na bycie przewodnikiem, a nie wchodzenie w role i strukturę. Kiedy stworzy członkom zespołu przestrzeń do podejmowania decyzji (jako podjęcia wyzwania i odpowiedzial-ności), mierzenia się ze sobą, testowania różnych sposobów dzia-łania. Kiedy będzie potrafił stworzyć wizję, nadać kierunek, tem-po zmianom i tem-podać informację odnośnie tego, w jaki stem-posób na zmiany owe reagować. Taki trener/„przywódca”/kierownik zespo-łu/lider, czy jak go nazwiemy, może wiele wnieść do działania ze-społu, pod warunkiem wszakże, że będzie autentyczny, czytelny, jednoznaczny, wewnętrznie i zewnętrznie spójny, w równowadze.

Czasem zastanawiam się, czy to budowanie równowagi gdzieś ma swój kres. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że ten pro-ces nie ma końca, że równowaga uzyskiwana na danym poziomie jest tylko punktem wyjścia do budowania poziomu kolejnego. To dobra informacja.

Małgorzata Pyrka – O równowadze i pracy w zespole 77

s. Lidia Witkowska FSK

Znakiem Boga jest prostota,