• Nie Znaleziono Wyników

1133 R zecz tak się m iała

PRZYGODY JAŚKA I WOJTKA

1133 R zecz tak się m iała

N ajm łodszy jego chłopak Ignaś z a k ra d ł się n a p rzy sie k , gdzie m a tk a p o sta w iła w, g arnku re sz tę k a s z y jaglanej.

W chałupie nie było nikogo. C hłopak k a ­ szę w y ja d ł do cna, m u siała mu sn ać b a rd z o sm akow ać, k ie d y począł w y g a rn ia ć już p ró żn y

134

135

M a ry sia w y b ie g ła na w ieś, a b y ro ztrąb ić

o wypadku. !

Z eszło się ludzi kupa przed dom ostw o G rzeli, k tó ry w y sz e d ł z ch ału p y pow ażnie, niosąc na ręku p łac z ą ce g o Ignasia z garnkiem na głowie.

P o p a trz y ł po zdum ionych tłu m a c h -i rzucił k r ó tk o :

1 3 6

— P o ty dzban w o d ę nosi... —• w siadł na w ó zek z b a b ą i z Ignasiem i pojechał.

W w y p a d k a c h c z y stłuczenia, c z y jakiegoś złam ania, c z y w ogóle okaleczenia, udają się chłopi z w y k le do kliniki.

Z ajechał tam i G rzela.

W klinice z a sta ł p aru m łodych d o k to ró w , k tó ry m p rz e d sta w ił swroją s p ra w ę z w y k ły m sposobem .

M łodzi się po p atrzy li, ruszy li ram ionam i, p o d śm iew ając chłopa, a w gruncie nie w ie ­ dząc, co począć z ty m fantem .

N adszedł w re sz c ie fizyk m iejski i jednem uderzeniem laski w g a rn e k uw olnił n iesz c zę ­ śliw ego ch ło p ak a od tego p rzy m u so w eg o hełm u.

D zieciak b y ł już p ra w ie siny.

G rzelina w y k rz y k n ę ła z podziw u, a G rzela skłonił się zim no fizykow i, rzu cił w s k a rb o n ­ kę dw ie szóstki, w p a k o w a ł ch łopaka n a w óz i w rócili do domu.

Na p rz y s z ły rok w y b ra li G rżelę w ójtem . M ądrala!

Pojechał raz chłop do lasu p o drzewo, ściął tam chójkę wielką, cofoy mogła być dobra na wał do wiatraka, ale jej sam nie mógł włożyć na wóz, choć był z niego chłop mocny.

Kręci się koło owej chójki, zachodzi i pró ­ buje to z tej, to z owej strony, ale ani rusz!

Tak mruknął w tej złości:

— Już chyba do spółki z dyabłem tę chójkę

ruszę! »

Ledwie to wymówił, aliści już stoi dyabeł koło niego. Chłop poznał g o odrazu, bo miał fraczek krótki, na łbie perukę i jednę końską nogę; druga obuta była z niemiecka w długą pończochę i pantofel.

Chłop wejrzał na niego bokiem i myśli so-

bie: 1

— Jużci bogaty to on ta nie jest, kiedy ma dziurę w pończosze na samej pięcie.

— Hę, gospodarzu — rzecze on dyabeł — chcecie zemną do spółki iść?

— E, co mi ta po spółce z takim gołem — odrzeknie chłop.

— Aha, to pewnie wedle tej pięty tak mówi­

cie, gospodarzu. Ale bo to widzicie, ja jeszcze

nie żeniaty, a u nas to już taki zwyczaj, że tyl­

ko żona może chłopu przyodziewek reperować.

Rają mi tam ono jednę czarownicę, ale się boję, bo strasznie pyskata, a tymczasem pończoszyska się drą. No, ale jeno się zgódźcie na spółkę zenmą, zobaczymy kto kogo oszuka. Przy każ­

dym interesie ja będę wybierał, co będzie moje, a co wasze, a jak was do trzeciego razu oszu­

kam, to wasza dusza będzie moją. No, jakże zgoda?

Chłop się chwilkę zadumał, boć przede nie o byle co chodziło. Ale pomyślał sobie:

— Chyba przecie ten dyabeł nie będzie mą­

drzejszy odemnie, bom też, chwalić Pana Boga, nie głupiec, nie jednegom już objechał.

Więc powiada:

— Zgoda! Niech idzie do spółki.

Tak wzięli się do owej chójki. Dyabeł się sparł tęgo i odrazu na wóz ją dźwignął. Chłop, to ta jeno wołał z mocą: „hooop ! duuup ” ! ale siły nie przykładał.

139

Tak przyjechali z chojarą do młynarza, co miał wiatrak na górze i stargowali ją temu za trzy dukaty.

Ale chłop powiedział po cichu, młynarzowi, żeby dukaty włożył do pięknego woreczka czer­

wonego.

Tak położył potem ten woreczek na stole i powiada do dyabła:

— No, teraz wybieraj! Kiedy spółka, to spółka.

A dyabeł myśli sobie:

— Czerwone piękne, musi być coś dobrego.

A już to, co widzę, to jest, a czego nie widzę to może nic nie być.

Więc powiada:

— Zwierzchu moje.

Kiedy tak, więc wyjął chłop dukaty z wore­

czka, schował je do trzosa, co go nosił w pa­

sie, a dyabłu oddał woreczek.

140

Zaczęli się wszyscy okrutnie śmiać z dyabla, a chłop mu rzecze:

— Żebyś wiedział, żeś raz już przegrał.

— Wielka rzecz — powiada dyabeł — udało ci się, niby ślepej kurze ziarno. No, a teraz co będziemy robić?

— Akurat czas sadzić kartofle — powiada chłop — więc musimy wziąść się do roli.

Dyabeł ani nie wiedział, co to są kartofle, ale powiada:

— Dobrze.

— Jak spółka, to spółka — powiada chłop

— ty będziesz orał, a ja będę bronował.

Zaprzągł dyabła do pługa i rznie batem.

Dyabłu ciężko i boli go okrutnie, więc się ogląda i mówi:

— Czy to tak potrza?

— A jak byś ty chciał? — rzecze^ chłop jak orać, to orać!

u i

142

posadził, a kiedy zobaczył, że na nic sig po­

kurczyły i poczerniały, to aż podskoczył z ra­

dości i krzyknął:

— Dobra nasza! Już go mam!

Kiedy przyszła jesień, powiada chłop do dyabła:

— Bierz, co twoje z wierzchu!

Dyabeł powyrywał badyle, popakował do worków, a chłop potem wykopał kartofle i obaj pojechali ze swym towarem na targ.

Dyabeł stanął ze swym wozem naładowanym badylami i głośno nawoływał:

— Panowie i panie, kupujcie mój towar!

Okropnie się z dyabła wszyscy uśmiali, aż ich kolki sparły od tego śmiechu.

A chłop ziemniaki drogo sprzedał, bo stro­

nami nie obrodziły się wcale.

143

144

__ 145 _

— Córuchno moja kochana, dziecko moje lube !

A Świnia jeno: „chruń, chrufr’.

A dyabeł przez cały ten tydzień szpiegował chłopa, przez okno zaglądał, co robi i dziwował się, że taką mają córkę, i że ją ta baba strasz­

nie lubi.

Przeszedł tydzień, zjawia się nasz dyabeł, a pazury dobrze sobie wyostrzył na piekielnym kamieniu.

Włazi a tu w chałupie lament okropny. Świ­

nia leży na środku z rozpłatanym kałdunem, be­

bechy wszystkie na wierzchu, a baba leży na podłodze, włosy z głowy rwie i wrzeszczy w nie- bogłosy:

— Ludzie na świecie, dla Boga rety, córkę mi zamordował! A rozbójnik! Gwałtu, ludzie ratujcie ! O jej, o jej!

— Co się stało? — woła dyabeł, ale go ciar­

ki przeszły.

U 7

— O la Boga rety! Z bój! Poganin ! Córkę mi zabił! — wrzeszczy baba, a po podłodze się wije — chciał jeno spróbować maluśkim pazur­

kiem, czy ostry, i córkę mi na wskroś przedra- p a ł!

A dyabeł aż ścierpł ze strachu i myśli sobie:

— E, to widać jakiś ordynarny cham, ani nie ma co z nim zaczynać, toż lepiej mu życie daruję.

I uciekł, tam gdzie pieprz rośnie.

Tak dopiero diłop się ucieszył i baba jego

też i śmiali się z dyabła.

Oprawili tę świnię, narobili kiszek i różnych dobroci, sprosili sąsiadów, jedli, pili i pokrzy­

kiwali, co i na niejednych chrzcinach ani przez pół tak się nie weselą.

Takim sposobem chłop z dyabłem wygrał!

I nie dziwota.

Przecie to był chłop polski, a taki to i się samemu dyabłu nie da.

i.

;

---!

10*

Powiązane dokumenty