• Nie Znaleziono Wyników

O rOMAntyCZneJ SynteZIe SZtuK

W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie trzeba postradać wszelkie po-czucie ścisłości, by chcieć mówić i pisać o tej wystawie. Ale po ułamku sekundy przyszła jedyna w tej sytuacji możliwa refleksja: jeśli jest tak istotnie, oznacza to, że wystawa jest romantyczna. Po prostu.

Ale zacznijmy od początku.

Ludzkość miewała i ma różne marzenia. Bywają wśród nich piękne i strasz-ne, wielce wyrafinowane i przerażająco pospolite, prościutkie i nadzwyczaj skomplikowane, pojawiające się nagle jak błyskawica i znikające niczym letnia burza. Zdarzają się marzenia czułe i podłe, głośne i ciche, wyrażane często – i zgoła niewyrażalne. Niektóre z nich były, są i będą realizowane i urzeczy-wistniane – na szczęście. Inne – na szczęście – nie zrealizują się nigdy. Chociaż - może jest to stwierdzenie zbyt arbitralne. Może wśród tych marzeń, którym nie jest i nie będzie dane stać się faktem i ciałem, są i takie, które powinny się zrealizować? Może są i takie, dla których warto po-nieść błogosławiony trud i rado-sne ciężary. Może... Bo przecież marzenie - jako pojęcie, jako zja-wisko, jako olśnienie, zagadka, wyobrażenie, lotna i ulotna myśl, to właściwie coś, co na zawsze powinno pozostać nieuchwytne.

Prawie nienazwane. Nie zreali-zowane. Na tym polega jego urok i tajemnica. W tym zawiera się jego najgłębsza istota. Marzenia szybują, unoszą się w powietrzu i pozwalają się podziwiać. Zbudo-wane są z blasku, ruchu, światła i wyobraźni. Są więc prawie nie-materialne. Właśnie – prawie...

Krystyna Pasterczyk, Mea culpa, 2006

Bo jedyną rzeczą, która w marze-niach ma jakikolwiek ciężar, są ich skrzydła.

Marzenia – byt dziwny i nie-pokojący. Tworzone przez ludzi – a przecież nieosiągalne, dalekie i piękne. Piękne jak, jak... – po pro-stu: piękne jak marzenia.

Jednym z ludzkich marzeń jest gorąca chęć, namiętna po-trzeba stworzenia syntezy sztuk.

Stworzenia, utworzenia, powo-łania do życia i egzystencji dzie-ła – a jeszcze lepiej: dzieł – które zawierałoby w sobie elementy wszystkich dziedzin i rodzajów sztuki, wszystkich obszarów ludzkiego geniuszu. Od setek lat artyści w pracowniach, uczeni w gabinetach, subtelni

intelektu-aliści w ustronnych bibliotekach rozmyślają nad sposobami, metodami i dro-gami realizacji, urzeczywistnienia owej syntezy sztuk. Od setek lat? Pewnie dłużej – bo bez trudu można sobie wyobrazić, że owo pasjonujące i trudne zagadnienie nurtowało już malarzy-myśliwych – czy też myśliwych-malarzy – z grot Lascaux i Altamira. Wapień, skała, ziemia, ruch, linia, drgający płomień łuczywa, gesty powolne i ostrożne, magia, zaklęcia, pojawiające się na ścianie, mozolnie wydobywane z mroku i nicości sylwetki zwierząt – czyż to nie jest synteza sztuk?

Potem były kamienne koronki gotyckich katedr, przerażający i porażają-cy nadludzką wzniosłością teatr barokowych rzeźb (pamiętacie Fontannę di Trevi? albo „Ekstazę św. Teresy”?) , cudowne mariaże myśli i barwy, koloru i idei na obrazach malarzy romantycznych. Aż w pewnym momencie świat zawirował – czy może stanął na głowie: synteza sztuk stała się faktem. Doko-nywała się co wieczór – gdy w górę szła ciężka kurtyna, a scenę i malowane dekoracje oświetlały dziesiątki woskowych świec. Widzowie klaskali jak sza-leni – i ci, zajmujący aksamitno-złote loże, i ci stłoczeni na plebejskiej pod-niebnej „jaskółce”. Niepodzielną władczynią serc i umysłów była wtedy sztuka sceniczna. Pragnęła, domagała się hołdów i otrzymywała je aż w nadmiarze.

Po latach dworski ukłon z romantycznym patosem i teatralną przesadą złożyli

Elżbieta Kuraj, Symetryczny szary, 2003

jej Marcel Carne i Jacques Prevert (nieśmiertelny film „Komedian-ci”), a boska Arletty przesłała swój najpiękniejszy uśmiech. Ale to nastąpiło już w innych czasach – gdy sztuka była inna, a jej synte-zy dokonywały się jakby częściej.

I może nieco łatwiej, bardziej na-turalnie. W każdym razie – trochę inaczej, odmienne, niż w latach przeszłych, wiekach dawnych i minionych.

Nie przywołujemy tu ducha i idei syntezy sztuk nadaremno.

Czynimy to z powodu ważnego i ważkiego. Dla przyczyny istotnej i podniosłej.

Powodem i przyczyną jest wy-stawa „Koincydencje”.

Oto cztery artystki, wybitne twórczynie, wielkie osobowości.

Wyjątkowe indywidualności. Każda jest inna – wszystkie wspaniałe. Malarka, graficzka, autorka rzeźb ceramicznych oraz rzeźbiarka-poetka.

„Cisza szarego nieba”, „Motyw włoski”, „Powiększenie”, „Srebrzyście”, „Za-pach róży”, „Zachód słońca w Hadlach”, „Nad wodą”, „Obraz szary”, „Czas fiole-tu”, „Gra” – już samo zestawienie dzieł Elżbiety Kuraj brzmi pięknie. Pięknie, zagadkowo – i kolorowo, barwnie, lśniąco i migotliwie. W owych tytułach jest coś, co każe marzyć, pomaga oderwać się od ziemi i poszybować w świat ta-jemnic. Barwnych tata-jemnic.

Mistrzynią tajemnic jest też Joanna Piech. Jej linoryty („Między słowami”,

„Odmienne stany świadomości”, „Czas na spacer”, „Wiem wszystko”) to zasko-czenia i niespodzianki, odkrywanie niezwykłości, która jest, która czai się wo-kół nas. Bywa, że łaskawie pozwala się oswoić. Ale potrafi też groźnie łypnąć okiem i wyszczerzyć zęby. Oto czarno-szaro-antracytowe poematy – zagadko-we i przedziwne.

Małgorzata Krentowicz kocha żywioły – przede wszystkim ziemię i po-wietrze. Także przestrzeń i dźwięk. Ale w szczególnej bliskości żyje z ogniem.

Przyznaje, że podziwia jego „gwałtowność, zaskakującą moc i nieprzewidy-walność”. I nie może być inaczej – płomienie i wysoka temperatura to przecież

Małgorzata Skałuba-Krentowicz, Rzeźba ziemi

sprzymierzeńcy i towarzysze, nieocenieni i niezbędni pomocnicy w trudnym i pięknym dziele tworzenia ceramicznych rzeźb, obiektów i przedmiotów.

Krystyna Pasterczyk „trwa z płatkami róż pod powiekami”. Odbiorcom, wo-dzom każe myśleć i czuć, uruchamiać wyobraźnię, zaglądać w najtajniejsze, naj-skrytsze, najtrudniej dostępne zakątki duszy. Każe wynajdywać nazwy i imiona dla tego, co nienazwane. W głębokim zamyśleniu i skupieniu rozwiązuje skom-plikowane zagadki układane przez samą siebie. Jest romantyczna – po prostu ...

Linoryt, glina szamotowa, dębowa deska, olej. Płatki róży, papier, drut, igła medyczna (tak, tak – igła medyczna jest częścią kompozycji Krystyny Paster-czyk „Homage to performance art”). Porcelit, akryl, czarny wosk, film wideo.

Kolor, przestrzeń, kontur, linia, kształt. Chwila, trwanie, przemijanie. I wiecz-ność. Różnorodność technik i środków wyrazu. Cztery artystki – cztery wielkie osobowości – cztery światy. Ale też jedność w odmienności.

Wystawa nazywa się „Koincydencje” – a to oznacza „jednoczesne występowa-nie zjawisk, które występowa-nie są związane z są przyczynowo”. Ale ja na swój prywatny użytek i dla własnych potrzeb

nazwa-łam ją „Syntezą sztuk”. Romantyczną syntezą sztuk.

Synteza sztuk była marzeniem wielu pokoleń, różnych genera-cji twórców. W różnych epokach i okresach pojmowano i realizo-wano ją różnie. Z całą pewnością jedną z wersji tego fascynującego zjawiska jest omawiana wystawa.

Oto różnice i odmienności splatają się z sobą, tworząc cudowny wzór, połyskliwą, gładką i piękną po-wierzchnię. A nad wszystkim unosi się urok tajemnicy.

Elżbieta Kuraj, Małgorzata Krentowicz, Krystyna Pasterczyk, Joanna Piech – „Koin-cydencje” (projekt przygotowany i zrealizo-wany w związku z trzydziestoleciem pracy twórczej Prof. Elżbiety Kuraj)

Galeria „Po Schodach”, Muzeum Miejskie, Siemianowice Śląskie, listopad-grudzień 2012

wernisaż 9 XI 2012 Joanna Piech, Wiem wszystko, 2009

Krystian hadasz