• Nie Znaleziono Wyników

Pakt Koszycki

W dokumencie Jadwiga i Jagiełło (Stron 54-84)

Pobór podatków. Władysław Opolczyk. P o r a d 1 n e. Da­ niny średniowieczne. Spór o krdleiessczyznę. Drugi zjazd ko­ szycki. Sprawa następstwa żeńskiego. U p r z e d z e n i a p r z e c i w r z ą d o m n i e w i e ś c i m . Wjazd w mury ko­ szyckie. Zgoda. D o k u m e n t k o s z y c k i . Z m i a n y s p o ł e c z n e . W rodzinie rozerwanie domów. W sądownic­ twie upadek sądów kasztelańskich, nastanie starościńskich. W obronie kraju upadek „prawa rycerskiego“, ścieśnienie stanu szlacheckiego. Krzywda drobnej szlachty. Zadowolenie możnowładztwa. Prawo książęce. „Dziedzic“. Szlacheckość nowoczesna. Potwierdzenie ugody koszyckiej. Wypadki

w węgrzech.

Powtórne przejednanie Polaków odbyło się z nadzwy­ czajnym pośpiechem. Jeszcze w połowie kwietnia r. 1374, . zamyślał Ludwik o wyswataniu obranćj przez Polaków kró­

lewny Katarzyny, a w połowie września tegoż roku po świe­ żym zgonie tejże królewny był nowy pakt koszycki już podpisany. Wymógł go król tym razem na Polakach tak prędko nie szafowaniem, lecz żądaniem pieniędzy. Podszept niektórych wiernych doradził mu ogłosić powszechny pobór podatków. Między tymiż dorajcami znachodził się znowu Zawisza. Oddanego zdawna dworowi oskarżono późnićj wy­ raźnie, iż przynajmnićj duchowieństwu nałożone podatki są jego rad owocem. Drugim o tożsamo winionym, i jak we wszystkich sprawach, tak zapewne i teraz użytym przez króla pomocnikiem poufnym, był siostrzan Kazimierza W.. Władysław książę Opolski. Zniemczały Szlązak, blizki kre­ wny 'Jiudwików, ubogi, lecz wysoko, bo nawet z cesarzem

Karolem IV, „swoim kochanym szwagrem“, skoligacony, na­ leżał on do liczby tych służalczych panków niemieckich, którzy, jak owe grafy Cyllejskie, dworowali ustawicznie bo­ gatemu królowi węgierskiemu. Jego powolny, przeciwny gwałtom umysł nie wysunął go nigdy na przedscenę historyi, lecz podstępna nienawiść ku wszelkićj polszczyznie, ku pol- skićj szlachcie i obyczajowi polskiemu, pobudzała go (jak obaczym) do ciągłych podszeptów i knowań przeciwko na­ rodowi. Owszem, coraz jadowitszą, ku niemu jątrząc się zło­ ścią, staje się Władysław Opolczyk nareszcie tćm pamię- tnem narzędziem Opatrzności, którem ona wszelkie pasma naszćj powieści wikła w węzeł ostatecznej katastrofy. Bę­ dziemy tedy mieli sposobność zapoznać się z nim dokła- dnićj. Obecnie mamy tylko przypomnić, źe Władysław Opol­ czyk piastował w Węgrzech największą godność kraju, wo­ jewództwo czyli palatyństwo. Nadto puścił mu król Lois niezwłocznie po swćj koronacyi krakowskićj w feudalne po­ siadanie ziemię Wieluńską z miastami i nader warownemi grodami Wielunien, Bolesławem, Brzeznicą, Krzepicami, Ol­ sztynem i Bobolicami. Wreszcie zostały mu poruczone rządy Rusi Czerwonćj z tytułem księcia Ruskiego. Jako pa- latyna węgierskiego zwano go powszechnie w Polsce i u Krzy­ żaków zwęgierska Naderspanem, t. j. na podobieństwo naj­ wyższych w Polsce kasztelanów czyli „panów“ krakowskich wielkim-panem, albo też wielkim-hrabią węgierskim. Spra­ wowanie księztwa Ruskiego dało mu również powszechny przydomek „Ruski“. Tak wielorako utkwił on w pamięci narodowćj. Do czego jednym z pierwszych powodów były udzielone teraz królewskiemu wujowi rady podatkowe. Za- stosowując się do nich przesłał Ludwik mało i wielko-pol- skim starostom rozkaz pobierania natychmiast dawnego poradlnego.

Poradlne, zwane tak od najstarożytniejszego zapewne urządzenia rolniczego radła czyli pół-pługa, było jedną z najstarodawniejszych danin publicznych. Wyobrażenia wieku Jagiełłowego miały je za pierwotną Chrobrego Stróżę, zrazu w samem ziarnie, późnićj w ziarnie i pieniądzach skła­ daną. Jakoż najstarsze wzmianki mówią o niem jako o naj­ zwyczajniejszej, powszechnćj, „głównćj“ daninie kraju. Słu­

żyły mu wszelako przeróżne miana. W 13 wieku nazywano je „poradlnem, czyli powołowem“. Za czasów Kazimierza W. weszła w używanie nazwa „królewszczyzna“, „królestwo“. Później zastępowano ją nazwą „podymne“. Pochodzi to w największej części z niestałości terminologii średniowieko- wćj. Nigdzie ona nie zrządziła tyle zamięszania, co w dzie- dzinie"średniowiekowych danin polskich, takzwanego „prawa polskiego“.

Wszystkie te starodawne obowiązki i służebności pol­ skie były właściwie nie-polskie. Wniknęły one do nas z całą organizacyą polityczną z zagranicy, z zachodu. Toć sama najstarsza „stróża zamkowa“, jest tylko prostem tłu­ maczeniem staroniemieckiej, w Polsce pod spolszczoną, w Węgrzech zaś pod cale niemiecką nazwą opłaconej da­ niny purch-hut. Podobnież starodawne polskie „pomocne.“ wywodzi swoje źródło z powszechnie znanego na zachodzie aide, hilf. Czytając francuzkie podania o uciemiężaniu ludu częstemi przejazdami królewskiemi, mniemasz słyszeć skargi na podwodne nadużycia w Polsce za Mieczysława Starego. Nawet mniemane czysto słowiańskie obowiązki gromadne np. tylokrotnie wzmiankowane „ślad“, pogoń złodzieja, ści­ ganie nieprzyjaciela, znachodzimy daleko na zachodzie, za morzem w Anglii. Nie inaczej miało się z całą resztą my­ śliwskich i wojennych ciężarów. Za granicą nastąpiła wcze­ śniej przemiana większej części służb i danin r z e c z o w y c h , uiszczanych zbożem, bydlętami, albo robotą osobistą, w o- płaty pieniężne, w czynsze. Uboższa Polska zachowała dłu­ żej tryb pierwiastkowy. Osiadający przeto na czynszu osa­ dnicy zachodni nazwali sposób podatkowania rzeczonego „prawem polskiem“. Z czasem, acz bardzo ociętnie, wzięli się i Polacy przynajmniej gdzieniegdzie, przynajmniej przy niektórych daninach do pieniędzy. Jednoczesne zaś spół- istnienie obudwóch „praw“, rozmaitość nazw jednej i tej samej daniny w różnych stronach, wynikający ztąd zwyczaj zamieszczania w rozwlekłych przywilejach kilku mian jednój i tej samej daniny, branych później za miana r ó ż n y c h danin, to wszystko zagmatwało terminologię starego „prawa polskiego“ w niepodobną do rozwikłania zawiłość.

i jeszcze dziwaczniejszą, pisownią spotworzonych wyrazów: powód, przewód, powóz, stróża, narzaz, sep, stan, opole, powołowe, posada, berna. obiedne, pomocne, dan, godne, pod- worowe, poradlne, podymne, wojenne, kolęda, pobór, kro- wne, psarskie, przełaja, tudzież niektóre inne. Z tych, jak już nadmieniono, „stróża, powołowe, poradlne, podymne“, zdają się oznaczać toż samo. Nawet „sep“ jest tylko ziemiopło­ dową częścią tejże daniny „stróża“, składanćj z czasem w ziarnie i groszach. „Powód, przewód, powóz, stan“ , ścią­ gają się do tego samego obowiązku dostarczania przejeżdża­ jącym książętom i przeciągającemu wojsku podwód i prze­ wodników. „Narzaz, obiedne“, niekiedy „krowne i perne albo berne“ obowiązują porówno do sprawiania podróżnemu dworowi lub przybyłemu na roki sądowe książęciu, z dosta­ wionych n a r z e ź (;na rzaz) baranów, wieprzów i krów, jednego, dwóch lub trzech w każdym roku obiadów. „Kro­ wne“ najczęściej toż samo, co „podworowe“, odnosi się także do daniny, „opole“ czasami inaczćj „osadą“ zwanój. „Pomo­ cne“ odpowiada zwyczajnie tak za granicą, jak i w Polsce „wojennemu“ . „Godne“ równa się kolędzie. „Berna“ w Cze­ śkiem znaczeniu „poboru“ jakoteż „pobór, dan“ oznaczają zapewne przypadkowo nakładane podatki.

W ten sposób 23 różnych nazw spływa się w 7 ró­ żnych w istocie danin. W ogólności, chcąc gwarną wielosło- wność bezładnćj, dorywczej praktyki przywieść do orzecze­ nia pewnych fundamentalnych zasad, możemy cały pozorny ogrom ówczesnych obowiązków ludu względem panującego ograniczyć na pięć kardynalnych powinności, mianowicie powinność podejmowania księcia w przejeździe podczas wie­ ców sądowych i na łowach, powtóre powinność utrzymywa­ nia i zaopatrywania grodów książęcych różnoraką daniną „stróża“, po trzecie przyczyniania się do kosztów wojennych, po czwarte zasilania dworu czyli raczćj kuchni książęcćj powiatową, „opolną“ dostawą „podworowych“ bydląt, szy­ nek, połciów i tympodobnych zapasów, wreszcie składania niekiedy pomniejszych datków okolicznościowych. Jeszczeż i z tych powinności tylko niektóre musiały być nieuchron­ nie co roku uiszczane. Ciężar innych zależał od przypadku.

Nie było więc to ; ,prawo polskie“ tak straszne w rzeczywi­ stości, jak ono wygląda w dziwotwornej terminologii doku­ mentów. Niezbyt też wielkie musiały płynąć z niego ko­ rzyści, gdyż książęta powszechnie z największą łatwością pozbywali się tych danin na rzecz narodu. Od najdawniej­ szych bowiem czasów, mianowicie od onego „oswobodziciela z pęt służebnictwa“ , Małopolskiego Kazimierza Sprawiedli­ wego, daje się widzieć stopniowe przez książąt zrzekanie się prawa do wymienionych danin i obowiązków, zwanego pospolicie „prawem polskiem“ , albo „prawem książęcem.“

Uzyskują takowe od panujących naprzód możnowładzcy duchowni, obdarzane egzemcyami klasztory i kościoły. Za przykładem duchowieństwa zaczęli także świeccy, zwłaszcza małopolscy panowie od XII i XIII wieku wymuszać toż „prawo książęce“ na panujących. Odjęte w znacznćj części koronie stawało się ono coraz wyłączniejszą własnością pa­

nów. Nabywała szlachta przez to z każdym rokiem rozcią- glejszćj władzy nad ludem. Nie mógł już książę wymagać od niego ani podwód, ani obiadów, ani służby myśliwskićj, ani dostawów kuchennych, ani jakichkolwiek przpadkowych danin i obowiązków. Miał on tę moc w własnych królew­ skich dobrach, miał on nad szlachtą i nad zamożniejszą częścią nieszlachetnćj ludności wiejskićj, jakoto nad sołty­ sami i wolnymi z starodawna kmieciami, takzwane „prawo włodzicze“, prawo wojskowe, obowiązujące do służby wo­ jennej, lecz od całej reszty ludu wiejskiego pozostało ksią- żęciu do żądania tylko starodawne ze „stroży“ wywodzone— „poradlne“. Jako jedynemu szczątkowi dawnych praw kró­ lewskich przylgnęło mu już nawet w przeciwieństwie do czynszów pańskich , złowrogie nazwisko „czynsz królewski“ lub „królewszczyzna.“ Nakoniec w ostatecznem następstwie usamowolniania się panów, zapragnęli oni nawet z tegoż ostatniego otrząść się szczątku. Zażądano od Kazimierza W. zniesienia królewszczyzny. Kazimierz musiał ustąpić. Według jednych uwolnił on w istocie cały naród od poradl- nego. Według innych tylko przyrzekł uczynić to, lecz nigdy przyrzeczenia nie ziścił dokumentem. Na wszelki wypadek wyszło poradlne przynajmnićj przez pewien przeciąg lat z używania.

W tćm gruchnęła wieść, że król Lois „królewszczyznę“ pobierać każe. Zdawało się to w obecnym stanie rzeczy zniewagą honoru szlacheckiego i niemałym uszczerbkiem materyalnym. Poradlne czyniło od każdego radła lub dymu sześć skojców czyli 12 groszy, tudzież miarę żyta i owsa, według dzisiejszej stopy pieniężnćj oprócz zboża przeszło 12 złotych. Znaczyło to ująć tyleż niezbyt zapaśnyck w go­ towiznę kieszeniom pańskim. Prócz tego ówczesny sposób egzekucyi podatków przyprawiał o różne szkody. Zwyczajny w średnich wiekach edykt podatkowy brzm iał jak następuje: „Pozwalamy wójtowi i ławnikom w razie potrzeby użyć przy poborze przymusu, t. j. wyłamywać drzwi, rozbijać skrzy­ nie, okna i zamki, imać ludzi na targu, po ulicach i do­ mach“. Wędrujący od miasta do miasta, od wsi do wsi po­ borcy podatkowi mieli prawo żądać w każdem miejscu oso- bnćj nagrody za swoje trudy, a żądali nieraz więcćj, niż się godziło. Z goryczą tedy przysłuchywali się panowie, jak starości królewscy zwyczajem onego czasu po wszystkich miasteczkach, wsiach, targach i nabożeństwach wywoływać kazali edykt poboru. „Zdało się im“—mówi kronikarz—„że to dżumę wytrębowano i niewolę wieczystą, która im wsie poniszczy“. Ogłoszenie takie poprzedzało powszechnie kilku tygodniami termin poboru. Jeśli panowie polscy chcieli za­ radzić złemu należało korzystać z czasu do św. Marcina, jako zwykłego terminu składania królewszczyzny.

Nie znaleziono innćj rady, jak wyprawić posłów z pro- testacyą do króla w Węgrzech. Ci przełożyli mu w Budzie niezwyczajność podatku już od Kazimierzowskich czasów zaniechanego. Król zasłonił się nieistnieniem rzeczywistego listu swobody, jakiego Kazimierz W. nigdy nie wydał, przeco koronie wciąż jeszcze służy prawo do poradlnego. Dodał jednak, iż gotów jest zrzec się większćj części kró­ lewszczyzny, jeśli naród nawzajem zrzecze się wyłączenia płci żeńskiśj od następstwa, a przypuści znowuż jedną z po- zostałyck córek królewskich do tronu. Odpowiedź na to przechodziła upoważnienie posłów. Mogło ją tylko walne zgromadzenie dostojników narodu wyrzec. Zgodził się tedy król na zjazd przednich panów polskich w Koszycach w ok­ tawę Narodzenia N. Panny. Z powracającemi do Polski

posłami, przybyły tam zaprosiny królewskie na zjazd obra- dny i wiadomość o powtórnem zażądaniu korony dla jednćj z córek.

Jeszcze raz zawrzały namiętności przeciwnych stron­ nictw. Małopolan znamy już przychylnymi zmianie porządku sukcesyjnego. Od przewodzących obecnie pomiędzy nimi Różyców nie różnili się ani możni Toporczykowie, jak Tę- czyńscy, ani Leliwacy, jak Melsztyńscy, albo Tarnowscy. Wtórzyło im także utworzone przez zabiegi dwoim stron­ nictwo królewskie w Wielkopolsce. Jeden z najgorliwszych tamże zapaśników dworskich, druh zawiszów, Mikołaj herbu Łodzią, został właśnie przed kilką miesiącami wy­ niesiony na biskupstwo poznańskie. Potężni Grzymalczyko- wie trzymali z Łodzią. Lecz ogół Wielkopolan nienawidził myśli o czepcu. Poddanie się rządom niewieścim zdało mu się ostatnim stopniem tego sromu i poniżenia, w jakie od- dawna popadał coraz niepowrotnćj starodawny obyczaj, sta­ rodawny zaszczyt Wielkopolski. Z ostateczną więc żarliwo­ ścią wypadło jeszcze raz ująć się za nim. Postanowiono bronić staropolszczyzny wszelkiemi siłami na zapowiedzia­ nym zjeździć, w Koszycach. Nie możemy dojrzeć naczelni­ ków tego oporu. Wszelkie atoli okoliczności wzbudzają do­ mysł, iż mu przewodniczyli licznie rozrodzeni Nałęcze. Zre­ sztą ktokolwiek naczelniczył, skoro tylko zacięta wiekopol- ska bracia występowała do boju, uporny miał być bój.

Tak różne natchnienie ożywiało te podróżne grona panów i szlachty, które teraz w połowie lata starodawnym traktem tatrzańskim ciągnęły konno na Sądcz popod Czor­ sztyn do Węgier. Z Małopolanami jechała dumna nadzieja uchylenia z siebie za względność dla królewien ostatniego zabytku służebności. Wielkopolanom towarzyszyła obawa powrócenia do domu ze sromem hołdownictwa niewieście. Małopolan nadzieję snadnie pojmujem, bo w nićj nowsze wieje powietrze. Aby pojąć wielkopolską o b a w ę , należy starodawnych wyobrażeń, starodawnego zaczerpnąć tchnienia.

„Słowiańska rodzina była rodziną męzką“. „Biada mę- ż<ftn, którym włada niewiasta!“ — narzekano już za czasów Libusy czeskiej. Jakkolwiek dla bezbronności niewieścićj, głowa niewiasty drożćj zwykle kosztowała zabójcę, niż głowa

męzka, przecież wszelkie zresztą dobrodziejstwa społeczno­ ści płynęły tylko mężom. Niewieście— jarzmo i okrucień­ stwo. U Słowian pom orskich, u Prusaków, u Litwy, zabijano niegdyś zbyteczną ilość nowonarodzonych niemowląt żeń­ skich. Wpływ germański usamowolnił późniejszemi czasy płćć żeńską w Litwie, lecz polskich niewiast dola pozostała zawsze surową, mianowicie nierównie surowszą od losu sióstr litewskich. W Polsce nawet późniejszemi czasy były kobiety, „jako panny i mężatki, w ustawicznćj opiece, a bę­ dąc wdowami potrzebowały kuratorów“. Wykluczone od dzie­ dzictwa, liczyły się one za nic w szlacheckości lub nieszlache- ckości małżeństwa. Mąż szlachcic n a d a w a ł , mąż nieszla- chcic odbierał szlachectwo żonie. Uznaną przez Małopolan w Wiślicy możność dziedziczenia żeńskiego odpychała nie- tylko Wielkopolska, lecz i cała reszta Polski, jak tylko mo­ gła najdłużćj, aż do Zygmuntów. Co do dziedziczenia ko­ rony przez niewiastę, to poczytywano dotąd za niepodobień­ stwo. Dalekie kraje Europy brzmiały wstrętem Polaków ku panowaniu żeńskiemu. Mówi o nim cesarz Karol IV w opi­ sie swego żywota, mówi papież Klemens VII w bulli dla Władysława Białego. Jeźli w dotychczasowćj Polsce przy­ padek powołał niewiastę do zastępczych rządów w czasie małoletności, odmszczono to zazwyczaj srodze na jćj pa­ mięci. Według zdania pospolitego, nie było jędzy nad Ryxę, a wszystkich nieszczęść domowćj wojny pomiędzy synami Krzywoustego winną była niewiasta, Władysława żona Agnieszka.

Z tejże samćj przyczyny spotwarzono tak niesłusznie obecne rządy naszćj zacnej Elżbiety. Za podżegiem staro­ dawnych uprzedzeń rzucał każdy kamieniem na nią, obelgą na wszelki wpływ niewieści w sprawach światowych. Mędrcy akademii krakowskićj dowodzili uczenie przyrodzonego ze­ psucia, jadowitości rodu żeńskiego. Tysiączne przysłowia i przypowieści wpajały gminowi wrogą niewiastom mądrość uczonych. Przejęci takiemi wyobrażeniami Wielcy Polszcza- nie, widzieli w rządzonćj królową Polsce już naprzód one nieszczęścia, na jakie spółcześni i spółwierzący w tćj mierze Węgrzy, użalali się przed Karolem Neapolitańskim, swoim z niechęci ku żeńskiemu monarsze obranym pretendentem.

„Płocha płeć roznieca krwawe waśnie, których potem uspo­ koić nie umie. Ową, krainę węgierską, którą niegdy widzia­ łeś kwitnącą rozkosznym dostatkiem wszelkich dóbr ziem­ skich, dziś furye wojenne szarpią“. Obawa podobnychże klęsk w Polsce nakazywała przyznać słuszność gorzkim sło­ wom onego Wielkopolanina, który w osobie królowćj El­ żbiety na wszelkie niewieście rządy kościelną rzuciwszy klą­ twę, napisał o niej: „Płacz narodzie lechicki, albowiem po­ padłeś w przekleństwo proroka: Niewiasta pochwyciła ster rządu i włada tobą.“ Gdyby zresztą powiodło się nawet uniknąć takich nieszczęść, jak w Węgrzech, groziły inne nieuchronne niedogodności. Przypuszczenie królewny do tronu, było właściwie przypuszczeniem jśj przyszłego, samo­ wolą ojcowską oznaczonego, może niemiłego narodowi m ał­ żonka. Nadto połączone z tćm uświęcenie prawa całćj płci żeńskiej do spadkobierstwa po ojcu, pozwalając córkom wnosić dobra ojczyste posagiem w mężowskie domy i herby, rozrywało dawną spólność rodzinną, dawną braterskość ca- łoherbową. Tak wyobrażenia i codzienna praktyka życia walczyły przeciwko niewiastom. Nie dziw tedy że bolesna zniewaga ściskała serca wielkopolskie na samą myśl o cór­ kach Ludwiko wy ch.

Zbliżono się do Koszyc. Byłoto ulubione siedlisko kró­ lowej Elżbiety w Węgrzech. Rozmiłowana w niem dla przy­ jemności okolicy i pobliża ojczyzny, założyła ona tu pyszny kościół, który według znawców dorównywa pięknością naj­ słynniejszym tumom europejskim. Wysokie mury opasywały miasto. Zwyczajna w średnich wieka nagość okolicznego obrębu miasta po za murami, nadawała całemu grodowi smutny pozór martwości. Przy zamkniętych, jak zwykle bra­ mach, można było wiele godzin jeździć dokoła murów nie widząc postaci ludzkiej na murach, nie słysząc głosu ludz­ kiego. Zamknięcie bram miejskich za wpuszczonym wewnątrz przybyszem zamykało go w tśj gołem polem otoczonej cie- śni murów, jakby w istnem więzieniu. Ileż razy zdarzyły się w wiekach średnich takie niespodziane przyaresztowania najdostojniejszych podróżnych! Przytrzymano w ten sposób cesarza Karola IV w polskim Kaliszu, francuzkiego króla Ludwika XI w burgudzkiem mieście Peronne. Ztąd wszelka

gościna w grodzie pana nieprzyjaznego nabawiała tajemnćj trwogi. Wjeżdżając w bramę jego panowania doznawało się mimowolnie tegosamego uczucia, jakie ogarnęło papieża Jana XXIII, gdy przed zgubnym dla siebie soborem w Kon- stancyum zbliżał się ku bramom tego miasta. „To niby ja ­ ma na lisy!“ zawołał przejęty wstrętem na widok murów miejskich — i tożsamo mogli powtórzyć sobie wielkopolscy przeciwnicy króla Loisa, wjeżdżając w bramy jego węgier­ skich Koszyc.

Z tymsamym pośpiechem, z jakim odbyła się cała sprawa powtórnego wyboru jednćj z królewien, przystąpio­ no w Koszycach zaraz po przybyciu Mało i Wielkopolszczan do obrad. Jedyny sposób porozumiewania się króla Ludwi­ ka przez tłumaczy skłaniał go do udzielania panom swych żądań i przyjmowania wzajem ich odpowiedzi—przez ciągłe deputacye. Odrębność Wielkićj od Małćj Polski, jeszcze przez dalszych sto kilkadziesiąt lat do osobnego sejmowa­ nia przyzwyczajona, zniewalała i w Koszycach do rozdziału całego zgromadzenia na koło wielkopolskie i małopolskie. Tak rozerwany tryb obrad ułatwiał przeciwnym stronnictwom kopanie pod sobą „lisich dołków.“

Dla powzięcia wyobrażenia o pojedyńczych przewodni­ kach tych stronnictw, jakoteż o całym wiekopomnym zjeź- dzie w Koszycach, należy obeznać się z głównymi dostojni­ kami królestwa w roku 1374, jedynymi członkami ówcze­ snych zjazdów sejmowych. Słuszna zacząć od duchowieństwa i jego głowy, a tę właśnie zmienił był w tćj porze kościół polski. Żyło teraz owszem jednocześnie dwóch arcybisku­ pów gnieźnieńskich, jeden na dewocyi w klasztorze łędz- kim, drugi u steru spraw krajowych na zgromadzeniu w Koszycach. Tamtym był ociemniały staruszek Jarosław herbu Bogorya, niegdyś wraz z Kazimierzem W. pracowity gospodarz na niwie duchownćj, jak i świeckićj, hojny oswo- bodziciel wschodnich stron Małopolski na długie lata od danin dziesięcinnych, ustawodawca kościelny na synodzie kaliskim roku 1357 — tym uczony doktor dekretałów i nie­ dawny dziekan krakowski Janusz, przezwiskiem Wilk, albo Suchywilk herbu Grzymała, znany już za Kazimierza W., jako jeden z najmędrszych ludzi w koronie polskićj. Byli

sobie obaj kapłani według ówczesnego wyrażenia „przyja­ ciółmi“ t. j. blizkimi krwią, a młodszy z nich Janusz wi­ nien był nawet całe wyniesienie swoje staremu wujowi Ja ­ rosławowi. Mając bowiem niezadługo skończyć setny rok życia, złożył sędziwy Jarosław dobrowolnie rządy arcybi­

W dokumencie Jadwiga i Jagiełło (Stron 54-84)

Powiązane dokumenty