• Nie Znaleziono Wyników

Praca na Uczelni

W dokumencie Politechnika Wrocławska w mojej pamięci (Stron 196-200)

roblem, który stanął przede mną, to wybór miejsca pracy. Obowiązywała wówczas metoda stosowania tzw. „nakazów pracy”. Każdy student koń-czący studia miał obowiązek stawienia się przed odpowiednią komisją, aby otrzymać skierowanie do zakładu pracy, który zgłosił zapotrzebowanie na zatrudnienie specjalisty, w tym przypadku inżyniera budowlanego. Stawi-łem się przed taką „nakazową” komisją i otrzymaStawi-łem propozycję pracy w zakładach remontowych jakiejś cegielni pod Łodzią. Poprosiłem o odro-czenie decyzji, w międzyczasie bowiem otrzymałem kuszącą propozycję od prof. Wasiutyńskiego, bym podjął pracę jako asystent w jego katedrze. Pew-ne jednak względy nie sprzyjały pozostaniu w Warszawie. Głównie zdecydo-wały tu względy mieszkaniowe. W tamtych czasach nie było szans na uzy-skanie jakiegokolwiek mieszkania, będąc pracownikiem Politechniki, a na wynajmowanie nie było mnie stać, skoro dysponować mogłem wówczas

jedy-nie pensją asystencką. Poza tym argumentem był fakt, że w Legnicy miesz-kała moja mama, a ja byłem związany z Wrocławiem emocjonalnie bardziej niż z Warszawą. Ponieważ miałem zainteresowania naukowe w zakresie me-chaniki budowli, a z katedrą prof. Adama Cybulskiego z racji moich zainte-resowań i wolontariatu w trakcie studiów, pozostawałem w stałym kontak-cie, poszedłem do profesora i po zreferowaniu mojej sytuacji zapytałem, czy nie zechciałby zatrudnić mnie jako asystenta. Profesor wyraził zgodę i pole-cił natychmiast złożyć w kadrach podanie, które niezwłocznie pozytywnie zaopiniował. Natychmiast pojechałem do Warszawy, gdzie miałem satysfakcję, przedstawiając urzędnikom z komisji do spraw nakazów pracy zaświadcze-nie, że zostałem zatrudniony w Politechnice Wrocławskiej. I tak znalazłem się w zespole prowadzącym zajęcia ze statyki budowli i mechaniki teoretycz-nej, w którego skład wchodzili: Zdzisław Grodecki, Stefan Fuliński, Edward Gawrych-Żukowski, Gizela Fudem, Jan Langer, Waldemar Paszke i Józef Włodarczyk. Z Waldkiem dzieliliśmy nadto zamiłowanie do matematyki: zapisaliśmy się nawet na studia zaoczne. Niestety, zaliczyłem jedynie niecałe dwa lata, ale Waldek uzyskał dyplom magisterski.

Profesor Cybulski był niezwykłą osobowością i jako kierownik katedry, i w kontaktach prywatnych. Przede wszystkim prowadzone przez niego seminarium pomagało nam rozwijać wiadomości i umiejętności w zakresie prowadzonych przedmiotów. Dla mnie osobiście szczególnie pomocne były ożywione dyskusje prowadzone z prof. Grodeckim. Wspaniałe to były spo-tkania. Poza tym niejednokrotnie spotykaliśmy się z profesorem na szla-kach turystycznych. Był on przecież założycielem koła PTTK w Politechnice Wrocławskiej. W tym czasie zafascynowała mnie turystyka górska, szcze-gólnie – taternictwo. Spotykaliśmy się więc w Karkonoszach czy Tatrach, na wędrówkach pieszych lub na nartach. Taternictwem zainteresowałem się dzięki Jurkowi Rydzewskiemu, koledze z gimnazjalnych lat. Niestety, moje wspinaczkowe osiągnięcia skończyły się niezbyt szczęśliwie, kiedy – jak to się określa fachowo – „odpadłem” od skały i spędziłem pięć miesięcy w zako-piańskim szpitalu. Ale to już inna historia...

Natomiast w Katedrze zaprzyjaźniłem się z Janem Langerem, zwanym przez wszystkich Jaśkiem. Załatwił mi bardzo interesującą posadę w pra-cowni mostowej Biura Projektów Transportu Drogowego i Lotniczego, gdzie sam pracował na części etatu. To właśnie tutaj nauczyłem się projektowania i budowy mostów. Wykonałem ich kilkanaście, współpracując przeważnie z Jaśkiem i Janem Chmarą. W tamtych czasach nie było służb geodezyjnych i prace projektowe zaczynało się od pomiarów w terenie i wykonania planu geodezyjnego, a kończyło bardzo ścisłym nadzorem autorskim, wykonaw-stwo bowiem wymagało ciągłej kontroli z uwagi na niską jakość robót reali-zowanych wtedy przez przedsiębiorstwa. Była to świetna szkoła

budownic-szczegółów nie poznałem nigdy do końca) i należało znaleźć miejsce zatrud-nienia dla nowo mianowanego adiunkta. W tym czasie utworzony został Wydział Inżynierii Sanitarnej, czego konsekwencją było zapotrzebowanie na zespół, który by prowadził zajęcia z mechaniki budowli.

Przez dłuższy czas stanowiliśmy we dwóch zespół zakładu. Po uzyskaniu przez Augustyna Borcza habilitacji, zakład usamodzielnił się i utworzono katedrę, a do zespołu dołączyli: Izabella Ferenc, Stanisław Frelkiewicz, Jan Stasiukiewicz. Poza tym profesor zatrudnił świetną sekretarkę – Helenę Wzorek, zwaną przez nas Lusią. Prowadziliśmy zajęcia z wytrzymałości ma-teriałów i mechaniki teoretycznej. Profesor rozwinął bardzo szeroko i profe-sjonalnie badania modelowe, które pozwoliły nam na wyznaczanie wewnętrz-nych wielkości statyczwewnętrz-nych w nietypowych konstrukcjach budowlawewnętrz-nych. Była to wówczas jedyna droga do uzyskiwania wartości tych wielkości, bo nikt nie marzył jeszcze o komputerach. Profesor pracował wówczas w Komunalnym Biurze Projektów, miał powiązania z innymi przedsiębiorstwami, co zapew-niało nam ciągłość bardzo różnorodnych i ciekawych zleceń. Na nasze semi-naria zapraszani byli matematycy: Bernhold Lysik, Henryk Boroch. Pozna-liśmy teorię badań modelowych, teorię podobieństwa modelowego, rachu-nek prawdopodobieństwa i najważniejsze działy z równań różniczkowych.

Z tego okresu odnotuję pewien incydent, ciekawy dla tych czasów, choć należałoby napisać o nim – zabawny. Otóż profesor Borcz wypatrzył na za-pleczu budynku D-2 ceglany budyneczek poklasztorny, nazywany przez nas „domkiem”. Stał pusty i – jak wykazało rozeznanie – nikt się nim nie intere-sował, więc nawet trudno było znaleźć jego prawowitego właściciela. Wobec tego nasz szef zdecydował się zająć „domek”, który posiadał tyle pomiesz-czeń, że zmieściłby się cały nasz zespół wraz z sekretariatem. Zajmowany dotąd pokój na najwyższym piętrze budynku D-2 byłby gabinetem profeso-ra. Poza tym domek miał piwniczkę, świetnie nadającą się na warsztat me-chaniczny. Perypetie zaczęły się, gdy wieść o naszej przeprowadzce dotarła do administracji uczelni. Rozpoczęła się walka podjazdowa, łącznie z wie-szaniem kłódki na drzwiach i blokowaniem wejścia do budynku. Profesor,

nie patyczkując się, zerwał kłódkę i po kilkutygodniowych utarczkach wy-walczył możliwość użytkowania pomieszczeń w domku.

Profesor nie był lubiany przez administrację uczelni, ani też na Wydziale Inżynierii Sanitarnej, bezpardonowo bowiem potrafił krytykować poczyna-nia tych instytucji, walcząc o miejsce należne jemu i jego zespołowi. Najlep-szym tego przykładem było zachowanie się tzw. Komisji ds. Zleceń, do której zadań należało zatwierdzanie wyceny zleceń przyjmowanych do wykonania przez poszczególne katedry. Były to chorobliwe urzędnicze kontrole i pseu-dozapobieganie wzrostowi zarobków pracowników naukowych poprzez swe-go rodzaju szykany, zwłaszcza że członkami Komisji byli urzędnicy centrali i jeden z profesorów, bodajże z Wydziału Mechanicznego, który nie był prze-cież specjalistą w tym przypadku – budowlańcem. Prof. Borcz początkowo sam chodził na te posiedzenia, ponieważ jednak dochodziło wówczas do go-rących sporów i odsyłano go z kwitkiem, żądając korekty wycen, mnie pole-cił przejąć te sprawy. Jakoś miałem więcej szczęścia i rzadziej odsyłano mnie z poleceniem wprowadzania poprawek. Pewnego jednak razu, podczas za-twierdzania jednego ze zleceń, zostałem zaskoczony: bez dyskusji i – o dziwo – natychmiast podpisano mi wycenę, nie wnosząc żadnych uwag. Zadziwio-ny przyszedłem do Lusi i opowiedziałem całą tę dziwną historię. A ona na to: „to ty nie wiesz o tym, że profesor zapisał się do partii?”. Odtąd mieliśmy spokój ze strony wyżej wspomnianych instytucji i osób, które z zawiścią ob-serwowały nasze prace. Decyzję tę dziś można by zaliczyć do kontrowersyj-nych, prawdą jednak jest, że dzięki niej mieliśmy spokój i możliwość nieza-kłócanych działań związanych z prowadzonymi badaniami.

Profesor rozbudował Zakład, zatrudnił dwóch elektroników, do warsztatu przyjął trzech nowych pracowników, zdobył maszynę wytrzymałościową, tokar-kę, komplety narzędzi itd. Rozwinął w znacznym stopniu badania modelowe nietypowych konstrukcji budowlanych. Lata od 1960 do 1969 zaliczyłbym do jednych z najciekawszych twórczo okresów mojej działalności naukowej.

W roku 1966 obroniłem doktorat, w tym samym okresie obronili doktora-ty Iza i Staszek. Moim promotorem był prof. Otton Dąbrowski, w doktora-tym czasie bowiem prof. Borcz nie miał jeszcze habilitacji, choć to on właśnie w rzeczy-wistości kierował moim doktoratem. W pracy doktorskiej zająłem się zbior-nikiem wieżowym, stalowym, projektowanym przez mgr. inż. Romana Dymarskiego w Biurze Projektów Budownictwa Przemysłowego. Z racji zło-żonej konstrukcji i nieznanych skutków działania wiatru na ten element wysokości 70 m, niosący zbiornik o pojemności 200 m3 wody, wykonałem badania modelowe i zapisałem w postaci układu równań różniczkowych ruch wody w zbiorniku i jej wpływ na konstrukcję nośną tegoż, uzyskując warto-ści wewnętrznych wielkowarto-ści statycznych, niezbędnych w projektowaniu kon-strukcji obiektu. Moimi recenzentami byli:

z prof. Kisielem. Zwracając się do młodszych pracowników i studentów, był bardzo bezpośredni. Gdy z dużą tremą wszedłem do jego gabinetu, z miejsca zapytał: „czego chcesz?”. Po krótkim wyjaśnieniu usłyszałem: „siadaj i daj rozprawę”. Przekartkował ją, przeegzaminował mnie dokładnie, zadając wiele pytań, i w końcu rzekł: „Dobra. Będę ją recenzować, ale ustal przedtem ze mną termin obrony, bo jestem bardzo zajęty. A teraz już sobie idź”. Kontakty z moimi recenzentami były bardzo owocne. Każdy z nich miał wspaniałą osobowość i prawdziwą charyzmę.

Przyszedł rok 1968, pełen burzliwych zdarzeń w PRL. Na Uczelni przyniósł reorganizację jej struktury, bo zlikwidowano katedry, tworząc instytuty i zakła-dy. Mianowano wielu tzw. „marcowych docentów”, stwarzając w sposób sztucz-ny przyrost kadry naukowej, formalnie podwyższając tym samym rangę Poli-techniki. Były to działania zespołu pod kierunkiem rektora, prof. Tadeusza Porębskiego, dokonującego tych zmian za przyklaśnięciem partii. Nasza kate-dra w zasadzie na tym skorzystała, prof. Borczowi udało się bowiem powrócić na Wydział Budownictwa Lądowego i utworzyć Zakład Budownictwa Przemy-słowego, który przejął zajęcia z budownictwa przemysłowego. Był to przedmiot utworzony przez prof. Kisiela, przewidującego zapotrzebowanie na specjalistów w tym zakresie z racji budowy w kraju wielu zakładów przemysłowych, m.in. Nowej Huty. Mając oparcie na wielu ekspertyzach, badaniach i projektach bu-dowli przemysłowych, mieliśmy podstawy do prowadzenia tego przedmiotu, rozwijając i rozbudowując go w znacznym stopniu. Nie miałem żadnych szans awansu na stanowisko docenta, bo w dalszym ciągu naznaczony byłem swego rodzaju polityczną skazą. Dzięki jednak inspiracji prof. Borcza, wybrałem drogę awansu naukowego poprzez uzyskanie stopnia doktora habilitowanego. Wów-czas pracowałem nad zleceniem Przedsiębiorstwa Hydrologiczno-Geologiczne-go, dotyczącym zastosowania rur azbestowo-cementowych do budowy studni głębinowych. Chodziło o oszczędności stali. Prof. Borcz podpowiedział mi temat rozprawy habilitacyjnej, mówiąc: „przecież materiał z prowadzonych przez pana badań jest na tyle ciekawy i naukowo interesujący, że wykorzystując go, na pewno zredaguje pan ciekawą rozprawę habilitacyjną”. Tak też się stało. Po

W dokumencie Politechnika Wrocławska w mojej pamięci (Stron 196-200)