• Nie Znaleziono Wyników

PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM, ŻE STUDENTOM PIERWSZYCH LAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ

W dokumencie Harry Potter i Kamień Filozoficzny (Stron 49-65)

ROZDZIAŁ PIĄTY Ulica Pokątna

PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM, ŻE STUDENTOM PIERWSZYCH LAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ

- I to wszystko można kupić w Londynie? - zdziwił się na głos Harry.

- Jak wiesz, gdzie szukać - odrzekł Hagrid.

Harry jeszcze nigdy nie był w Londynie. Natomiast Hagrid, choć sprawiał wrażenie, że wie, dokąd zmierza, najwidoczniej nie był przyzwyczajony do normalnych środków transportu. Ugrzązł w bramce do metra i uskarżał się głośno, że siedzenia są za wąskie, a pociąg za powolny.

- Nie mam pojęcia, jak ci mugole radzą sobie bez czarów - oświadczył, kiedy wspinali się po zepsutych ruchomych schodach, które ich wyprowadziły na ruchliwą ulicę pełną sklepów.

Hagrid był tak wielki, że pruł przez tłum jak lodołamacz;

Harry’emu pozostawało tylko podążać za nim. Mijali księgarnie i sklepy muzyczne, kina i restauracje z hamburgerami, ale żaden sklep nie wyglądał na taki, w którym można by kupić różdżkę. Była to po prostu zwykła ulica zatłoczona zwykłymi ludźmi. Czy to możliwe, by setki mil pod nimi spoczywały stosy złota czarodziejów? Czy naprawdę są sklepy, w których sprzedaje się księgi z zaklęciami i latające miotły? Czy to wszystko nie jest jakimś jednym wielkim żartem wysmażonym przez Dursleyów? Gdyby Harry nie wiedział, że Dursleyowie nie mają poczucia humoru, mógłby tak pomyśleć. A jednak, choć wszystko, co mu dotąd powiedział Hagrid, było zupełnie niewiarygodne, jakoś czuł do niego zaufanie.

- No i jest - oznajmił Hagrid, zatrzymując się. - Dziurawy Kocioł. To słynne miejsce.

Był to mały, brudny pub. Gdyby Hagrid nie wskazał palcem, Harry w ogóle by nie zauważył, że w tym miejscu jest pub. Ludzie mijali go, nawet nie zaszczycając spojrzeniem. Ich wzrok ślizgał się od wielkiej księgarni po jednej stronie pubu do sklepu z płytami gramofonowymi z drugiej strony, jakby w ogóle Dziurawego Kotła nie dostrzegali. Prawdę mówiąc, Harry miał dziwne wrażenie, że widzi go tylko on i Hagrid. Zanim zdążył zrobić na ten temat uwagę, Hagrid wepchnął go do środka.

Jak na słynne miejsce, było ciemne i obskurne. W kącie siedziało kilka staruszek, popijających sherry z maleńkich szklaneczek. Jedna paliła długą fajkę.

Jakiś człeczyna w spiczastym kapeluszu rozmawiał z barmanem, który był całkowicie łysy, bezzębny i pomarszczony niczym orzech włoski. Kiedy weszli, rozmowy ucichły.

Wszyscy musieli dobrze znać Hagrida: machali do niego i uśmiechali się, a barman sięgnął po szklankę, mówiąc:

- To co zwykle, Hagrid?

- Nie mogę, Tom, mam na głowie sprawy Hogwartu - odpowiedział Hagrid i klepnął po ramieniu Harry’ego, pod którym ugięły się kolana.

- Dobry Boże - rzekł barman, zerkając na Harry’ego - czy to... czy to może być...

W Dziurawym Kotle zrobiło się nagle zupełnie cicho, a wszyscy zamarli bez ruchu.

- Na mą duszę - wyszeptał stary barman - Harry Potter... cóż za zaszczyt.

Wyszedł pospiesznie zza baru, podszedł do Harry’ego i ze łzami w oczach uścisnął mu rękę.

- Witamy, panie Potter! Cieszymy się z pana powrotu.

Harry nie wiedział, co odpowiedzieć. Wszyscy się na niego gapili. Staruszka pykała fajkę, nie zdając sobie sprawy, że zgasła. Hagrid promieniał.

Potem rozległo się ogólne szuranie krzesłami i wszyscy rzucili się do Harry’ego, żeby mu uścisnąć rękę.

- Doris Crockford, panie Potter. Nie mogę uwierzyć, że w końcu pana spotkałam.

- Taki jestem dumny, panie Potter, taki jestem dumny.

- Zawsze marzyłam, żeby uścisnąć pańską dłoń... jestem cała w nerwach.

- Jestem tak wzruszony, panie Potter, że trudno mi znaleźć słowa. Jestem Diggle, Dedalus Diggle.

- Ja już pana spotkałem! - powiedział Harry, kiedy Dedalusowi Diggle z emocji spadł spiczasty kapelusz. - Kłaniał mi się pan w sklepie.

- Pamięta! - krzyknął Dedalus Diggle, rozglądając się z dumą. - Słyszeliście?

On mnie pamięta!

Harry ściskał mnóstwo rąk - Doris Crockford podeszła po raz drugi.

Przez tłum przecisnął się jakiś blady młodzieniec, bardzo zdenerwowany.

Jedno oko drgało mu gwałtownie.

- Profesor Quirrell! - powiedział Hagrid. - Harry, profesor Quirrell będzie jednym z twoich nauczycieli w Hogwarcie.

- P-P-Potter - wyjąkał profesor Quirrell, chwytając dłoń Harry’ego - t-t-trudno mi w-wypowiedzieć, jak b-bardzo m-miło mi pana p-p-poznać.

- Jakiego rodzaju magii pan naucza, panie profesorze?

- Ob-b-rony p-przeciw cie-e-emnym m-m-mocom - wymamrotał profesor Quirrell takim tonem, jakby nie warto było o tym wspominać. - N-nie m-mówię, że p-pan t-tego p-potrzebuje, P-P-Potter... - Zaśmiał się nerwowo. - B-b-będzie p-p-pan nabywał w-wyposażenie, co, P-P-Potter? S-s-sam muszę z-z-z-znaleźć ja-jakąś nową k-książkę o wampirach... - Wyglądał na przerażonego samą tą myślą.

Ale inni nie pozwolili profesorowi tak długo absorbować Harry’ego swoją osobą. Upłynęło z dziesięć minut, zanim się wszystkich pozbyli. W końcu Hagridowi udało się przekrzyczeć podniecony gwar.

- Musimy iść... Mamy mnóstwo do kupienia. Chodź, Harry.

Doris Crockford po raz ostatni uścisnęła Harry’emu rękę i Hagrid wyprowadził go tylnymi drzwiami na małe, zamknięte podwórko, gdzie stał tylko pojemnik na

śmieci i rosło parę chwastów.

Hagrid wyszczerzył do Harry’ego zęby.

- A nie mówiłem? Powiedziałem ci, że jesteś sławny, chłopie. Nawet profesor Quirrell rozdygotał się na twój widok... no, prawdę mówiąc, to on zawsze dygoce.

- Zawsze jest taki zdenerwowany?

- Przeważnie. Biedny facet. Ma naprawdę wielki łeb. Wszystko było dobrze, póki studiował z książek, ale później sam się wziął za eksperymentowanie... Mówią, że miał przykre spotkanie z wampirami w Czarnej Puszczy, a później trochę kłopotów z pewną wiedźmą... Już nigdy nie był taki, jak przedtem. Boi się studentów, boi się tego, czego naucza... Zaraz, gdzie jest mój parasol?

Wampiry? Wiedźmy? Harry miał już zamęt w głowie. Tymczasem Hagrid liczył cegły w murze nad śmietnikiem.

- Trzy do góry… dwie w bok... - mruczał pod nosem. - Dobra, odsuń się, Harry.

Zastukał trzy razy w mur końcem parasola.

Cegła, w którą zastukał, drgnęła przekręciła się ukazała się mała dziura -dziura robiła się coraz większa - w chwilę później stali przed sklepionym przejściem dostatecznie wysokim nawet dla Hagrida, przejściem wiodącym na brukowaną ulicę, która ginęła za pobliskim zakrętem.

- Witaj - rzekł Hagrid - na ulicy Pokątnej.

Uśmiechnął się, widząc zdumienie na twarzy Harry’ego. Przeszli pod kamiennym łukiem. Harry obejrzał się przez ramię i zobaczył za sobą ceglany mur.

Wejście znikło.

Słońce połyskiwało w stosie kotłów przed najbliższym sklepem. KOTŁY WSZYSTKIE ROZMIARY MIEDZIANE, MOSIĘŻNE, CYNOWE, SREBRNE -SAMOMIESZALNE - SKŁADANE - głosił szyld nad sklepem.

- Taaa... kociołek będzie ci potrzebny - rzekł Hagrid - ale najpierw musimy dostać twoją forsę.

Harry marzył, żeby mieć dodatkowe cztery pary oczu. Obracał głowę we wszystkie strony, starając się zobaczyć wszystko: sklepy, wystawione przed nimi towary, ludzi robiących zakupy. Przed apteką jakaś pulchna kobieta kręciła głową, mrucząc do siebie:

- Siedemnaście syklów za smoczą wątrobę, oni chyba powariowali...

Ciche pohukiwanie dobiegało z ciemnego sklepu z szyldem, na którym było

napisane: CENTRUM HANDLOWE EEYLOPA - SOWY - PUCHACZE, SYCZKI, WŁO-CHATKI, USZATKI ŚNIEŻNE. Kilku chłopców w wieku Harry’ego przyciskało nosy do witryny z miotłami.

- Zobaczcie - usłyszał Harry jednego z nich - nowe Nimbusy Dwa Tysiące... są najszybsze...

Były też sklepy z szatami, sklepy z teleskopami i dziwnymi srebrnymi instrumentami, które Harry widział po raz pierwszy w życiu, witryny pełne beczułek ze śledzionami nietoperzy i oczkami węgorzy, stosy ksiąg z zaklęciami, pióra, zwoje pergaminu, butelki z magicznymi napojami, globusy księżyca...

- Bank Gringotta - powiedział Hagrid.

Doszli do śnieżnobiałego budynku, który wyrastał ponad okoliczne sklepy. A obok potężnych drzwi z brązu, w szkarłatno-złotej liberii, stał...

- Tak... to jest goblin - powiedział cicho Hagrid, kiedy kroczyli ku niemu po białych, kamiennych schodach. Goblin był prawie o głowę niższy od Harry’ego. Miał śniadą, chytrą twarz, spiczastą bródkę i, jak zauważył Harry, bardzo długie palce i stopy. Ukłonił się, kiedy podeszli bliżej. Weszli do środka. Były tam drugie drzwi, tym razem srebrne, z wygrawerowanymi słowami:

Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los, Tych, którzy dybią na cudzy trzos.

Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich, Wnet pożałują żądz niskich swych.

Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch I wykraść złoto, obrócisz się w proch.

Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.

Jeśli zagarniesz cudzy trzos,

Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.

Jak mówiłem, trzeba być wariatem, żeby próbować tu się włamać -powiedział Hagrid.

Po przejściu przez srebrne drzwi znaleźli się w wielkiej marmurowej sali. Na wysokich stołkach, za długim kontuarem, siedziało ze stu goblinów, skrobiąc piórami w wielkich księgach rachunkowych, odważając monety na mosiężnych wagach,

badając drogie kamienie przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stało dwóch goblinów, którzy wskazywali drogę wchodzącym i wychodzącym klientom, kłaniając im się uprzejmie. Hagrid i Harry podeszli do kontuaru.

- Dzień dobry - powiedział Hagrid do jakiegoś wolnego goblina. - Przyszliśmy, żeby wziąć trochę pieniędzy z sejfu pana Harry’ego Pottera.

- Czy szanowny pan ma swój klucz?

- Gdzieś go muszę mieć - odrzekł Hagrid i zaczął wykładać na kontuar zawartość swoich kieszeni, wysypując przy tym na otwartą księgę rachunkową garść rozmiękłych sucharów dla psów. Goblin zmarszczył nos. Harry obserwował drugiego goblina, po prawej stronie, który ważył stosik rubinów rozmiarów węgli w kominku.

- Mam - oznajmił w końcu Hagrid, podnosząc rękę z maleńkim złotym kluczykiem. Goblin obejrzał kluczyk z bliska.

- Chyba jest w porządku.

I mam też list od profesora Dumbledore’a dodał Hagrid, wypinając pierś. -Na temat Sam-Wiesz-Czego w krypcie siedemset trzynaście.

Goblin uważnie przeczytał list.

- W porządku - powiedział, oddając list Hagridowi. - Zaraz ktoś panów zaprowadzi do obu krypt. Gryfek!

Gryfek okazał się kolejnym goblinem. Kiedy Hagrid zgarnął z powrotem swoje suchary dla psów i wsypał je do kieszeni, poszli za Gryfkiem ku jednym z wielu drzwi.

- Co to jest Sam-Wiesz-Co w krypcie siedemset trzynaście? - zapytał Harry.

- Nie mogę ci powiedzieć - odparł tajemniczo Hagrid. - Ściśle tajne. Sprawy Hogwartu. Dumbledore mi zaufał. Gdybym ci powiedział, straciłbym nie tylko posadę.

Gryfek otworzył przed nimi drzwi. Harry spodziewał się jakichś nowych marmurów, więc był zaskoczony tym, co zobaczył. Znaleźli się w wąskim, kamiennym korytarzu, oświetlonym płonącymi pochodniami. Korytarz biegł nieco w dół, a w posadzce widniały wąskie szyny. Gryfek gwizdnął i po szynach potoczył się ku nim mały wózek. Wsiedli do niego - Hagrid z pewną trudnością - i pojechali.

Z początku pędzili labiryntem krętych korytarzy. Harry próbował zapamiętać kolejne skręty: w lewo, w prawo, w prawo, w środkowy, w prawo, w lewo, ale było to niemożliwe. Grzechoczący wózek zdawał się sam znać drogę, bo Gryfek wcale nim nie kierował.

Pęd powietrza sprawiał, że piekło w oczach, ale Harry starał się ich nie zamykać. Raz wydawało mu się, że zobaczył wybuch ognia na końcu któregoś z

korytarzy i wykręcił się, żeby zobaczyć, czy to nie smok, ale już było za późno -zagłębiali się coraz niżej, mijając podziemne jezioro, gdzie ze sklepienia i posadzki wyrastały olbrzymie stalaktyty i stalagmity.

- Nigdy nie wiem - zawołał Harry do Hagrida, przekrzykując hałasujący wózek - jaka jest różnica między stalagmitami a stalaktytami!

- Stalagmity mają w środku „m” - odpowiedział mu Hagrid. - I nie pytaj mnie teraz o nic, bo chyba trochę mnie zemdliło.

Rzeczywiście pozieleniał na twarzy, a kiedy w końcu wózek zatrzymał się przed małymi drzwiczkami w ścianie korytarza, wysiadł i oparł się o nią, żeby opanować dygotanie kolan.

Gryfek otworzył drzwiczki. Ze środka buchnęły kłęby zielonego dymu, a kiedy się rozwiały, Harry’ego aż zatkało. Wewnątrz były góry złotych monet. Kolumny srebrnych. Stosy małych brązowych knutów.

- To wszystko twoje - oświadczył z uśmiechem Hagrid.

Naprawdę, trudno było w to uwierzyć. Dursleyowie z pewnością o tym nie wiedzieli, bo już dawno odebraliby mu wszystko w mgnieniu oka. Jak często wypominali, ile kosztuje jego utrzymanie! A przez cały czas, głęboko pod Londynem, leżała ukryta ta mała fortuna, należąca do niego - do Harry’ego Pottera!

Hagrid pomógł mu zgarnąć trochę monet do torby.

- Te złote to galeony - wyjaśnił. - Siedemnaście srebrnych syklów to jeden galeon, a dwadzieścia jeden knutów to syki. To łatwe. No dobra, wystarczy tego na parę semestrów, reszta przyda ci się później. - Odwrócił się do Gryfka. - A teraz krypta siedemset trzynaście, tylko trochę wolniej, dobrze?

- Wózki mają tylko jedną prędkość - odrzekł Gryfek.

Teraz pędzili coraz niżej i coraz szybciej, a kiedy tak mknęli ciasnymi korytarzami, robiło się coraz zimniej. Przejechali z hałasem nad podziemną przepaścią i Harry wychylił się, by zobaczyć, co jest na jej ciemnym dnie, ale Hagrid jęknął i wciągnął go z powrotem za kołnierz.

W drzwiczkach krypty siedemset trzynaście nie było dziurki od klucza.

- Cofnijcie się - powiedział Gryfek ważnym tonem. Pogładził drzwiczki jednym ze swoich długich palców, a drzwiczki po prostu się rozpłynęły.

- Gdyby spróbował to zrobić ktokolwiek poza goblinami Gringotta, wciągnęłoby go przez otwór do środka i znalazłby się w pułapce - rzekł Gryfek.

- Jak często sprawdzacie, czy w środku kogoś nie ma? - zapytał Harry.

- Raz na dziesięć lat - odpowiedział Gryfek z paskudnym uśmiechem.

Harry był pewny, że wewnątrz tej supertajnej skrytki musi być coś naprawdę niezwykłego. Zajrzał do środka niecierpliwie, spodziewając się, że w końcu zobaczy te słynne klejnoty, ale w pierwszej chwili wydało mu się, że sejf jest pusty. Dopiero po chwili dostrzegł leżącą na podłodze paczkę owiniętą zwykłym brązowym papierem.

Hagrid wyjął ją ze skrytki i schował w swym przepastnym płaszczu. Harry bardzo chciał się dowiedzieć, co jest w środku, ale wolał nie pytać.

- No dobra, ładujemy się na ten piekielny wózek i nie mów do mnie nic po drodze, bo mi trochę lepiej, jak zaciskam zęby - powiedział Hagrid.

Po kolejnej dzikiej przejażdżce wózkiem stanęli przed bankiem Gringotta, mrużąc oczy w słońcu. Teraz, mając torbę pełną pieniędzy, Harry nie wiedział, dokąd najpierw pójść. Nie miał pojęcia, ile galeonów przypada na funta lub odwrotnie, więc nie wiedział też, że ma w tej torbie więcej pieniędzy, niż miał w całym życiu - więcej nawet, niż miał kiedykolwiek Dudley.

- No, to możemy kupić ci mundurek - rzekł Hagrid, wskazując na szyld:

MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. - Posłuchaj, Harry, chyba nie masz nic naprzeciw, żebym skoczył sobie do Dziurawego Kotła na szklaneczkę czegoś mocniejszego? Nie znoszę tych wózków u Gringotta. - Wciąż wyglądał nie najlepiej, więc Harry wszedł do sklepu madame Malkin sam, nie czując się zbyt pewnie.

Madame Malkin była przysadzistą, uśmiechniętą czarownicą ubraną na fiołkoworóżowo.

Hogwart, tak, kochasiu? powiedziała, zaledwie Harry otworzył usta. -Ostatnio wielu was mnie odwiedza... właśnie dopasowujemy szatę innemu młodzieńcowi, który też tam się wybiera.

W głębi sklepu stał na stołku chłopiec o bladej, chudej twarzy, a inna czarownica upinała na nim długą czarną szatę. Madame Malkin kazała Harry’emu wejść na drugi stołek, włożyła mu przez głowę szatę i zaczęła zaznaczać szpilkami właściwą długość.

- Cześć - powiedział chłopiec. - Też do Hogwartu?

- Tak.

Ojciec kupuje mi książki w sąsiedniej księgarni, a matka szuka różdżki -oznajmił chłopiec. Miał nudny głos i pretensjonalnie przeciągał sylaby. - A potem

na-mówię starych, żebyśmy odwiedzili sklep z miotłami wyścigowymi. Nie rozumiem, dlaczego na pierwszym roku nie można mieć własnych mioteł. Będę musiał naciągnąć ojca na któryś z najnowszych modeli, a potem jakoś ją przemycę do Hogwartu.

Harry’emu nagle przypomniał się Dudley.

- A ty masz własną miotłę? - zapytał chłopiec.

- Nie.

- W ogóle grasz w quidditcha?

- Nie - wyznał Harry, zastanawiając się, co to może być.

- Boja gram... Ojciec uważa, że byłoby hańbą, gdyby mnie nie wybrano do drużyny, a ja się z nim zgadzam. Wiesz już, w jakim będziesz domu?

- Nie - powtórzył po raz trzeci Harry, czując się coraz głupiej.

- No, nikt tego nie wie, zanim się tam nie znajdzie, ale ja na pewno będę w Slytherinie. Jak wszyscy z naszej rodziny... Wyobraź sobie, że trafiasz do Hufflepuffu... ja bym chyba rzucił budę, a ty?

- Mmm - mruknął Harry, żałując, że nie potrafi powiedzieć nic ciekawszego.

- Patrz, ale facet! - zawołał nagle chłopiec, wskazując na frontowe okno.

Stał tam Hagrid, uśmiechając się do Harry’ego, pokazując mu dwa wielkie lody i dając do zrozumienia, że nie może z nimi wejść.

- To Hagrid - powiedział Harry, uradowany, że wie o czymś, o czym nie wie ten chłopiec. - Pracuje w Hogwarcie.

- Och, tak, słyszałem o nim. Jest czymś w rodzaju służącego, no nie?

- Jest gajowym - odpowiedział Harry. Czuł, że coraz mniej lubi tego chłopca.

- Tak, teraz sobie przypominam. Słyszałem, że jest... no, dzikusem... mieszka w chacie na skraju parku i wciąż się zalewa w trupa, próbuje coś wyczarować, ale zwykle udaje mu się tylko podpalić swoje łóżko.

- Uważam, że to równy gość - rzekł chłodno Harry.

- Naprawdę! - zdziwił się chłopiec nieco kpiącym tonem. - Dlaczego jest z tobą? Gdzie są twoi rodzice?

- Niczyją - odrzekł krótko Harry. Nie miał ochoty zwierzać się temu chłopcu.

- Och, bardzo mi przykro - powiedział chłopiec, choć ton jego głosu wcale na to nie wskazywał. - Ale byli jednymi z nas, prawda?

- Matka była czarodziejką, a ojciec czarodziejem, jeśli ci o to chodzi.

- Bo ja uważam, że obcych nie powinni w ogóle wpuszczać do Hogwartu, a ty?

Oni są zupełnie inni i nigdy nie staną się tacy jak my. Niektórzy z nich nie wiedzą nic o Hogwarcie, dopóki nie dostaną listu, masz pojęcie? Uważam, że te sprawy powinny być zarezerwowane tylko dla starych czarodziejskich rodów. A ty jaki masz przydomek rodowy?

Na szczęście, zanim Harry zdążył coś odpowiedzieć, madame Malkin oznajmiła:

- Gotowe, kochasiu.

Harry, rad, że znalazł się pretekst, by przerwać tę głupią rozmowę, zeskoczył ze stołka.

- No to cześć, chyba się zobaczymy w Hogwarcie - pożegnał się z nim ten okropny nudziarz.

Harry był trochę nieswój, kiedy jadł lody, które kupił mu Hagrid (czekoladowe i truskawkowe, posypane wiórkami orzechowymi).

- Coś się stało? - zapytał Hagrid.

- Nie, nic - skłamał Harry.

Wstąpili do jakiegoś sklepu, żeby kupić pergamin i pióra. Harry odzyskał nieco humor, kiedy znalazł butelkę atramentu zmieniającego kolor podczas pisania. Wyszli ze sklepu, a Harry zapytał:

- Hagridzie, co to jest quidditch?

- Cholibka, Harry, wciąż zapominam, że ty tak mało wiesz... Nie wiesz, co to jest quidditch?

- No dobra, nie wiem, ale nie musisz mi jeszcze bardziej dokładać. - I opowiedział mu o bladym chłopcu, którego poznał u madame Malkin.

- ...i mówił, że ludzi z rodzin mugoli w ogóle nie powinno się tam wpuszczać...

- Ale ty nie jesteś z rodziny mugoli. Gdyby wiedział, kim ty jesteś... Harry, jeśli jego rodzice są z naszych, to on zna twoje imię od urodzenia! Widziałeś, co się działo w Dziurawym Kotle, nie? W każdym razie wiem jedno: niektórzy z najlepszych w tej branży byli jedynymi czarodziejami w swojej rodzinie, a nawet w ciągu kilku pokoleń mugoli... Wystarczy wspomnieć twoją matkę! I wystarczy popatrzyć, kim jest jej siostra!

- Więc co to jest quidditch?

- To nasza gra. Gra czarodziejów. To coś jak... jak piłka nożna w świecie mugoli... no, każdy wie, co to jest quidditch... w to się gra w powietrzu, na miotłach, i są cztery piłki... Cholibka, nie jest tak łatwo wyjaśnić zasady.

- A co to jest Slytherin i Hufflepuff?

- Szkolne domy. Są cztery. Wszyscy mówią, że w Hufflepuffie są same niezdary, ale...

- Założę się, że trafię do Hufflepuffu - powiedział ponuro Harry.

- Lepszy Hufflepuff niż Slytherin - rzekł Hagrid złowieszczym tonem. - Z tych, co zeszli na złą drogę, każdy był w Slytherinie. Sam-Wiesz-Kto też tam był.

- To Vol... przepraszam... Sam-Wiesz-Kto był w Hogwarcie?

- Wiele lat temu.

Weszli do księgarni. Wzdłuż ścian były tam półki od podłogi do sufitu, a na nich księgi oprawione w skórę, wielkie jak płyty chodnikowe, maleńkie książeczki oprawione w jedwab, rozmiarów znaczków pocztowych, książki pełne dziwnych

Weszli do księgarni. Wzdłuż ścian były tam półki od podłogi do sufitu, a na nich księgi oprawione w skórę, wielkie jak płyty chodnikowe, maleńkie książeczki oprawione w jedwab, rozmiarów znaczków pocztowych, książki pełne dziwnych

W dokumencie Harry Potter i Kamień Filozoficzny (Stron 49-65)