• Nie Znaleziono Wyników

ODM TANKA II

W dokumencie Makryna Mieczysławska (Stron 112-132)

I p a tr z ę n a n i e , a j u k d r u g ą b ra m ą P r z y p r o w a d z o n o j a k b y w o ło k ito w

O k u ty c h w d y b a ch , n ie s z c z ę s n y c h u n it ó w

J e s z c z e b ie d n i e j s z y c h — nędzę^ taką sa m ą . N ci n a s kob ieta ch j e s z c z e j a k a ś ś w ię ta J a s n o ś ć k o s t e c z e k n a s z y c h s ię tr z y m a ł a ,

Lecz u n ic h b y ły ty lk o w ęg le cia ła ...

iw 280inast. N a p r z ó d w y b ie g łe s z c z ę k i jakby

Nos czarny ja k dziób, w o c z a c h t a k i e s k i />

Żem p r z y p o m n ia ł a , j a k o p o ł a c i n i e M o j o jc ie c w c z a s z c e lu d z k i e j e z y L ł . orno. [ ( ta k ! ) W te n c z a s z a m k n ię to k la s z to r n ą fo r te c ę , _ O tw o r z y ły ś m y za m k n ię to p r z e d -A m e s z c i e b isk u p p r z y je c h a ł z p o p a m i, J a k b y n a k ie r m a s z j a k i i n a h ece. P o p is k a s p ite gorzcd ką c z e rw o n ą L a t a ł y , b iją c te u n i t y w tw a r ™ ’ A lb o n a s p ę d z ą k ije m p r z e d ° « « « « > A g d y n i e c h c em y , b y w a m y p ła w io n e . jw.2 8 8inast. J n a d a ją c y oczom w y ra z ( 'ałum d r ż a ł z a d z iw ie n ia k i z y k ie m ,

ś w Ł ą c , że dobrym bytem taom u.k.em ,

A on a d a lej, z a p e w n e w id zą ca

I kragłość i blask krągłego miesiąca,

R ze k ła : U jrzałyśm y — słuchaj — pod wio-[szczyną, (!). N a samowoli, rzekła, wściekłego biskupa) Był staw, a nad n im wierzby ja k upiory. Tam nas, bywało, zaszywają w wory Po szyję, obwiązują liną,

A potem ciągną ludzie w przód posiani JNa czółnach, gdzieś tam przed nami daleko,

Wiosłami robią i nasz łańcuch wleką. Poprawione cztery ostatnie wiersze opiewają:

L ta k zaszyte obwiązują liną,

A potem ludzie w łodziach wprzód posłani, Czółnami płyną daleko, daleko

I nas za sobą temi ling wleką. A popy krzyczą: Postój! albo ¿¿ani!

(D. A popy krzyczą: pastoj\ albo: th a h n ij!) Do W. 307. L u d się — bywało — i żydostwo zbiega Do w. 309- W tej czarnej wodzie po pas i po brodę.

ODMIANKA TI.

Co — rzekłem — m atko, ja k o czarownice? A ona: Dziw się katów wymysłowi.

Był staw — jezioro — puste okolice Jak b y przystojne męczeństwa duchowi. Tam nas, ja k czarne i szare upiory, Pozaszywane aż po szyje w wory, Wciągano, a gdzieś lin y szły i łodzie Ciągnąc daleko we mgłach ja k szatani. Ciągły krzyk p o p ó w : Postoj albo tia h n i! Ciągły szmer głuchy w zebranym narodzie, K tó ry na mękę naszą nieszczęśliwą

Z daleka patrzał, jak na ja kie dziwo.

Dobrze kochanku, pływać (wiersz [tylko 10 zgłoskow y/) W. 318 1 nasi Przysłani naszą osłodzić tęsknotę

Jacyś anieli — mówią — w ludzkich ciałach. Pierwotnie b y ło : Przysłani na tę okropną robotę

Czynioną z n a m i,: — Patrzą — w ludz­ ik ich ciałach, A przez litosne ale ludzkie oczy...

W. 321 1 nasi- Podaje tu kilka wersyj o Samuelu Zbo­ row skim : W tłumie zjawiał się zawsze na uboczy (D. mylnie : W tłumie zjawiał się na uboczy) Szlachcic ubrany w szarych samodziałach W. 329 1 nast. Bóg mię tym szarym szlachcicem przerażał

I cieszył. — Słyszę jego święte stopy W śniegu idące...

Dzieckiem u rodziców Słyszałem powieść bez ładu i celu 0 ja kim ś wielkim panie Sam uelu,

K tóry był ścięty: Szlachcic przez szlachciców. Otóż na tego ściętego pogrzebie,

Do tru m n y człowiek pow ażny przyskoczył 1 chustką we krw i ściętego um oczył, A potem schouał za nadrą u siebie. N a tern się powieść zw yczajna kończyła, Ż e nie wiadomo kto był owy (czy sługa

do-[mowy,) Czy ja k i B o ży mściciel ściętej głowy. W ziął akt a proces zaczął pod mogiłą, Bo ojciec, który m i tę powieść praw ił, Mówił, że nigdy się więcej nie zjaw ił Ów mściciel o krew dbający przelaną. Otóż ten szlachcic, m yślałam , z rum ianą Chustą być musi. I ra z gdy pławiona

Wzniosłam nań oczy, krzycząc niby wsparcia,

On w yją ł chustkę ja k dla łez otarcia A chustka była ja k oyień czerwona.

I powiem tobie, że dziw nem i zw iązki Wspomniałam sobie je d n ą powieść starą, Ciemną, że kiedyś taką samą marą, N ib y spełniając brata obowiązki, Z ja w ił się człowiek z twarzą świętą,

W kraju, yd/y pan a Zborowskiego ścięto. T en ani krzyczał, ani też rozpaczał, Lecz trum nie dostęp kosturem zastawił, Lecz chustkę we krw i czerwonej umaczał, Schował i więcej w kra ju się nie zjawił.

Skorom szlachcica szarego spostrzegła, Z araz m i na m yśl ta powieść przybiegła, Próżno odpędzam, ilekroć' do łona Podniesie rękę, to otwieram usta I. patrzę, patrzę — i myślę że chusta

W yjęta będzie zapewne czerwona,

On ją — m yślałam — tu gdzie się ja pławię, Ody Bogu ducha swojego poruczę,

Pewnie ją w wodzie tej ze krw i opłucze, Jakby ją łzami ludu obmył w stawie.

Bo ja w to wierzę, ja k wy, duchy świeckie, Że na nas grzechy są dawne, szlacheckie.

Dość,, że ten człowiek jeszcze dotąd widzi, J a k to, co w idział, pewnie Bogu powie. Otóż ci powiem, że gdy j u ż po brodę Byłam w tej wodzie, gdy mię fale mrożą, A j a ustami całuję tę wodę,

Oahuję jako nową rózgę Bożą,

P ierw szy raz wtedy, w ostatecznej toni Zaczęłam wierzyć, że mię ktoś obroni, Kto, nie wiedziałam, aleni' czuła blisko Zbawiającego anioła przytomność.

B yły j u ż dla mnie jalco widowisko, Które za chwilę złotą błyskawicą

W róże i w gw iazdy anieli rozchwycą. Pierw otnie opiewał ostatni dwuwiersz :

Które się skończy, lak że to rozchwycą, J a k sen, anieli boscy błyskawicą.

A ziemska m i też przybyw ała z boków Pewność., że mam przyjaciół w gawiedzi. B yw ało ja,kiś szlachcic o sto kroków Stoi, albo też na kam ieniu siedzi, P atrzy, ja także na niego ciekawie R zucę oczyma, to on brwi podnosi, D rogę mi niby pokazuje w lesie, Oczyma mówi: Zyj, bo ja powrócę. J a też lubiłam patrzeć gdzie on siada A często patrzeć na twarz w późn ym wieku P rzypom inałam powieść mego dziada

0 ja kim ś szarym i dziw nym człowieku, Który po ścięcia p a n a Samuela

Z a Batorego z tłum u gdzieś wyskoczył 1 chustkę we krw i ściętego umoczył I schował za pierś, ja k kwiatek z wesela, A n ik t tjo nie znał.

W tedy 'wspomniałam na dziw ny przypadek W historyi naszej a wiadomy wielu, Ż e tak po ściętym p a n u Sam uelu Z ja w ił się niegdyś nieznajom y świadek, K tóry do tru m n y za Icatem przyskoczył

/ popatrzyw szy w blade trupa lice, Chusteczkę we krw i ściętego umoczył I tu, gdzie serce, schował na pętlice

/ z n ik n ą ł — To człek, m yślałam , ten sa m y, K tóry szlacheckie dziś chce obmyć p lam y

I czeka w groźnej anioła postawie

A j uż i ludzie się ja cyś ja w ili, Jakby świadkowie holu i ofiary J a kiś na bolcu stawał szlachcic sza ry, A nie odchodził choć żołnierze bili.

(Porównaj : dram at Juliusza p. t. Samuel Zborow ski). W 328. D. Na nas, a wszystkie przeglądał, uważał. W. 331. ]). P atrzy... na niego ja kiedy wzrok rzucę. W. 336—8. 1). Raz j u ż się zbiegło wielkie ludu mrowie.

Ju z od trzech godzin mokniemy w stawisku, W gliniastych mułach i w traw wężowisku, (Brak wiersza: Grzęznąc -— zielone ja k grynszpany

[chłodne). W, 346. D. Z nów sznur się sprężył na rozkaz gotowy,

P lu sn ą ł po wodzie... Aż już sami Żydzi P o d n ie śli: Boruch do swego Jehow y. Do w. 337 i nast. Raz już się zbiegli z miasta naw et żydzi,

Żydówki, ludu wszelakiego mrowie, Bo się rozniosło, że my bardzo głodne, Już trzech godzin włóczone po stawie,

M y w glinie, w nudach i w traw trzęsawisku Grzęzły zielone ja k grynszpany chłodne, .1 popi ciągle, ci szronem owiani,

K rzyczeli z góry : „ P o s to j! na szn u r z łodzi!“ J}otem krzyczeli: „K tóra z was przechodzi?“ I znów krzyczeli na łó d k a rz y : „ T iara /“ A sznur się prężył i naszemi głowy P lu sk ał po wodzie. A j u ż sami Ż yd zi

Podnieśli Boruch do swego Jehowy, M yśląc: usłyszy, jeżeli nie widzi. T y wiesz ja k żyd zi niebiosami trzęsą, K iedy ja k wilcy wielki płacz zawiodą. Słuchając, perły j a 'miałam pod rzęsą, A serce, o! tak skakało pod wod,ą, Zaczęłam m arzyć o ja kim ś piorunie.

Bo taki lament nie próżno podnoszą, Bogu jakiego p io ru n u wyproszą. Z yd ziska nawet, dobre Żydowice

Lam entow ały: Aj waj ! — bijać w łono — N u ! one głodne, pomarzną, potoną,

Nu a gdzie P an Bóg jest nasz z błyskawicą ? Czemu nie bije? Słuchaj, gdy bywało... Do W. 367 i nast. Jed n ą mniszeczkę: Piorun, śmierć (świeczka

[zgasła) Te sznury czarta plusnęły na wodę,

•Jedno maleńkie m i dziecko przepadło. Do w. 380. Strach wielki chwycił, serce m i ogarnął. Do W. 384 i nast. Może się jeszcze gdzieś pod wodą rusza,

(W iersza tego brak w wyd. M. przez omyłkę [w druku). Może swe oczki we krwi jasnej kąpie, A mnie tu ciągną dalej na pow rózku, Co krok to może na biedną nastąpię.

W idziałam, prawie w idziałam z wosku Tę biedną...

Do w. 391. O s tra c h ! a tutaj ciągle idą szn u ry

Do w. 398-—400. Ze ot! już chciałam porwać te sznurzyska, Z gryść i napoły niemi zadławiona

Buchnąć w te wodę — zniknąć ja k zginiona. Do w. 405—8. Bo taka głodna byłam, tak pożadał

Mój brzuch chociażby w usta ja k ie j m uchy, Ze nam aż z oczu wyglądał

Głód, i tak męczył nasze biednie duchy. Do w, 411—2. W tenczas już widok okolicy dziki,

Do w. 415—6. Jedna żydówka — 'patrzę — na brzeg bieży, Obwarzankami temi obciążono

W. 421. 1). Już, j u ż nad nami, ju ż na sarny nr brzegu. (U zupełnienie przez wydaweę wiersza do 11

| zgłosek). Dl) w. 428. A ż do żywego tą troską m atczyną

Do W. 431, 1 z wód podniosłam moje ku niej dłonie, T a k była w siebie ciągnąca i złota.

Do w. 441—2, Może mię święte 'uświęciło zboże

(I). Może zeświętłam tą koroną zboża) A może moje j u z mnogie stygmaty...

Do w. 447 9. A k r o k i p o p ó w j a k w ę ż ó w s z e le s ty ,

T u i tam oczy ydzie migają — chresty, Przepadli...

W- 452. (D. Wawrzecka sagan stawi i groch warzy).

W. 457. (]). I zaraz w szczęła się jak aś narada).

Do W. 459. Na tem stanęło, że my trzy staruszki.

W. 463. (D. J a k stare polskie. ( Praw dopodobnie o-[myłka zamiast P olki). (1). Zam iast pięciu wierszy od 487 — 4 9 1 ):

Bo Bóg uśm iercił ich ludzką naturę. Aż wreszcie i nóg skończyli robotę, I stali jak o wielkie tru py złote,

Rzucone niby na ciemne podwórze Niedomeczonym ja k anioły stróże.

Albo mi odjął Bóg widzialność z ciała L ub popy ślepe uczynił i głuche,

Boby zabili mnie ja k nędzną muchę, G dyby wiedzieli, żem ja to widziała. Do W. 468—477. Dał, a wybawił ja k owieczkę z biedy.

(M . D ał i wybawił jak owieczkę z biedy). Pod wieczór wyszłam po wodę z saganem, A rzeczywiście wylazłam na zwiady.

Słucham — przy pompie ję k i: B iskup z po­ lan em W ręku, choc zorzą jasny, ale blady

(I). W rę k u ... Reszty wiersza brak w tern [wydaniu). Przy nim popiska, krwią m u ręce ciekną,

Widać, że kogoś do krwi kijem tłukli. Plączą się, czasem po rusku coś szczekną, (D. K lątw ę po rusku czasem sobie szczekną). Chodzą ja k gdyby głowy potracili.

Zbliżam się cicho — widzę trzech unitów. Do W. 483 1 nast. (Ścięły się jakby w puhar kryształowy.

Isk rzą się brody — tw ardnieją jak miecze). Zam knięte ja k b y w puhar kryształowy.

Głowy ich w takim p iętrzyły się lukrze, A oczy — oczy ja k m aliny w cukrze, Bo w lodach trzeszczy skroń i pęka czaszka.

Do w. 484. D . Głowy ich w takim nękały się lukrze,

Policzki, piersi, ja k sina bomażka, A oczy, oczy ja k m aliny w cukrze,

Bo w lodach trzeszczy skroń i pęka czaszka. W. 485. M. A nie słyszałem jęku, ani krzyków.

(Za-|pewne om yłka dru ku ).

W. 485 i nast. D . N ogi, cepiska w yrzucali w górę,

Ż adne j u ż więcej nie zdradzały krzyki, Że jeszcze cierpią wielkie męczenniki.

Inna wersya:

1)0 W, 485 i nast. N ib y cepiska w yrzucali w górę. Straszliwe jakieś boże spazm atyki, A j u ż z pod lodu nic szły żadne krzyki, Bo Bóg zaniechał nieludzką robotę. Ż adne j u ż więcej nie św iadczyły k rzy k i,

Co jeszcze cierpią straszne spazm atyki. Potem nic — katy skończyli robotę. 1 mówię tobie, pod zorzą ognistą U jrzałam ja k b y jakieś slupy złote,

D ym jeszcze z piersi wychodził przez skórę I stał ja k skrzydła na zorzy czerwonej, A oni nogi j u ż trupio zielone (w yrzucali

[w górę) A ż wreszcie i nóg (nie widać) — skończyli

[robotę. A Bóg uczynił z nich okropną zjawę, Stali jak o wielkie tru p y złote

W gwiazdach, w płomieniu, w sińcach całe. P rzed takim dziwnym postawiona trupem Stałam się także mimowolnie słupem. O statnie dwa wiersze opiewały pierw otn ie:

P atrząc juz w padłam ja k b y w pomieszanie I także jak słup stałam patrząc na nie. D aruj, lecz widząc te złote osoby,

Rzekłam : Czy to wy o biedacy głodni, Coście w tak piękne powchodzili groby? W. 499 i nast. I oto wam dał tak ie trum ny złote. %

I oto mówiąca wnet postanowiłam M niszeczek moich nie trwożyć boleścią, Jakie w idziałam u popów polana,

( Z jakich mię krajóie zbawiła dłoń P ańska) Jaka to sercu trwoga męczenicy P ana,

Gdy mię żegnając w spazmach niebogę Błogosławili nogami na drogę.

Odtąd w zupełnem niby zapom nieniu, Grochem żyw ione przez miesiące całe

Ż y ły śm y — prócz trzech — wszystkie j u ż lschorzałe Albo kaleki. — A ż jed n ej nocy...

I szczęście, że mię Bóg w tej strasznej chwili Ratował.

Do w. 508. Zaległa snem ciężkim zjęta ja k ołowiem Do w. 511. Często ukradkiem cicho zawołała

W. 506 i Hast. D. Jednej więe nocy, gdy nasi mord erce Spoili miodem siebie i czernice,

Jedna jednakże z czernic m iała serce, To wyznać muszę, mam jej obietnicę, Ze będzie mniszek moich doglądała;

P atrz, nawet krzyżyk mi swych włosów dała, Chowam przy piersi... niech ją P an Bóg

[strzeże. Otóż tej nocy pobrawszy na siebie,

K tó ra co miała z cieplejszej odzieży,

Wyszłyśmy. Gwiazdy nas wszystkie na niebie N iosły, wiatry nosiły i kładły,

Gdyśmy z wysokiej ogrody w śnieg spadły. Do w. 506 i Iiast. Jednej więc nocy, g d y nasi mordercy

Podpili sobie miodem i czernice, Jedna jednakże z czernic miała serce,

To w yznać m u szę; mam je j obietnicę. Ż e będzie m niszek swoich doglądała,

Patrz, nawet krzyżyk mi swych włosów dała, Chowam p r z y p ie rsi, nieeh ją P a n Bóg

[strzeże. Otóż tej nocy pobrawszy na siebie,

Co która miała z cieplejszej odzieży, W yszłyśm y -— gw iazdy nas 'wszystkie N io sły, w i a t r y nosiły i kładły,

I zaraz ja k o ptaki przestraszone,

Śnieg otrzepawszy z podarty chłach m a n ó w , Każdaśm y biegły biedne w inną stronę.

Do w . 519. P r ę d z e skoczyłyśmy a ź na dół z góry. Do W. 523 i mst. Otrząsnąwszy z siebie śnieżne ono pierze,

Każda pobiegła szybko w inną stronę, M yśląc, że g on ią popy i żołn ierze.

J a biegłam póki pobiedz byłam zdolna W lesie — aż padłam na kolana — wolna.

DO W. 527. Czy ja k i mię ducli p ęd ził strachu d łonią. Do w . 531 i nast. G-dzie iść? nie znałam żadnej drogi, strony,

Przez trzy dni w lasach jadłam tylko szrony, A g d y zapłonie czerwona ju trze n ka ,

{Gdzie chatę ujrzę, to mię serce lęka) Dziwię się nieraz, że ptaszków piosenka Tak tara wesoło w lesie dzionek wita.

Do w. 538— 4 0 . W eszłam nareszcie raz do jednej chaty Z dobrą, młodą znalazłam niewiastę, I obaczywszy na mnie ciemne szaty R z e k ła : Zapewne na odpust do miasta ?

Do w. 543. Co tu rzec? sm utek mię objął i trwoga

Do w. 547. Wszakże ju ż w oczach pełna tego dymu, K tó ry ómi w oczy, gdy sercem się waha. Do w. 560. A ona: wiesz ty co się stało w Dziedziołach?

Do W. 561. P opy biegają po wszystkich kościołach.

Do W. 566. R zekłam : A którą czy ju ż ułowiono?

(M. R zekłam : A czy j u ż k tórą ułowiono? [Dla gładkości rytmu).

)0 W. 559-80, Mówią, że sama najstarsza przy ścieku Jednej śródlicy, przy rzelcach leżała, Z twarzy do ciebie podobna i wzrostu. B isk u p sam nadbiegł, gdy gońce strudzeni D zidam i trupa kłuli przez odzienie

I w tioarz spojrzawszy pozn a ł, ze to ksieni I kopnął nogą, ja k ścierwo w strum ienie. Rzekła, a j a się natchnąw szy od trwogi R zekłam : A dońce? A ona m i na to R zekła: K a ty zwrócone są z drogi, (B isku p iv pogoni j u ż zawrócił z drogi), (D. N adbiegła w pogoń biskupa kolasa żarn.

[kolaska) P roszczaj! I poszła w las ja k anioł B oży, A ja zlękniona patrząc w sosen cienie R zek łam : To Boże było ostrzeżenie...

W. 583. D. Bo pomyślałam, że się on nie rodził. Do-[pełnił wydawca do 11 zgłoskowego wiersza.

Do w. 586—9. O d tąd już śmielsza szłam aź do granicy, A jeszcze mię raz Bóg tylko spróbował, (M. A jeszcze Bóg mnie raz tylko sprobo-

[wał. D la płynności rytm u). T ak i mróz puścił, że ze źrenicy

K rew szła, gdzie spojrzę lasy, drw a na pował.

Do w. 592. W tem patrzę: jakieś przy lesie pastuchy I owce leżą — Granica tak bliska, N ie śm iałam ...

Do W. 596. Jakoż się mnóstwo m atek pozbiegało. Do w. 600 i nast. Byłam ogrzana, od nóg aż do twarzy,

(D. B y ła ogrzana i t. d.)

Patrząc w miesiąca cudowne jasności Uczułam, że m i mróz porzucał kości, Żem pozdrowiona, jak b y przez lekarzy.

Mówiąc skończyła w górę tak patrząca, Żem ujrzał srebro białego miesiąca I tę płaczącą radosnemi łzami

W miesiąc patrzącą między owieczkami. W. 6 0 8 —613 opuścił wydawca D. jako zwrot mowy

nie odpowiadający całemu tokowi opowiada­ nia skierowanego do poety, a nie do „moich biedaczek“ .

Do w . 610. Gotowa czynić co każecie.

Do w. 615. I całej mojej tej b ied n ej p od róży. ^

(M. przez omyłkę opuszczono „m ojej“)

Do w. 619. Że chciałabym ju ż dostać się do Rzymu. W. 621. D . M y ln ie : Ale nie dzwoni serce, dalej gdzieś

[uderzę.

Do w . 6 2 4 — 8. Patrzą, rum ianych przekrzyw iając główek, W zdychają w niebo i czyszczą paznokcie. A z niem i damy. — Jestem poraniona,

Prosta — O, gdyby tu ja k a serdeczna Z doktorem ja k a poważna matrona. (W . 6 2 6 —7 rownobrzm iąco z D.)

Do w. 630—2. (N ie! Wchodzą jakieś grafinie pachnące) A nie, tu po księżach etykieta sama.

Wczoraj — hrabina ja ka ś, polka, dama...

Do W. 630 1 nast. Jakaś hrabina słodka ja k patoka,

A z m igrenam i w każdym biednym członku, Weszła — spojrzała na m nie tak z wysoka, J a k gdyby miała sakram ent w pierścionku. O na tam może bardzo Bogu miła,

Lepsza odemnie sto razy i świętsza — Pocóż tak oczy swe słodko zm rużyła.

Do W. 647—5

DO W. 655. Do W. 663—6

Do W. 665—f

Lecz teraz ujrzysz na świętej fortecy, Wyżej złoconych papieża krużganków . Błyszczące widma — by świętych

młodzian-| ków, Pozastrzelane ohydnie przez piece.

A. jeśli Ttuojej nie ustrzeżesz duszy.... A ona swe oblicze blade

Z rosiw szy Izami, na kolana pad,la:

„Chrystusie powiedz, gdzież ja p o ja d ę ? “ ^ A j i u „Jest miejsce, trzeba żebyś zgadła".

A ten krzyk ta k ą był wielką rozpaczą, Ze p rzy tych głosach tam te tylko płaczą.

Z lite ratu ry odnoszącej się do M akryny Mieczy- sławskiej i jej towarzyszek niedoli, a wypełniającej łamy wszystkich niemal pism spółczesnych w Ituropie, po­ daję jedynie kilka najważniejszych broszur i artykułów , z których tu korzystałem :

D ziennik narodowy. Paryż 27. września 1845. — Tom I V . N r. 234 i nast, (B ibl. Ossolińskich 1. inw. 51, 504).

Trzeci M aj. P aryż 1845, str. 140 i nast. (B ib l. O ssolińskich 1. inw. 65, 267).

Demokrata polski. P aryż 1846. Tom V I I I ., str. 69 i nast. (B ibl. Ossolińskich 1. inw. 44, 933).

Demokracya polska X I X . to. Paryż 1846. Str. 34 i nast. (Bibl. Ossolińskich 1. inw. 65, 271).

P am iętn iki polskie, wyd. Xaw. Bronikowski. (N a­ kład Towarzystwa dem okrat.) P aryż 1846. Tom III., str. 178 i nast. (Bibl. Ossolińskich 1. inw. 45, 420).

Opowiadanie M a kryn y M ieczy sław skiej, spisane

przez Ks. Ryłłę, Jełow ickiego i L eitaera. Paryż 1846, (B ib l, Ossolińskich 1. inw. 58, 748). — Toż po fran- cusku p. t . : Recit de M akrena Mieczysławska. P aris 1846. (B ibl. Ossolińskich 1. inw. 81, 832). — Toż po niemiecku p. t.: Autentischer Bericht M. M ieczysławska, po angielsku i podobno po hiszpańsku. Z owego źródła autentycznego mamy liczne przeróbki ja k n p .: „Pam ię­ tn ik M akryny Mieczy sław skiej“ . Poznań 1880. (B ib l.

Ossolińskich 1. inw. 99, 130). P or. „O pow iadanie Mie- ezysław skiej“. Poznań 1887. (B ib l. Ossolińskich 1. inw. 94, 963).

Ze współczesnych pism zasługują na wymienienie: M artyre de soeur Iren a M acrina M ieczy sławska par. E . B. P aris 1845. (B ibl. uniw. Lwów. 49, K, 172).

M ärterthum der Oberin Iren a M acrina Mieczy- sławska. A ugsburg 1846. (Bibl. uniw. K raków . H ist. poi. 1789).

Ze strony rządu rosyjskiego wyszły w kilku języ­ kach zaprzeczenia zeznań M akryny. Przytaczam ty lk o : Das entlarvte M arterthum der sogenanten M akrina M ie­ czy sławska. M ünchen 1846. - D o tego przedm iotu odnoszą się następujące p ra ce:

lis . Paw eł SmolikowsU: H istorya Zgrom adzenia Zmartwychwstańców. K raków 1895. Tom I I I .

D zien n ik literacki. Lwów 1861. N r. 20 i nast. Przegląd poznański. 1861. Tom 31, str. 366 i n. Stan. Tarnowski. Prof. M ałeckiego J. Słowacki. Przegląd polski. K raków 1867. ło m I I I .

Przegląd społeczny. (B . W ysłouch: S kutki ucisku przekonań religijnych). Lwów 1886. ło m I., str. 59 i nast.

P ism a pośm iertne J . Słowackiego. Lwów 1885, staraniem A. M ałeckiego. Tom I., str. 193 i nast.

A . Małeckiego J . Słowacki, jego życie i dzieła.

0173620

0173620

W dokumencie Makryna Mieczysławska (Stron 112-132)

Powiązane dokumenty