Za kulisami rozlegają się liczne głosy, powtarzające, z różną intonacją i głośnością:
WSZYSCY: Lek na to - nowa żona i ślub nowy.
Za kulisami eksplozja hałasów, śmiechów, śpiewów. Trzy Kobiety, lekko podchmielone, uczepiły się Admeta, ponure
go, bez życia, i koniecznie chcą go rozruszać; bardzo się nad nim rozczulają, mizdrzą się do niego.
III Kobieta ciągnie go na stół, kładzie się na wznak, ściąga go na siebie i oplata nogami, chichocze; I Kobieta do
pada do nich, kładzie się obok i obłapiwszy Admeta, ciągnie go ku sobie; II Kobieta wskakuje mu niemal na plecy, ląduje obok na stole, i wydziera go pozostałym, oplatając go nogami i ramionami - Admet „płynie” po nich.
Wkraczają do akcji Przyjaciele, którzy obserwowali z ukontentowaniem całą scenę, a teraz postanowili rozkręcić Admeta, rozweselić winem. Przejmują go z rąk Kobiet, tarmoszą Admeta, zachęcają do picia, podsuwając mu pod nos amforę, którą niesie III Przyjaciel - podśpiewują „A kto nie wypije...” Kumple - chochliki - chcą go po swojemu, by- dlacko, rubasznie, acz serdecznie, rozruszać - nie konkurują z kobietami, raczej się wzajemnie uzupełniają, do towarzy
stwa dołączają rodzice - oni też pragną „ożywić” syna. Ad
met, ze złością, wyrywa III Przyjacielowi amforę i pośród ogólnego entuzjazmu, wypija całą jej zawartość. Wszyscy go poklepują, szarpią, ściskają. Kobiety całują go, jak bohatera
- porywają go do tańca, wszyscy się cieszą, klaszcząc akom
paniują im, Admet nie może się wyrwać z kręgu tańczących Kobiet, w końcu rozpaczliwie i brutalnie je odpycha, lecz wpada prosto na Ojca, ten chce go przygarnąć, lecz Admet wyrywa mu się z furią, ten jednak mocno go przytrzymuje.
Strofuje go:
OJCIEC: Synu! Ty nie znasz miary boleści!
MATKA: Nie ty pierwszy straciłeś żonę.
I KOBIETA: Lek na to - nowa żona i ślub nowy.
Zabiega mu drogę, przywiera do niego plecami, chwyta go za ręce i kładzie je sobie na piersiach. III Kobieta przytula się do niego i gryząc w ucho, szepce:
III KOBIETA: Nowy ślub, nowy ślub!
II Kobieta przypada mu do nóg, obejmując go z całych sił.
Ona również powtarza:
II KOBIETA: Nowy ślub, nowy ślub!
I znów cała kompania siedzi mu na plecach. Kobiety łaszą się do niego zmysłowo. Mężczyźni skandują, zrazu cicho, potem coraz głośniej i natarczywiej „Nowy ślub, nowy ślub!”
Podnieceni dołączają do swoich partnerek — po chwili nie wiadomo, kto kogo obejmuje - każda z kobiet działa na dwa fronty: Admet i własny partner. Sam Admet niknie pod tym kłębowiskiem - miota się; zbyt na siłę, choć w dobrej wierze starają się mu umilić życie. Kobiety chcą być miłe, a nawet czułe, Kumple chcą, by zapomniał o troskach - ślub kojarzy im się, w tym zapamiętaniu, z wielkim pieprzeniem. Wszyscy mają jednak jak najlepsze chęci. Efekt osaczenia wychodzi niejako mimo woli - takie zagłaskanie na śmierć. Admet wyrywa się, krzyczy - szamoce się, jak tonący wciągany przez wir w otchłań.
ADMET: Doooość!
W panicznej ucieczce, pijany, gramoli się niezdarnie na stół. Zebrani patrzą na to ze zdumieniem. Admet chwieje się na nogach, unosi ramiona w górę, jakby chciał ich uciszyć, po
czym kurczy się cały w sobie — mówi przez łzy, ze ściśniętą krtanią.
Zaprawdę powiadam wam, los mojej żony Jest wbrew pozorom szczęśliwszy od mego...
Każdy, każdy powie:
Patrz jak on podle żyje - nie śmiał umrzeć I żonę swoją oddał, tchórz, za siebie!
Traci równowagę - spada ze stołu, do stóp biesiadnikom, ci chcą mu pomóc, on jednak ucieka przed nimi, czołgając się w kierunku widowni.
Po cóż mi żyć, przyjaciele!
Kuli się na ziemi, ukrywwając twarz w dłoniach, wszyscy pochylają się nad nim.
Gdy Admet leży już na ziemi - nie ma szyderstwa - do samego końca wszyscy „walczą” o niego - naturalnie każdy na swój sposób.
II PRZYJACIEL (z troską): Zony nie ujrzeć więcej, to bolesne.
I KOBIETA (bardzo czule): Lek na to - nowa żona i ślub nowy.
(klęka przy nim)
II KOBIETA (jeszcze czulej): Ślub, ślub.
(klęka przy nim)
ADMET: Żadna już we mnie męża nie powita.
(odpycha Kob. I)
OJCIEC: Myślisz, że zmarłej coś tym dopomożesz?
(szarpie go)
ADMET: Nie ma kobiety, co spocznie w mym łożu!
II PRZYJACIEL: Sam w łożu wytrwasz?
II i III KOBIETA: Nazwą cię szalonym.
Admet pięściami zatyka sobie uszy. Współtowarzysze re
zygnują, odwracają się powoli i odchodzą, by zająć się sobą.
Wychodząc, komentują zdarzenie - ich słowa rychło zamie
niają się w szum. Rozchodzą się we wszystkich kierunkach.
Matka chciała przy nim zostać, lecz Ojciec zagniewany, od
ciągnął ją od syna.
Admet zostaje sam. Płacze, bezsilnie tłucze pięściami w ziemię, jakby chciał, żeby rozstąpiła się i go pochłonęła.
Jego modlitwa wyraża tęsknotę, pragnienie - to dialog z Bo
giem, a nie histeryczna manifestacja emocjonalna.
ADMET: Gdybym miał język i pieśń Orfeusza, Córę Demetry albo jej małżonka
Mógł pieśnią zakląć i wywieść cię z Hadu, Zstąpiłbym w otchłań i moce Ciemności Nie przeszkodziłyby cię wrócić światłu.
Wchodzi Apollo niosący zapaloną pochodnię. Zatrzymuje się przy Admecie, patrzy na niego współczująco, przyklęka na jedno kolano, obejmuje go jednym ramieniem i przytula.
Trwa to chwilę, po czym Apollo wstaje, delikatnie podnosząc Admeta. Wkłada mu do rąk pochodnię i oddala się. Przed wyjściem odwraca się jeszcze w stronę Admeta i wykonuje coś, jakby gest błogosławieństwa.
Światło gaśnie.
W HADESIE
Na środku sceny, w ciemności, stoi Admet z pochodnią w dłoni. Patrzy przed siebie, wytęża wzrok, podchodzi ostrożnie do krawędzi sceny, próbując przeniknąć mrok na widowni. Za nim, z ciemności wyłaniają się Dusze Zmar
łych - snują się we wszystkich kierunkach, krążą wokół Admeta, ten ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, poczyna szukać pośród nich Alkestis - próbuje zajrzeć im w twarz, jednak Duchy unikają światła, zawracają lub kurczą się w sobie i dalej krążą tajemnicze, pośród ciemności.
W głębi, za nimi, pojawiają się objęci Alkestis i Tanatos.
Wirują w tańcu, Admet dostrzega ich dopiero po chwili.
Z wolna okrąża ich, przyglądając im się bacznie, wpierw z niedowierzaniem, potem z rosnącą pewnością. Gdy chce się zbliżać, oni zdają się przed nim umykać - on zaczyna ich ści
gać. W końcu dopada ich i rozdziela, „rozcina” pochodnią, drugim ramieniem obejmując Alkestis, która tęsknie wycią
ga ramiona ku Tanatosowi. Ten nie daje za wygraną, paro
krotnie próbuje zbliżyć się do Alkestis, omijając zaporę z ognia, jednak Admet zagradza mu drogę, aż wreszcie Ta
natos podchodzi zbyt blisko i „spala się”, jak ćma w płomie
niu świecy - rozpływa się w mroku.
EPILOG
Admet cały czas podtrzymuje ramieniem bezwolną Alke- stis.
Teraz staje twarzą w twarz z Alkestis — głaszcze ją po twarzy, po włosach, zdziera z niej maskę śmierci.
Obejmują się czule, biorą się za ręce i idą wolno w głąb sceny. Tam, obejmują się, całują namiętnie i zastygają w tym pocałunku.
***
koniec***
V -f
rNiy., lAoieu.
eiAcóviŁł>'3is
»
<