• Nie Znaleziono Wyników

Prawo autorskie

W dokumencie Otwarty dostęp (Stron 103-108)

103 muszą zwrócić się do niego o zgodę na otwarcie swojej pracy. Wielu tych wydawców, którzy nie pozwalają na zieloną drogę z góry, mimo wszystko odpowiada pozytywnie na indywidualne prośby. (Na przy-kład wydawnictwo Elsevier, zanim w 2004 r. wyraziło ogólną zgodę na deponowanie prac w repozytoriach, pozytywnie rozpatrywało w zasa-dzie wszystkie indywidualne prośby autorów).

Jeżeli autor publikuje w  czasopiśmie dostępnym za opłatą, ale zachowuje prawo do umieszczania tekstu w otwartym dostępie, sto-sowna decyzja należy do niego. Wydawca może oczywiście odmówić opublikowania jego pracy, ale zachowanie praw przez autora rzadko uznaje się za wystarczający powód do odmowy, jeżeli twórcy realizują w ten sposób politykę instytucji finansującej lub pracodawcy. Jak wska-załem wcześniej (w rozdz. 4 dotyczącym polityki otwartego dostępu), NIH przyjęły bardzo silną politykę otwartego dostępu wymagającą zachowania praw przez autorów, ale dotychczas żaden z wydawców nie odmówił z tego powodu wydania publikacji autorów finansowa-nych przez tę instytucję106.

Wydawcy odmawiający opublikowania dzieł autorów, którzy zachowali swoje prawa, nie korzystają w ten sposób z praw autorskich.

Korzystają z niezależnego prawa do odmowy publikacji z dowolnej przyczyny. (Popieram to prawo i nie chciałbym, aby wydawcy je kiedy-kolwiek utracili). Autorzy, którzy zachowali swoje prawa, nie naruszają praw należących do wydawców, a jedynie nie dopuszczają do tego, by wydawnictwo w ogóle je nabyło. Jeżeli tacy autorzy umieszczają swoje publikacje w otwartym dostępie, wydawcy nie mogą twierdzić, że naru-sza to ich prawa – narunaru-szałoby, gdyby je posiadali. Wydawca postawiony przed problemem zachowania praw przez autorów napotyka trudność negocjacyjną, ale nie staje się poszkodowany przez naruszenie swoich praw. Wydawcy mają pewne wyjście z tej sytuacji, ale dotyczy ono rozwiązywania trudności negocjacyjnych („po prostu powiedz »nie«”), a  nie ochrony naruszonych praw („pozwij lub zagroź pozwem”).

Można na to spojrzeć z innej perspektywy. Wydawcy pozwaliby NIH, gdyby polityka tej instytucji naruszała prawo autorskie. Zamiast tego, ich najostrzejsza reakcja polegała na poparciu projektu ustawy zmieniającej amerykańskie prawo autorskie tak, aby zdelegalizować tego typu działania. Tym samym przyznali oni, że polityka NIH jest

6 . Prawo autorskie

zgodna z obowiązującym prawem. W tym sensie silna polityka oparta na zachowaniu praw przez autorów jest nie tylko zgodna z prawem, lecz także „sprawdzona w boju”107.

Autorzy mogą oczywiście zachowywać swoje prawa na wła-sne życzenie, nawet jeżeli ani instytucja finansująca, ani jednostka naukowa tego nie wymagają. Jeżeli jednak twórcy działają indywidual-nie (indywidual-nie mają poparcia instytucji), ich pozycja negocjacyjna wobec tych wydawców, którzy stawiają warunek przeniesienia praw, uzależniając od jego spełnienia publikację dzieła, jest słaba. Jedną z praktycznych korzyści płynących z silnej polityki wymagającej zachowania praw jest to, że wzmacnia ona pozycję negocjacyjną autora i zazwyczaj skutkuje dostosowaniem się wydawcy.

Jeżeli autor zachowuje prawo do decydowania o  umieszczeniu publikacji w otwartym dostępie i korzysta z tego przywileju, OD zależy od aprobaty posiadacza praw autorskich. Fakt, że decyzję podejmuje autor, a nie wydawca, czyni tę sytuację nietypową, ale nie oznacza, że doszło do naruszenia prawa. Takiej decyzji ani niczego nie brakuje, ani nie jest ona obarczona wątpliwościami natury prawnej.

Autorzy zachowujący prawo do decydowania o otwartym dostę-pie mogą przenieść wszelkie pozostałe prawa na wydawcę i zazwy-czaj tak czynią. W  takim przypadku wydawca może i  nie nabędzie wszystkich pożądanych przez niego praw czy też wszystkich tych praw, które nabywał w przeszłości, ale nabędzie prawa wystarczające do opublikowania dzieła i  ma wszelkie możliwości egzekwowania tych praw, które nabył.

Rozwiązanie to działa dlatego, że instytucje finansujące i uczelnie pojawiają się wcześniej niż wydawcy. Grantobiorcy podpisują umowy o dofinansowaniu, zanim zawrą umowę wydawniczą. W przypadku uczelni kadra naukowa aprobuje otwarty dostęp do swoich przyszłych publi-kacji, zanim naukowcy podpiszą stosowne umowy wydawnicze, a OD realizowany jest następnie za pomocą infrastruktury instytucjonalnej.

Otwarte czasopisma uzyskują konieczne zgody dzięki umowie wydawniczej z autorem, dokładnie tak, jak czynią to czasopisma tra-dycyjne. Ponieważ czasopisma te nie próbują chronić zysków ze sprze-daży, nie muszą zakazywać kopiowania i wtórnego rozpowszechnia-nia. Wręcz przeciwnie, otwarte czasopisma i autorzy mają wspólny

105 interes w postaci jak najszerszego oddziaływania publikacji poprzez maksymalizację praw do rozpowszechniania oraz ponownego wyko-rzystania. Otwarte czasopisma mogą zatem wymagać przenoszenia praw w mniejszym zakresie i zezwalać na więcej sposobów wykorzy-stania niż czasopisma dostępne za opłatą108.

Utrwaliło się przekonanie, że autorzy potrzebują praw autorskich jako zachęty do tworzenia. Można by się spierać, czy jest ono praw-dziwe w odniesieniu do twórców spoza kręgu naukowców, takich jak powieściopisarze czy dziennikarze. (L. Ray Patterson lubił podkreś-lać, że nie sprawdzało się to w przypadku Chaucera, Szekspira czy Miltona109). Istnieją jednak dwa powody, by sądzić, że teza ta jest najzwyczajniej w świecie fałszywa w odniesieniu do autorów artyku-łów naukowych. Po pierwsze, autorzy ci nie otrzymują za nie wyna-grodzenia. Jeżeli pieniądze stanowią choć cząstkę motywacji twórcy, prawo autorskie istotnie chroni tę motywację, dając autorowi cza-sowy monopol na dzieło i strumień przychodów, jaki ono generuje.

Bez prawa autorskiego nieautoryzowane kopie mogłyby unicestwić rynek kopii autoryzowanych i zmniejszyć sprzedaż. Wszystko to nie ma jednak znaczenia dla autorów, którzy piszą po to, by zwiększyć zakres oddziaływania swoich badań, a nie dla pieniędzy, i dobrowol-nie rezygnują z tantiem.

Po drugie, autorzy publikacji naukowych tradycyjnie przeno-sili prawa autorskie na wydawców. W  przypadku tych dzieł prawo autorskie tradycyjnie chroniło więc wydawców, a nie autorów. Gdyby utrwalone przekonanie dotyczące zachęt było prawdziwe w przypadku publikacji naukowych, przenoszenie praw na wydawcę powodowałoby spadek wydajności twórczej autora. Tak się jednak nie działo. Wręcz przeciwnie – naukowcy zawsze kierowali się niezależnymi pobudkami stymulującymi ich twórczość naukową, takimi jak dzielenie się wie-dzą, zyskanie uznania czy stworzenie portfolio w celach promocyj-nych lub dla zdobycia posady samodzielnego pracownika naukowego.

Nigdy nie oczekiwali oni przychodu z publikacji, nigdy nie potrzebo-wali czasowego monopolu chroniącego ich dochody (rzadko zresztą wiedzieli, o jakie kwoty chodzi), nigdy nie pisali też po to, by gene-rować przychody wydawców, którzy byli faktycznymi posiadaczami praw autorskich do ich dzieł.

6 . Prawo autorskie

Ponieważ naukowcy nie otrzymują tantiem za publikacje naukowe, nie zostaną pokrzywdzeni na skutek radykalnej reformy prawa autor-skiego mającej na celu przywrócenie równowagi pomiędzy posiada-czami praw autorskich a użytkownikami. Notabene taka reforma nie jest spodziewana w  najbliższym czasie. Wydawcy, którzy udają, że są rzecznikami autorów, broniąc nierównowagi w dziedzinie prawa autorskiego, tak naprawdę wypowiadają się w imieniu twórców lite-ratury generującej tantiemy. W  interesie autorów publikacji, które takich przychodów nie dają, leży zupełnie co innego.

Wielu wydawców przeciwnych OD przyznaje, że jest on korzystniejszy dla nauki i badań niż dostęp płatny110. Wysuwają oni jedynie argu-ment, że nas na niego nie stać – to jednak nieprawda.

Pierwsze duże badania dotyczące ekonomicznych skutków poli-tyki otwartego dostępu przeprowadzili w 2006 roku John Houghton i  Peter Sheehan. Ostrożnie szacując, że krajowe wydatki brutto na badania i rozwój (wskaźnik GERD) przynoszą społeczną stopę zwrotu rzędu 50% oraz że OD zwiększa dostęp i skuteczność o 5%, Houghton i Sheehan obliczyli, że przejście na OD nie dość, że zwróciłoby się, to przyniosłoby zysk w  wysokości 1,7 miliarda dolarów rocznie gospodarce brytyjskiej i 16 miliardów dolarów – gospodarce Stanów Zjednoczonych. Kolejne badania, tym razem obejmujące Australię, jeszcze ostrożniej szacowały, że GERD przynosi społeczną stopę zwrotu w wysokości zaledwie 25%. Wciąż jednak okazywało się, że korzyści z wprowadzenia otwartego dostępu do wyników badań finan-sowanych ze środków publicznych przewyższały koszty 51 razy111.

Niezależne potwierdzenie wniosków Houghtona przyniosły duże badania przeprowadzone w  kwietniu 2011 roku na zlecenie insty-tucji brytyjskich: Joint Information Systems Committee, Publishing Research Consortium, Research Information Network, Research Libraries UK oraz Wellcome Trust. Po przeanalizowaniu pięciu sce-nariuszy zwiększenia dostępności wyników badań naukowcy doszli do wniosku, że zielona i złota droga „oferują największe możliwości decy-dentom pragnącym promować dostęp. Obie mają dodatni i potencjal-nie wysoki wskaźnik efektywności (ang. benefit-cost ratio – BCR)”112.

W dokumencie Otwarty dostęp (Stron 103-108)

Powiązane dokumenty