• Nie Znaleziono Wyników

ROZDZIAŁ DWUNASTY Zwierciadło Ain Eingarp

W dokumencie Harry Potter i Kamień Filozoficzny (Stron 141-156)

Zbliżało się Boże Narodzenie. Pewnego ranka w połowie grudnia Hogwart obudził się pokryty grubą warstwą śniegu. Jezioro zamarzło na dobre, a Weasleyowie zostali ukarani za zaczarowanie kilkunastu piguł śniegowych, które ścigały profesora Quirrella, grzmocąc w jego turban. Kilka sów, którym się udało przebić przez zamiecie i zawieje, by przekazać pocztę, musiało przejść kurację u Hagrida. Wszyscy nie mogli doczekać się przerwy świątecznej. W pokoju wspólnym Gryffindoru i w Wielkiej Sali ogień huczał w kominkach, ale na korytarzach panował straszliwy ziąb, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były zajęcia z profesorem Snape'em, które odbywały się w lochach, gdzie oddech zamieniał się w parę; żeby się ogrzać, trzymali się jak najbliżej gorących kociołków.

- Naprawdę mi żal - powiedział Draco Malfoy na jednej z lekcji eliksirów - tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w domu.

Kiedy to mówił, patrzył na Harry’ego. Crabbe i Goyle zachichotali. Harry, który właśnie odważał porcję sproszkowanego kręgosłupa skorpeny, zignorował ich. Od meczu quidditcha Malfoy zrobił się jeszcze bardziej nieprzyjemny. Wściekły z powodu przegranej Slytherinu, próbował wszystkich rozśmieszyć propozycją, by w następnym meczu na pozycji szukającego Harry’ego zastąpiła żaba drzewna, bo ma szersze usta. W końcu zorientował się, że nikogo to nie śmieszy. Wszyscy byli pod wielkim wrażeniem wyczynu Harry’ego, który zdołał się utrzymać na zbuntowanej miotle. Powrócił więc do swojej dawnej metody szydzenia z jego sieroctwa i dzieciństwa u mugoli.

Harry rzeczywiście nie zamierzał wracać na święta do Dursleyów. Profesor McGonagall obeszła wszystkie domy, spisując uczniów, którzy zostają w zamku, i Harry natychmiast wpisał się na listę. Nie czuł się wcale nieszczęśliwy z tego powodu, przeciwnie, uważał, że będą to najlepsze święta, jakie dotąd przeżył. Ron i jego bracia też zostawali, ponieważ państwo Weasleyowie wybierali się do Rumunii, by odwiedzić Charliego.

Po lekcji, gdy chcieli wyjść z lochów, stwierdzili, że korytarz jest zablokowany przez wielką jodłę, spod której wystają dwie olbrzymie stopy. Po głośnym sapaniu poznali, że za drzewkiem jest Hagrid.

- Cześć, Hagrid, pomóc ci? - zapytał Ron, wpychając głowę między gałęzie.

- Nie, dzięki, dam radę, Ron.

- Może byście przestali blokować przejście, co? - rozległ się za nimi zimny głos Malfoya. - Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak skończysz szkołę albo jak szkoła z tobą skończy? Chatka Hagrida to chyba pałac w porównaniu z twoim rodzinnym domem, nie?

Ron rzucił się na Malfoya, ale w tej samej chwili na szczyt schodów dotarł Snape.

- WEASLEY!

Ron puścił przód szaty Malfoya.

- Został sprowokowany, panie psorze - powiedział Hagrid, wystawiając swoją wielką, włochatą głowę zza jodły. - Malfoy obrażał jego rodzinę.

- Może i tak było, ale bijatyki są w Hogwarcie zakazane, Hagrid - rzekł Snape.

- Minus pięć punktów dla Gryffindoru, Weasley, i bądź wdzięczny, że tylko tyle.

Ruszajcie stąd, wszyscy.

Malfoy, Crabbe i Goyle przecisnęli się obok drzewka, rozsiewając wokoło igły i śmiejąc się głupkowato.

- Jeszcze go dostanę - wycedził Ron przez zęby. - Któregoś dnia odpowie mi za wszystko.

- Nienawidzę ich obu - mruknął Harry. - Malfoya i Snape’a.

- No, chłopaki, głowa do góry, Boże Narodzenie za pasem - powiedział Hagrid.

- Wiecie co? Chodźcie ze mną i zobaczcie Wielką Salę, wygląda naprawdę ekstra.

Poszli więc za Hagridem i jego drzewkiem do Wielkiej Sali, której dekorowaniem byli zajęci profesor McGonagall i profesor Flitwick.

- Ach, Hagrid, ostatnie drzewko... postaw je tam w rogu, dobrze?

Sala wyglądała naprawdę wspaniale. Festony ostrokrzewu i jemioły wisiały na wszystkich ścianach, a wokoło stało ze dwanaście pięknych jodeł; niektóre migotały maleńkimi sopelkami, inne jarzyły się setkami świec.

- Ile dni wam zostało do ferii świątecznych? - zapytał Hagrid.

- Tylko jeden - odpowiedziała Hermiona. - To mi przypomniało... Harry, Ron, mamy pół godziny do obiadu, powinniśmy pójść do biblioteki.

- Och, tak, masz rację - rzekł Ron, odrywając oczy od profesora Flitwicka, który wyczarowywał różdżką złote bombki i wieszał na gałązkach właśnie dostarczonego drzewka.

- Do biblioteki? - zdziwił się Hagrid, wychodząc za nimi z sali. - Tuż przed feriami? Macie bzika czy jak?

- Och, tu nie chodzi o naukę - wyjaśnił mu Harry.

- Od kiedy wspomniałeś o Nicolasie Flamelu, próbujemy się dowiedzieć, kim on jest.

- Co robicie? - Hagrid wytrzeszczył oczy. - Słuchajcie. .. mówiłem wam już...

zostawcie to. Nic wam do tego, czego pilnuje Puszek.

My tylko chcemy się dowiedzieć, kim jest ten Flamel, nic poza tym -powiedziała Hermiona.

Chyba że ty nam powiesz i zaoszczędzisz nam trudu dodał Harry. -Przewaliliśmy już setki książek i nic nie możemy znaleźć... Daj nam tylko jakąś wskazówkę... Wiem, że gdzieś już spotkałem to nazwisko.

- Nic nie powiem.

- No to musimy szukać sami - rzekł Harry i zostawili Hagrida samego, z kwaśną miną, spiesząc do biblioteki.

Od czasu, gdy Hagridowi wyrwało się to nazwisko, rzeczywiście przetrząsali książki w poszukiwaniu jakichś informacji o Flamelu, bo - jak dotąd - był to jedyny sposób, by dowiedzieć się, co chciał wykraść Snape. Kłopot polegał na tym, że nie mieli pojęcia, od czego zacząć, bo nie wiedzieli, co takiego mógł zrobić ten Flamel, by znaleźć się w jakiejś książce. Nie było go w Wielkich czarodziejach dwudziestego wieku ani w Wybitnych postaciach świata magii naszych czasów; nie było go też w Najważniejszych współczesnych odkryciach magicznych i w Najnowszych osiągnięciach czarodziejstwa.

A biblioteka była ogromna: dziesiątki tysięcy ksiąg, setki półek, tysiące rzędów.

Hermiona sporządziła sobie listę tematów i tytułów, które postanowiła sprawdzić, natomiast Ron chodził wzdłuż półek i wyciągał woluminy na chybił trafił.

Harry powędrował ku działowi Ksiąg Zakazanych. Niestety, żeby korzystać ze zgromadzonych tu dzieł, trzeba było mieć specjalne pozwolenie na piśmie od któregoś z nauczycieli, a doskonale wiedział, że żaden mu go nie da. Były tam księgi zawierające tajemnice czarnej magii, której w Hogwarcie nigdy się nie nauczało, a dostęp do nich mieli wyłącznie studenci starszych lat, uczący się zaawansowanej obrony przeciw czarnoksięstwu.

- Czego szukasz, chłopcze?

- Niczego.

Pani Pince, bibliotekarka, machnęła mu przed nosem miotełką z piór.

- Więc lepiej stąd zmykaj. Wynoś się! Już!

Żałując, że nie przyszedł mu do głowy jakiś pomysł, Harry opuścił bibliotekę.

Już na samym początku ustalili, że lepiej nie pytać pani Pince, gdzie można znaleźć coś o Flamelu. Byli pewni, że potrafiłaby im udzielić wskazówek, ale nie chcieli ryzykować, że Snape dowie się, czego szukają.

Harry czekał na korytarzu, żeby się dowiedzieć, czy Ron i Hermiona czegoś nie znaleźli, choć nie miał na to wielkiej nadziei. Poszukiwania prowadzili co prawda od dwóch tygodni, a ponieważ mogli to robić jedynie w przerwach między lekcjami, trudno się dziwić, że na nic jeszcze nie natrafili. Potrzebne im było dokładne, długie przeszukanie, bez pani Pince dyszącej im w karki.

Pięć minut później wyszli Ron i Hermiona, kręcąc głowami. Poszli na obiad.

- Będziecie dalej szukać, jak mnie nie będzie, tak? - powiedziała Hermiona. - I przyślijcie mi sowę, jak coś znajdziecie.

- A ty zapytaj rodziców, może coś wiedzą o tym Flamelu - rzekł Ron. - To chyba bezpieczne.

- Bardzo bezpieczne, bo oboje są dentystami - odpowiedziała Hermiona.

W końcu ferie się rozpoczęły. Ron i Harry mieli teraz aż za dużo czasu, by rozmyślać o Flamelu. W dormitorium spali tylko we dwóch, a że w salonie też było o wiele luźniej, bez trudu udawało się zająć dobre miejsca przy kominku. Przesiadywali tam godzinami, pojadając wszystko, co dało się nadziać na rożen - chleb, angielskie bułeczki, ślazowe marmoladki - i wymyślając najróżniejsze sposoby pozbycia się Malfoya ze szkoły, co było bardzo zabawne, nawet jeśli zupełnie nierealne.

Ron zaczął uczyć Harry’ego gry w szachy czarodziejów. Od szachów mugoli różniły się tym, że figury były żywe, co sprawiało wrażenie, że dowodzi się oddziałami w bitwie. Komplet figur Rona był bardzo stary i zniszczony. Jak wszystko, co posiadał, należał kiedyś do któregoś z członków jego rodziny - w tym przypadku do dziadka. Starość figur nie była jednak wcale ich wadą. Ron tak dobrze je znał, że bez trudu skłaniał je do robienia tego, co zechciał.

Harry grał kompletem pożyczonym od Seamusa Finnigana i miał spore trudności. Figury nie miały do niego za grosz zaufania i wciąż udzielały mu rad, co go trochę deprymowało. „Nie stawiaj mnie tutaj, nie widzisz jego laufra? Rusz się tym,

nie możemy sobie pozwolić na jego stratę”.

W wigilię Bożego Narodzenia Harry poszedł do łóżka, rozmyślając o wszystkich jutrzejszych pysznościach i zabawach, ale nie oczekując żadnych prezentów. A jednak, kiedy obudził się rano, zobaczył stosik paczuszek w nogach swojego łóżka.

- Wesołych świąt - mruknął Ron sennym głosem, kiedy Harry wygramolił się z łóżka i założył szlafrok.

- Nawzajem - odpowiedział Harry. - Widziałeś? Dostałem prezenty!

- A czego się spodziewałeś, pietruszki? - powiedział Ron, spoglądając na swój stos, który był trochę większy.

Harry chwycił paczuszkę leżącą na wierzchu. Zapakowana była w gruby, brązowy papier, na którym niewprawna ręka wypisała: „Dla Harry’ego, od Hagrida”.

W środku był dość toporny drewniany flecik. Hagrid musiał go sam wystrugać. Harry dmuchnął weń, a flet wydał dźwięk podobny do krzyku sowy.

Druga mała paczuszka zawierała kartkę:

Otrzymaliśmy wiadomość od ciebie i przesyłamy ci prezent bożonarodzeniowy. Od wuja Vernona i ciotki Petunii.

Do kartki przyklejona była taśmą moneta pięćdziesięciopensowa.

- To miłe - rzekł Harry.

Ron był bardzo zafascynowany monetą.

- Ojej! Co za kształt! To są pieniądze?

Możesz ją zatrzymać odpowiedział Harry, śmiejąc się z jego zdumienia. -Hagrid, ciotka i wuj... więc od kogo ta reszta?

- Chyba wiem, od kogo jest ten - powiedział Ron, rumieniąc się i wskazując na niezbyt porządną paczkę. - Od mojej mamy. Powiedziałem jej, że nie spodziewasz się żadnych prezentów i... och, nie... - jęknął - zrobiła ci sweter Weasleyów!

Harry rozerwał paczkę i wyjął gruby, robiony na drutach, szmaragdowozielony sweter i duże pudełko domowych krówek.

- Co roku robi nam swetry - westchnął Ron i rozwinął swój - a mój zawsze jest kasztanowy.

- To naprawdę bardzo miłe z jej strony - rzekł Harry, próbując krówki, która okazała się bardzo smaczna.

Kolejny prezent też zawierał słodycze - wielkie pudło czekoladowych żab od Hermiony.

Pozostała już tylko jedna paczka. Harry wziął ją do ręki i pomacał. Była bardzo lekka. Rozwinął ją. Coś wiotkiego i srebrnoszarego zsunęło się na podłogę i leżało tam, połyskując i migocąc. Ron wydał zduszony okrzyk.

- Ojej... słyszałem o tym - wyszeptał, wypuszczając z rąk pudełko fasolek wszystkich smaków od Hermiony. - Jeśli to jest to, o czym myślę... to naprawdę wielka rzadkość i bardzo cenny prezent.

- Co to jest?

Harry podniósł z podłogi lśniącą, srebrzystą szatę. Była dziwna w dotyku, jakby tkanina była wykonana z wody.

- To peleryna-niewidka - powiedział Ron z przejęciem. - Jestem prawie pewny... przymierz ją.

Harry zarzucił płaszcz na ramiona, a Ron wrzasnął krótko.

- Tak! Spójrz w dół!

Harry spojrzał na swoje stopy - ale stóp nie było. Podbiegł do lustra. Zobaczył swoje odbicie, ale była to tylko głowa zawieszona w powietrzu. Naciągnął pelerynę na głowę i odbicie całkowicie zniknęło.

- Tu jest jakaś kartka! - zawołał Ron. - Odpadła kartka!

Harry zdjął płaszcz i chwycił list. Napisany był wąskim, pełnym zakrętasów pismem, które widział po raz pierwszy w życiu.

Twój ojciec pozostawił to pod moją opieką, zanim umarł. Już czas, by wróciło do ciebie. Zrób z tego dobry użytek.

Życzę ci bardzo wesołych świąt.

Nie było podpisu. Harry gapił się na liścik. Ron podziwiał płaszcz.

- Oddałbym za to wszystko - powiedział. - Wszystko. Co ci jest?

- Nic, nic - odrzekł Harry, ale poczuł się bardzo dziwnie. Kto mu przysłał ten płaszcz? Czy naprawdę należał kiedyś do jego ojca?

Zanim zdążył coś jeszcze pomyśleć albo powiedzieć, drzwi dormitorium otworzyły się z hukiem i wpadli Fred i George Weasleyowie. Harry szybko zgarnął płaszcz i przykrył kocem. Jakoś nie chciał się z nikim dzielić tą tajemnicą.

- Wesołych świąt!

- Hej, zobacz! Harry dostał sweter Weasleyów! Fred i George mieli na sobie niebieskie swetry; na jednym było duże F, na drugim G.

- Ale jego jest lepszy - zauważył Fred, podnosząc sweter Harry’ego. - Widać, że bardziej się przyłożyła.

- Dlaczego nie włożyłeś swojego sweterka, Ronuś? - zapytał George. - Włóż, taki jest ładny i ciepły.

- Nienawidzę koloru kasztanowego - jęknął Ron i wciągnął swój sweter przez głowę.

- Na twoim nie ma litery - zauważył George. - Chyba uważa, że nie zapominasz swojego imienia. Ale my nie jesteśmy tacy głupi, wiemy, że nazywamy się Gred i Forge.

- Co to za hałasy?

Percy Weasley wetknął głowę przez drzwi, patrząc na nich surowo.

Najwyraźniej też już rozpakował część swoich

prezentów, bo miał zarzucony na ramiona sweter. Wszedł do środka, a Fred natychmiast ściągnął mu sweter.

- P czyli prefekt! Wkładaj go, Percy, my już swoje mamy na sobie, Harry też dostał.

- Nieee... nie chcę... - wysapał Percy spod swetra, który bracia już mu wciągali przez głowę, strącając przy okazji okulary.

- I dzisiaj nie siedzisz z innymi prefektami - oznajmił George. - Boże Narodzenie to rodzinne święto. Wyprowadzili Percy’ego z sypialni, spętanego swetrem.

Harry jeszcze nigdy w życiu nie jadł takiego świątecznego obiadu. Były tam setki tłustych, pieczonych indyków, góry pieczonych i gotowanych ziemniaków, półmiski frytek, wazy pełne polanego masłem groszku, srebrne łódki z gęstym sosem pieczeniowym i żurawinowym - a także sterty czarodziejskich strzelających niespodzianek, rozłożone co kawałek na wszystkich stołach. Te fantastyczne petardy nie przypominały w niczym owych żałosnych „niespodzianek” mugoli, które zwykle kupowali na Boże Narodzenie Dursleyowie i z których wypadały maleńkie plastikowe zabawki albo byle jakie papierowe kapelusze. Harry i Fred pociągnęli czarodziejską petardę za oba końce, a ona wybuchła ze straszliwym hukiem, spowiła ich obłokiem niebieskiego dymu, a ze środka wyleciał najprawdziwszy kapelusz admiralski i

kilkanaście żywych białych myszek. Przy stole nauczycielskim profesor Dumbledore zamienił swoją wysoką, spiczastą tiarę czarodzieja na ukwiecony beret i chichotał z dowcipu, który mu właśnie przeczytał profesor Flitwick. Po indyku pojawiły się na stołach płonące bożonarodzeniowe puddingi. Percy o mało nie złamał sobie zęba na srebrnym syklu, który był w jego porcji. Harry obserwował

Hagrida, który robił się coraz bardziej czerwony na twarzy po kolejnych kielichach wina, a w końcu pocałował profesor McGonagall w policzek, która, ku zdumieniu Harry’ego, zachichotała i spłonęła rumieńcem.

Kiedy Harry odchodził od stołu, dźwigał stos przedmiotów, które powylatywały z petard-niespodzianek, a wśród nich pudło z niezniszczalnymi, świecącymi balonami, zestaw do wyhodowania kurzajek i nowy komplet czarodziejskich figur do szachów. Białe myszki gdzieś zniknęły i Harry miał nieprzyjemne przeczucie, że skończą jako bożonarodzeniowy obiad Pani Norris.

Po południu Harry i Weasleyowie wzięli udział w wielkiej bitwie na śnieżki w szkolnym parku, a później, zziębnięci, przemoczeni i zadyszani, wrócili do pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie ogień huczał w kominku. Harry zrobił chrzest bojowy swoim nowym figurom szachowym i przegrał z Ronem. Podejrzewał, że klęska nie byłaby aż tak sromotna, gdyby Percy nie pomagał bratu.

Po kolacji, na którą składały się kanapki z indykiem, krokiety, biszkopty z kremem i bożonarodzeniowy placek, wszyscy poczuli się tak ociężali i senni, że tylko siedzieli i patrzyli, jak Percy ściga po całej wieży Freda i George’a, którzy ukradli mu odznakę prefekta.

Było to dla Harry’ego najwspanialsze Boże Narodzenie w życiu, a jednak na dnie duszy coś go nękało przez cały dzień. Dopiero gdy położył się do łóżka, miał czas, by o tym pomyśleć: o pelerynie-niewidce i o tym, kto mu ją przysłał.

Ron, objedzony indykiem i ciastem i nie dręczony żadnymi zagadkami, usnął prawie natychmiast po zasunięciu kotary swojego łoża. Harry przechylił się i wyciągnął spod łóżka pelerynę.

Jego ojca... to należało do jego ojca. Przesuwał w dłoniach delikatną tkaninę, gładką jak jedwab, lekką jak powietrze. Zrób z tego dobry użytek - głosił liścik.

Korciło go, by znowu wypróbować działanie czarodziejskiego płaszcza. Wstał z łóżka i narzucił go na ramiona. Spojrzał na swoje nogi i zobaczył tylko plamę księżycowego blasku i cienie. Bardzo dziwne uczucie.

Zrób z tego dobry użytek.

Nagle rozbudził się całkowicie. W tym płaszczu cały Hogwart stoi przed nim otworem! Poczuł silne podniecenie. Przecież teraz może chodzić, gdzie chce, a Filch go nie zobaczy!

Ron mruknął przez sen. Obudzić go? Coś go powstrzymało.. . to płaszcz ojca... teraz poczuł to wyraźnie... po raz pierwszy... musi być sam...

Wymknął się z dormitorium, zszedł po schodach, minął pokój wspólny i przełazi przez dziurę za portretem.

- Kto tu jest? - zaskrzeczała Gruba Dama. Harry nic nie odpowiedział i ruszył cicho korytarzem.

Dokąd iść? Zatrzymał się i nagle serce zabiło mu mocno. Ależ tak! Do biblioteki, do działu Ksiąg Zakazanych. Będzie mógł szperać tam do woli, czytać co zechce i zostać tak długo, aż znajdzie coś o Flamelu. Otulił się szczelnie peleryną i zdecydowanym krokiem wszedł do biblioteki.

W bibliotece było ciemno i niesamowicie. Zapalił lampę, żeby widzieć drogę wzdłuż rzędów książek. Lampa wyglądała, jakby sama płynęła w powietrzu. Czuł, że ją trzyma, ale mimo to na ten widok dreszcze przebiegały mu po plecach.

Dział Ksiąg Zakazanych mieścił się w samym końcu sali. Harry przeszedł ostrożnie ponad sznurem oddzielającym ten dział od reszty biblioteki i uniósł lampę, by widzieć tytuły książek.

Niewiele mu mówiły. Złuszczone, wyblakłe złote litery składały się na słowa w nie znanych mu językach. Niektóre księgi w ogóle nie miały tytułów na grzbiecie. Na jednej była ciemna plama, która wyglądała jak dawno zaschła krew. Poczuł mrowienie w karku. Może to sobie wyobraził, a może nie, ale miał wrażenie, że książki szepcą coś cicho, jakby wiedziały, że ogląda je ktoś, kto nie powinien tu być.

Trzeba od czegoś zacząć. Postawił ostrożnie lampę na podłodze i zaczął przeglądać najniższy rząd w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Jego uwagę zwrócił wielki, czarno-srebrny wolumin. Wyciągnął go z trudem, bo okazał się bardzo ciężki, wsparł na uniesionym kolanie i otworzył.

Ciszę przerwał przeszywający, mrożący krew w żyłach wrzask. Harry zatrzasnął książkę, ale wrzask trwał i trwał - wysoki, nieprzerwany, dźgający w uszy ton. Przerażony, cofnął się i przewrócił lampę, która natychmiast zgasła. Usłyszał kroki na korytarzu. Wepchnął księgę na swoje miejsce i pobiegł ku wyjściu. Minął Filcha w drzwiach; jego blade, straszne oczy wpatrywały się poprzez niego w ciemność biblioteki. Przemknął pod jego wyciągniętą ręką i pobiegł dalej korytarzem,

wciąż mając w uszach ten okropny wrzask.

Zatrzymał się nagle przed jakąś zbroją. W panicznej ucieczce z biblioteki nie zwrócił w ogóle uwagi, dokąd biegnie. Było ciemno i nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Wiedział, że jakaś zbroja stoi w pobliżu kuchni, ale przecież nie schodził w dół, wciąż musiał być pięć pięter wyżej.

- Polecił mi pan, panie profesorze, żebym natychmiast pana powiadomił, jeśli ktoś będzie chodził nocą po zamku, a ktoś właśnie był w bibliotece... w dziale Ksiąg Zakazanych.

Harry poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Filch musiał znać jakieś przejście na skróty, bo jego cichy, oślizgły głos zbliżał się coraz bardziej. A głos, który mu odpowiedział, Harry poznał natychmiast.

- W dziale Ksiąg Zakazanych? No, daleko nie uciekł, zaraz go złapiemy.

To był głos Snape’a.

Harry cofnął się najciszej, jak potrafił. Na lewo majaczyły jakieś drzwi.

Namacał klamkę, wstrzymał oddech i poczuł z ulgą, że drzwi ustępują. Wśliznął się do środka przez szparę i zamarł bez ruchu. Filch i Snape poszli dalej, a Harry oparł się o ścianę, oddychając głęboko i nasłuchując oddalających się kroków. Uff! Bardzo niewiele brakowało... Dopiero po chwili rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym znalazł kryjówkę.

Pokój wyglądał jak nieużywana klasa. Pod ścianami piętrzyły się stosy krzeseł

Pokój wyglądał jak nieużywana klasa. Pod ścianami piętrzyły się stosy krzeseł

W dokumencie Harry Potter i Kamień Filozoficzny (Stron 141-156)