• Nie Znaleziono Wyników

Przez Ludwika Stasiaka

W bractw ie m ów iono, że on siedm duchów w so b ie m iał, że każdy duch gdzieindziej się rw ie, ciągnie go w inną św iata stro n ę.

S ław etn y S eb asty an Z nam irow ski szew ­ cem b y ł, kopytem jed n ak i pocięglem m a ło się k o n te n to w a ł, r w a ło g o z w a r­

sztatu na św iat, aby w arszaw skie now iny sły szeć , ab y o zam iarach i spraw ach kró la Z ygm unta III. się dow iedzieć. P rzede- w szystkiem m istrz nasz do gęd źb y nie­

sły c h an y pociąg m ia ł i na trą b ie lepiej g ra ł, niż na kopycie buty ro b ił. Z m ia­

stem N ow ym Sączem u g o d ę z a w a rł, urząd m iejskiego h o rologisty przyjm ując. O b o ­ w iązkiem jego b y ło nak ręcać miejski z e ­ g a r ; za trud ten kw artalnie dw adzieścia- cztery g ro sze p o b ie ra ł, o so b n o za ś na oliw ę do z e g a ra g ro szy sześć. W net d o ­ sz ło do te g o , że w w arsztac ie szew skim gościem b y ł, m łodej żonie nad butam i czuw ać k az ał, sam zaś na ratu szu w izbie trębackiej m ieszk ał. N ikt przed nim i nikt po nim ta k pięknie hejnału nie g ra ł.

Rano, w p o łu d n ie i w ieczór chw yta sza- ła m aję, na' najw yższe p ię tro w ieży ra tu ­ szowej idzie, surm ę do u st p rzy k ła d a, p o ­ liczki n a d y m a ; pow ażn a a cudna m elo- dya w św iat ku T a tro m leci, D unajcem leci. M ieszczaństw o sądeckie ta k h ejn ał w ym yślony przez Z nam iro w sk ieg o p o lu ­ b iło , sław etn y m rajcom i burm istrzow i

K a le n d a rz M a ry a ń s k i.

ta k się piosnka jego p o d o b a ła , że Z na- m irow skiem u należy to ść za g ran ie z 5 z łp . 10 groszy, na 8 złp . podniesiono, co rach m istrz m iejski pilnie w aktach s ą ­ deckich za p isa ł.

Ale nietylko dla pieniędzy m istrz Z na- m ircw sk i się k w ap ił — ow szem — w ię­

cej m uzyce w tedy b y ł odd an y , gdy z a nią nie p ła c o n o , gdy nie ludzką pychę, ale ch w a łę B o żą uczcić b y ło p o trze b a.

A dw ent to ra d o ść dla niego, to czas, gdy on czeladź w ieczoram i zb iera, n a w szelkich instrum entach pieśni o B ożem N aro d zen iu przem ianków uczy.

P o d ów w iek m uzyka w polskich g ro d ac h w w ysokiej b y ła cenie, r y b a łt i k a n to r rajc ą m iejskim b y w ał, o rg a n ista Ja k ó b K o tem b erg p a tr itiu s c ra c o v ie n sis a r ti s o rg a n a ria e m a g is te r w S ączu z a św ieckiego p le b an a b y ł uw ażany, a dzw o n ­ nikow i cześć należn ą w ikarem u odd aw an o . M iasto S ącz o rg an istó w R ogalskiego, -Bu­

k ow ieckiego i Rolkę w p oselstw ie do try ­ b u n a łu lubelskiego w y sy ła , w tak iem p o ­ szanow aniu g ędźbę um ienną m iasto S ącz m i a ł o . 1)

A le Z nam irow ski o h o n o ry nie d b a ł, z p o selstw am i nie jeździł, nie ludziom , a le P an u Jezusow i tylk o słu ż ąc . Sam

!) Szczegóły z aktów miejskich now osą­

deckich.

34

m elodye k olendow e u k ła d a ł, przem ian- ków szew skich i blacharskich g rać na dudkach, trą b a c h i cy m b ała ch w yuczył, sam za ś w tej m uzyce b ęb e n istą b y ł i w m iedziane ta le rz e w alił, b o bęben i ta m ta m najw ażniejszą ro lę w gędźbie g rają, a k c en t i ta k t całej o rk iestrz e z n a ­ czą. W wilię B ożego N aro d z e n ia szew cy i b lach arze na ch ó rze z trą b a m i stanęli, m istrz znak d a ł, h u k ły trą b y , z a g ra ły p iszczałk i, dudnią basy, m iedź brzęczy i św iszczy, um nicy gędziebni w surm y dm ą, sk o c zn a pieśń od ucha P an u Je z u ­ sow i na cześć z a g r z m ia ła :

Przybieżeli do Betleem pasterze, G rają skoczno D zieciąteczku na lirze, Chw ała na w ysokości, chw ała na wysokości A pokój na ziemi.

W dusze ludzkie ra d o ść w stą p iła , w szyscy podziw iali g ęd źb ę Z nam irow skiego, a m istrz, sły s z ą c w ła s n ą p iosenkę, u ło ­ ż o n ą na cześć św ięteg o D zieciątka, łz y w oczach m ia ł.

Ale nie z a sp o k o iła i g ęd źb a n iesp o ­ kojnej m istrza szew skiego duszy. Raz w y­

p a d ł nagle z ratu sz a, po w arsztata ch leci, najstarszy ch czeladników w yw abia, na p iw o prosi. Ż e z a stę p c ą cech m istrza b y ł i klucze od szew skiej b aszty m iał, w zyw a ich do izby cechow ej, p o ćw iartkę piw a z ielo n eg o p o s y ła i z a c h ę c a :

— P ijcie w aszm o ść bracia, pijcie.

— N ie bez p rzyczyny w aszm o ść do p iw a nęcisz.

— Juści, że je st p rzyczyna. Czyście sły sz e li, co się dzieje w K ra k o w ie ?

— W iem y!

—■ S u łta n straszliw ą m o cą na P o lsk ę idzie.

— N a jed y n eg o o b ro ń c ę R zeczypo­

spo litej, Ż ó łk iew sk ieg o , b ezecne o sz c z e r­

s tw a m o tło c h rzuca.

— N a rz e k a Ż ó łk iew sk i, że „ z a pracę, z a trudy, m iasto w dzięczności w ielkie znosi o p p ro b ia i ż a le “ .

— W ojska niem asz R zeczpospolita w p o tr z e b ie !

P o w s ta ł Z nam irow ski, m istrz szew ski i r z e k ł:

— R zeczpospolita w p o trz e b ie ? Czy m y tę M atkę opuścim y, w aszm o ść b racia i p a n o w ie ?

C isza w ielka z a le g ła cechow ą izbę.

C isza, a potem szepty, ja k b y szep ty g o ­ ryczy, i niechęci i żalu.

—■ P rzecie nam m ieszczaństw u nie w olno bić się za kraj — ze szyderstw em z a w o ła ł kow al K rężel.

— P rzyw ilej to s z la c h ty !

— M ieszczaństw u w y trąc o n o broń z ręki.

— P ra w d ę m ów icie w aszm o ść p a n o ­ w i e — z a w o ła ł S eb asty an Z nam irow ski. — T a k b y ło w p rze szło ści. Spojrzyjże je ­ dnak, co się dzisiaj dzieje. P rzed ew szy st- kiem każdy z w as w sp o m n iał, że Jagiel- lony nie z w łasnej roli, a pod te rro re m i p rze m o cą w ydali krzyw dzące n as praw a.

D ziś król się o c k n ą ł. O to Z ygm unt nasz p anow anie sw oje chce o p rzeć na m ie­

szczańskim ludzie.

— P r a w d a !

— T o dobrodziej nasz i opiekun w ie lk i!

— Cechy w sk rzesił na n o w o !

— W dzień swej koro n acy i o Sączu nie za p o m n ia ł, w szystkie przyw ileje m iej­

skie z a tw ie rd z ił...

— K rólew iątko, S eb asty a n a L ubom ir­

skiego, krzyw dziciela naszego, k tó ry d o ­ chody z naszych ta rg ó w nam z a b ra ł, k tó ry od rzem ieślników to w a r bierze, nic nie p ła ci, a upom in ająceg o się do turm y w sadza, k tó ry bezp raw n ie zm usza nas do robocizn zam kow ych, k tó ry plac, b ę ­ dący w ła sn o śc ią m iasta, bezp raw n ie z a ­ g a rn ą ł, p o z w a ł przed swój s ą d . J)

— W iększego d o b ro d zie ja niż Z y ­ gm u n t 111. m iasto nasze nigdy nie m ia ło .

— A wy nie staniecie w jego o b ro n ie ?

— N iech żyje kroi!

— N iech żyje R zeczpospolita i przez w ro g ó w n aro d u b ło te m o brzucony, o b ro ń c a jej, Ż ó łk ie w s k i!!

— K ról i m y, to n a r ó d !

— G d y p o sp o lite ruszenie na w ojnę

J) List Zygm unta III. z r. 1596.

-

35

iść nie chce, któ ż stan ie w o b ro n ie Rze­

czypospolitej ?

— M y ! ! !

W kilka dni potem , gdy Imci pan bu rm istrz cekauzy w w arow ni sądeckiej lu stro w a ł, b ram n y o zn a jm ił mu, że w z b ro ­ jow niach szabel u b y ło . W e d łu g p raw a c e ­ ch o w e g o k ażdy ze sław etn y ch w łasn y m uszkiet i w ła s n ą szablicę m a — m u­

szkietu Z n am iro w sk ieg o niem a ; po w szy st­

kich cekauzach w arow ni u b y ło prochu,

czeni ze w szech stro n P o lacy , jęli w obli­

czu śm ierci cofać się ta b o re m . W siedm rzęd ó w sp raw io n y ta b o r sz e d ł ku M ohy- low u, szczuplejąc z dnia na dzień w p o ­ gro m ie i klęsce, c h w a łą się o k ry w a ją c.

A w śród garstk i o b ro ń c ó w ojczyzny m ie­

szczanie sąd eccy w zorem m ęstw a, b itno- ści i karności byli. S ła w e tn y szew c Z na- m i r o w s k i i u ro d zo n y K rzysztof Ju g o - szew ski, k tó ry z ziem i sądeckiej p o c h o ­ dząc, z m ieszczaństw em na w ojnę p o sz e d ł, zaw sze w pierw szym szereg u z p o h ań

-Śm ierć S tan isław a Ż ó łk ie w sk ieg o pod C ecorą w r. 1620.

u b y ło b ia łe j i palnej broni. W ró c ił b u r­

m istrz do m iasta, stra ty p o dom ach szu ­ k a ć k a z a ł, po Z nam irow skiego, po cze­

ladź p o s ła ł. P ytali się ludzi w cechu i w w arsztata ch , d łu g o się pytali, — ani broni, ani prochu, ani czeladzi, ani Z n a ­ m irow skiego już w m ieście nie b y ło .

* * *

Ż ó łk iew sk i b o h a te r nad b o h a te ry o k o ­ p a ł się pod C ecorą. W idok sędziw ego sta rc a , k tó ry dzień i n o c do m ęstw a z a ­ g rze w a ł, d o d a w a ł ducha g arstc e polskiej, k tó r a się przeciw k rociom b ro n iła . O to

-cam i się bili. P rz y sz e d ł Ż ółkiew ski n ad D n iestr, z a b a rw iła się rzek a krw ią. W oj­

sk a w pień w ycięte, w straszn y m p o g ro ­ m ie pod C ecorą, m ieszczanie sąd ec cy tru ­ pam i pole z a sła li. S zew c Z nam irow skf jeden p o z o s ta ł, p atrz y na niedobitki, ju ż k o ło Ż ó łk ie w sk ieg o kilkunastu ty lk o . O n i jak k ro p la wody w śród w rogów m o rz a . W szystko na siw ego h etm an a wali. Z a ­ sło n ili go to w arzy sze, b ro n ią go do o s ta ­ tn ieg o tchu, pró żn e w ysiłki, w y m a rła

‘) Akta konsularne now osądeckie.

3*

36

© brona, przez w a ł ludzki p rz e d a rł się t a ­ ta r, na Ż ó łk ie w sk ieg o u d erza, leci szew c Z nam irow ski, z a s ła n ia uw ielbianego h e t ­ m a n a że la ze m ...

— Jezu m iło sie rn y ! 1!

G d y po bitw ie cecorskiej pierw szy ra z oczy o tw o rz y ł, snuli się o b cy jacyś ludzie. W io zą g o w św iat daleki, dniem i n o c ą w iozą, ja k b y ta d ro g a kresu nie m ia ła . S tanęli w reszcie. P o le c ia ły w dal Z n am iro w sk ieg o oczy. Co t o ? P rzecie to, co on widzi, to m orze, zielone, sine, b e z ­ b rze żn e m orze. S ło n k o się p o ch y liło , ja ­ sn o ść rośnie i zw iększa się, sło ń c e w m o ­ rz e z a p ad a , bezm ierne w ody we w rz ątk o z ł o ta za m ie n iło to sło n e c z k o jasne.

D o s ił p rz y sz e d ł zw olna, już ruderę, g d zie le ża ł, o p u śc ił, idzie na brzeg, zbli­

ż y ł się doń jakiś o b d a rty , w ynędzniały człow iek.

— J u g o s z e w s k i! ! !

— T o ście wy, m istrzu s ła w e tn y !

— Co tu w aszm o ść pan ro b is z ?

— Je steśm y obaj w niew oli, sp rz e ­ d an o n a s jak b y d ło .

G dy w ró c iło zdrow ie, poh ań cy z a ­ przęgli d o p rac y polskich ry cerzy . C ię­

ż a ry o k ro p n e w p o rcie z lądu na o k ręty nosili, od ra n a d o nocy stra s z n a p ra c a bez w ytchnienia. G d y siły o p a d ły , bicz c a łu ją c y krw aw e plecy w ra c a ł ciału siły.

C zas p ły n ie i p ły n ie. K ilka lat w niewoli m in ę ło . Ż o łn ie rz y polskich z m iejsca na m iejsce przew o żo n o , przez rok w Azyi m u zu łm an o w i niew ody ciągnąć m usieli, p rz y sz e d ł now y kupiec, b rzę czą cą m o n etą z a nich z a p ła c ił, znow u w p o rcie jakim ś p ra c o w a ć k a z a ł. L ata c a łe potu , znoju i trudu, w n ocy ty lk o w ytchnienie, w nocy ra jsk a chwila, gdzie nieszczęśliw i o o j­

czyźnie ukochanej m arzyć, o prześlicznej ziem i sądeckiej m ów ić ze so b ą m ogą.

T ę sk n o ta i żal bez granic. T ęsk n ią za d o ­ m em dalekim , czasem g o rzk o p ła c z ą , c z a ­ sem p o łz a c h o tu c h a ja k a ś przychodzi, ż a rt naw et na ustach się zjaw ia. R zekł Z nam irow ski do to w a rz y sz a :

— T urek, w ró g to Jezu só w i Rzeczy­

pospolitej, a jednak i od w ro g a c z asem nam uczyć się trze b a.

— C zegóż się w aćpan n au c zy sz?

— T rzeźw ości. O sob liw y to naród,, b o m „w tureckim kraju żadnych m io d ó w ani w ódek nie w id z ia ł" .

O d p a rł na to J u g o s z e w s k i:

— „K iedy w ięc n aro d y po g ań sk ie, w odkupienie Z baw iciela Je zu sa C h ry stu sa niew ierzące, ani ła s k w iary nieużyw ające, o b ch o d z ą się bez w szelkich n apojów u p a­

jających, czem użby się praw o w iern e m ia­

sto Je g o królew skiej M ości, N ow y Sącz,, nie m ia ło obejść bez t e g o " . 1)

* * *

Z now u los nieszczęśliw ych m ęczenni­

ków ro zdzielił. Jugoszew ski do E giptu w yw iezionym z o s ta ł, Z nam iro w sk ieg o ż e ­ g larz c a ro g ro d z k i k u p ił i na now o do- stolicy su łta n a za w ió zł. S ła w e tn y m istrz na okręcie pracuje, m ow y polskiej nie z a sły sz y , ro zp a cz se rc e chw yta, oszaleć w tej pustce, w tym trudzie. G d yby z a katusze, za tru d choć szczyptą polsk ieg o s ło w a mu z a p ła c o n o . B oć te ra z kraj jego duszy w ydaje się sennem m arzeniem , niebo- to b y ło jakieś, w któ rem przed n a ro d z e ­ niem ży ł, raj, z k tó re g o za g rzechy g o w ypędzono. R achubę czasu stra c ił, już nie wie, ile lat w niewoli p rz e b y ł, nie wie, co się tam w P o lsce dzieje, sm u c ą się ludzie, czy w eselą. N ie wie, kiedy W ielkanoc, kiedy B oże C iało , w iosnali te ra z w Sączu, czy też z im a ? G d y r a z nad tem w nocy nad m orzem ro z m y śla ł, n a o k ręty p atrząc, nie u sz ły jego uwagi św ia tła liczne, k tó re na handlow ym ż a ­ glow cu ludzie zapalili. P rz ed g o d zin ą ciem no jeszcze b y ło , z n a g ła jedno i d ru ­ gie ś w ia tło b ły s ło , ruch jakiś m iędzy z a ­ ło g ą , o k o ło ś w ia tła m ajtkow ie się z g ro ­ m adzili. Ż e to chrześcijański sta te k b y ł, z b liży ł się Z nam irow ski do pom o stu , w i­

dząc za ś czło w iek a, k tó ry dw a b u k ła szk i d o o k rętu n ió sł, p y ta się go p o niem ie­

cku :

— A co u w as ta k ja s n o ?

x) Słow a wygnańców, zapisane w A ktach konsularnych.

37

Ż eg larz Z nam iro w sk ieg o za p ohańca m a ją c , w yniośle nań s p o jrz a ł i r z e k ł :

— K rześcianie dziś noc N aro d zen ia C h ry stu so w e g o obch o d zą.

S erce się ściska. S erce żyw ą krw ią bije. N ogi z a d y g o ta ły pod w ygnańcem , mie m a ją siły te nogi, ab y c ia ło W ytrzy­

m ać, z a ch w ia ł się i u p a d ł na ziem ię.

W rejącem i łz am i w ybuchł, p ła k a ł jak d zieck o biedny Z nam irow ski...

A potem uspokojenie i cisza W duchu.

W spom nienia się ro d zą , myśli d o S ącza i do fary sądeckiej lecą. W óz D aw idow y w chodzi na szczyt niebios, w net p ó łn o c b ęd z ie . C iało niew olnika tu, w C a ro g ro - g ro d zie, nad m orzem leży, on duszą tam ...

S ą d e c z a n ie pew nie nie zapom nieli jego pieśni. T am fara jego m elo d y ą ro zśp ie­

w ana, tam sła w etn i rajcy i b rac ia c e ­ cho w i, tam um ienna g ęd źb a w ielką h a r­

m o n ią huczy, k larn ety g rają, dudki grają, tr ą b y dźw ięczą, obo je śpiew ają, b ęb en istą w ta m ta m wali, bije w niebo pieśń Z n a ­ m iro w sk ieg o .

Przybieżeli do Betleem pasterze, G rają skoczno dzieciąteczku na lirze:

Chw ała na wysokości...

A biedny Z nam irow ski p ła c z e nad m o rze m i s z e p c e :

— G dy u m a rły m będę, w skrzesisz m ię ty pieśni z ro d z o n a w mej duszy...

* * *

P o łzaw ej wilii o b łą k a n ie duszę o g a r ­ n ę ło , szalone za m y sły w biednej duszy m ęczennika się ro d zą . O n wie, za m ia r ten niesie śm ierć, ale niechże ją przyniesie, b o już sam z a m y sł je st ro zk o szn y i sło d k i ja k o zbaw ienie. Z ła p ią ? N o to ćw iarto- w a ć b ęd ą, no, to zakatują, niechże się dzieje w o la nieba.

K ilka m iesięcy jeszcze w y trzy m a ł, p o ­ te m w ciem ną noc um knął. Z aułkam i p rz e z m iasto się prześlizn ął, na p rz e d ­ m ieściach jeszcze ze strach u se rc e b iło , g d y się przedm ieścia sk o ń c zy ły i m iasto z n ik ło z oczu, nie u ciek ł jeszcze strach, ale w duszę w stą p iła iskierka otuchy.

J a k o lis chytrze przez kraj się p rze d zie ra ł, w e dnie na skaliskach lub w lesie śpi, w nocy p o to k am i i brzegam i rzek idzie.

W nocy na iskrzące gw iazdy p atrzy , w szak h o ro lo g istą m iejskim w Sączu b y ł, n a gw iazdach się zna, wie gdzie p ó łn o c , gdzie ojczyzna, gdzie P o lsk a...

Czem ż y ł? Jakie tru d y p rz e n ió s ł? Ile łe z w y la ł? T y jeden w iesz o B oże. T y jeden p a trz a łe ś , ile raz y s ło d k a nadzieja p o w ro tu do kraju s p a d ła z niebios w b ez - deń , sz a łu i rozpaczy. T y jeden Boże w iesz, a ty to m ieszczaninow i za p am ię­

ta sz ojczyzno m i ł a !

S zed ł, sz e d ł, m iesiąc sz ed ł, bez ko ń ca szed ł. Ale po dniach i m iesiącach o k ro ­ pnej p o d ró ży s ił b ra k ło . D aw niej o z a ­ chodzie s ło ń c a się budził, w d ro g ę n o ­ cną się w y b iera ł, te ra z stra c ił już rach u b ę dnia, m ajaczenia jakieś w e dnie, zw idy- w ania, g o rąc zk a c ia ło traw i, rankiem , zry w a się do drogi, a to przecie ran e k znow u, dzień i noc p rze leż ał...

A jednak idzie. R ozpacz i s z a ł gna go na p ó łn o c . Liście z drzew o p a d ły , b ia ły śnieg p o k ry ł góry. D ziw ne m yśli.

C zasem ro zp a cz bezdenna, a czasem m yśl dziw na. S traszna, sm utna i rozpaczliw a, a jednak cie p ła ja k aś i serdeczna. R oz­

p alo n e g o rąc zk ą u sta m ó w ią :

— Jeśli m am zem rzeć, niechże zem rę bliżej ciebie ojczyzno, m a tk o najm ilejsza!

Idzie szaleństw em , idzie uporem , idzie ro zp aczą, idzie...

G o rą c z k a złu d n e o b raz y m aluje. Z n a -' m irow skiem u chwilam i zdaje się, że on już w kraju. S ta n ą ł raz, o tw artem i sz e ­ ro k o oczam i na św iat sp o jrz a ł, ogn ie żaru śm ierteln eg o w tych oczach.

— W szakci to P o p ra d . W szakci z a m ek lubow elski.

O czy p rz e ta rł, żeby się obudzić z g o ­ rączki, s z a rp n ą ł się za w ło sy , je st pew^- nym, że to c h o ro b a L ubow lę z ro d z iła , se rc e się śc isn ęło , łz y z a g o rz a ły w oczacn.

1 Z łu d zen ie o k ro p n e, złu d zen ie straszliw e,

j a dla teg o , że to złudzenie, dalej trz e b a iść. Wije się rzek a w śród skalisk, g o śc i­

niec śnieżyca z a sy p a ła , lepsza d ro g a za- m a rz łą r z e k ą ; lodam i m ęczennik idzie.

P rzed nim m iasto jakieś dziw ne, zam ek na górze, w głęb i iglica k o śc io ła , dom y I b iegną brzegiem ulic. Z now u g o rą c z k a .

-

38

-Roi się i m arzy ... T o n iesły ch an e. S z a ­ leje biedny człow iek.

— P rz ec ie ja tu na ja rm a rk z butam i je źd z iłe m , przecie to znany kraj, przecie to znane m ia sto . P rzecie to M uszyna, nad n ią zam ek krakow skich biskupów .

A jeszcze dziw niejsza, straszn iejsza rze cz mu się p r z y w id z ia ła : w y sze d ł nad P o p ra d , w óz jakiś stoi — w óz kupie­

cki — w óz rzem ieślniczy, p rzy w ozie cz ło w ie k siwy, w p a trz y ł się w tw arz r z e ­ m ieślnika, kto to ? — cechm istrz g a r b a r ­ ski — on, on, ty lk o kilkanaście la t się

p o s ta rz a ł. C h o ro b a śm ierteln a, o b łą k a n ie się zjaw ia. P ie k ło je rodzi. P rz y sz e d ł cech m istrz do n ęd zarza, w oczy jego się p a trz y , w lep ił w niego oczy, jak b y ch c ia ł w bić w eń sw e źre n ice ... C echm istrz z a sz ep ta ł:

— Z nam irow ski...

A m ęczennik p ła c z e i m ów i d o c z ło ­ w iek a :

— Ulituj się n ad e m n ą panie. B o mnie S tra szn a n aw ie d ziła ch o ro b a , szaleństw o z m y sły mi o d b iera.

— C zego ch c e sz ?

' — P o w ied z mi, gdzie ja jestem ?

— W P o lsce.

Z nam irow ski chw ycił się o b u rąc z za g ł o ­ w ę i jak p o d cięte drzew o u p a d ł na ziem ię.

* *

W ozy kupieckie w artk o w ęgierskim gościńcem jadą, jeden w óz p o d śc ió łk ą z dw udziestu sk ó r w w y g o d n e za m ie n io n o ło ż e , tam leży ch o ry człow iek.

W ieże sąd eck ie w idać, dom y w idać św ia tłe m w ielkiem rozjarzone, chory n a chwilę nie p rz y sz e d ł do p rzy to m n o ści.

W oźy do dom u cechm istrza przy fa rz e za je ch a ły , a m ęczennik bez z m y słó w i bez duszy leży. W zięli go przem ianko- wie, n iosą...

Cicho...

Z a g r a ł na w ieży sądeckiej h ejn ał.

O zn ajm ia p ó łn o c . A gdy h e jn a ł się o d e ­ zw a ł, w szystkie k o tły za b iły , w szystkie trą b y z a g ra ły . S ącz św ięto N aro d ze n ia Z b aw iciela w ita, o to um ienna g ęd źb a g ra , fara o g ro m n ą m elodyą h uczy:

Przybieżeli do Betleem pasterze, G rając skocznie dzieciąteczku na lirze, Chw ała na wysokości...

O tw a rł oczy... P rz e b u d z ił się. T a pieśń jako czar. Z b u d z iła b y go z g ro b u ...

Je g o pieśń, w jego duszy p o częta. B zam i szczęścia z a p ła k a ł b o h a te r z pod C eco ry , m ęczennik za w iarę i ojczyznę, sła w e tn y S eb asty an Znam irow ski', m ieszczanin s ą ­ decki.

M O D L I T W A .

Królująca z wysoka

Powiązane dokumenty