• Nie Znaleziono Wyników

ROZDZIAŁ YIH

W dokumencie O charakterze. T. 2 (Stron 127-148)

Spokój um ysłu.

Spokój umysłu to dziewięć dziesiętych chrześcijańskiego usposohienia.

Biskup Wilson.

Niebe to nie żadne miejsce, ale spokój

umysłowy. De Chahners.

Siła nie ma ani połowy tej potęgi co łagodność. Liegh tiund.

Ktoś powiedział, że człowiek w życiu tyleż rzeczy osiąga przez spokoj um ysłu ile przez ta ­ lent. Jakkolw iek bądź zawsze jest rzeczą pe­

wną, że nasze szczęście zależy głównie od na­

szego ciągle jednakowego usposobienia, od cier­

pliwości i wyrozumienia, oraz od przyjacielskich względów dla naszego otoczenia. Słusznein jest zdanię Platona, że szukając szczęścia dla drugich, znajdujemy własne.

Niektórzy są ta k szczęśliwie uorganizowani, że we wszystkiem znajdą coś dobrego. Niema niedo­

li w którejbyśmy nie mogli dla siebie odszukać isk ry spokoju i pociechy—niebo nigdy nie jest tak zachmurzone, by przez nie żaden promień sło­

neczny przedrzeć się nie mógł a jeśli słońca sa­

mego nie widzimy, to winniśmy się tą myślą po­

cieszać, że ono tam jest, choć dla jakichś dobrych lub mądrych celów zakrytem przędzam i zostało.

Tego rodzaju szczęśliwe organizacye godne są zazdrości. W oczach ich błyszczy blask wesoło­

ści, miłości chrześciańskiej, filozofii wreszcie, ieśli ta k chcecie. Takiż sam blask słoneczny świeci w ich sercu, a dusza ich opromienia wszystko co do niej się zbliży, własnem światłem. Dźwigają brzemię swoje wesoło, bez niechęci i gniewu, bez traw ienia energii na próżne skargi, ale walcząc dzielnie i zrywając każde kwiecie, jak ie spotyka­

ją na swej drodze.

Z tego atoli nie należy sądzić, że ci ludzie, 0 których mówimy, są słabi lub bezmyślni.

Owszem najbogatsze i najsilniejsze natury są zwykle najweselsze, pełne miłości, nadziei i prze­

zorności. Mądry człowiek pierwszy dostrzega w oddali promień moralny błyszczący z cie­

mnych chmur. W niedoli obecnej widzi on szczęś­

cie przyszłości — w boleści dostrzega usiłowania n atuiy do przywrócenia zdrowia — z doświadcze­

nia wie on dobrze że to prowadzi do doskonałości 1 wewnętrznej poprawy—w troskach i cierpieniach.

czerpie on odwagę, wiedzę i najlepszą praktyczną mądrość.

Jeremiasz Taylor straciwszy wszystko, gdy mu dom splądrowano, rodzinę za drzwi wyrzucono i cały m ajątek obłożono sekwestrem, mógł jednak jeszcze napisać następne słowa: „W padłem w rę­

ce celników i woźnych sądowych, którzy mi wszystko zabrali. I cóż z tego? Obejrzmy się w około. Zostawili mi słońce i księżyc, kochają­

cą żonę i wielu litościwych oraz pomagających mi

P

rzyjaciół. Mogę jeszcze powiedzieć, że nie za- rali mi mego wesołego usposobienia i duszy swo­

bodnej i spokojnego sumienia. Zostawili mi także ufność moją w Boga i w obietnice wszystkie bi­

blii, moją wiarę, nadzieję zbawienia i miłość ludz­

kości. Jem i piję, śpię i trawię, czytam i rozwa­

żam nawet. Kto ma tak wiele i ta k znacznych przyczyn radości, ten musi bardzo kochać się w troskach i kłopotach, choćby mu przyszło cier­

nie sobie wbijać w palce" *).

Jakkolw iek wesołe usposobienie jest po wię­

kszej części rzeczą wrodzonego temperamentu, to przecież można się go nauczyć i w ykształcić w so­

bie jak każde inne przyzwyczajenie. Możemy ze swego życia zrobić coś najlepszego jak i coś naj­

gorszego i od nas jedynie zależy, ozy zeń radość czy troski wyciśniemy. Życie zawsze ma dwie strony, na które odpowiednio do naszego wyboru

*) Święte życie Jeremiasza Taylor.

patrzyć możemy, stronę jasną i ciemną. W wy­

borze tym możemy pokierować wolną naszą wolą i zostać szczęśliwymi lub przeciwnie. Zdolni je­

steśmy do wyrobienia w sobie tego rodzaju uspo­

sobienia, żeby patrzeć na rzeczy nie z ciemnej ale z jasnej ich strony. Dostrzegłszy chmurę, możemy spoglądać tylko na jej nadbrzeżny rąbek sre­

brzysty.

Św ietlny promień w oczach rozlewa na wszel­

kie fazy życia wesołość, piękność i radość. Pada na zimno i rozgrzewa je, na cierpienia i pociesza je, na ciemność którą rozświeca, na troski, które zmniejsza. Świetlny ten promień w oczach, udzie­

la inteligencyi blasku i podwyższa samą nawet piękność. Bez niego słoneczny blask życia staje się niewidzialnym, kw iaty napróżno kwitną, cu­

dów ziemi i nieba ani dostrzedz ani uznać można, a stworzenie staje się pustem i próżnem miejscem bez życia i duszy.

Jeżeli wesołe usposobienie jest nieprzebrane™

źródłem szczęścia życiowego, to jest ono także wiernym stróżem charakteru. Pewien pobożny pisarz naszych czasów, na pytanie: „Jak mamy zachować się względem prób życiowych, czem je zwyciężać?” tak ą daje odpowiedź: „Po pierwsze wesołością, po drugie wesołością, po trzecie we­

sołością”. Ona bowiem najlepszą daje podstawę dla wzrostu dobroci i cnoty—czyni serce lekkien a ducha giętkim. Ona jest towarzyszką miłości karm icielką cierpliwości, m atką mądrości. Jes1

ona wpośród duchowych i umysłowych środków, najlepszym środkiem wzmocnienia. „Najlepszem lekarstwem jest wesołość” — rzek ł Dr. Marshal H all do jednego ze swych pacyentów Salomona powiedział: „Dobre serce ta k samo jak lekarstw o pomaga”.

Kiedy pewnego dnia pytano się L u tra o lekar­

stwo na smutek, ta k odrzekł: „Na smutne myśli tak dla starych jak młodych, słowem dla wszyst­

kich, najlepszym środkiem jest wesołość i odwaga, niewinna wesołość i rozumna, uczciwa odwaga” 1).

Po muzyce, a być może że i nad nią w olał L uter dzieci i kwiaty. W ielki ten i silny mąż m iał ja k kobieta tkliw e serce.

W esołość jest rzeczywiście wzmacniającą w ła­

snością. Nazwano ją pogodą serca. W nosi ona do duszy harmonią — jest ciągłą pieśnią bez słów.

Spokój i wesołość to jedno i to samo. Odświeża ona siły w organizmie, podczas gdy smutek i gniew niszczą je przez ciągłe zużywanie.

O ile sądzić można z opisów życia, zdaje się że najgenialniejsi ludzie byli po większej części wesołymi i zadowolonymi mężami, którzy nie dą­

żyli do pieniędzy, sław y lub władzy, ale przepę­

dzali życie w wesołem towarzystwie przyjaciół, jakich często spotykamy w ich dziełaoh. Takim i ludźmi byli Hom er, Horacy, W irgiliusz, Mon- taig n e , Szekspir Cerwantes i Mickiewicz.

W wielkich ich dziełach znachodzimy zdrową

J) Życie Lutra p. Hicheleta, p. 411.

O charakterze, t. II. 9.

i ozystą wesołość. Do rzędu wesoło usposobio­

nych mężów należy nam zaliczyć Lutra, Moore’a, Bakona, Leonarda da Vinci, Rafaela i Michała Anioła. Być może iż dla tego byli szczęśliwemi, że ciągle byli zajęci, wprawdzie jedną z najprzy­

jemniejszych prac, bo tworzeniem z pełni i boga­

ctwa własnych swych umysłów.

Johnson był mniemania, że człowiek w miarę wzrostu lat lepszym się staje i że usposobienie jego łagodnieje z wiekiem. Pogląd ten na ludzką naturę, widocznie jest jaśniejszym ja k lorda Che- sterfielda, który patrzał na życie oczami cynika i wyrzekł: „że serce wcale z wiekiem nie ulepsza się, ale owszem twardnieje”. Oba te poglądy mo­

gą być prawdziwe, odpowiednio do tego z jakie­

go stanow iska i z jakim usposobieniem patrzymy na życie—albowiem, podczas gdy człowiek dobry ciągnąc korzyści z doświadczenia i panując nad sobą, istotnie się ulepsza, człowiek ze złemi skłon­

nościami nic nie korzystając z doświadczenia, co chwila gorszym się staje.

W alter-Skott pełen był miłości dla swych współbliźnich. W szyscy go kochali. Niech tylko przez pięć m inut zabaw ił w jakim pokoju, a już ukochane pieszczochy rodziny, choćby jeszcze nie­

mowlęta, okazywały dlań przyjazne usposobienie.

Sam W alter-Skott opowiadał kapitanowi Bazyle- mu H all jeden wypadek ze swych la t dziecinnych, który doskonale maluje wrodzoną mu tlfliwośó.

K iedy bowiem pewnego razu napadł na niego wielki p ies, porw ał za duży kam ień, rzucił

i trafił go. Biednę zwierzę, którem u nogę złamał, miało tyle jeszcze siły, że dowlekło się do chłop­

ca i poczęło mu nogi lizać. „Za czyn ten, powiadał, później gorzkie sobie i czyniłem w yrzuty”. Ale do­

dawał zaraz: „kto w młodości przeszedł przez ta ­ kie doświadczenie i rozmyślał nad niem, to na ca­

łe życie jego wywrze ono ja k najlepszy wpływ”.

„Dajcie mi śmiech uczciwy” zw ykł b y ł wołać W alter-Skott i sam też mógł się serdecznie śmiać.

Dla każdego m iał dobre słowo, a jego swoboda oddziaływała na całe otoczenie, uchylając wstrze­

mięźliwość i bojaźń, jak ą wzbudzało wielkie' jego imię. „Czasami, opowiadał pilnujący ruin opac­

tw a Melrose W aszyngtonowi Irw in g , czasami przychodził on tutaj ze znakomitemi osobami i zawsze najprzód usłyszałem jego głos: „Jasiu, Jasiu Bowert” Kiedy do niego przybiegłem zaw­

sze miał dla mnie jaki żart lub dobre słowo. S tał zwykle i gawędził i śmiał się jak stara baba, czło­

wiek który ta k ogromną znajomość m iał historyi!”

Sydney Smith jest przykładem swobody po­

stępowania. P a trz a ł zawsze na rzeczy z ich wesołej strony a najposępniejsze chmury miały dlań srebrzyste brzegi. Czy to jako pleban wiej­

ski, czy jako rektor szkoły kościelnego śpiewu, zawsze był wesoły, pilny, cierpliwy i bez skargi.

W każdym zakresie życia daw ał dowody istotnie chrześciańskiego ducha, dobroci pasterza dusz, uczciwości głęboko szlachetnej. W wolnych chwi­

lach pisał o sprawiedliwości, wolności, wychowa­

niu, znoszeniu cierpień i emancypacyi, a pisma te

jego, z których wieje zdrowy rozum i wesoły hu­

mor, nie są pospolite — nigdzie on nie pochlebia tłumom i przesądom. Dzięki wrodzonej żywości i zdrowiu cielesnemu był on zawsze wesoły a wpó- źnym wieku będąc chorobą złożonym, tak pisze do swego przyjaciela: „Cierpię na podagrę, na ast­

mę i siedem jeszcze innych słabości, mimo to mam się dobrze”. W jednym z ostatnich swych listów do lady Carlisle, mówi: „Jeśli pani usły­

szysz o szesnastu do ośmnastu funtach mięsa, któ­

re straciło swego pana, to pamiętaj, że to ja je­

stem. Widzę, że ze mnie możnaby wykroić dru­

giego proboszcza”.

W ielcy mężowie wiedzy są zwykle cierpliwi, pracowici i weseli. Takim b y ł Galileusz, Descartes, Newton i Laplace. Najdziwniejszym tego przy­

kładem b y ł m atem atyk Euler, jeden z najwięk­

szych przyrodników. Ku końcowi życia całkowi­

cie on zaniewidział; mimo to równie wesoło jak dawniej pisał, przyczem zastępował wzrok, albo przez wynalazki rozlicznych sprytnych aparatów mechanicznych, albo pamięcią, któ ra mu niezwy­

kle dopisywała. Największą przyjemność sprawia­

li mu jego wnucy, którym w wolnych chwilach od własnych studyi, udzielał odpowiednich ich wiekowi wiadomości.

Zdaje mi się, że badanie przyrody zaszczepia więcej niż każde inne w ludziach niezwyczajną wesołość i równość usposobienia. Pochodziło ztąd że przyrodnicy w ogóle są starsi ja k wszyscy inn, uczeni. Jeden z członków Lineuszowskiego

towia-rzystwa powiedział mi, że z pomiędzy czternastu należących do takowego, a zmarłych w 1870 roku, dwóch miało dziewięćdziesiąt lat, pięciu przeszło ośmdziesiąt, a dwóch więcej jak siedmdziesiąt.

Przecięciowa liczha la t wszystkich zmarłych w tym ozasie członków, wynosiła pięćdziesiąt siedm lat.

Botanik francuski Adamson m iał już około siedmdziesięciu lat, gdy wybuchła rewolucya i za jednym ciosem zabrała mu wszystko, majątek, urzędy i ogrody. Pomimo to nie opuściła go wca­

le cierpliwość, odwaga i spokój. W padł w tak wielką nędzę, że nie m iał co jeść i w co się ubrać, ale zapał do badań pozostał zawsze ten sam. Gdy go pewnego razu instytut zaprosił na swoje po­

siedzenie jako najstarszego swego członka, od­

rzekł, że z żalem przyjść nie może, bo nie ma bu­

tów. „Był to wzruszający widok, powiada Cuvier, tego starca biednego, skurczonego nad wygasłem popieliskiem ognia i słabą ręką na kawałeczkach papieru usiłującego pisać — który dla przyrodni­

czej idei zapomniał o wszelkich cierpieniach ży­

cia, zajęty swą myślą, która go ja k dobry geniusz nie opuszczała, pocieszając w samotności." Nako- niec D yrektoryat dał mu m aleńką roczną pensyą, którą Napoleon podwoił i w siedmdziesiąt dzie­

wiątym roku um arł łagodną śmiercią. Rozporzą­

dzenie jakie w swej ostatniej woli dał względem własnego pogrzebu, cechuje dokładnie charakter tego męża. P rosił aby wienieo z kwiatów zaofia­

rowany mu przez pięćdziesiąt ośm rodzin, którym dopomógł do stanowisk w życiu, b y ł jedyną ozdo- bą jego trumny. Drobny ale tkliw y obraz trw al­

szego pomnika, jak i sam sobie w swych dziełach wystawił.

Moglibyśmy te kilk a przykładów wesołej pra­

cowitości wielkich ludzi w nieskończoność po­

mnożyć. W szystkie wielkie i zdrowe dusze są we­

sołe i pełne nadziei. P rzykład ich zaszczepia się i rozszerza daleko, pocieszając i oświecając wszyst­

kich wchodzących w zakres ich wpływu. Opowia­

dają o Sir Johnie Malcolmie, że gdy w Indyach przybył do obozu mocno uciśnionego przez nie­

przyjaciela „jak promień słoneczny oddziałał i na twarz każdego żołnierza uśmiech wywołał. “ Był jeszcze młodzieńcem wtedy. Niepodobieństwem było oprzeć się urokowi jego zachęcającej osobi­

stości l).

Tę samą wesołość usposobienia dostrzegamy w Edmundzie Burkę. Gdy przy jednym obiedzie, danym przez Sir Jozuego lieynolda rozprawiano o zastosowaniu napojów do danych temperamen­

tów, rzekł Johnson: „Likier jest dla dzieci, porter dla mężczyzn, a wódka dla bohaterów.11 „To daj­

cie mi likieru11 zawołał Burkę — „ja jestem dzie­

cko i obym mógł wesołość bez troski mego dzie­

*) Opis życia indyjskich oficerów przez Johna Kaye.

ciństwa odzyskać." Pokazuje się więc, że są sta­

re dzieci i młodzi starcy, jak również ludzie, któ­

rzy pomimo późnej starośoi są ta k weseli i swo­

bodni jak dzieci. Są też ludzie, którzy w młodości są ta k posępni i smutni jak starcy.

Pewien wesoły starzec mówił raz, że zanosi się na to, że wkrótce ludzkość żyć przestanie, bo są tylko „stare dzieci." Głupiec nie może być weso­

łym, bo do tego potrzeba szlachetności, inteligen- cyi i serca. O strojnisiach, Goethe zw ykł był ma­

wiać: „Żeby przynajmniej na tyle mieli serca, by się bez głupstw obejść mogli." Rozumiał on przez to, że brak im serdeczności i naturalności. „Pię­

kne l a lk i! ” mawiał i odwracał się do nich tyłem.

Prawdziwą podstawą wesołości jest miłość, na­

dzieja i cierpliwość. Miłość budzi miłość i płodzi przyjemność. Miłość cieszy się szlachetną myślą drugich. Jest ona przyjemną, prawdziwą i przyja­

cielską. Łacno poznaje co jest dobrem. Zwraca się zawsze ku jasnej stronie rzeczy i na szczęście wzrok ma ciągle skierowany. W idzi „brylant ro­

sy na trawie i blask słoneczny na kwieciu." Za­

chęca do szczęśliwych myśli i żyje w atmosferze wesołości. Nie kosztuje nic a jest nieocenioną, bo jest błogosławieństwem dla jej posiadacza i wzra­

sta obfita w szczęście w piersiach drugich. Nawet troski jej związane są z radością, a jej łzy są słodkie.

Bentham staw ia zasadę, że człowiek tem jest bogatszy w radości, im więcej takowych drugim

gotuje. Radość jego wywołuje radość w drugioh, a szczęście jego w zrasta w miarę wzrostu swo­

body. „Przyjazne słowa, powiada on, tyleż co nie­

przyjazne kosztują. Przyjazne słowa rodzą takież czyny i nie tylko dla tych, do których je się mówi ale i dla tych którzy je wymawiają — i nie przy­

padkowo ale regularnie, bo tutaj działa zasada assocyacyi. Może się przytrafić że najlepszy na­

wet czyn nie przynosi temu korzyści, dla kogo b y ł spełniony, atoli jeśli mądrze został wykonany, mu­

si być dla tego, który go pełni koniecznie pożytecz­

nym. W prawdzie dobre i przyjazne postępowanie może natrafić na niegodne i niewdzięczne odwza­

jemnienie się, atoli niewdzięczność nie szkodzi nic samemu dawcy i tym sposobem małym ko­

sztem możemy w okół siebie rozsiewać nasiona wesołości i przyjaźni. Raz tylko potrzeba zasiać nasiona cnoty, a rosnąć będą zawsze 1).

Poeta Rogers zw ykł b y ł opowiadać historyę o pewnej małej dziewczynce, którą poznał a k tó rą wszyscy kochali. Razu jednego spytał jej się ktoś:

„Dla czego cię ta k wszyscy bardzo kochają?11 —

„Ja myślę, że dla tego, że ja wszystkich bardzo kocham11 — odrzekła. M ała ta historyja może na­

der szerokie znaleść przyrównanie, bo nasze czy­

sto ludzkie szczęście w ogólności, stosuje się do liczby kochanych przez nas i tych od których my jesteśmy kochani. Największa światowa karyera,

,) Filozofuj, moralna p. 130 i 144,

choćby nawet uczciwie była zdobyta, stosunkowo mało się do szczęścia przyczyni, jeśli jej nie to­

warzyszy żywe współczucie dla każdej ludzkiej istoty.

W istocie, przyjacielskośó jest największą świa­

ta potęgą. Słusznie powiedział Leigh Hunt: „Siła ani połowy tej władzy nie ma, co łagodność.“

Ludzie przez nią zawsze najlepiej dają się kiero­

wać. Francuskie przysłowie mówi: „Ludzi zysku­

je się łagodnością" — a angielskie przysłowie to samo powiada tylko nieco trywialniej: „Na miód więcej się much jak na ocet łowi.“ „Każdy przy­

jacielski czyn, czytamy u Benthama, jest w rze­

czy samej potęgą i kapitałem zakładowym przy­

jaźni. Dla czegóżby więc siła nie m iała się raczej zużywać na tworzenie przyjaźni aniżeli boleści?11 Przyjacielskość objawia się nie w podarunkach ale w łagodności i szlachetności ducha. Można kogoś obdarzyć pieniędzmi z kieszeni pochodzące- mi, a mimo to przyjaźni nie dać, bo ta z serca wyni­

ka. Przyjaźń polegająca na podarkach pieniężnych nie wiele znaczy i zwykle więcej złego jak do­

brego sprawia — ale przyjaźń istotnego współ­

czucia i uprzedzającej pomocy, zawsze dobre spro­

wadza następstwa.

Dobre usposobienie zdradzające się w przyja- cielskości, nie może być za jedno z miękkością uważane. W swej najlepszej formie nie jest to bierny ale czynny wyraz danej istoty. Nie jest ono obojętne, ale w wysokim stopniu współczują­

ce — cechuje najwyżej u organizowane formy ży­

cia ludzkiego a nie najniższe. Prawdziwa przy­

jaźń kocha i wywołuje rozumne warunki prakty­

cznej dobroczynności w teraźniejszości, a w przy­

szłości widzi takiż sam duch pracujący nad uszczę­

śliwieniem i podniesieniem człowieczeństwa.

Przyjacielsko usposobieni ludzie są ludźmi czy­

nu w świecie, gdy tym czasem samolubni i wątpią­

cy, którzy siebie tylko kochają, są leniwcami.

Buffon zw ykł był mawiać,, że niewiele on liczy na takiego młodego człowieka, -który nie rozpo­

czyna życia z pewnym zapałem. Należy zawsze w coś dobrego, w coś wzniosłego i szlachetnego wierzyć, choćby to wszystko było niewykonal- nem.

Samolubstwo i zwątpienie są to smutni towa­

rzysze życia, a w młodości całkiem nienaturalni.

Od samolubstwa do fanatyzmu krok tylko jeden.

Zawsze tylko sobą egoista zajęty, nie ma czasu dla innych. W szystko do siebie odnosi, bada się dopóki maleńkie jego ja, nie stanie się dlań Bo­

giem. Najgorszymi atoli z pomiędzy wszystkich są ludzie czarno na św iat patrzący, oskarżyciele szczęścia, dla których wszystko jest złem a któ­

rzy wreszcie niczem zająć się nie chcą. Świat dla nich jest pustynią. Tacy ludzie w szkole życia okazują się zawsze jako całkiem bezużyteczni pracownicy. Podobnie jak źli robotnicy pierwsi przychodzą po zapłatę tak i próżnujący członko­

wie społeczeństwa skarżą się najpierwsi. Słabe

koło zawsze piszczy. Bywa niekiedy skłonność do niezadowolenia, mogąca się zmienić w ohoro- bę. Chorujący na żółtaczkę wszystko widzi żółto.

Kto zawsze złego jest usposobienia, ten wszyst­

kie rzeczy uważa za koślawe, a świat za rozstro­

jony. W ielu ludzi choruje na tę chorobę niero­

zumną. Można o nich powiedzieć: cieszą się złem zdrowiem i uważają je za pewien rodzaj własno­

ści. Mówią oni: „mój ból głowy, mój ból krzyża11 i t. d. dopóki cierpienia te z biegiem czasu nie staną się najmilszą ich własnością. Są oni źró­

dłem najgorętszego dla siebie, ale nie dla świata współczucia.

Powinniśmy strzedz się małych boleści, bo mo­

gą się w wielkie zamienić, jeśli myślić o nich bę­

dziemy. I w istocie, mniej na świecie w ogólności skarżą się na rzeczywiste, ja k na imaginacyjne złe, drobne troski i nic nie znaczące cierpienia.

Jeśli bowiem wielka jak a pojawi się troska, to przed nią każden drobny niepokój milknie — ale

Jeśli bowiem wielka jak a pojawi się troska, to przed nią każden drobny niepokój milknie — ale

W dokumencie O charakterze. T. 2 (Stron 127-148)

Powiązane dokumenty