• Nie Znaleziono Wyników

P aralela i jej autor

Otóż taka paralela istniała. W roku 1864 lwowski „Dziennik L ite­ racki” w ydrukow ał esej Polacy i Indianie podpisany inicjałam i L. P., za którym i łatwo rozpoznać imię i nazwisko bardzo czynnego współ­ pracownika pisma, publicysty i historyka, Ludw ika Pow idaja 27.

27 L. P [o w i d a j], Polacy i Indianie. „Dziennik Literacki” 1864, nry 53, 56. Inicjały były przejrzyste, gdyż Powidaj używ ał ich na przemian z nazwiskiem od

Między tym szkicem a Sachem em rozpościera się przestrzeń dw u­ dziestu lat. Czy mogą zachodzić jakieś rzeczywiste, bezpośrednie związki m iędzy tym i tak niejednorodnym i publikacjam i, powiązania inne niż skojarzenie erudycyjne w świadomości interpretatora?

Nim podejmie się to pytanie i spróbuje się na nie znaleźć w ierzy- telniejszą odpowiedź, chce się tu taj zaproponować inny try b postępowa­ nia, mianowicie najpierw potraktow ać problem atykę owego odległego w czasie eseju jako załącznik in terp retacy jn y do „indiańskiej” noweli Sienkiewicza. Celowości takiego postępowania nie w eryfikujem y jednak u progu, lecz wtedy, kiedy dobiegnie ono końca. W eryfikacja będzie wówczas dogodniejsza, a co najm niej — przejrzystsza.

Przed podjęciem tego ciągu wywodów nie będzie chyba zbyteczne już teraz w yjść naprzeciw uzasadnionej nieufności czytelnika, którem u na ogół ty tu ł eseju oraz nazwisko jego autora, Ludw ika Powidaja, mówi bardzo niewiele, nie ewokuje też najpew niej żadnych wspom nień lek­ turow ych. Mogłoby się więc snadnie narzucić podejrzenie, iż mamy tu ta j do czynienia z pewnego rodzaju „w ykopaliskiem ” erudycyjnym ,

par force przytroczonym do problem atyki noweli Sienkiewiczowskiej.

Odeprzeć należy te podejrzenia. Ani to bowiem „w ykopalisko”, ani przypadkowo i tylko z powodu Sachema przybliżone do Sienkiewicza.

Dziś istotnie szerszemu czytelnikowi nazwisko Pow idaja mówi nie­ w iele albo praw ie nic. Zrobić jednak w ypadnie w yjątek dla badaczy dziejów ideologii w Polsce drugiej połowy w. XIX, a na pewno dla historyków dziejów Polski tout c o u r t28. Dla jednych i drugich jest to bowiem postać zasługująca na niezdawkową uwagę. I przy tym, jak się jeszcze okaże, współcześnie wcale nie tak mało znacząca, by mogła ujść uw agi Sienkiewicza — dziennikarza, publicysty, ideologa, historyka z w ykształcenia i upodobania, autora Trylogii... Od razu to zaznaczam, chociaż w pismach Sienkiewicza nigdzie, o ile m i wiadomo, nie m a bez­ pośredniego stw ierdzenia znajomości Powidaja. A jednak znajomość ta w y d aje m i się zupełnie pewna, najpew niejsza oczywiście w całym ciągu hipotez, k tóry ta kw estia zresztą tylko napoczyna.

w ielu lat. K ilkakrotnie w cześniej redakcja „Dziennika L iterackiego” odsłaniała ich w łaściciela w rocznych spisach rzeczy.

28 Na Pow idaja pierw szy zw rócił uwagę P. C h m i e l o w s k i (Zarys literatury

p olskiej z ostatnich lat dwudziestu . Warszawa 1886, s. 9— 10), i to w związku

z w ażną rolą, jaką w kształtow aniu się ideologii pozytywizm u odegrał szkic Polacy

i Indianie, następnie zaś K. W o j c i e c h o w s k i (P rze w ró t w u m ysłow ości i lite­ ratu rze polskiej po roku 1863. Lw ów 1928, s. 24). — Z ostatnich lat zob. publikacje:

B. S k a r g a , Narodzin y p o z y ty w iz m u polskiego. 1831— 1864. W arszawa 1964, s. 221— 224, 318—319. — G alicyjs kie wspomnienia szkolne. Opracował A. K n o t . Kraków 1955, s. 127—151.

Jak ie trop y wiodą od Pow idaja w pole widzenia Sienkiewicza, powie się później. Teraz, w trybie przygotowawczym do rozważań o szkicu nas tu ta j interesującym , w arto chyba wprowadzić garść uwag o ich autorze i o kontekście historycznym jego działalności literackiej.

t

Ludw ik Powidaj

Rozpoczynał Powidaj działalność jako publicysta prepozytywistycz- nego ,,D ziennika Literackiego”, założonego w 1854 r. we Lwowie i sku­ piającego z biegiem czasu najlepsze tam tejsze pióra o zabarwieniu dem okratycznym i liberalnym . Wychodzący pod kierunkiem Walerego Łozińskiego, a później Jan a Dobrzańskiego „Dziennik” był w istocie przez la t przeszło dziesięć najw ybitniejszym periodykiem o zasięgu ogólno­ polskim, poświęconym problemom społecznym, kulturalnym , artystycz­ nym i literackim . M łody Powidaj został współpracownikiem „Dzien­ n ik a” w r. 1858; d rukując odtąd przez kilka lat liczne arty k u ły publieystyczno-społeczne, literackie, a nade wszystko studia i szkice o tem atyce historycznej.

W 1863 roku redaguje Ludwik Powidaj ukazującą się dwa razy w ty ­ godniu w K rakow ie „K ronikę”, która w sposób otw arty i zdecydowany popiera pow stanie w Królestwie. Obok w yraźnych akcentów „organicz- nikow skich”, prepozytywistycznych, znajdujem y tam również zdecydo­ w ane poparcie dla reform włościańskich proklam owanych przez władze pow stańcze29. Redagowanie „K roniki” zaprowadziło Pow idaja w 1864 r. do więzienia. Samo pismo zostało zawieszone.

Okres 1861— 1865 stanow i w biografii Pow idaja fazę najbardziej na­ silonego radykalizm u społecznego, charakteryzującego się surową k ry ­ tyką arystokracji, jej lojalizmu wobec zaborców, akcentowaniem ko­ nieczności dokonania w 'P olsce przeobrażeń ekonomicznych, społecznych, kulturalno-obyczajow ych o treści liberalnej i dem okratyczno-burżua- zyjnej.

Pozostawał Pow idaj nadal w tam tym okresie stałym i czynnym w spółpracownikiem „Dziennika Literackiego”, któ ry odczuwał w tedy dotkliw y ubytek piór w skutek • udziału znacznej części jego w spółpra­ cowników w pow staniu oraz z powodu represji, jakie spadły na pozo­ stałych w G a lic ji30.

Po odbyciu k ary więziennej Powidaj przenosi się do Lwowa, gdzie redaguje przez trz y la ta dziennik liberalny „Hasło”, którem u patronuje Kraszewski. W 1866 roku pismo upada i Powidaj powraca do Krakowa.

29 Zob. „Kronika” (Kraków) 1863, nr 68.

30 Zob. J. D o b r z a ń s k i , Od w y d a w n ictw a . „Dziennik L iteracki” 1864, nr 1.

Jego otrzeźwienie popowstaniowe musiało już być dosyć radykalne, skoro godzi się objąć redakcję nowo powstającego „Przeglądu Polskiego”, organu krakowskich konserw atystów (Stańczyków). Odwagę i zasługę, jaką miał z tego względu dem okratyczny daw niej publicysta i historyk, podkreślił w poświęconym mu wspomnieniu pośm iertnym sam hrabia Stanisław Tarnowski:

K iedy przed szesnastom a laty w e trzech [tj. z Szujskim i Koźmianem], m łodych jeszcze w tedy, zerw aliśm y się na przedsięw zięcie, które się ła tw iej­ szym w ydawało, niż się okazało, mało kto oczyw iście chciał spieszyć z pomocą pism u, w którego przyszłości pew nym było tylko to jedno, że wraz z redakcją sw oją nieraz będzie celem niechęci i prześladowań. L udw ik Pow idaj przy­ stąpił do nas od razu, bez wahania, i nie tylko oddał „Przeglądow i” swój czas i pracę, ale przywiązał się całym sercem do jego zasad i dążności i dał dowód niem ałej w ytrw ałości i odwagi, kiedy przez lata całe w ytrzym yw ał w szystk ie rzucane na „Przegląd” oskarżenia i obelgi, a nigdy nie tylk o się n ie zachwiał, ale nawet nie zm arszczył31.

Nie m am y praw a powątpiewać w elokwentne świadectwo przywódcy krakow skich konserwatystów, tym bardziej że prace Pow idaja od czasu objęcia redakcji „Przeglądu Polskiego” potwierdzają, iż był on do końca już „filarem i pilastrem ” galicyjskiego konserw atyzm u, jak go przesadnie chyba nazwał C hm ielow ski32.

Mimo bowiem ty tu łu głównego redaktora nigdy nie w ysuw ał się Pow idaj w „Przeglądzie Polskim ” na pierwszy plan. Ten zajmowali Tarnowski, Szujski, Koźmian, Siemieński, Skrochowski i inni. Nie sku­ piał już nigdy na sobie większej uwagi czytelników. Pisyw ał różnego rodzaju przeglądy: ekonomiczne, polityczne, teatralne, literackie, ale i tym działom ton nadaw ali inni, jemu raczej pozostawały większe lub m niejsze m arginalia, które zapisywał w sposób nie tylko harm onizujący z dość jednolitym ideowo charakterem pisma, ale w prost standardow y.

Ośm ioletni okres redagowania „Przeglądu Polskiego” (1866— 1874) nie był już w żadnym razie okresem szczególniejszej samodzielności ideowej i intelektualnej Powidaja. Dawny uczestnik aw angardy ideo­ logicznej dem okratów i liberałów lwowskich utkw ił w publicystycz­ nych odwodach krakowskich konserw atystów 33.

31 S. T a r n o w s k i , L. Powidaj. „Przegląd P olsk i” 1882, t. 2, s. 272—273. 32 P. C h m i e l o w s k i , Historia literatury polskiej. T. 6. Warszawa 1900, s. 204.

33 K. C h ł ę d o w s k i , który dobrze orientował się w tych sprawach, w spom i­ nał po latach (Pam iętn iki. Do druku przygotował, w stępem i przypisam i opatrzył A. K n o t . T. 1. Wrocław 1951, s. 133): „Aby nie być w edług ustawy prasowej odpo­ w iedzialnym za redakcję i nie potrzebować się zajm ować częścią adm inistracyjną pism a i korespondencją, ustanow ił Tarnowski pana Powidaja odpowiedzialnym redaktorem . [...] Ten Powidaj był kandydatem na nauczyciela gim nazjalnego, któ­

Po odejściu z redakcji „Przeglądu Polskiego”, którą po nim objął Ignacy Skrochowski, dobry znajom y i entuzjasta twórczości Sienkiew i­ cza, był Powidaj głównie czynny jako pedagog. Nauczał historii i lite ra ­ tu ry polskiej na żeńskiej pensji w Krakowie. Zm arł u schyłku r. 1882 w w ieku 53 lat.

„Polacy i Indianie” — paralela Powidaja

P aralela historyczna między Indianam i a Polakam i nie była orygi­ nalnym konceptem Pow idaja. Wziął ją ze źródeł niem ieckich34, na co w skazują w stępne zdania jego szkicu:

Już Fryderyk II po pierw szym zaborze Polski pisał do d’Alem berta: „B ied­ nych tych Irokezów, tak nazwał m ieszkańców Prus K rólewskich, będę się starał osw oić z cyw ilizacją europejską. Odtąd to porównanie Polaków do Indian stało się ulubionym tem atem pruskich polityków. Przed paru laty jeden z pruskich dem okratów publicznie powiedział z trybuny: Polacy, podobnie jak Indianie (Rothhaute Amerikas), skazani są przez Opatrzność na zupełne w y n i­ szczenie. Tak jak w N ow ym Ś w iecie silna rasa anglo-am erykańska spycha co­ raz bardziej podupadłe i skarłow aciałe pokolenia w głąb odwiecznych puszcz, gdzie pomału giną z głodu i nędzy, tak Polacy, wyparci z m iast i w ięk szych posiadłości ziem skich (R itte rg u ts b esitze ), przywiedzeni do nędzy, m ają ustąpić m iejsca cyw ilizacji p r u sk ie j35.

A utor eseju przejął bolesną paralelę nie w celach polemicznych, nie skłaniał się też do jej akceptacji bezwarunkowej, jednakże potraktow ał ją nazbyt już chyba „in strum entalnie” jako przesłankę argum entacji „pracy organicznej” avant la le ttre. Powidaj nie kw estionuje bowiem podstaw, na jakich fundow ana jest pozornie teza o w ypieraniu przez narody wyżej cywilizowane narodów zacofanych w rozwoju. Z pew ną< złośliwością szuka potw ierdzenia tej historiozoficznej zasady w stosun­ kach m iędzy F rancją a Niemcami — na sześć lat przed Sedanem! — w których ci ostatni są w odwrocie przed „potęgą m aterialną i um ysło­ w ą” sąsiedniego narodu. Pow idaj naw et poniekąd uspraw iedliw ia pruski pogląd na przyszłą zatratę Polaków:

remu się nie chciało składać egzam inów, zdolny człowiek, ale zaniedbujący się i leniw y; n iew ielka czynność przy »Przeglądzie« w łaśnie mu dogadzała, dając jakie takie utrzym anie, a nie przeciążając go pracą”. Autor może nieco przyczernił cha­ rakterystykę byłego kolegi z „Dziennika Literackiego” ; nie żyw ił doń zbytniej sym ­ patii, chociaż obaj daleko odeszli „na praw o” od przekonań swej m łodości, ale rolę Powidaja w „Przeglądzie” określa raczej wiernie.

34 Prawdopodobnie z książki F. S m i t a, Frédéric II et le partage de la Pologne (Paris I860), którą Powidaj parę lat w cześniej recenzow ał w „Dzienniku L iterackim ” (1861, nr 64/65).

Prusacy patrząc na to, co się działo i dzieje w Szląsku, gdzie ludność polska ciemna, uboga, dziesiątkow ana corocznie głodem i chorobami, z dnia na dzień upada coraz bardziej, tak że w krótce śladu z niej może nie pozostać, czują się niejako uprawnieni do porównania nas z Indianami. W K sięstw ie Poznańskim nie o w iele rzeczy lepiej stoją niż na Szląsku. W m iastach przem ysł i handel jest prawie zupełnie w rękach niem ieckich; znaczna część ziem i przeszła także w ich ręce. [...] Z przejściem w ielkiej w łasności do obcych lud, sam pozostaw io­ ny sobie, bez m oralnego przew odnictw a upaść koniecznie musi.

W takim stanie rzeczy upadek jest nieunikniony i stanow i tylko kw estię czasu.

Upadek, degeneracja albo asymilacja, zintegrow anie się w obrębie obcego społeczeństwa — takie są, obie jednakowo złowieszcze, możli­ wości dla „szczepu polskiego” (to określenie Powidaja) w zaborze p ru ­ skim;

Jeżeli nie będzie chciał na w łasnej ziem i zostać pariasem wśród nowego społeczeństwa, prawie innej drogi dla niego nie będzie, jak zespolić się dodat­ nio z cyw ilizacją napływ ow ą, przyjąć jej język, zw yczaje i religię. Taka to przyszłość grozi narodowości polskiej; niebezpieczeństwo jest tak w ielkie, że trudno przypuścić, aby tego najw ięksi optym iści nie dostrzegli.

Świat wybacza też zwykle silniejszemu, k tó ry rep rezen tu je „cywili­ zację silniejszą” i jest „szczepem energiczniejszym ” . Zdania tu ta j na­ stępujące da się w prost zestawić z takimi, które znajdziem y nie tylko w Listach z podróży Sienkiewicza, ale w sam ym Sachem ie:

Św iat przebaczy, tłum acząc zdradę i gw ałt w rogów koniecznością i po­ trzebam i coraz w iększego rozwoju cyw ilizacyjnego. Pod płaszczykiem cyw ilizacji popełniać można zbrodnie na narodach.

W ywody te stanow ią niejako introdukcję do „program ow ej” części szkicu. Bo jest on publikacją par excellence społeczno-programową, poli­ tyczną. To bowiem — wywodzi Powidaj — co jest tak bardzo groźną siłą obcych, zaciem niającą napraw dę wizję przyszłości narodu polskiego, może stać się także i jego własnością, mocą: „Pracą, oszczędnością i przem ysłem grożą nam zatratą bezpośredni sąsiedzi”. To wszystko może się też stać orężem staw ienia oporu. A utor zdecydowanie odcina się przy tym od walk zbrojnych, powstań, „puszczania się na h azard”. Gorzkie doświadczenia świeżo zdławionego powstania, darzonego dotąd przez publicystę gorącym poparciem, były jeszcze otw artą, bolesną raną.

Językiem, k tóry sobie przyswoją i w ypracują niebawem pozytywiści warszawscy, Powidaj naw ołuje do zaniechania „gry na lo terii” losu, a skierow ania dążeń narodu na inne tory. W zupełnie dojrzałej postaci głosi się tu program „pracy u podstaw ”, postępu cywilizacyjnego, dobro­ b y tu m aterialnego jako ostoi bytu narodowego:

Ludy jak i indyw idua tylko pracą konsekw entną przychodzą do stałej po­ m yślności, spuszczać się na losy oznacza małoduszność i m ałoletność.

Należy kultyw ow ać tradycyjne siły m aterialne narodu, ale także opanowywać zdecydowanie nowe środki egzystencji. Trzeba zatem roz­ w ijać przem ysł i handel, które „stanowią prawdziwą potęgę narodu”, i usilnie dążyć, aby znalazły się one „w rękach polskich”.

U zasadniając więc i kreśląc zarys tego program u „pracy u podstaw ”

avant la le ttre, Powidaj ze szczególnym naciskiem podkreśla konieczność

„zm ian w w ychow aniu”; powinno się tępić próżniactwo, rozwijać za­ m iłow anie do w ytrw ałej pracy, oszczędności, skrzętności, zainteresow a­ nie dla doczesnych dóbr, itp.

Nie obaw iajm y się o zbytnie zm aterializow anie społeczeństw a polskiego — pisze uprzedzając zarzuty „idealistów ” — bo na tej drodze nic, a przynajm niej bardzo m ało zrobiono dotychczas.

Ów tak typowo mieszczański w XIX stuleciu ideał bogacenia się znaj­ d u je również żarliw ą afirm ację patriotyczną:

Potrzeba, aby raz już przecie sum ienie narodowe przeszło do tego prze­ konania, iż tylko narody biedne i ciem ne upadają i giną, do ludów zaś boga­ tych należy przyszłość. [...] O dważyłbym się prawie pow iedzieć tutaj: Starajmy się przede w szystkim o pom nożenie bogactwa narodowego, a w szystko inne dane nam będzie.

Poczucie posiadania czarodziejskiego klucza do przyszłości narodu ośmielało publicystę, jak się zdaje, do ciskania najzuchwalszych inw ek­ tyw na współczesny stan narodu. Chyba tylko w tym kontekście pojąć można, iż zdobywał się na sformułowania, których mogli mu pozazdroś­ cić dużo później Świętochowski i Brzozowski:

W dziedzinie cyw ilizacji jesteśm y praw dziw ym i szerszeniam i, użytkujem y ze w szystkich jej płodów, ale płodów tych nie pomnażamy, cóż dziwnego, że nam grozi los szerszeni, tj. w ygnania przez skrzętne i pracowite pszczoły. Powidaj nie poprzestał jednak na ogólnym, i tak już wielce prowo­ kującym , przejęciu na w łasny użytek paraleli losu historycznego Indian i Polaków, lecz postanow ił poczucie grozy położenia „szczepu polskiego” wzmóc dalej sięgającym i analogiami. Niemal cała druga połowa eseju poświęcona jest więc charakterystyce zagłady Indian jako ostrzeżeniu dla rodaków autora:

Jakim zaś sposobem odbyw ało się w ynarodow ienie plem ion słabych przez silne, m am y przykład na Indianach. W prawdzie m y nie jesteśm y dzikim i jak tamci, ale cała różnica w skutkach może być ta, iż proces w ynarodow ienia na­ szego dłużej trw ać będzie.

Trudno chyba o większą prowokację intelektualną polskiego publi­ cysty, który form ułow ał takie opinie z pozycji patriotycznych, ze stano­

w iska głębokiej i bolesnej troski o los narodu w czasach rozterki po­ powstaniowej.

Być może — dodawał — że cierpienia obcego narodu pozwolą nam ocenić lepiej w łasne stosunki.

Zapowiadany opis eksterm inacji Indian oparł Pow idaj na najśw iet­ niejszym podówczas i do dziś cenionym dziele Alexisa Tocqueville’a

De la démocratie en Am érique. A utor eseju w ybrał z dzieła „znakomitego

publicysty francuskiego, niedawno zm arłego”, odpowiedni ustęp i „dla nauki naszej” podał „w dosłownym tłom aczeniu”. Ściślej biorąc, nie było to tłumaczenie, lecz kompilowanie różnych p artii dzieła Tocque­ v ille’a, zwłaszcza odpowiednich ustępów świetnego rozdziału Quelques

considerations sur l’état actuel et l’avenir probable de trois races qui habitent le territoire des États-Unis. Większe fragm enty przekładu po­

chodzą głównie z paragrafu (wszak to dzieło praw nika) poświęconego „aktualnem u stanowi i prawdopodobnej przyszłości plemion indiańskich zam ieszkujących ziemie opanowane przez U nię”. Szczegółowy opis, b ar­ dzo celny, ogarnia całość warunków, jakie przynosi Indianom osadni­ ctwo białych i ich cywilizacja. Obraz Tocqueville’a, niezwykle suge­ styw ny, nakreślony z rozmachem, zabarwiony jest głębokim współczu­ ciem dla eksterm inow anych plemion indiańskich i z sarkazm em trak tu je m atactw a i kazuistykę upraw ianą dla uspraw iedliw ienia prak ty k wobec nich stosowanych. Tocqueville kończy swój opis stwierdzeniem:

Ukazałem w ielkie krzywdy, dodam, iż w ydają m i się nieuleczalne. Jestem przekonany, iż rasa indiańska Ameryki Północnej jest skazana na za g ła d ę3S. Stanie się to niebawem. Indianie nie są już zdolni do skutecznej obrony orężnej i nie m ają możliwości przyjęcia forsownie narzucanej cywilizacji białych. Powidaj pomija raczej genezę d ram atu indiańskiego, charakteryzuje jego aktualny stan i chroni się dzięki tem u od zbyt już naciągniętej analogii. Osłabia też nieco kategoryczne opinie Tocque­ v ille’a. Gdy ten ostatni powiada: „nie ma już dla Indian ra tu n k u ”, Po­ widaj tłumaczy: „podobno już nie ma dla nich środka ra tu n k u ”. Kiedy Tocqueville wywodzi, że w alka zbrojna Indian nie zdoła ich ocalić, a cywilizacji, jaką się im narzuca, przyjąć również nie mogą — Powidaj m oralizuje na własną modłę, na modłę rodzimych niejako doświadczeń i idei:

36 A. de T o c q u e v i l l e , De la démocratie en Am érique. T. 1—2. Paris 1835. (Wyd. pełne: t. 1—4. Paris 1839— 1840. Za życia znakom itego prawnika oraz p oli­ tyka — zmarł w r. 1859 — w yszło w samej tylko Francji kilkanaście wydań). Cyt. za wyd. 13: Paris 1850, s. 396.

Znajdują się jeszcze m iędzy nimi [tj. Indianami] ludzie jenialni, którzy przewidując upadek swej rasy, chcieliby zespolić w szystkie pokolenia, lecz u si­ łowania ich są próżne. Pokolenia graniczące z białym i są zanadto osłabione, inne jak dzieci, nie m yślą o jutrze, mniemając, że dosyć będzie czasu, gdy już nie będzie można uniknąć niebezpieczeństwa.

Uwalniając się raz po raz od tekstu Tocqueville’a, Powidaj snuje rozważania na w łasny użytek:

Jedne [plemiona indiańskie] nie mogą działać, a drugie nie chcą. W szystkie zaś odpychają drugi środek, to jest cyw ilizację, a jeżeli kiedy zechcą z niego korzystać, będzie już za późno.

Odbiega to od wniosków Tocqueville’a, bardziej pesymistycznych i zgodniejszych z jego obserwacjami. Nie oczekiwał on, aby Indianie jako społeczność, zachowując swoją indywidualność, mogli zechcieć w Stanach korzystać z „cywilizacji”. Nie chcieli i nie mogli. Ale Po­ w idaj wierzy, że Polacy zechcą i mogą. Zamyka więc swoje wywody jednoznaczną wedle niego sugestią:

W tym krótkim rysie obecnego położenia Indian, w którym nie pozwoliłem sobie uczynić żadnych dodatków, lecz tylko w iernie oddałem m yśl p. Tocque­ v ille ’a, któryż Polak nie obaczy położenia w łasnego kraju? Oceniwszy złe, za­ pewne i na środki każdy zgodzić się zechce.

Kończył tedy pełen w iary, z przeświadczeniem, że każdy Polak w obrazie losu Indian zoczy ostrzegawcze dla swojego narodu znaki.

Polemika

Szkic Pow idaja wywołał stosunkowo duży rezonans. „Gazeta Na­ rodowa” w ydrukow ała obszerną, obszerniejszą od szkicu Polacy i India­

nie, rozpraw ę pt. Prawdy i nieprawdy, której autor, Tadeusz Romano-

wicz, ukrył się pod kryptonim em T. R . 37

Polemista ostro atakuje zarówno przesłanki szkicu Powidaja jak i jego wnioski programowe. K rytykuje go za przedstawienie grozy sytuacji „polskiej narodowości” za pośrednictwem opinii Prusaków i obrazu losu Indian, kiedy piśmiennictwo ojczyste od kilku stuleci budziło w tym zakresie sum ienia rodaków („Skarga, K ołłątaj, Staszyc, Lelewel, Mochnacki, Słowacki, U jejski i wielu innych”), ukazując rze­

Powiązane dokumenty