• Nie Znaleziono Wyników

RO ZD ZIAŁ VII,

W dokumencie Wielki świat Capowic. T. 1 (Stron 112-133)

z którego wynika niespodzianie, źe pan Schreyer je st „wcale do rzeczy“.

R e z u lta t k onferencyi p an a P re c lic z k a z panem S arafanow yczem pozostał przez dłuższy czas ta je m n i­ cę, ta k dla Capowic, ja k i dla rodzin y p an a fo rsz teh e- r a . —C iekaw ość publiczna w tem „niebardzo podłem “ m ieście b y ła do głęb i p jru szo n ę , a m ianow icie pani a sy ste n to w a znosiła praw dziw e m ęki, nie m ogęc pogo­ dzić z sobę dwóch ta k jaw n y c h faktów , ja k o to, że p an a d ju n k t rozm aw iał poufnie z panem naczelnikiem i b y w a ł o d tęd bardzo częstym gościem w domu teg o

o statn ieg o , jl je d n a k nie słychać było jeszcze nic s t a ­ now czego ani o d ek laracy i, ani o w yjściu pierw szej zapow iedzi, ani n a w e t o szyciu w ypraw y. Osoba, ta k dobrze życząca całem u ś w ia tu i ta k ch ę tn ie i gorliw ie zajm ująca się in teresam i całego św iata, ja k pani asy - sten to w a, m usiała cierpieć niem ało z tego powodu. W idzieć codzień k ilk a ra z y p an a fo rsz te h e ra , panią fo rsz teh ero w ą, M ilcię i p an a ad ju n k ta , w iedzieć, że ,.coś się św ięci“, a nie w iedzieć co—nie w iedzieć n a ­ w et, czy su k n ia ślubna będzie z atłasu , czy z m ory lub innej m atery i, i czy do g o to w an ia u czty w eselnej b ę ­ dzie pożyczony k u ch a rz od patia C apow ickiego, czy też od p an a P a p in k o w s k ie g o — jednem słowem, nie mieć żadnej a żadnej inform acyi, k tó rą b y można p o ­ dzielić się z p rzy jació łk am i, p rzyjaciółm i i znajom ym i, przed y sk u to w ać, rozw ażyć, w ysnuć z niej pochw ałę lub n a g a n ę —to więcej, niż może znieść z w y k ła k ob ie­ ta w zw ykłem m iasteczku. J e d n i ty lk o pp. dzien n i­ k a rz e m ogą mieć w yobrażenie o ty ch ta n ta lo w sk ic h m ęczarniach, k ied y z ław k i swej w sali sejm ow ej w i­ dzą, ja k woźny podaje teleg ram księciu m arszałk o w i albo panu nam iestnikow i, a nie mogą dow iedzieć się, co z a w ie ra depesza.

N ie chcę być ok ru tn y m i nie chcę, by czy teln icy moi podzielali s tra sz n y los p an i a sy sten to w e j i pp. d zien n ik arzy , opowiem im te d y odrazu, że na owej poufnej k o n fe ren c y i w pokoju p an a fo rsz teliera, pan a d ju n k t p rz y rz e k ł sw em u szefow i p o sta ra ć się o in- te rw e n c y ę k siędza N abuchow ycza w k w e sty i sup lik se rw itu to w y c h m ałostaw ickich, a pan P rec lic zek p rzy o b iecał n ato m iast p. S arafanow yczow i uczynić go swoim zięciem . J a k o p rz ezo rn y p olityk, z a strz e g ł so­ bie ato li p an P rec lic zek , że nie chce k ręp o w ać woli sw ej có rk i i że w szystko zaw isło ostateczn ie od je j d ecyzyi—ra d z ił te d y panu ad ju n k to w i, ażeby s ta r a ł się przypodobać M ilci, dodając, że p rzez czas trz y d z ie ­ sto le tn ie j w iern ej służby, cierp iąc n iera z n ie d o sta te k i p o p rz estając na k aw ałk u suchego chleba, zb ierał grosz do g rosza dla sw ego kochanego, jed y n eg o d zie­ ck a (tu o ta rł dw ie rz ew n e łzy z oczu) i u z b ie ra ł 3.000 z łr.— k tó re stanow ić będą posag M ilci. T w a rz pana a d ju n k ta p rz ed łu ży ła się mocno, gdy u sły szał tę cy frę, i j ą ł p rz e k ła d a ć pan u fo rszteh ero w i, że wuj jego, ksiądz N abuchow ycz, d ał 10.000 sw ej córce, w y d ając ją za p r a k ty k a n ta konceptow ego, a przecież m iędzy p ra k ty k a n te m a ad ju n k tem j e s t ogrom na różnica,

i u trzy m a n ie żony, kry n o lin a, trz e w ik i, słu g a i t. p. ko sztu ją rocznie w ięcej, niż p ro c en t od 10.000 wynosi. T u p an fo rsz te h e r w estch n ął i ośw iadczył, że, zap o ży ­ czyw szy się, m ógłby jeszcze dołożyć 1.000 z łr. do owych 3.000. N a to odpow iedział p an S arafanow ycz, że 4.000 i w oczach jeg o i ks. N abuchow ycza są ty lk o k ro p lą w m orzu w y datków , grożących żonatem u ad- ju n k to w i, k tó ry chce godnie u trzy m a ć honor swoich trz e c h zło ty ch gw iazdek na czerw onym ak sam itn y m kołnierzu. P a n fo rsz teh er w e stc h n ął znowu i doło­ żył jeszcze 1.000 złr. W ty m sposobie ciąg n ę ły się rok o w an ia dalej i w końcu, na tym pierw szym term i - nie sądowym , b o h a te rk a niniejszej pow ieści w y lic y to ­ wania zo stała do sum y 8.000 złr. pod w arunkiem , że pan S arafanow ycz m usi je j się w przód podobać.

A żeb y oddać zu p ełn ą słuszność panu P recliczko - wi, n ależy powiedzieć, że ani mu przez głow ę p rz eszła m yśl ra d z e n ia się w istocie sw ej córki co do w yboru m ęża. P a n P rec lic zek znosił u siebie w domu t y l ­ ko b ie rn ą opozycyę kobiet, na k tó rą nie zw ażał i k tó - re jb y przełam ać nie mógł, g dyby by ł chciał. A w w a ż ­ n iejszych, clas R a iso n n iren ze s tro n y żony lub córki

112

w ójt z C apow ej W oli ośw iadczył, że jeg o gm ina chce korespondow ać z urzędem p > polsku, skoro p?n fo rsz- te h e r nak azał, by k o respondow ała po niem iecku. M ó­ w ił 011 o wolnej woli sw ej córki, ażeby nie daw ać p a ­ nu S arafano w yczow i ostateczn eg o p rzyrzeczen ia — b y ła to z jeg o stro n y p o lity k a „w olnej rę k i“ . O prócz sp ra w y suplik m ałostaw iekich i k ilk u n a stu jeszcze sp ra w i sp ra w e k tego rodzaju, z a g ra ż a ła panu fo rsz te- herow i w isząca ju ż naów czas nad całym k ra je m reo r- g an iza cy a urzędów pow iatow ych, pomoc i p rz y ja źń księdza N abuchow yeza b y ła mu te d y ze wszech m iar p o trze b n ą i pożądaną. A le k to wie, m ógł się może obejść bez niej, bo m iał kolegów w n am iestn ictw ie i w m inis eryum , m iał z a słu g i z ro k u 18-16, 1849 i 1864 za sobą, a w ów czas nie p o trzebow ałby daw ać ani córki, ani, co gorsza, 8.000 z łr. C hciał więc ty lk o zy sk ać na czasie i u trzy m a ć dobre stosunki z ta k w p ły ­ wowym człow iekiem , ja k ksiąd z N abuchow ycz.

P a n Jo h a n n von S arafanow ycz, w róciw szy do domu, w ziął ołów ek i p ap ier do rę k i i począł raclio- _ w ać. Szło mu to jak o ś niesporo i „próby“ nie z g a ­

dzały się nigdy. P obiegł te d y na d ru g ą stro n ę ulicy, do szkółki m iejskiej i zaw ezw ał pomocy p an a S

tecz-kow skiego, p ro feso ra w szy stk ich ścisły ch i hum ani­ ta rn y c h nauk, ja k o te ż k a lig ra fii p rzy akadem ii eapo- w ickiej.

O baj ci znakom ici uczeni, z k tó ry c h jed en skończył praw o i odbył trz y egzam ina państw ow e, a d ru g i po k ilko letn im k u rsie „p re p a ra n d y “, przez najw yższe w ładze szkolne św ieckie i duchow ne u zn a­ ny z o sta ł g ru n to w n y m pedagogiem , obliczyli nakoniec po n iejakich mozołach, ale z w iększą ścisłością niż pan S ta rk e l obliczył p a ra la k s słońca, że 8,000 po pięć od s ta daje,rocznie 400, a po 6 od s ta 480, co w p ie r­

wszym w y padku w ynosi 33 złr. 33 cnt., a w drugim rów no 40 złr. m iesięcznie.

H

<aAa

P ró b y , przed sięw zięte zapomocą odw rotnych operacyi ary tm etycznych, nie pozw alały w ątpić ani n a chw ilę o dokładności tego re z u lta tu — p rędzejb y ju ż m ożna w ą tp ić o tem , czy k tó ry k o lw iek astronom zapom ocą m a te m a ty k i M ocnika, przeznaczonej dla n iższych k la s gim nazyalnych i realnych, i zapom ocą te j św iętej p ra w d y , iż sum a w szystkich k ątó w w tró j- i k ącie ró w n a się dwom kątom prostym — zdo łał cho- /

— 114 —

ciażby w przybliżeniu obliczyć oddalenie ziemi od słońca.

P a n P ig u lsk i, a p te k a rz w C apow icaeh, z a rę c z a ł o sobie, iż j e s t bardzo biegłym m atem atykiem i opo­ w iad ał często panu pocztm istrzow i, ja k to astrono m o­ wie, siedząc na bardzo w ysokich górach, widzę z a ­ w sze n aprzód zaćm ienie słońca i księżyca i piszą to potem w k alen d arzach ; ale na rozw iązanie ta k ic h p ro ­ blem atów , ja k pow yższy, nie p o ry w a ł się nig d y — on, m a g iste r farm acy i, sły n n y z niezm iernie skuteczn ej m aści n a n agniotki, k tó ra b y ła je g o sekretem .

U spokoiw szy się z te j s tro n y — t. j. nie ze stro n y p a ra la k s y słońca, jeg o zaćm ień i m aści n a n ag n io tk i, ale ze s tro n y p ro c en tu rocznego od 8,000 złr., pan S a- rafanow ycz n ap isał list do sw ego w u ja i w yłuszczył mu w szystko, cośmy już słyszeli n a p o cz ątk u tego ro z­ działu.

Z a p a rę dni o trzy m ał list z adresem : A n Seine cles

H errn Joh a n n von Sarafanow ycz, k. k. B e zirk sa d ­ ju n k te n i, Wohlgeboren, in C apow yci, zu deutsch Zappo-

w itz—p oczynając od słów L iebster N effe\ w k tó ry m

s trz e ń c a , zn ajd o w ał sumę 8,000 złr. nieco za szczupłą ze w zględu n a znany stan m ajątk o w y p an a fo rsz teh e- r a i obiecyw ał uczynić m ein M öglichstes w sp raw ie su p lik m ałostaw ickicli, „nachdem ohnehin diese V o r­ gän g e n ich ts A n d e res sind, als d e r A ufschrei d e r s e it J a h r h u n d e rte n g ek n e ch teten , von den P o le n u n te r­ jo ch ten , von d e r k. k. R eg ieru n g v erla ssen en , arm en, u n te rd rü c k te n ruth en isch en N a tio n a litä t.“

P a n a d ju n k t ro z p ła k a ł się nad tem i słowam i i w ziął je za te k s t do kazania, k tó re m iał do w ójtów na najbliższym Am tstag'u.—Poczem w M ałostaw icach „die g e k n e c h te te N a tio n a litä t“, pojm ując w swój spo­ sób h istoryczny sens te j mowy, ub iła leśniczego i r a ­ n iła śm iertelnie gajow ego; w Grłęboczyskach w padła do karczm y, w y b iła M otia, M otiow ą i bach o ry i w ypi­ j a w ielki zapas wódki nietylko Dezpłatnie, ale unosząc jeszcze z sobą gotów kę M o tia — w K a ta ry ń c a c h sp a­ sła końm i łan pszenicy dw orskiej, a w C apów ce . . . o c z a rn a niew dzięczności nierozum nego tłum u!... zapu­ ściła n ierogacizną w k a rto fle k sięd za p aro ch a i po­ zw oliła sobie n a w e t poturbow ać osobę sam ego dobro­ dzieja z powodu jak ieg o ś sporu o n ależ y to ść za po­ grzeb, a to pod pozorem, że „ksiondzy bidnyj,

uhne-— 110 uhne-—

czenyj n a rid ta k z d e ra ju t, szczo w że liodi w y try - m a ty .“

Z tej strony, list k siędza N abucłiow ycza m iał te d y ta k ie , n ie z b y t fo rtu n n e sk u tk i.

Co do M ilci, n astrę czy i on je j m nóstw o sposo­ bności do n alew an ia k a w y i p o d aw an ia b ułek p. a d - ju n k to w ł—bo odtąd p an S arafano w ycz b y ł p raw ie co­ dziennym gościem u p a ń stw a fo rszteh eró w . M iędzy je d n ą szk lan k ą k aw y a d ru g ą w zdychał zaw sze b a r ­ dzo głęboko i to pił w zrok pełen nie w ysłow ionej tę s k n o ty w oblicze M ilci, k tó r a zw ykle p rzy ta k ic h sposobno­ ściach p a trz y ła w sufit, albo na piec, albo n a co in n e­ go, n ieu b ra n eg o w ciem no-zielony s u rd u t i w k o łn ie­ rz y k ze z b y t widocznem i tasiem kam i.

W ów czas pan S arafanow ycz, k tó ry od pew nego czasu p ożyczył był od p an i am tsdien ero w ej tom R o z ­

maitości z ro k u 1838 i c z y ta ł w nim bardzo pilnie, aby

się dow iedzieć, ja k to ludzie rom ansują—pan S a ra fa n o ­ w ycz ted y , n iezu p ełn ie pozbaw iony zap asu frazeo lo­ gii, niezbędnego w jeg o położeniu, w z d y ch ał jeszcze m ocniej i m aw iał:

I m iał słuszność. K ob iety um ieją być o k ru tn e - m i czasem n a w e t dla ty c h m ężczyzn, k tó ry c h nie ko­ c h a ją . D la kochanków są niem i p ra w ie zaw sze, ta k p rzynajm niej tw ie rd z ą n ie k tó rz y zdesperow ani po- w ieściopisarze.

M ilcia b y ła o k ru tn ą , bo po tak iem w y w n ę trze- niu się ze stro n y p an a a d ju n k ta z ry w a ła się zw ykle i u ciek a ła na g an e k , albo do sw ego pokoju, ab y się ta m naśm iać aż do łez, bodaj czy m e z p an a a d ­ ju n k ta . P so tn ic a, z a ra z p rzy p ierw szej w izycie p an a S a- ra fan o w y c za sp o strze g ła , ja k ie za m iary k ry ły się pod jeg o ciem no-zielonym surdutem . B ył to p ie r­ w szy k o n k u re n t, k tó ry je j się tra fia ł.

P a n n y m ają niezw alczoną skłonność do w yszu­ k iw an ia ujem nych i śm iesznych stro n w osobie k a ż d e ­ go m ężczyzny, k tó ry im się p re z e n tu je w c h a ra k te rz e k o n k u re n ta — choćby by ł pięknym , ja k A pollo, albo ja k e le g a n t z żu rn alu (A pollo w X I X stuleciu nie w szędzie może uchodzić za piękność, ze w zględu na z b y t ra żąc e podobieństw o do św ięteg o tureckiego ), choćby by ł m ądry m i dobrze ułożonym, i dobrze w i­ dzianym w św iecie.

- 118

P a n Jo h a n n von S arafan o w y cz nie uszedł tem u w spólnem u losowi całej jed n ej w ielkiej części ro d z a ­ ju m ęskiego — M ilcia b y ła dla niego o k ru tn ą, choć z grzeczności nie śm iała mu się w oczy.

A le ra z trudno było w ytrzym ać. P rz y k aw ie— ca ły rom ans p an a S arafan o w y cza to czy ł się p rzy k a ­ w ie —M ilcia s p o strz e g ła dw ie m uchy, k tó r e p rz e c h a ­ dzały się po obrusie, dzióbały ok ru szy n y c u k ru i b u ­ łe k i nakoniec, sp o tk aw szy się, o cierały się p y sz c z k a ­ mi je d n a o d ru g ą , j a k p a r a kochanków , albo sta ry c h p rz y jació ł po długiem niew idzeniu.

N ie wiem , czy kto z cz y teln ik ó w u w a ż a ł już, że m uchy m ają te n zw yczaj; nie wiem, czy i ja k go tłó - m aczy h is to ry a n a tu ra ln a i nie wiem , czy M ilcia w i­ działa co szczególnego w te j serdeczności owych dw óch s k rz y d la ty c h isto t, czy z b ra k u innego zajęcia p rz y p a try w a ła się im ta k piln ie— dość, że pan S a ra fa ­ nowycz, k tó ry ju ż był spożył z w ielkim sm akiem sw o ­ j ą szk lan k ę słodkiej k aw y i słodkim w zrokiem b ła ­ g ać się zd aw ał o d ru g ą , uw ażał przez czas n iejak i, że M ilcia m a oczy zw rócone w je d e n p u n k t, ja k g d y b y b y ła zam yślona. W tem w yp ad ła je j z rę k i ły żeczk a

od k aw y , k tó rą n ad sz k la n k ą trz y m a ła i b rz ę k te n p rz e rw a ł je j m yśli, czy bezm yślność.

— A a a a , przecie! — za w o łał pan S arafan o w y cz z w y razem n ajw ięk szeg o zadow olenia i try u m fu , z w yrazem , w k tó ry m m alow ał się ca ły zw iązek jego m yśli i wniosków: M ilcia upuściła łyżeczkę, w ięc m usiała być zakochaną, a w kim żeby, je ż e li nie w tak im fa jn s chłopcu, j a k pan S arafanow ycz?

M ilcia i pani fo rsz teh ero w a od gadły od razu ca­ łe znaczenie teg o w y k rz y k n ik a , sp o jrzały je d n a n a d ru g ą i w ybuchły konw ulsyj nym śmiechem.

P a n fo rsz te h e r zdziw ił się mocno i z a p y ta ł: — Was habt's ih r wieder z u lachen?

P a n S arafan o w y cz w y trz eszc zy ł oczy i otworzy* u sta na zn ak głębokiego zdziw ienia, ale dotychczas jeszcze nie zrozum iał i nie zrozum ie zapew ne n ig d y ’ z czego się te panie w ów czas ta k śm iały.

P an fo rsz te h e r, k tó ry m ało uw agi zw raca ł na k o b iety i z lingw istycznych w zględów nie lubił w d a ­ w ać się z niem i w długie rozm ow y, począł mówić o jak im ś innym przedm iocie — o k lęsk ach , doznanych

120

niedaw no przez c. k. arm ię z pow oda owej m gły koło C hlum u— panie uspokoiły się i rze^z ca ła zo sta ła bez dalszych n astęp stw .

A le w ieczorem , g d y |m atk az n alazła 'się sam na sam z córką, nie obeszło się bez uw ag nad tym w ypadkiem i wogóle n ad c z ę J e in i w izytam i pana S arafan ow ycza w ich domu. Z am iary jeg o b y ły aż nadto widoczne, niem niej i to, że „ojciec“ b y ł p rz y ch y ln ie d la niego usposobionym.

P a n i P recliczk o w a ucałow ała M ilcię w czoło i pow iedziała, że chyb ab y je j, P recliczk o w ej, z domu H a n se rle , nie było na św iecie, ażeby ta k a m ałpa m ia ­ ła w ziąć je j dziecię.

M ogła b y ła dodać, że z pom iędzy dwóch, S ir J a ­ mes S krzeczkow ski je stp rz y n a jm n ie j porząd n iejszą i le ­ piej u m ytą m ałpą — ale ló rd k a ta ry n ie c k i w oczach p. P recliczk o w ej w cale nie za słu g iw a ł na ta k i p rzy - domek.

M ilcia t ą ra z ą b y ła na seryo zamyśloną. M uchy spały ju ż po ścianach, nie m ogły ted y zajm ow ać je j uw agi. M usiała więc rozm ow a z 'm a tk ą o panu S a ra

-fauow yczu spow odow ać je j zam yślenie. M oże to by ł dalszy ciąg ty c h ro jeń sennych, p rzy k tó ry c h z a s ta li­ śmy ją , gdyśm y po ra z p ierw szy w prow adzili pan a a d ju n k ta do baw ialnego pokoju p ań stw a fo rsz te - herów?

P o ra b y ła po tem u -— stró ż nocny w y w o ły w ał w łaśnie dziesiątą godzinę, C apow ice spały spokojnie i nie słychać było żadnego głosu, oprócz dalekiego szczekania psów i re g u la rn eg o chodu w a h a d ła u z e g a ra ściennego. W i a t r szeleścił w lipach pod oknam i i p o ru ­ sz a ł dziw acznie ich cienie, p adające do pokoju w raz z j a - snem św iatłem księżycow em .

W gm achu becyrk ow ym m ożna m arzyć ta k d o ­ brze, ja k w każdym innym , albo ja k pod gołem niebem , je ż e li się je s t usposobionym lub usposobioną do m a ­ rzenia. C ó rk a b e c y rk sfo rsz te h era , n aw et b ec y rk s- fo rsz te h e ra P rec lic zk a, może m arzyć ta k dobrze i pię­ knie, ja k księżniczki, szlachcianki, m ieszczanki i p ro ­ ste w ieśniaczki m arzą — czasem w życiu, a w rom an­ sach zawsze.

N iem a te d y żadnego powodu, d la k tó re g o b y M il- cia nie m iała b y ła m yśleć i m arzyć. M arzy się n ie ­

— 122 —

raz, gdy ju ż w łos zbieleje i tw a rz się pom arszczy, tern lepiej i piękniej m arzy się w dw udziestym ro k u życia. To, co się m arzy, panow ie poeci n a z y w a ją id e a ­ łam i, a panow ie filozofow ie twierdz«*, że teg o niem a w cale n a św iecie i że to nig d y a nig d y nie d a się pięcią zdrow em i zm ysłam i schw ycić. P anow ie filozofow ie m ylą się, wiem to z dośw iadczenia. J e s te m człow iekiem niepoetycznym i pozba­ wionym tw órczości, ale m iałem ta k ż e moje ideały, i— u rz ecz y w istn iły się praw ie w szy stk ie. N otaben e, czerpałem je z k siążek , nie m ogąc ich sam u tw o ­ rzyć. Z a młodu, ideałem moim b y ł św iat dziew iczy A m ery k i, podróż m orska, lasy o n iebo tycznych d rz e ­ wach, g ó ry i sk a ły n iep rz eb y te. Poszedłem do K i- sielki, woziłem się czółnem, spocząłem w cieniu lip o ­ wej alei, w d ra p ałem się n a górę W ysokiego Z am ku — i w róciłem do m iasta całkiem zadow olony. Fenim o- re C ooper, W a sh in g to n , Irv in g , S ealsfield i M a r ry a t b y ł dla mnie urzeczy w istn io n y .

T eraz, na starość, wolę D ick e n sa i D u m asa tam , gdzie nie je s t bardzo okropny. C zytam np., z jak im sm akiem M a s te r P ic k w ik z a ja d a ł i z a p ija ł różne do­ b re rzeczy, idę do M ańkow skiego i pokrzepiam się

sz k la n k ą p o rte ru , a pp. filozofów w zyw ani n a dyspu­ tę: czy to nie je s t urzeczyw istnieniem ideału? W s z y ­ stk o zależy od sposobu, w ja k i z a p a tru je m y się na św iat, n a ludzi i na rzeczy.

J e ż e li te d y M ilcia m iała ja k i ideał, to tw ierd zę, że b y ł on do urzeczyw istnienia, a b lisk a przyszłość okaże, iż się nie m ylę. N a te ra z , jak o w iern y h isto ­ ry k , zapisuję ty lk o , że m usiała m arzy ć dość długo, bo z e g a r ścienny w y b ił b y ł ju ż d w u n astą, kiedy, o b ra ca­ jąc się na łóżeczku, za p y ta ła :

— C zy m am a śpi? — N ie, moje serce. — P ro sz ę m amy... — Co, moje serce?

— P ra w d a , że te n pan S c h re y e r j e s t w cale do rzeczy?

— A , a... ot, ta k —-odpowiedziała mam a. I ko­ lej m yślen ia b y łab y p rz y sz ła n a nią, g d yby b y ła w tej, chw ili nie usn ęła n apo w rót.

Z obaw y, by kochanej czytelniczce nie w y d a­ rz y ło się to samo, zostaw iam do przyszłego rozdziału

- 124

-w yjaśn ien ie po-wodó-w, d la k tó ry c h p an S ch re y er by ł w cale do rzeczy, co te n pan S c h ry e r ro b ił w C apo- w icach i ja k im sposobem zjaw ia się jeg o nazw isko w siódm ym rozdziale te j powieści?

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

dziernika* do 31 g ru d n ia w yszły i rozesłane zostały p re n u m erato rem „ G a z e ty P o lsk ie j“ n astępujące dzieła, ja k o b ez p ła tn e dodatki tyg o d n io w e:

St. Kozłoioskieyo „T a b o ry c i“ , d ra m a t w pięciu a k t a c h ...tom , 1

T . T. Jeża „W Zaran iu“ , pow ieść . . . . tom ów 3

E . O oncourfa „B ra c ia Zemgano“ . . . . tom 1

T. P adalicy „Powieści Ukraińskie“ . . . 1

E dm . R ostand'a „Cyrano de Bergerac“ , kom edya b o h a te rsk a w p rzek ład zie M. K onopnickiej i W łodz. Z a g ó r s k i e g o ... tom ów 2

Ir e n y M rozowickiej „W płytkim prądzie“ . . tom 1

Jonasa L ie „ 0 Zachodzie“ , pow ieść n o rw e sk a „ 1

K lem entyny z Tańskich H ofm anow ej „ K ry s ty ­ na“ ...tom ów 2

H . A n d e rse n a „Bajki i Opowiadania“ . . . tom 1

N ow i P re n u m e ra to rz y „G aze ty P o ls k ie j“ p rz y b y w a ją ­ cy od Now ego R oku 1899 otrzym yw ać m ogą kom plet ty c h 13 tomów za rb. 3 z p rz esy łk ą pocztow ą i za rb.

0194166

W dokumencie Wielki świat Capowic. T. 1 (Stron 112-133)

Powiązane dokumenty