• Nie Znaleziono Wyników

T ego w ieczora, po usunięciu się pań, rozm a­ w iałem jeszcze chw ilkę z doktorem L eete o system ie usuw ania ludzi od dalszej służby narodowej po la­ tach 45; nad przedm iotem tym kazało mi zastanowić się opowiadanie doktora o udziale obyw ateli w ysłu ­ żonych w rządzie.

— W czterdziestym piątym roku życia, rze­ kłem , człow iek ma jeszcze przed sobą z 10 lut do­ brej pracy ręcznej, a ze 20 dobrej um ysłowej pracy. Ludzie w ięc o usposobieniu energicznem muszą sp o­ glądać na to uważanie ich za przestarzałych i prze­ noszenie w stan spoczynku, jak na w ielką przykrość raczej, nie zaś ja k na łaskę.

— D rogi panie W est — zaw ołał doktór L eete, w patrując się we m nie— nie m ożesz pan m ieć poję­ cia o tem, jak nieznośnie przykrem i są dziś dla nas w asze idee X I X w ieku, ja k osobliw ym j e s t ich sk u ­ tek. D ow ied z się w ięc, d zieck o innej rasy a jednak tej samej, że praca, jaką mamy ponosić dla zapew­

nienia naszem u narodow i w ygodnego bytu m atery- jaln ego, nie je st uważana przez nas, ani za najw a­ żniejsze, ani za najbardziej zajmujące, ani też za naj­ godniejsze zużytkow anie sił naszych. Patrzym y na nią, ja k o na nieuchronny obow iązek, z którego p o ­ trzeba się w yw iązać, zanim całkow icie pośw ięcim y się wyższej upraw ie naszych zdolności, um ysłow em u i duchowem u ich zużytkow aniu, oraz celom , które jed yn ie oznaczają życie. R obi się w praw dzie w szyst­

ko, co można, aby ulżyć pracy i m ozołom przez spra­ w ied liw y podział trudów, oraz przez w szelkiego ro­ dzaju p rzynęty i bodźce; to też praca ta, porów naw ­ czo tylk o biorąc, byw a mozolną, częstokroć zaś sta­ je się ożyw czą. A le , najgłów niejszym celem nasze­ go istnienia nie je s t ow a praca nasza, lecz wyższa i szersza działalność, której pozw ala nam oddaw ać się z całą swobodą, opuszczenie szeregów pracowni­ czych.

R zecz jasna, że nie w szyscy, a naw et nie w ięk­ szość nas żyw i owo zajęcie dla spraw naukow ych, artystycznych, literackich lub w ychow aw czych, ja k ie czynią z naszego w olnego czasu rzecz jed yn ie cenną. W ielu z nas spogląda na drugą połow ę sw ego ży ­ wota, jako na okres uciech innego rodzaju, pośw ię­ cając go podróżom , zabawom towarzyskim w gro­ nie starych przyjaciół, pielęgnując w szelk ie osob iste w stręty i upodobania, oraz ścigając w szelk ie m ożli­ we postacie w ytchnienia, słow em , uważają to za czas sw obodnego i niezm ąconego niczem napawania się dobrodziejstwam i świata, do w ytw orzenia których się p rzyczyn ili. A le, jak ąk olw iek je s t różnica na­ szych upodobań osobistych, to odnośnie do zu ż y tk o

-w y-wania o-w ego -w olnego czasu zgadzam y się -w szy­ scy o tyle, iż chw ili zw olnienia od służby o czek u je­ my ja k o kresu, po którym zaczynam y dopiero ko­ rzystać z całej pełni naszych praw przyrodzonych, ja k o doby, kiedy po raz pierw szy naprawdę docho­ dzim y ju ż do pełnoletności i zw olnieni będziem y od rygoru i k on troli a obdarow ani w ieczystą pensyją do końca naszego życia. Tak sam o, ja k młodzież za dni w aszych chciw ie oczekiw ała 21 roku, tak lu ­ dzie dzisiejsi w yglądają lat 45. W 21 stajem y się dojrzałym i ludźm i, ale w 45 m łodość nasza powraca. W iek średni, oraz to, co w ybyście nazwali staro­ ścią, uważam y dzisiaj za epokę godniejszą prawie zazdrości, n iż w iek m łodzieńczy. D zięk i dzisiejszym lepszym warunkom istnienia, a nadew szystko dzięki u w oln ien iu każdego od troski, starość nasza n astę­ puje o w iele później i znacznie je st łaskaw szą niż za dni daw nych. O soby, budowy ciała przeciętnej, ż y ­ j ą zazw yczaj do 85 lub 90 lat; zaś w roku 45-m j e ­ steśm y, jak sądzę, fizycznie i u m ysłow o m łodsi, niż w yście byw ali w 35-m roku. D ziw n ie się robi, m y­ śląc, że w roku 4 5 -m , kiedy my w łaśnie wchodzim y w okres życia najpełniejszy uciech, w yście poczynali m yśleć ju ż o starości i spoglądać w przeszłość. D la was przedpołudnie było jaśniejszą życia połow ą, dla nas zaś popołudnie.

D alej, przypom inam sobie, że rozm ow a nasza zaw adziła o tegoczesne zabawy i uciechy publiczne, oraz porów nyw anie ich z zabawam i w iek u X I X .

— P od pew nym w zględem — p ow iedział doktór L e e te —zachodzi tu znaczna różnica. M y nie posia­ d am y nic takiego, coby odpow iadało waszym

sport-вшепош zaw odow ym , stanow iącym tak ciekaw ą c e­ chę dni waszych; ani też nagrody, o ja k ie w alczą nasi atleci, nie są pieniężne, ja k to było u w as. W zapasach naszych idzie zaw sze tylk o o sław ę. Szlachetne w epółubieganie się zaw odów w szystkich, oraz przyw iązanie każdego w spółpracow nika do je g o zawodu je st stałym bodźcem w e w szelkiego rodzaju grach i w yścigach na lądzie i morzu, które w m łodzie­ ży nie w iększe chyba budzą zajęcie, niż w honorow ych zaw odow cach w ysłużonych. Zaw odow e w yścigi ja ch ­ tów w M arblehead odbywać się będą w przyszłym ty ­ godniu i sam pan osądzisz, o ile w ięk szy zapał b u ­ dzą one w rodzie ludzkim dzisiaj, niż za dni w aszych. W ołanie rzym skiego m otłochu panem et circenses uzna­ j e się dziś za całkiem słuszne. Jeżeli chleb je s t naj-

pierw szą potrzebą życia, to zabawa idzie zaraz po nim; naród też stara się o jedno i drugie. A m ery­ kanie w ieku X I X byli tak n ieszczęśliw i, iż nie roz­ porządzali odpow iednim zasobem ku zaspokojeniu którejkolw iekbądź z tych potrzeb. G dyby ludzie owej epoki m ogli naw et korzystać z dłuższego w y- wczasu, to, sądzę, nie w iedzieliby częstokroć, ja k spędzić chw ile sw e przyjemnie; co do nas, to nie bywam y n igdy w tem położeniu.

ROZDZIAŁ XIX

W ciągu jednej z przechadzek rannych z w ie ­ dziłem Charlestown. W pośród zm ian zb yt licznych, aby się kusić o ich w ykazanie, a świadczących, iż nad dzielnicą tą p rzep łyn ęło stulecie, szczególną uw a­ g ę zw róciłem na zupełne zniknięcie dawnego w ięzie­ nia stanu.

— Z darzyło się to jeszcze przedemną, ale p a ­ m iętam , żem o tem sły sza ł— pow iedział doktor L e e ­ te, k tórego zagadnąłem o fakcie ow ym przy śniada­ n iu — nie mamy dzisiaj w ięźniów . W szelkiem i w y ­ padkami ataw izm u zajmują się dziś szpitale.

— A taw izm u? w yk rzyk n ąłem zdziw iony. — A no, ta k — odpow iedział doktór L e e te —m yśl karania tych nieszczęśliw ych zaniechaną została przy­ najmniej lat tem u pięćdziesiąt, a m oże naw et w ięcej. — N ie rozum iem pana zu p ełn ie. A taw izm za m oich czasów b ył to wyraz stosow any do takich w y ­ padków , kiedy w kimś w sposób w idoczny objaw ia­ ły się cechy jak iegoś od ległego przodka. Czyż mam

rozum ieć, że na zbrodnię spoglądacie dzisiaj, ja k na pow rót jak iejś cechy przodków?

— Przepraszam p an a— odrzekł doktór L eete z uśm iechem naw p ół hum orystycznym , naw pół p r z e ­ praszającym — ale poniew aż pan tak w yraźnie posta­ w iłeś pytanie, zm uszony jestem pow iedzieć, że isto­ tnie tak się zapatrujem y.

Po tem , czegom się ju ż dow iedział o m oralnych przeciw ieństw ach pom iędzy w iekiem X I X a X X , niedorzecznością byłoby n iew ątp liw ie, gdybym po- czął okazyw ać jakąś czułostkow ość w tym przed­ m iocie; to też, gdyby doktór L eete nie m ów ił w sp o ­ sób tak uprzedzający, a żona jeg o i E dytha nie zdradzały przy tem pew nego zakłopotania, nie b ył­ bym się praw dopodobnie zarum ienił, ja k to się sta ­ ło obecnie.

— N ie groziło m i tak bardzo niebezpieczeństw o, abym się m iał chełpić z m ego pokolenia, rzekłem , a le istotnie...

— T o je s t pańskie pokolenie, panie W est— w trąciła E d y th a — pokolenie, w k tórem pan żyjesz, które pan znasz; wszak ty lk o dla tego, że w niem żyjem y, nazyw am y je naszem.

— D zięk i pani. B ędę się starał tak o tem m yśleć.

K iedym to m ów ił, oczy moje spotkały się z jej w zrokiem , a wyraz jej tw arzy u leczy ł m nie zupeł­ nie z mojej niedorzecznej draźliwości.

— Bądź co bądź, rzekłem z uśm iechem , uro­ dziłem się kalw inem i niepow inienbym b ył się dzi­ w ić, słysząc, że o zbrodniach m ów i się, jak o o ce­ chach przodków .

— F a k ty czn ie—rzekł doktór L e e te —używ am y wyrazu tego, bynajmniej nie m yśląc o p okoleniu pań- skiem , je ż e li, za przeproszeniem E d y th y , możem y j e nazwać pańskiem pokoleniem , przynajm niej o ile w yraz ten zdaje się w skazyw ać, iż, niezależnie od naszego otoczenia, uw ażam y siebie za lepszych, ani­ żeli w yście uw ażali niegdyś. Za dni w aszych dzie­ w iętnaście zbrodni na dw adzieścia, że użyjem y ostat­ niego w yrazu w znaczeniu szerokiem , włączając tu w szelk ie w ykroczenia, w yn ik ały z nierów ności ma­ jątk ow ej jednostek; nędza k u siła biedaka, żądza w ię ­ kszych zysk ów lub chęć utrzym ania daw niejszych k u siła ludzi dostatnich. Pośrednio lub bezpośrednio, pragnienie pieniędzy, które wówczas rów now ażnem i b y ły ze w szelk iem dobrem, stanow iło pobudkę w szyst­ k ich tych zbrodni, było głów n ym korzeniem trują­ cego zielska, przeciw ko którem u cała m achina praw , w ięzień i p olicyi zaledw ie m ogły obronić cyw iliza- cyję w aszą od zupełnej zagłady. D ziś, k ied y czyni­ m y naród jed yn ym pow iernikiem lu dzkich bogactw , k ied y , zapew niając w szystkim utrzym anie dostatnie, z jednej stron y usuw am y nędzę, z drugiej zaś p rze­ szkadzam y nagrom adzaniu się m ienia, to tem samem przecinam y ów korzeń, a trujące drzew o, które rzu­ cało cień na waszą społeczność zw ięd ło i uschło, ja k krzew Jonasza za dni ow ych. Co zaś do małej sto ­ sunkowo kategoryi gw ałtow nych zbrodni przeciwko osobom , nie związanej z żadną m yślą o zyskach, to nawet za w aszych czasów ograniczały się one prawie całk ow icie do ludzi ciem nych i zbydlęconych; dzisiaj zaś, kiedy w yk ształcen ie i dobre obyczaje nie są już m onopolem niew ielu , ale rzeczą pow szechną, o ok ru ­

Powiązane dokumenty