• Nie Znaleziono Wyników

W roku 2000 = (Looking bacward 2000-1887) : powieść

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W roku 2000 = (Looking bacward 2000-1887) : powieść"

Copied!
340
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

"Wydawnictwo „GŁOSU”.

E D W A R D B E L L A M Y .

W M C 2000

V': k * (LOOKING BACKWARD. 2 0 0 0 M 8 8 7 .)

POWIEŚĆ.

Ttłomaczył z oryginału J. K. Potocki.

WARSZAWA.

W DEUKAENI MAEYI ZIEMKIEWICZ.

K rak o w sk ie P rzed m ieście N r. 17.

(8)

Дозволено Цензурою Варшава, ю Іюня 1 8 9 0 г.

(9)

PRZEDMOWA.

Sekc. historyczna, Shawmnt College, Boston, d. 28 Grad. r. 2000. Żyjąc w ostatnim roku 20-go stulecia, korzy­ stając z błogosław ieństw społecznego porządku, tak prostego a zarazem tak logicznego, iż zdaje się on być tylko zw ycięztw em zdrowego sensu, trudno jest bezw ątpienia, zw łaszcza tym , których znajom ość hi- storyi nie sięga zbyt daleko, wyobrazić sobie, że obecny ustrój społeczeństw a w całkow item swem w y ­ kończeniu nie ma jeszcze naw et 100 lat w ieku. J e ­ dnakże trudno o fakt pew n iejszy historycznie nad ten, że prawie aż do końca 19-go stulecia m niem a­ niem było pow szechnem , iż dawny system przem y­ sło w y , wraz ze w szystkiem i je g o rażącemi następstw a­ mi społecznem i, m iał trw ać, z m ałem i zm ianam i, aż do skończenia w ieków . Jakże dziw nem i niepraw do- podobnem prawie w ydać się może, iż tak cudow ne przeobrażenie moralne i m ateryjalne, jakie się od ow ego czasu odbyło, zostało dokonanem w tak krótkim przeciągu czasu. Trudno o bardziej uderzający przy­ kład tego, z jak ą łatw ością przyzw yczajają się lu d zie

(10)

do lepszych w arunków sw ego położenia, ja k k o lw iek , oczekując icli, sądzą, że n ic ju ż lepszego wym arzyć n ie będzie można. N ic lepiej nad to nie m ogłoby ochłodzić zapału reform atorów, rachujących na żywą w dzięczność przyszłych pokoleń.

Przedm iotem tej książki jest dopom ódz tym , którzy pragną zdobyć bardziej określone w yobraże­ n ie o różnicach ustroju społecznego pom iędzy w ie­ kiem 19-m a 20-m , a których odstrasza zbyt urzę­ dow y charakter m ów iących o tym przedm iocie ksiąg historycznych. W ied ząc z doświadczenia pedagoga, iż nauczanie bywa często nużącem dla ciała, autor u siłow ał uprzyjem nić dydaktyczny charakter książki, nadając jej formę rom antycznego opow iadania, k tó ­ rego sam w ątek, jak radby b ył on sądzić, nie będzie pozbaw iony zajęcia.

C zytelnik, dla którego now e urządzenia sp o łecz­ ne oraz podstaw ow e ich zasady są rzeczą zw ykłą, znajdzie, być może, iż tłom aczenie, ja k ie nadaje im D r L eete, je st zbyt oklepane; ale przypom nieć sobie należy, że dla gościa tegoż doktora nie było ono rze­ czą zw y k łą , oraz, że ta książka napisana je st um yśl­ nie na to, aby sk łon ić czyteln ik ów do zapom nienia, iż dla nich sam ych rzeczy ow e są zw ykłem i. Jeszcze słówko: pow szechnym prawie tematem pisarzy i m ów ­ ców, którzy się w sła w ili w tej epoce kończącego się 2000° lecia, nie była przeszłość lecz przyszłość; nie b y ły postępy, jak ich ju ż dokonano, ale te, ja k ich do­ konać należy, idąc zaw sze dalej i w yżej, aż do ch w ili, gdy spełnią się niezbadane losy rodzaju lu d z ­ k iego. Bardzo to p ięk n e, ale zdaje mi się, iż n igdy nie znaj dziem y trw alszego gruntu dla przew idyw ań,

(11)

dotyczących przyszłego rozw oju ludzkości w n ajb liż- ezym tysiącoleciu, jak spoglądając wstecz na postęp stu lecia ostatn iego.

Żyw iąc nadzieję, że książeczka ta będzie dość szczęśliw a i znajdzie sobie czytelników , których za ję­ c ie się przedm iotem pozw oli nie dojrzeć jej braków, autor usuwa się, uetępując miejsca i słow a p. J u - lijan ow i W est.

(12)
(13)

ROZDZIAŁ I.

U jrzałem św iatło dzienne w B ostonie w r. 1857. — Jakto w osiemset pięćdziesiątym siódmym? D ziw na om yłka. Z apew ne chciałeś pan pow iedzieć dziew ięćset pięćdziesiątym siódmym.

— Przepraszam , niem a tu żadnego błędu. "Właś­ nie około godziny 4-ej po południu, dnia 26 grudnia w drugie św ięto B ożego narodzenia r. 1857 nie zaś 1957, ow ionął mię po raz pierw szy w schodni w iatr bostoński, który, ja k zapewniam czytelników , odzna­ czał się w owym czasie odległym , taką samą suro­ w ością jak i w obecnym r. 2000.

T w ierdzenia te zdają się tak niedorzecznem i, szczególnie gdy dodam, iż jestem m łodym , mającym ok oło lat 30-tu m ężczyzną, że niepodobna będzie m ieć za złe nikom u, gdy nie zechce przeczytać dalej ani słow a z tego, co w idocznie ma być w yzyskaniem je g o łatw ow ierności. P om im o to jed n ak , gorąco za­

pew niam czytelnika, iż niem a tu żadnej chęci w y zy ­ skania i podejmuję się przekonać go o tem , je ś li z e ­ chce je sz cze pójść za mną przez kilka kartek. J e ­ żeli w ięc m ogę przypuścić tymczasem, prosząc

(14)

zara-zem o w zględność dla przypuszczenia, że lepiej wiem od czytelnika, kiedy się urodziłem , to będę ciągnął dalej moje opowiadanie.

Jak w iadom o obecnie każdemu uczniow i, w o- statniej ćw ierci 19 w ieku nie istniała jeszcze cyw jli- zacyja dzisiejsza, lub coś, coby ją, przypom inało, ja k ­ k o lw ie k b yły ju ż w zarodku w szystk ie pierw iastki, z ja k ich m iała się ona rozwinąć. Jednakże nie zd a­ rzyło się n ic takiego, coby zm ieniło ów zam ierzchły p od ział społeczeństw a na cztery klasy albo raczej na cztery narody, ja k b y je właściw iej można b y ­ ło nazwać, gdyż różnice pom iędzy niem i były w ię­ k sze, niż dzisiaj pom iędzy narodami; m ówię tu o bo­ gatych i biednych, o w ykształconych i nieukach. Ja sam byłem bogaty i w yk ształcon y, posiadałem więc w szystkie pierwiastki pom yślności, z jak ich korzystali najszczęśliw si ludzie ow ego czasu. Żyjąc w zbytkach i trudniąc się tylk o ściganiem rozkoszy i przyjem no­ ści życia, środki utrzym ania czerpałem z pracy in ­ nych, nie dając nikom u żadnych u słu g wzamian. R o ­ dzice moi i dziadow ie ży li tak samo, ja zaś spodzie­ w ałem się, że i moje potom stwo, je ś li je będę m iał, prow adzić będzie żyw ot rów nie łatw y.

A le, zapytacie m nie, w ja k i sposób m ogłem żyć, n ie oddając żadnych u słu g światu? D la czego św iat z n o sił krańcow e lenistw o kogoś, co zdolny był do świadczenia usług? O dpow iem na to, iż pradziad mój zgi-om adził b y ł pew ną sumę pieniędzy, z której odtąd żyli ciągle je g o potom kowie. W yw nioskujecie naturalnie, iż suma ta m usiała być bardzo duża, sk o­ ro się nie w yczerpała jeszcze, dając trzem pokole­ niom środki na żyw ot próżniaczy. Tak jed n ak nie

(15)

и

było. Suma pierw iastkow o nie była w cale tak w iel­ ką. W rzeczyw istości dosięgła ona o w iele znacz­ niejszych rozm iarów później, kiedy ju ż trzy pokolenia z niej czerpały, niż na początku. Owa tajem nica u ży - wanią.:,nie spożywając, ogrzewania nie paląc, zdaje się czem ś czarodziejskiem , była ona jed n ak tylk o na­ stępstw em um iejętnego stosowania sztuki, dzisiaj na szczęście już zarzuconej, ale szeroko uprawianej je s z ­ cze przez waszych przodków — um iejętności zepchnię­ cia ciężaru w łasnego utrzym ania się na barki innych. O tym, kto tego dokonyw ał, a było to celem zabiegów i, w szystkich, m ów iono, iż żyje z procentu od swych kapitałów . T łom aczenie tego, w ja k i sposób daw niej­ sze m etody przem ysłow e um ożliw iały taką operacyję, zaprow adziłoby nas zbyt daleko. P ow iem w ięc ty l­ k o , że procent od kapitału był pew nym rodzajem w iek u istego podatku, nałożonego na w ytw ór pracy tych, co zajęci byli w przem yśle, a pobieranego przez osoby, które posiadały albo dziedziczyły p ie­ niądze. N ie należy przypuszczać, że taki porządek rzeczy, tak nienaturalny i śm ieszny w ośw ietlenia pojęć now ożytnych, nigdy nie b ył krytykow anym przez w aszych przodków. Owszem, zniesienie, a przy­ najm niej m ożliw e ograniczenie procentów , było od czasów niepam iętnych usiłow aniem praw odaw ców i proroków. W szystk ie jednakże ow e w ysiłk i'zaw od zi­ ły i m usiały zaw odzić, dopóki panow ała dawna or- ganizacyja społeczna.

A b y dać czytelnikow i ogólne w yobrażenie o tem , jak żyli ludzie w owym czasie, szczególnie zaś o w za­ jem nym stosunku bogatych do ubogich, porównam , co będzie może najlepszem, społeczeństw o ów czesne

(16)

do olbrzym iego koczobryka, do którego zaprzężone b y ­ ły masy ludzi, ciągnące go z m ozołem po drodze bar­ dzo górzystej i piaszczystej. W oźnicą był tutaj głód, nie pozwalający na odpoczynek, jak k olw iek pochód z konieczności m usiał być bardzo pow olny. Pom im o trudności ciągnienia pow ozu po drodze tak przykrej, siedzieli w nim pasażerowie, nie schodzący n igdy na dół, naw et przy wjeżdżaniu na najbardziej strom e ur­ wiska. M iejsca w pow ozie były bardzo przyjem ne i w y­ godne. Siedząc ponad kurzem, podróżni m ogli dow oli napawać się w idokam i, albo też krytycznie roztrząsać zasługi bydła pociągow ego. R zecz naturalna, że popyt na takie m iejsca był w ielk i, że w spółubiegano się o n ie zażarcie, gdyż najpierw szym celem każdego było zapew nienie m iejsca w koczobryku dla siebie oraz pozostaw ienie go dziecku. Zazw yczaj, każdy m ógł przekazywać sw e miejsce temu komu zapragnął, lecz z drugiej strony zdarzały się w ypadki, że m ógł je zupełnie postradać. Jak k olw iek bowiem siedzenia te b yły tak przyjem ne, to jednak były bardzo niepe­ wne, a przy każdem nagłem w strząśnieniu koczobry­ ka, ci i owi spadali na ziem ię, gdzie natychm iast zm uszano ich ją ć się sznura i pomagać w ciągnieniu pow ozu, w którym tak rozkosznie rozpierali się przedtem. N a taką utratę miejsca spoglądano, n a tu ­ ralnie, ja k na okropne nieszczęście; przypuszczenie zaś, że zdarzyć się to może, było stałą chmurą, m ro­ czącą szczęście podróżnych.

A le czyż m yśleli tylk o o sobie, zapytacie. C zy- liż sam ich zbytek nie był dla nich rzeczą nieznoś­

n i gdy porów nali go z losem swoich braci i sióstr zaprzężonych, gdy w iedzieli, że w łasny ich ciężar

(17)

pow iększa m ozoły tamtych? Czyż nie m ieli w sp ół­ czucia dla bliźnich sw oich, od których różnili się ty l­ ko powodzeniem? O tak! Jadący, częstokroć w yra­ żali w spółubolew anie sw e dla tych, którzy ciągnęli pow óz, szczególniej gd y przebyw ał on, ja k to się zda­ rzało ciągle, jakąś gorszą część drogi, lub w spinał się na górę bardzo stromą. W takich razach, roz­ paczliw e w ysiłk i zaprzężonych, ich ciągłe upadanie lub rzucanie się pod bezlitosnem sm aganiem głodu, w ielk a liczba tych, którzy w ypuściw szy sznur z ręki tratow anym i byli w błocie; w szystko to przedstaw iało w idok okropny, który częstokroć w y w oływ ał bardzo szczere objawy uczucia wśród podróżnych, siedzących w koczobryku. W o ła li oni wówczas, dodając odw a­ g i pracow nikom , zachęcając ich do cierpliw ości i u- trzym ując w nich nadzieję nagrody w życiu przy- szłem za ich los doczesny, gdy tym czasem inni brali udział w kupow aniu leków i bandaży dla zm iażdżo­ nych i skaleczonych. Zgadzano się pow szechnie, iż w ielce przykrem było, że sprawa ciągnięcia kocza była tak m ozolną, to też w szyscy doznaw ali u lg i, gd y przebyto ju ż jak ąś gorszą część drogi. U lg a ta jed n ak nie byw ała n igd y zupełną, gdyż zawsze gro­

ziło pew ne niebezpieczeństw o, że na ow ych miejscach gorszych w szyscy się przewrócą i w szyscy utracą swe siedzenia.

Potrzeba w istocie przypuszczać, że głów nym następstw em tego oglądania nędzy pracow ników sznu­ ra, było to, iż pasażerowie jesz cze bardziej cenili sw e miejsca w koczu, a tem samem trzym ali się ich rozpaczliwiej, niż przedtem .

(18)

ani sami, ani ich przyjaciele miejsc swoich nie po­ stradają, to prawdopodobnem jest, że oprócz pono­ szenia w ydatków na maści i bandaże bardzo m ało troszczyliby się oni o sw ych braci, ciągnących powóz.

W iem dobrze, iż kobietom i m ężczyznom X X w ieku wyda się to rzeczą niepraw dopodobnie n ie­ ludzką; ale były wów czas dwa fakty bardzo ciekaw e, a tłomaczące poczęści w inow ajców . N aprzód, m ocno i szczerze w ierzono, iż niema dla społeczeństw a in ­ nego sposobu posuwania się, ja k tylko zaprzęgnięcie w ielu do sznura oraz posadzenie nielicznych je d n o s­ tek w powozie; co w iększa, sądzono, iż żadna zmiana gruntow na nie była m ożliw ą ani w uprzęży, ani w sa­ mym koczu, ani w obiorze drogi, ani w podziale tru­ dów . Pow iadano, iż zaw sze tak było i że tak bę­ dzie zaw sze. Sm utne to zaiste, lecz pom ódz temu niepodobna, filozofija zaś n ie pozw ala na trw onienie w spółczucia tam, gdzie lekarstw o jest niem ożliw e.

D ra g i fakt, jeszcze bardziej ciekaw y, zasadzał się na szczególnej h alucynacyi, której w szyscy sie­ dzący w pow ozie dośw iadczali, a m ianow icie, że nie byli oni podobni do sw oich braci i sióstr zaprzężo­ nych, lecz że byli ja k gdyby z lepszej g lin y , należeli do jak iegoś w yższego porządku istot, które słusznie wym agać m ogły, aby je wieziono. R zecz ta zdaje się być n ie do wytłom aczenia; poniew aż jed n ak j a sam należałem do jadących w koczu i sam halucy­ nacyi owej doznaw ałem , pow inniście mi w ierzyć. Najdziw niejszem w owem złudzeniu było to, że ci, którym udaw ało się wdrapać do w nętrza, zanim j e ­ szcze zarosły ślady powrozów na ich dłoniach, p o ­ czynali rów nież ulegać w p ływ ow i przyw idzenia. Co

(19)

zaś do tych, których rodzice i dziadow ie byli tak szczęśliw i, iż zajęli tam ju ż sw oje miejsca, to prze­ św iadczenie o istotnej różnicy pom iędzy ich czło w ie­ czeństwem , a człow ieczeństw em m otłochu było ja k - najzupełniejsze. O czyw istem jest, że skutek takiego om am ienia m usiał objaw ić się naprzód w zam ianie w spółczucia dla cierpień tłumów na jakieś dalekie i filozoficzne w spółubolew anie. W spom inam o tem , ja k o o pewnej okoliczności łagodzącej, którą przyto­ czyć m ogę ku obronie okazywanej przeze m nie same­ go w owym czasie obojętności na niedolę w spółbraci. W r. 1887 zacząłem rok 3 0-ty. Zaręczony ju ż byłem wów czas z E d yth ą B artlett. Podobnie ja k i ja, zajm owała ona m iejsce w pow ozie. T o znaczy, że ju ż nie będę dalej przedłużał porównania, które, j a k sądzę, dało czytelnikow i ogólne o czasach owych w yobrażenie, rodzina jej była bogata. W ow ym w ie ­ ku, kiedy same tylk o pieniądze rządziły w szystkiem i przyjem nościam i i pięknościam i życia, dość było dla kobiety być bogatą, aby posiadać w ielb icieli; ale E dytha B artlett była również piękną i w dzięczną.

C zytelniczki moje, ja k sądzę zaprotestują tutaj. Słyszę ja k mówią: „ładną m ogła być ona, ale nigdy w d zięczn ą—w ubiorze, ja k i b ył wów czas w m odzie, z dziwacznem pokryciem g ło w y , w ysokiem na jedną stopę i niepraw dopodobnem niem al rozdęciem sukni z ty łu za pom ocą środków sztucznych, co bardziej zm ieniało k ształty lu d zk ie, niż jak ik olw iek daw niej­ szy w ynalazek kraw ców . W yobraźcież sobie kogoś „w dzięcznego" w takim ubiorze!” Zarzut bezw ątpie- nia słuszny; m ogę też odpow iedzieć tylk o, że podczas kiedy panie w ieku X X są m iłem uzm ysłow ieniem

(20)

tej praw dy, iż w łaściw y strój podnosi w dzięki kobiet, to moja pamięć o ich prababkach pozwala mi u trzym y­ wać, iż żadne spaczenie ubioru nie może całkow icie w dzięków tych zamaskować.

Ze sprawą- ożenienia się czekaliśm y tylko na ukończenie domu, który budowałem w łaśnie w je d ­ nej z najbardziej poszukiw anych dzielnic miasta, t. j. w części zam ieszkałej głów nie przez bogatych. N a ­ leży bowiem zrozumieć, że względne pożądanie roz­ maitych dzielnic B ostonu, jako miejsca stałego poby­ tu, zależało wówczas nie od przyrodzonych ich rysów , ale od charakteru ludności otaczającej. K ażda klasa społeczeństw a m ieszkała osobno w dzielnicy w łasnej. Bogaci, m ieszkający wśród biednych, albo człow iek 0 wyższem w yk ształcen iu , m ieszkający wśród n iew y ­ kształconych, w yglądał ja k ten, co żyje odosobniony pośród zaw istnego i obcego sobie plem ienia.

U kończenie budowy mego domu m iało nastąpić w zim ie 1886 r. W iosna roku następnego zastała go jednak niew ykończonym i m ałżeństwo moje m u­

siano odłożyć na później. Przyczyną zw łoki, m ogą­ cej doprowadzić do rozpaczy, szczególnie zakochane­ go, b ył szereg bezroboci t. j. uknutych zgodnie zmów 1 w strzym ania się od roboty m ularzy, zdunów , cieśli, m alarzy, blacharzy, oraz innych rzem ieśników , za­ ję ty c h przy budowie dom ów. Jak ie b y ły poszcze­ gólne przyczyny ow ych bezroboci, dziś już nie pa­ miętam. S tały się one wówczas tak pospolitem i, iż przestano dochodzić za każdym razem ich przyczyn najbliższych. N ie ustaw ały prawie w tym albo in ­ nym dziale przem ysłu, a to poczynając od w ielkiego przesilenia z r. 1873. Faktycznie stało się ju ż rzeczą

(21)

wyjątkową, iżby jak aś klasa pracow ników oddawała się bez przerwy swym zajęciom dłużej niż, przez parę m iesięcy. C zyteln ik , który zauważy datę wspom nia-niach przem ysłu naj pierwszą i bezładną jeszcze fazę tego w ielk ieg o ruchu, który zakończył się w prow a­ dzeniem now ożytnego przem ysłow ego system u wraz ze wszystkiem i jeg o następstwam i społecznem i. L u ­ dziom, spoglądającym dzisiaj w stecz na ową prze­ szłość w ydaje się to w szystko tak jasn ein , iż naw et dziecko zrozum ie, że nie m ogło być inaczej; ale my, ludzie ow ocześni, nie będąc prorokam i, nie m ieliś­ my jasnego wyobrażenia o tem , co się nam miało przytrafić. W idzieliśm y jedynie, że pod w zględem przem ysłow ym , kraj nasz w chodził na drogę bardzo dziwną. Zdaw ało się, iż stosunki pom iędzy praco­ wnikiem a pracodawcą, pom iędzy pracą a kapita­ łem zaczynały się rozprzęgać w sposób ja k iś nie w y - tłom aczony.

K lasy pracujące całkiem nagle i bardzo po* w szechnie zaraziły się jakiem ś głębokiem niezadow o­ leniem ze sw ego położenia oraz m yślą, że w szystko poszłoby o w iele lepiej, gdyby tylko w iedziały one, jak się do tego zabrać. Ze w szystkich stron, zgo­

dnym chórem w ypow iadały one żądania wyższej p ła ­ cy, krótszych godzin zajęcia, pom ieszkań lepszych, łatw iejszego dostępu do nauki oraz udziału w przy­ jem nościach i uciechach życia, żądania na zaspokoje­ nie których niepodobna było dojrzeć sposobu, jeżeli świat nie stanie się o w iele bogatszym , niż b ył w ów ­ czas. Jakkolw iek* k lasy ow e w ied ziały trochę, czego im brakowa o, to jednaK iy e m iały w yobrażenia

Rok 2000 Ш Ш Т Ш m |

mm ]

2 ną wyżej, rozpozna niew ątpliw ie w ow ych

(22)

zaburze-o tern, jak braki te zapełnić, zaś zaburze-ogrzaburze-om ny zapał, z j a ­ kim grom adzono się dokoła każdego, kto, jak się zdawało, m ógł był rzucić niejakie św iatło na tę sprawę, staw ał się przyczyną nagłego rozgłosu w ielu prow odyrów , z których niejeden nie w iele m ógł ich oświecić. Jakkolw iek dziw acznem i w ydaw ać się m o­ g ły dążenia klas pracujących, to jednak pośw ięcenie, z jakiem w spierały się one wzajem w bezrobociach, będących głów ną ich bronią, oraz ofiary, jakie pono­ szono, byle tylko w nich w ytrw ać, nie pozw alały

w ątpić o żarliwości ich zapam iętałej.

Zdania ludzi mojej klasy o ostatecznym w y n i­ ku zaburzeń robotniczych, ja k nazyw ano wówczas najczęściej ruch opisany tu przezem nie, różniły się, stosow nie do tem peram entu osobistego. S angw inicy utrzym yw ali bardzo stanowczo, iż w samej ju ż p rzy­ rodzie rzeczy tkw iła niem ożność zaspokojenia no­ wych nadziei pracow ników , a to poprostu dlatego, iż św iat nie m iał czem ich zaspakajać. Jed yn ie w ła ­ śnie dlatego, iż masy pracow ały bardzo ciężko i ską­ po się żyw iły, cały rodzaj ludzki nie um ierał z głodu odrazu; żadna zaś poprawa ich położenia nie była m ożliwą, dopóki świat, jak o całość, pozostawał tak biednym. N ie do kapitalistów , utrzym yw ał sangw i- nik, w inni oni byli żyw ić uroszczenia, lecz do żelaz­ nych oków ludzkości; to też tylko dzięki grubości swych czaszek, nie m ogli oni tak długo odkryć tego faktu, nie godzili się na znoszenie tego, ,czem u nie­ podobna było zaradzić.

Mniej sangw iniczni uznaw ali to w szystk o. R zecz jasna, iż niem ożliw ością było spełnienie żądań klas pracujących, a to z p o r o d ó w naturalnych; ale istn ia ły

(23)

też pew ne dane, budzące obawę, iż nie przekonają się one o tem w cześniej, aż sprawią przykre gody ludzkości. M iały one prawo głosow ania i możność uczynienia tego, gdy im się spodoba, przyw ódcy zaś ich m ów ili im, że było to ich powinnością. N iektórzy г takich ponurych obserwatorów posuw ali się aż do przepow iedni groźnego społecznego przew rotu. Ludz­ kość, m ów ili oni, w gram oliw szy się na szczyty po szczeblach cy w ilizacyi, m iała się potknąć w chaosie, poczem bezw ątpienia podniesie się, pow stanie i p ocz­ nie gram olić się na now o. W ielok rotn e tego rodza­ ju doświadczenia, w czasach historycznych i przedhi­ storycznych, tłom aczyły może początek rozm aitych gu* z ó w na czaszcze ludzkiej. D zieje ludzkości, ja k w szys­ tkie ruchy w ielkie, odbyw ały się kołow o, powracając z czasem do punktu w yjścia. M yśl nieskończonego postępu po linii prostej była urojeniem w yobraźni którem u w przyrodzie nic nie odpow iada. Parabola kom ety byłaby m oże lepszem uzm ysłow ieniem drogi ludzkości. Dążąc ku górze i ku słońcu od swego odsłonecznego punktu barbarzyństwa, rodzaj ludzki d osięgał przysłonecznego punktu cyw ilizacyi po to ty lk o , aby się pogrążyć raz jeszcze w kierunku d ol­ nego krańca dziedziny сЬаоэи.

N aturalnie, b y ł to pogląd skrajny, przypom inam jednak sobie, iż zpośród m oich znajom ych, ludzie bardzo pow ażni, roztrząsając zjaw iska owej epoki, wypow iadali p oglądy w ielce podobne. W ogólnem mniem aniu ludzi m yślących, nie u leg a ło w ątpliw ości to, że społeczeństw o zbliża się do jakiegoś okresu krytycznego, który zakończyć się może w ielkiem i zmianami. Zaburzenia robotnicze, ich p rzyczyn y,

(24)

przebieg i leczenie, zajęty b yły w ów czas głów ne miejsce we w szystkich publikacyjach i rozm owach poważnych.

Trudno o bardziej uderzający przykład ó w czes­ nego natężenia nerw ow ego um ysłów nad to, iż p o ­ wszechną trw ogę budziła w tedy wiadom ość o małej szajce lu dzi, którzy n azyw ali siebie anarchistam i i z a ­ m ierzali groźbą gw ałtów zm usić ludność A m eryki do uznania ich poglądów; ja k gd yb y potężny naród, który w łaśnie niedaw no uśm ierzył był rokosz całej połow y sw ych obyw ateli dla utrzym ania sw ego sy­ stemu p olitycznego, m ógł łatw o przybrać now y sy ­ stem społeczny ze strachu.

Jako jed en z ludzi bogatych, siln ie zaintereso­ w anych utrzym aniem istniejącego porządku rzeczy, ja sam podzielałem naturalnie uprzedzenia mojej k la ­ sy. S zczególna uraza, jaką żyw iłem w ówczas do klas pracująch, w ypływ ała z tego, że bezrobocia ich od­ dalały moje szczęście m ałżeńskie.

(25)

ROZDZIAŁ II.

D zień 13 maja 1887 r. przypadał w poniedzia­ łek. B y ło to doroczne św ięto narodowe w ostatniej ćw ierci X I X stu lecia, obchodzone pod nazwą D eco ­

ration D ay, ku uczczeniu pam ięci żołnierzy U n ii P ó ł ­ nocnej, którzy brali udział w w ojnie o utrzym anie ogólnego zw iązku Stanów . W eterani owej wojny, w to w arzystw ie św ity w ojskow ej i cyw ilnej oraz kom panii m uzykantów , udaw ali się w dniu ow ym dla zw ied ze­ nia cm entarzy i złożenia w ieńców na grobach s w o ­ ich towarzyszy; obrzęd ten b ył bardzo uroczysty i wzruszający. N ajstarszy brat E d yth y B artlett po le g ł na owej wojnie; to też w dniu św ięta rodzina m iała zwyczaj odw iedzać M ount-A ugur, gd zie sp o­ czy w a ł zm arły.

Poprosiłem o pozw olenie tow arzyszenia jej; p o ­ wróciwszy zaś do m iasta o zm roku, zostałem ju ż na obiedzie u rodziców mojej narzeczonej. W pokoju baw ialnym , po obiedzie, w ziąłem jak ąś gazetę w ie ­ czorną i dow iedziałem się z niej o nowem bezrobo­

(26)

ciu m ularzy, co prawdopodobnie jeszcz e dalej o d su ­ nęłoby sprawę w ykończenia m ego n ieszczęśliw ego domu. Przypom inam wyraźnie, ja k byłem tem zroz­ paczony i jak iem i obelgam i, o ile na to p ozw alała obecność pań, obrzuciłem robotników w ogóle, zaś bezrobocia te w szczególności. C ieszyłem się wielką, sym patyją obecnych, to też uw agi, ja k ie w ypow iada­ no później dorywczo o niem oralnem postępow aniu agitatorów robotniczych, byłyby na pewno nabaw iły tych panów dzw onienia w uszach. Zgodzono się po­ w szechnie, że spraw y bardzo szybko zdążały ku g o r­ szemu oraz, żo niepodobna było pow iedzieć, co się stanie w krótce.

— N ajgorszem ze w szystkiego, pow iedziała, jak przypom inam , pani Bartlett, je s t to, iż klasy pracu­ jące, jak się zdaje, warjują na całym św iecie. W E u ­ ropie gorzej je st jeszcze, niż tutaj. Z pew nością nie odw ażyłabym się tam m ieszkać. N iedaw no pytałam się męża, dokądbyśm y w yem igrow ali, gd yb y się roz­ poczęły w szystkie te okropne rzeczy, jak iem i grożą ci socyjaliści. O dpow iedział mi, iż obecnie nie zna żadnego m iejsca, gdzieby porządek społeczny m ógł być dzisiaj trw ałym , oprócz P atagon ii, G renlandyi i Cesarstw a C hińskiego.

— W ied zieli C hińczycy, co rob ili— w trącił ktoś in n y — gdy nie w puszczali do siebie naszej cy w iliza - cyi zachodniej. L epiej od nas w iedzieli oni, do cze­ go to doprowadzi. W idzieli też, że był to tylko za­ m askow any dynam it.

P otem , jak przypom inam sobie, odciągnąłem E d yth ę na stronę, usiłując j ą przekonać, iż byłoby lepiej pobrać się zaraz, nie czekając na ukończenie

(27)

domu, a spędzając aż do chw ili w ybudow ania go cały czas w podróży. B y ła szczególnie ładną ow ego w ie­ czora. Strój żałobny, ja k i przyw działa na pam iątkę dnia tego, znakom icie podnosił św ieżość jej cery. N aw et teraz mam ją przed oczam i ducha taką sa­ mą, ja k ą była wów czas. K iedym się pożegnał, od­ prow adziła m nie do przedpokoju, gdziem pocałow ał ją, jak zw yk le przy rozstaniu. Nic nie w yróżniało pożegnania tego od innych daw niejszych. N ie mia­ łem najm niejszego przeczucia, a sądzę, że i ona nie m iała go rów nież, iżby w tem było coś więcej nad zw ykłą rozłąkę.

A jednak!

G odzina pożegnania się z narzeczoną była cok ol­ wiek może zawczesna, ja k dla zakochanego, ale nie z mojej w in y. Cierpiałem oddawna na bezsenność i ja k k o lw iek byłem zupełnie zdrów , czułem się jed n ak bardzo znużonym , gdyż w ciągu uprzednich dw óch no­ cy praw ie nie spałem . E d yth a w ied ziała o tem i u sil­ nie też odprawiała mnie do domu o godzinie 9, ze sta ­ now czym rozkazem, abym się p ołożył natychm iast.

D om , w jakim mieszkałem, zajm ow any już był przez trzy pokolenia rodziny, której ja byłem je d y ­ nym żyjącym przedstaw icielem w linii prostej. B y ­ ło to stare duże drew niane dom ostwo, urządzone w e­ wnątrz bardzo w ytw ornie i po starośw iecku, ale p o ­ łożone w dzielnicy, która oddawna przestała już być pożądanem miejscem zam ieszkania, z powodu m nós­ tw a fabryk i m ieszkań najemnych. N ie był to by­ najmniej dom, do któregobym m ógł w prowadzić żonę,

tak delikatną ja k E dytha B artlett. M iałem go też sprzedać i posługiw ałem się nim teraz jedynie w cza­

(28)

sie snu, obiadując w k lubie. Jeden jed yn y sługa, w ierny m urzyn, im ieniem Saw yer, m ieszkał ze mną. i zaspakajał moje skrom ne potrzeby. Jednego tylko szczegółu żałow ałbym bardzo, rozstając się z owym dom em , a to sypialni mojej, urządzonej w p iw n icy. N ie m ógłbym w cale zasnąć w m ieście przy jeg o nie­ ustających odgłosach nocnych, gdybym zm uszony był sypiać na górze. A le do tej podziem nej kom naty szm er żaden n igdy nie przeniknął. K iedym w szedł do niej i zam knął drzw i za sobą, otaczała mnie cisza grobow a. D la zapobieżenia w ilgoci, bardzo grube ściany i podłoga, w yłożone były cem entem hydrau­ licznym . D la osłonięcia zaś pokoju, zarów no przed napadem ja k i pożarem , dla m ożliw ości przechow y­ w ania w nim rzeczy w artościow ych, kazałem zrobić nad nim sk lep ien ie z herm etycznie spojonych brył kam iennych. Nakoniec, żelazne drzwi zew nętrzne, ok ryte były grubą pow łoką asbestu. W azka rurka łącząca w nętrze pokoju z wentylatorem , um ieszczo­ nym na szczycie domu, służyła do odświeżania po­ wietrza.

Zdawaćby się m ogło, iż m ieszkaniec takiego po­ koju pow inienby był być w stanie nakazać sobie sen; pomim o to jednak rzadko zdarzało się, iżbym spał dobrze dw ie lub trzy noce zrzędu. Tak dalece przy­ zw yczajony byłem do czuwania, iż nic nie znaczyło dla mnie bezsenne spędzenie jednej nocy. D ruga jednakże noc, spędzona w fotelu nad książką, nie zaś w łóżku, m ęczyła mnie ju ż bardzo; n igdy też, z oba­ w y zaburzeń nerw ow ych, nie pozw alałem sobie na dłuższą bezsenność. Ze słó w tych m ógłby ktoś w n o ­ sić, żem posiadał ja k iś sztuczny środek sprow adzania

(29)

snu w razach ostatecznych; tak było istotnie. K ie d y po dwóch nocach bezsennych nie czułem jeszcze c h ę ­ ci do spania, za nadejściem trzeciej w ezw ałem D'* Pillsbury.

B y ł on doktorem przez grzeczność tylko, b y ł tem. co nazywani) wówczas, doktorem -sam ozw ańcem albo szarlatanem , nazyw ał siebie profesorem m agne­ tyzm u zw ierzęcego. Poznałem się z nim w skutek m oich dyletanckich badań zw ierzęcego m agnetyzm u. N ie sądziłem , iżby zn ał się np m edycynie, ale n ie ­ w ątpliw ie był on w ybitnym hypnotyzerem . T o też, kiedy trzecia noc groziła mi bezsennością, posłałem po niego, aby m nie uśpił. J a k iek o lw iek byw ało p o d ­ niecenie mych nerw ów albo przejęcie się um ysłu, D r P illsb u ry zaw sze um iał po krótkiej chw ili pogrą­ żyć mnie w głębokiej drzem ce, która trw ała aż do czasu obudzenia m nie przy pom ocy sposobów odw rot­ nych. Sposoby te b y ły o w iele prostsze, niż samo usypianie; to też dla dogodności uprosiłem doktora, aby nauczył tej sztu k i m ego służącego.

T y lk o Saw yer, w ierny mój sługa, w iedział w ja­ kim celu p rzy ch o d ził do m nie dr. P illsb u ry, lub że w ogólności, p rzychodził on do m nie. Rzecz jasn a, że k iedyby E d yth a została moją żoną, w yjaw iłbym jej ową tajem nicę. D otąd jednak nie m ówiłem nic. gdyż niew ątpliw ie było pew ne niebezpieczeństw o w owej m esm eryzacyi i w iedziałem , że narzeczona sprzeciw iać się będzie tej mojej praktyce. N ieb ez­ pieczeństw o polegało na tem , iż sen m ógł się stać zbyt głębokim i zam ienić się w letarg śm iertelny, z którego nie m ógłby obudzić hypnotvzer. W ie lo ­ krotne dośw iadczenia przekonały m nie jednak

(30)

zupeł-nie, że niebezpieczeństw o to było bardzo nieznaczne, je śli się przedsiębrało odpow iednie środki ostrożności; miałem też jak ą taką nadzieję, że przekonam o tem E dythę. R ozstaw szy się z nią, pow róciłem prosto do domu i natychm iast posłałem Saw yera po D r* P illsb u ry’ego. N ie tracąc czasu, dostałem się do m o­ jej sypialni podziem nej, zm ieniłem ubranie i usado­ w iłem się w ygodnie do czytania listó w , które Saw yer p ołożył mi na stoliku.

Jeden z nich p och od ził od przedsiębiorcy m ego nowego domu i potw ierdzał wiadom ość, jaką p ow zią­ łem już był z gazet. N ow e bezrobocia odkładały w ykończenie budow y na czas nieograniczony, gdyż ani majstrowie, ani robotnicy, nie zgodziliby się na ustępstw a bez długiej w alki. K aligula pragnął, aby naród rzym ski m iał jed n ą tylko głow ę, którąby on m ógł ściąć odrazu; ja zaś, po przeczytaniu ow ego listu , byłem przez ch w ilę zdolny pragnąć tego sam e­ go odnośnie do klas pracujących A m eryk i. P rzyb y­ cie służącego z doktorem przerw ało to moje ponure rozm yślanie.

O kazało się, że i doktór z trudnością m ógł był zaspokoić moje żądanie, gdyż tej samej nooy m iał on opuścić m iasto. O pow iedział mi, że po ostat­ nim w idzeniu się ze mną, dow iedział się o k orzyst­ nym w akansie dla hypnotyzera w jednem z miast

od ległych , z czego postanow ił skorzystać. N a zap y­ tanie moje w ypow iedziane z przestrachem , kto mnie teraz będzie usypiał, w ym ien ił mi kilka nazw isk hypnotyzerów bostońskich, upewniając, że posiadają oni rów nie w ielką w ładzę usypiania.

(31)

Saw yerow i obudzić m nie nazajutrz o 9-ej, a, p o ło ży ­ w szy się w szlafroku do łóżka i przybrawszy posta­ wę jaknajdogodniejszą, poddałem się operacyjom hyp- notyzera. Praw dopodobnie, dzięki niezw ykłem u sta ­ now i m oich nerw ów , wolniej niż zw ykle traciłem świadomość, ale ostatecznie rozkoszna senność ow ład­ nęła mną zupełnie.

(32)

ROZDZIAŁ III.

— Zaraz otw orzy oczy. Lepiej będzie, gd y z o ­ baczy kogoś jed n eg o z nas.

— P rzyrzek n ij w ięc mi, że nic mu nie pow iesz. Pierw sze zdanie w ypow iedział m ężczyzna, dru­ g ie kobieta, oboje zaś m ów ili szeptem .

— Zobaczę, ja k się będzie czuł — odpow iedział mężczyzna.

— N ie, nie! przyrzeknij mi — n alegał g ło s inny. — Zróbże ju ż tak, jak prosi — szepnął trzeci głos, również kobiecy.

— D obrze, dobrze, obiecuję. W ych od źcie p rę­ dzej, ju ż się budzi.

R ozległ się szm er sukien kobiecych, ja zaś o tw o ­ rzyłem oczy. P rzystojny m ężczyzna, lat m oże około 60-u, poch ylał się nademną z wyrazem życzliw ości, a zarazem w ielkiej ciekaw ości na twarzy. B y ł mi całkiem nieznany. U niosłem się na łokciu i spojrza­ łem dokoła. W pokoju nie było nikogo więcej. Z pewnością., nie znajdow ałem się nigdy ani tam , ani

(33)

w żadnym innym um eblowanym podobnie. Spojrza­ łem znowu na m ego towarzysza; ten się uśm iechnął

— Jakże się pan czujesz — zapytał.

— G dzie ja jestem ? — odparłem mu zamiast od­ powiedzi.

— Jesteś pan u m nie. — Jak się tu znalazłem ?

— Pom ów im y o tem później, gdy pan będziesz silniejszym . Tym czasem proszę, abyś był zupełnie spokojny. Jesteś pan wśród przyjaciół i w dobrych rękach. Jakże się pan czujesz?

— T rochę dziw nie, odparłem , ale, jak sądzę, dobrze. Czy pow ie mi pan, w jak i sposób za w d zię­ czam mu tę gościnność? Co mi się przytrafiło, ja k się znalazłem tutaj? W szak zasnąłem w moim w łasnym domu.

— D ość będzie czasu na objaśnienia później — odpowiedział mój nieznajom y gospodarz z uśm iechem , dodającym otuchy. — B yłoby lepiej unikać w szelkich rozmów podniecających, dopóki n ie przyjdziesz pan całkiem do siebie. Czy nie byłbyś pan łaskaw p rzeł­ knąć parę haustów tpj oto mikstury? T o panu ulży. Ja jestem lekarzem .

O dsunąłem szklaneczkę z lekarstwem i, ja k k o l­ w iek z w ysiłkiem , usiadłem na łóżk u , gło w a moja była dziw nie lekką.

— P ragnę w iedzieć natychm iast, gd zie jestem i coś pan ze mną robił?

— D rogi p an ie—odpow iedział mój tow arzysz— uspokój się pan proszę. C hciałbym , abyś pan tak nie n alegał o te wiadom ości, jeżeli jed n a k chcesz te ­ go koniecznie, postaram się zaspokoić pana, ale

(34)

przedew szystkiem zechciej zażyć tego oto napoju, który cię wzmocni.

W yp iłem lekarstw o, on zaś ciągnął dalej. — N ie je st to rzeczą tak prostą, ja k pan w i­ docznie przypuszczasz, pow iedzieć panu, jak eś się tu dostał. P an m ógłbyś mnie w tej m ierze ośw iecić tyleż, co i ja pana. O cknąłeś się pan w łaśnie z g łę ­ bokiego snu, albo, m ówiąc lepiej, z letargu. T yle m ogę panu pow iedzieć. U trzym ujesz pan, żeś był we w łasnym sw ym domu, gd yś zasypiał. C zy m ogę zapytać kiedy się to stało?

— K iedy? odpow iedziałem , ależ wczoraj o 10-ej wieczorem . Saw yerow i kazałem , aby m nie obudził o 9 -ej. Cóż się z nim stało?

— N ie m ogę panu pow iedzieć tego dokładnie— odparł mój tow arzysz, patrząc na m nie z jak im ś dziw nym w yrazem twarzy — ale jestem pew ny, że nieobecność je g o tutaj da się uspraw iedliw ić. A te­ raz czy nie m ógłbyś mi pan pow iedzieć wyraźniej kiedy popadłeś w sen; chciałbym w iedzieć datę.

— Ju żci wczoraj, ja k ju ż pow iedziałem , r o zu ­ mie się —jeślim nie przespał całego dnia. W ielk i B o ­ że, czyżby to było m ożliwe; a jednak doznaję ta k ie­ go uczucia, ja k gdybym spał bardzo długo. P o sz e ­ dłem spać w dzień święta narodowego.

— N arodow ego święta? — T ak, w poniedziałek, 30. — Przepraszam , 30, którego?

— Jakto, 30 tego miesiąca, ma się rozum ieć, jeślim nie przespał aż do czerwca, ale to nie m o­

żliw e.

(35)

— W rzesień! wazak nie sądzisz pan, żem spał od maja? Boże w ielki, ależ to nie do uw ierzenia.

— Zaraz, zaraz— odpowiedział mój tow arzysz— powiadasz pan, żeś zasnął 30 maja.

— Tak.

— Czy m ogę się spytać którego roku.

W ytrzeszczyłem na niego oczy, niezdolny przez kilka chw il w ym ów ić ani jednego słow a.

— K tórego roku? pow tórzyłem w reszcie głosem przybitym .

— Tak, je ż e li łaska, którego roku? skoro, ja k e ś pan tego żądał, mam panu pow iedzieć ja k długo spałeś.

— B y ł w ówczas rok tysiąc osiem set osiem dzie­ siąty siódmy...

Tow arzysz mój w ym ógł na m nie, abym jeszcze raz zażył napoju ze szklaneczki; zbadał przytem stan mego pulsu.

— D rogi panie — m ów ił dalej — zachow anie się pańskie wskazuje, iż jesteś pan człow iekiem w yk ształ­ conym , co, o ile w iem , nie było rzeczą pow szednią za waszych czasów; bezw ątpienia zrobiłeś pan już sam spostrzeżenie, że na tym św iecie niem a nic tak dziw nego, o czem by słu szn ie powiedzieć było można, iż je s t rzeczą najdziwniejszą. W szelkie zjawisko ma w łaściw ą sobie przyczynę, w szelka zaś przyczyna odpow iednie skutki. B ezw ątpienia uderzy pana to, co mu teraz pow iem , ufam jednak, iż nie dasz się pan zbytnio unieść wzruszeniu. Pow ierzchow ność pana zdradza m łodego m ężczyznę lat zaledw ie 30 -tu, zaś stan jeg o obecny niew iele różni się od stanu człow ieka, któryby dopiero co w stał z p rzyd łu giego

(36)

nieco i zbyt głęb ok iego snu; a jednak mamy obecnie 10 w rześnia roku 2000, spałeś w ięc pan dokładnie 113 lat, 3 m iesiące i 11 dni.

U czuw ając jak iś zaw rót w g ło w ie, w ypiłem zno­ wu za poradą m ego towarzysza filiżankę jak iegoś rosołu i, uczuw szy natychm iast w ielką senność, za­ snąłem po raz drugi głęboko.

K iedym się ocknął, był już ja sn y dzień w po­ koju, który przy pierwszem mem obudzeniu m iał ośw ietlenie sztuczne. T ajem niczy mój gospodarz s ie ­ dział w pobliżu. N ie patrzał on na m nie, kiedym otw ierał oczy, to też miałem dobrą sposobność stu- dyjow ania go i rozm yślania nad mojem położeuiem niezw ykłem , zanim spostrzegł, że już nie śpię. Za­ w rót gło w y opuścił m nie zupełnie i um ysł odzyskał całą swą jasn ość. H istoryja o tem, żem przespał 113 lat, którą przyjąłem b y ł w s ta n ie osłabienia bez w szelkich zastrzeżeń, przedstawiła mi się teraz, jak o brutalna próba oszukania m nie, której pobudek nie m ogłem odgadnąć naw et w przybliżeniu.

B ezw ątp ien ia m usiało się zdarzyć coś n iezw y ­ k łego, gdyż inaczej nie byłbym się znalazł w tym dziw nym domu i w tow arzystw ie nieznanego mi czło ­ wieka, ale w yobraźnia moja, oprócz przypuszczeń najdzikszych, niezdolną była w ynaleźć nic ku w y tło - m aczeniu tej spraw y. Czyżbym padł ofiarą jak iegoś spisku? Z akraw ało na to, a jed n ak je ż e li rysy tw a­ rzy ludzkiej m ogły w ogóle św iadczyć praw dziw ie, to nie u legało w ątpliw ości, że ten m ężczyzna o o b li­ czu tak pięknem i rozumnem, nie m ógł być uczest­ nikiem jakiejś zbrodni albo oszustwa. Następnie, przy­ szło mi na m yśl, że możem się stał ofiarą jak iegoś

(37)

iartu m oich p rzyjaciół, którzy dow iedzieli się o ta­ jem n icy mojej sypialni podziemnej i u żyli tego środ­ ka, aby m nie przekonać o niebezpieczeństw ie do- świadozeń h ypnotyzerskich. Trudno jednak było przypuszczać coś podobnego. Saw yer nie b yłby m ię zdradził nigdy; z drugiej strony nie miałem też przyjaciół zdolnych do podobnego przedsięw zięcia. Z tem w szystkiem jed n ak , przypuszczenie, żem się stał igraszką żartu, było jed yn ie m ożliw e do przyję­ cia. R ozejrzałem się skrzętnie po pokoju, żywiąc niejaką nadżieję, że z poza krzesła albo z za kotary zobaczę którąkolw iek ze znajom ych mi tw arzy, z u - śm iechem ku m nie patrzącą. K ied y wzrok mój za­ trzym ał się na tow arzyszu, ten spojrzał na mnie.

— Chrapnąłeś pan sobie ze dwanaście g o d zin — pow iedział w esoło. — W idzę, że pom ogło to panu. W yglądasz pan znacznie lepiej, cerę masz dobrą, oczy pełne blasku. Jak że się pan czujesz?

— N igd y nie czułem się lepiej, odrzekłem sia­ dając.

— P rzypom inasz pan sobie zapew ne pierw sze tw e obudzenie oraz zd ziw ienie tw oje, kiedym pow ie­ d ział panu, jak długo spałeś.

— P ow iedziałeś pan, jak sądzę, żem spał lat 113. — T ak właśnie.

— C zy nie przypuszczasz pan, dodałem z uśmie, chem ironicznym , że historyja ta była nieco niepraw ­ dopodobna.

— Zgadzam się, iż była nadzwyczaj nieprawdo- wdopodobna— odpow iedział mi - ale, w pew nych wa­ runkach, nie była ona ani niepraw dopodobną, ani też nie?godną z tem, co w ogóle wiem y o śnie

(38)

gicznym . W letargu zupełnym , jak i się przytrafił panu, czynności życiow e całk ow icie są. zaw ieszone, tkanki zaś nie zużywają się w cale. Nie podobna w ów czas określić długości trwania letargu, je ś li ty l­ ko zew nętrzne w arunki osłaniają ciało przed uszko­ dzeniem fizycznem . P ań sk i letarg je s t istotnie naj­ dłuższym z pom iędzy tych, o jak ich przechow ała się pamięć; gdyby jed n ak pana nie odkryto i gdyby po­ kój, w którym się pan znajdował, b ył w dalszym ciągu nietkniętym , to nie widzę powodu, dla k tó re­ go nie m iałbyś pozostawać w stanie ow ego zaw iesze­ nia życia aż do końca nieokreślonego szeregu w ieków , aż do chw ili, kiedy pow olne ochładzanie się ziemi zburzyłoby twe tkanki i uw olniło duszę.

M usiałem przyznać, że, jeślim istotnie b ył ofiarą żartu, to autorow ie je g o w ybrali sobie znakom itego pom ocnika do prowadzenia swych k uglarstw . W y ­ razisty, a naw et w ym ow ny sposób zachow yw ania się tego człow ieka, zdolnyby był przekonać k ogoś, że księżyc zrobiony je st z sera. Uśm iech, z ja k im spo­ glądałem nań, gdy w yk ład ał swoją hipotezę letargu, ja k się zdaw ało, nie w praw iał go w zam ięszanie.

— Może też, odrzekłem , będziesz pan jeszcze łaskaw opow iedzieć mi bardziej szczegółow o, w jaki sposób odkryliście ów pokój i jak ą była jeg o zaw ar­ tość. L ubię ładne bajki.

— W tym w ypadku— odpow iedział on pow aż­ n ie— żadna bajka nie byłaby tak dziw ną ja k prawda. M usisz pan w iedzieć, że j a w ciągu lat ostatnich no­ siłem się z myślą zbudowania w w ielkim , p rzylega­ jącym do tego domu, ogrodzie pracowni naukow ej do

(39)

ЛѴ zeszły czwartek poczęto wreszcie kopać fundam en­ ty. U kończono robotę wieczorem , a w piątek m ieli ju ż przyjść m ularze. Z czw artku na piątek m ieliśm y straszną ulew ę, a w piątek zrana znalazłem sadzaw ­ kę na miejscu w ykopów , boki zaś ich rozm yła ca ł­ kowicie woda. Córka moja, która przyszła rów nież, aby przyjrzeć się zniszczeniu, zw róciła moją uwagę na w ęgieł jak iegoś muru, obnażonego w skutek roz­ mycia w ykopów . Odgarnąłem nieco ziem ię i zna­ lazłszy, iż była to część większej budow y, postano­ w iłem ją zbadać. W ezw ani do tego robotnicy od­ kopali w głębokości stóp jak ich ośmiu pod ziem ią, długie sklepienie, wspierające się na ow ym w ęgle, który widocznie należał kiedyś do fundam entów w zniesionej ponad nim i ściany. W arstw a popiołu i żużli na w ierzchu sklepienia w skazyw ały, iż dom spłonął był w ogniu. Samo sklepienie jed n a k p o zo ­ stało nietkniętem , cem ent zaś był jaknajzupełniej nieuszkodzony. Znajdyw ały się tam również drzw i, ale m yśm y ich nie odbijali, robiąc sobie raczej w ej­ ście przez usunięcie jednej z płyt, tworzących sufit. W ionęło na nas pow ietrze duszne ale czyste, suche i niechłodne. Zstąpiwszy na dół z latarką, ujrzałem się w pokoju, urządzonym ja k sypialnia, w stylu X I X w ieku. N a łóżku leżał m łody m ężczyzna. U w aża­ liśm y naturalnie za rzecz dow iedzioną, że b ył umar­ łym i, że um arł ju ż b ył przed stu laty, ale dziwnie dobry stan, w jakim zachow ało się je g o ciało, w zd u ­ m ienie w praw ił m nie i w ezw anych k o leg ó w -lek a rzy . N ie sądziliśm y, iżby k ied yk olw iek posiadano sztu k ę tak dobrego balsamowania, a jednak, jak się zdaw a­ ło, m ieliśm y przed sobą dowód przekonyw ający, że

(40)

sztukę taką posiadali nasi przodkow ie bezpośredni. K oled zy moi, bardzo zaciekaw ieni chcieli zaraz przed­ siębrać dośw iadczenia, aby się dow iedzieć coś o p rzy­ rodzie środków , użytych w tej spraw ie, alem ich p o ­ wstrzyma}. Pobudką takiego kroku, a przynajmniej jed yn ą o jakiej teraz m ogę pow iedzieć, było dla mnie przypom nienie tego, com czytał kiedyś o upow szech­ nionym wśród w aszych w spółcześników uprawianiu

m agnetyzm u zw ierzęcego. Zdawało mi się rzeczą całkiem zrozum iałą, iż m ogłeś się pan znajdować w letargu oraz, że tajem nicą zachow ania pańskiego ciała była nie sztuka balsamowania ale samo życie. M yśl ta była tak fantastyczną nawet dla m nie, żem się n ie odw ażył w spom nieć o niej przed kolegam i, z obawy narażenia się na śm ieszność; dałem więc im inny jakiś pow ód odłożenia doświadczeń. N ie w c z e ­ śniej jednak, aż gdy odeszli, rozpocząłem system atycz­ ne próby w skrzeszania pana, których w yn ik je st panu w iadom y.

G dyby treść opowiadania była jeszcze bardziej nieprawdopodobną, to drobiazgow ość jego, ja k rów ­ nież i zachow anie się osobistości opow iadającego, mo­ g ły b y ły oszołom ić słuchacza; to też czułem się bar­ dzo ja k o ś d ziw n ie, gdy kończył rzecz swoją i kiedy ujrzałem sw oje odbicie w w iszącym naprzeciwko m nie lustrze. W stałem i podszedłem doń bliżej. Twarz, jaką ujrzałem , ani o włos nie była starszą od tej, na którąm patrzył, kiedym zaw iązyw ał krawat, udając się do E d yth y w dzień święta, obchodzonego, ja k m ów ił ten człow iek przed 113-tu laty. Znowu

ow ładnęło mną przekonanie, że jestem igraszką k o ­ losalnego żartu. O burzyło mnie to niezm iernie.

(41)

— D ziw isz się pan zap ew n e—pow iedział mój tow arzysz— że chociaż starszy jesteś o całe stulecie, niż w ów czas, kiedyś szedł spać w swoim podziem nym pokoju, pow ierzchow ność twa nie zm ieniła się j e ­ dnak. N ie pow inno to pana dziwić. Przetrw ałeś ten długi okres, jed yn ie dzięki całkow item u zaw ie­ szeniu w szystkich czynności życiow ych. G dyby cia­ ło tw e ulegało jakim zmianom przez czas letargu» nie żyłbyś ju ż dawno.

— P anie, pow iedziałem , zwracając się do n ie­ go, jaką może być pobudka pańska praw ienia mi» z obliczem poważnem, tych niedorzeczności, odgadnąć nie mogę: sądzę jednak, iż jesteś pan zbyt rozum ny, aby m yśleć, iż uw ierzy temu człow iek nie p ozb aw io­ n y rozsądku. O szczędź mi przeto, proszę, tych pra­ cowitych zm yśleń i pow iedz raz na zaw sze, czy nie zgadzasz się dać mi należytego wyjaśnienia, gdzie jestem i ja k się tu znalazłem . J eżeli nie, to posta­

ram się dow iedzieć o tem bez w zględu na ja k ie k o l­ w iek przeszkody.

— W ięc nie w ierzysz pan, że jest teraz rok

2000?

— A pan isto tn ie sądzisz, że potrzeba mnie o to pytać?

— W y b o rn ie—odpow iedział mój n iezw y k ły go­ spodarz— poniew aż ja nie m ogę pana przekonać, prze­ konasz się pan o tem sam. C zy jesteś pan dość sil­ ny, aby pójść ze mną na górę?

— Jestem tak silny ja k zaw sze, odparłem gniew nie, i m ogę tego dow ieść, jeżeli farsa ta trwać będzie zbyt długo.

(42)

— Proszę cię, panie— odpow iedział mój tow a­ rzysz— abyś nie poddawał się zbytnio prześw iadcze­ niu, iż jesteś ofiarą żartu, w przeciwnym razie zbyt w ielką będzie reakcyja, g d y się przekonasz o praw ­ dziw ości m ych tw ierdzeń.

* T on uprzejm ości i w spółczucia, z jak iem i to w ym ów ił, oraz brak w szelkich śladów goryczy z po­ wodu m oich słów poryw czych przedziw nie mnie uśm ierzył; w yszedłem też za nim z pokoju, m iotany najdziwniejszem i wzruszeniam i. P rzep row ad ził mnie on przez dwoje schodów , a potem po k ilku jeszcze stopniach, aż znaleźliśm y się wreszcie na belwederze, leżącym na szczycie domu.

— Bądź pan łaskaw rozejrzeć się w k o ło —rzekł do m nie, gdyśm y dosięgli w zniesienia— i powiedzieć m i, czy to je st ten sam B oston, jak i pan znałeś w w ieku X I X .

U stóp m oich leżało w ielk ie miasto: szerokie kilkom ilow ej długości u lice, ocienione drzewami i za­ budowane pięknem i domami, najczęściej nieprzylega- jącem i do siebie, lecz pooddzielanem i kratą, biegły w e w szystkich kierunkach. W każdej dzielnicy wi­ dać było w ielk ie otw arte skw ery, zasadzone d rzew a ­ mi, wśród których b;eliły się posągi i p ołyskiw ały w odotryski, odbijając prom ienie zachodzącego słońca. O grom nych rozmiarów gm achy publiczne, o archi­ tekturze w spaniałej, której nie dorów nyw ało budo­ wnictwo m nie w spółczesne, p iętrzyły się szei'egami w yniosłych kolum n. N iew ątp liw ie nie w idziałem n i­ g d y ani tego m iasta, ani żadnego innego, któreby można było z niem porównać. P od n iósłszy wreszcie oczy ku w id n ok ręgow i, spojrzałem w końcu na za­

(43)

chód. T a błękitna w stęga, gorejąca srebrem na s ło ń ­ cu, n ie byłże to kręty Charles? Spojrzałem na wschód: przystań bostońska rozścielała się przedemną z e w szyetkiem i sw em i cyplami; nie brakło ani jednej z jej zielonych w ysepek.

Zrozum iałem w ów czas, że prawdą były owe dziw y, o jakich mi m ów iono, a ja k ie m iały mi się przytrafić.

(44)

ROZDZIAŁ IV.

N ie postradałem czucia, ale w ysiłek , ja k i po­ nieść m usiałem , aby uprzytom nić sobie sw e p ołoże­ nie, przypraw ił mnie o w ielk i zawrót głow y; p rzy­ pominam, że tow arzysz m usiał mnie silnie w esprzeć swem ram ieniem , sprowadzając z galeryi do obszer­ nego pokoju, na górnym piętrze domu, gd zie w y ­ m ógł na m nie, abym w y p ił z parę szklanek dobrego w ina i trochę się posilił.

— Sądzę, że ma się pan teraz dobrze—rzekł do m nie.— Nie byłbym może wybrał tak g w a łto w ­ n ych środków przekonania pana, gdyby je g o za­ chow anie się, całkiem zresztą, uspraw iedliw ione w tym położeniu, nie zm usiło mnie poniekąd do te ­ go. W yznaję—dodał, uśm iechając się —iż była chwila, w której się obaw iałem , że podlegnę tem u, co w y ­ ście w w ieku X I X nazyw ali przetrzepaniem , je śli nie będę działał z pośpiechem . P rzypom inam sobie, że bostończycy waszych czasów byli znakom itym i bo­ kserami; to też lepiej było nie tracić czasu. M y­

(45)

ślę, że teraz pan u w oln isz mnie od posądzeń, od za­ rzutu mietyfikacyi.

— G dybyś pan pow iedział, odrzekłem głęboko wzruszony, że tysiąc lat, nie sto, u p łyn ęło od czasu, kiedym poraź ostatni patrzył na to m iasto, u w ierzył­ bym panu,

— T ylk o sto lat m inęło; ale w iele tysiącoleci w dziejach ludzkości nie widziało może przemian tak niezw ykłych. A teraz—dodał wyciągając rękę z w yra­ zem w ielkiej serdeczności - pozw ól m nie pan pow itać siebie jako m iłego gościa dzisiejszego B ostonu X X stulecia i tego domu. N azyw am się Leete; wszyscy nazywają mnie doktorem L eete.

— M oje nazw isko, odrzekłem , wstrząsając je g o ręką, jest Juljan W est.

— Bardzo uszczęśliw iony jestem znajom ością z panem. Ze w zględu na to, iż dom ten stoi na m iejscu pańskiego, mam nadzieję, że pan łatw o b ę­ dziesz się czu ł tutaj, ja k u siebie.

Kiedym się posilił, doktór L eete zaproponow ał mi kąpiel i zm ianę ubrania.

Jak się zdaw ało, w strojach ludzi nie zaszła żadna z ow ych zm ian uderzających, o jak ich m ów ił doktór, gdyż z wryjątkiem paru drobnych szczegó­ łów , moje now e szaty nie raziły m nie niczem.

P od w zględem cielesnym byłem znowu sobą, ale nie zdziwi się czytelnik, że inaczej się działo pod w zględem um ysłow ym . Co się odbyw ało w moich m y­ ślach i uczuciach, kiedym się nagle ujrzał jak g d y ­ by przeniesionym do now ego świata! W od p o w ie­ dzi poproszę czytelnika, iżby w yobraził sobie, że w jednej chw ili przeniesiono go np. z ziem i do raju

(46)

albo do hadesu. C zy wyobrażacie sobie, czegobyście wów czas doświadczali? Czy chcielibyście jaknajprę- dzej powrócić na ziem ię, dopieroco opuszczoną., czyli też po pierwszem w strząśnieniu zapom nielibyście o niej, pod wpływ em zajęcia, jakie obudziłoby w was now e otoczenie. Sądzę, że gdybyście doświadczali uczuć podobnych m oim , to drugie przypuszczenie okazałoby się prawdopodobniejszem . U czucia zd zi­ wienia i ciekaw ości, tak dalece zaprzątnęły moją du­ szę po pierw szem w strząśnieniu, iż niezdolny byłem m yśleć o czem śkolw iek innem nad to, co mnie o ta ­ czało. P rzez ja k iś czas pam ięć o mojem życiu da- w niejszem była jak gdyby nieobecną.

K iedym się tylk o pokrzepił, dzięki uprzejm ości mego gospodarza, zapragnąłem natychm iast powrócić na galeryję; usadow aliśm y się teraz w ygodnie w krze­ słach, pod nami zaś i dokoła nas rozciągało się m ia­ sto. K ied y ju ż doktór L eete odpow iedział na moje liczn e pytania co do daw nych gm achów , jak ie by­ ły zn ik ły, oraz co do now ych, które j e zastąp iły, wówczas sam zw rócił się z zapytaniem do mnie, pragnąc się dow iedzieć, co szczególnie uderzało m nie w m ieście now em , gdym porów nyw ał j e w m yśli ze starem.

— J e śli w olno naprzód mówić o rzeczach ma­ łych, to sądzę, że najpierwej zad ziw ił m nie zupełny prawie brak kom inów na domach i dymu.

— A !— zaw ołał mój tow arzysz z w ielkiem oży­ w ieniem — zapom niałem ju ż o kominach, tak dawno w yszły one z użycia. Już prawie sto lat dobiega, jak dawny sposób opalania domów, k tóry dostarczał

Cytaty

Powiązane dokumenty

(s. ewentualne zmiany charakterystyki wyborców większych partii pom iędzy wyborami? W ten sposób m ożna było uniknąć ogólników typu: „R obotnicy poparli

Dziś dzieci utrwalają wczorajszą zabawę ruchową: Ręce w przód … Czy ktoś już zapamiętał

rane przez rostw ór na w ew nętrzne ścianki naczynia, nie zrów now aży się z ciśnieniem , w yw ieranem zzew nątrz przez cząsteczki wody, starające się pod

Oprócz informacji, które zamieściłam z e-podręcznika, proszę zapoznajcie się rysunkami które macie w swoim podręczniku na stronie 232 „schemat odbicia promienia światła

Wszyscy liczyli, iż Ministerstwo Zdrowia zacznie wreszcie płacić terminowo, dlatego w Biuletynie Zamówień Publicz- nych zaczęło się pojawiać wiele ogłoszeń o

A czy wiesz, że w języku Słowian „leto” było nazwą całego roku i dlatego mówi się „od wielu lat” a nie „od wielu roków”..

Od tych terminów klasy 5 będą miały do końca roku szkolnego zajęcia przez Teams – zostaną poinformowane o zasadach pracy w Teams i pakiecie

Projekt ustawy oraz załączo- ny do niego projekt rozporządzenia wykonawczego nie dają w istocie odpowiedzi na wszystkie pytania, bo wiele będzie zależało od zarządzeń prezesa