• Nie Znaleziono Wyników

wionąć od takich spotkań. I jeżeli widzę, że dzieci, które są bezlito­

snymi recenzentam i, w połowie spotkania ze mną nie zasypiają, to już odczuwam ogromną satys­

fakcję.

- Napisała Pani, że „nic tak nie szkodzi dzieciom jak szm ira”.

Kiedyś Thomas Merton uważał, że prawdziwemu życiu ducho­

wemu szkodzi kicz religijny.

- Coś w tym jest, że schyłek czy­

te ln ic tw a bierze się po części z nadmiaru dobrych intencji poko­

lenia, które stara się namówić dzie­

ci na lektury swojego dzieciństwa.

Jednak w moim mniemaniu do Sie­

rotki Marysi, która - choć godziwa - zestarzała się wraz ze swoimi abstrakcyjnie dziś brzmiącymi pa­

cholętami i niebożętami, nie ma już powrotu. Każda marna literatura zniechęca do czytania.

- Jak zatem odróżnić dziecię­

ce dzieło sztuki od tandety, twór autentycznego pisarza od pło­

du grafomana?

- Należy po prostu uważnie, bez kręcenia nosem, przyglądać się dzieciom i temu, co one same chcą czytać. To potencjał, którego nie wolno zmarnować poprzez forso­

wanie własnych upodobań literac­

kich i projektowanie ich na dzieci.

Stawianie wygórowanych wyma­

gań szkodzi. Pozbawione sensu było na przykład obrażanie się na H arry’ego Pottera. Nastał wtedy fantastyczny czas, był handicap, z którego skorzystali tylko nielicz­

64

ni. A gusta czytających powieści Joanne Rowling, z czasem zaczę­

ły się sublimować.

- Czy tru d n o ś c i w y n ik a ją c e z utrzymania uwagi dziecka nie rodzą jednak pokusy, by takim małoletnim czytelnikiem mani­

pulować?

- Trochę tak. I przyznam się, że sama stosuję różne chwyty, pod­

sycające spontaniczną wesołość i zaciekawienie. Pomaga mi w tym obserwowanie reakcji dziecięcej widowni na poszczególne ustępy moich tekstów podczas spotkań autorskich. Poniekąd schlebiam więc trywialnym gustom, nie wy­

rzekając się całkowicie wyższych powinności.

Joanna Olech Fot. Mirosław Dziedzic

- P o w in n o ścią lite ra tu ry dla dzieci jest objaśnianie świata we wszystkich jego aspektach, rów­

nież dramatycznych, za pomocą języka sztuki - to Pani słowa.

- Właśnie. Nikt nie zrobi tego le­

piej od wartościowej książki, która porusza trudne tematy w otoczce metaforycznej. Rodzice nie mają często narzędzi i um iejętności, żeby z dzieckiem rozmawiać o po­

ważnych problemach - o śmierci, nieuleczalnej chorobie, wojnie czy rozwodzie. Literatura jest w tym wy­

padku niezastąpiona.

- A jakie jest miejsce współcze­

snej literatury polskiej dla dzieci i m łodzieży na m apie Europy i świata?

Joanna Olech Fot. Mirosław Dziedzic

- Od wielu już lat nie istniejemy w Europie Zachodniej. Na palcach jednej ręki można policzyć książ­

ki polskie przetłumaczone ostatnio na języki obce. Na naszym rynku pojawia się wprawdzie dużo pozy­

cji przekładanych z niemieckiego i angielskiego, ale ruchu w prze­

ciwnym kierunku nie widać. Są jed­

nak symptomy ożywienia: na Mię­

dzynarodowych Targach Książki Dziecięcej w Bolonii ujawniły się małe w ydawnictwa sprzedające polskie książki, a Instytut Książki w Krakowie uruchomił właśnie spe­

cjalny program translatorski.

- Z wykształcenia jest Pani grafi­

kiem, pisze książki czytane w zasadzie przez wszystkich i jednocześnie artykuły do „Tygo­

dnika Powszechnego”. Nieubła­

ganie narzuca się więc porów­

nanie Pani drogi twórczej z ka­

rierą Małgorzaty Musierowicz.

- Ups! To dość ryzykowna teza!

Mogę tylko powiedzieć o wspólno­

cie dusz i o tym, że jestem uczen­

nicą Małgorzaty Musierowicz. Py­

tanie tylko: czy uczennicą chcianą?

Ale, oczywiście, z tonem, duchem, estetyką i sposobem jej narracji bardzo się utożsamiam. I pokornie aspiruję do tego, by osiągnąć taką rangę pisarską jak ona.

- Czy telew izja jest ze swojej natury nieprzyjazna dziecku?

- Telewizja polska - z pewnością tak. Mam o niej jak najgorsze mnie­

manie, gdyż dzieci od lat są w nie­

łasce tutejszych producentów tele­

wizyjnych. Byłabym zapewne mniej

surowa, gdyby rodzima oferta pro­

gram ow a p rzyp o m in a ła choć w części propozycje BBC, ale nie:

zmieniają się prezesi, a telewizja dla dzieci ja k była, tak jest sier­

miężna. Nie tworzy się nowych fil­

mów, a ciągle wznawia kreskówki, które ja oglądałam jako dziecko.

Owszem, można oglądać Krecika przez pięćdziesiąt lat, ale dlacze­

go nic w zamian? Groza!

- Czy wobec tego wciąż propa­

guje Pani ideę wychowywania d zie c i bez ud ziału te le w iz ji i mediów elektronicznych?

- Telew izor z n ikn ą ł z naszego domu w momencie, kiedy zaczął stanowić problem, czyli wtedy, kie­

dy dzieci zaczęły dorastać. Ale życie nie lubi, ja k widać, pustki i kolejnym atrakcyjnym medium, pochłaniającym czas, stał się kom­

puter. I mimo że w naszym domu nie ma gier komputerowych, to na­

wet szperanie za pożytecznymi rzeczami w Google okazuje się nie­

botyczną stratą czasu.

- W momencie wchodzenia na nasze ekrany programów typu reality show pokroju Big brothe- ra nie szczędziła Pani słów kry­

tyki pod ich adresem. Czy obec­

nie jest lepiej?

- Strasznie nie lubię biadolenia, ale mam nieodparte wrażenie, że te­

lewizja staje się medium dla idio­

tów. Ludzie o aspiracjach intelek­

tualnych z pewnością nie w tele­

wizji szukają podniet. Mam nadzie­

ję, że kiedyś uda się pogodzić schlebianie trywialnym upodoba­

niom z zapotrzebowaniem na kul­

turę wysoką, ale jak na razie nikt nie znalazł na to sposobu. A po ba­

daniach oglądal­

ności widać, że Polacy najwyraź­

niej chcą oglą­

dać programy dla głupków. My - mole książkowe, należymy chyba do jakiejś podej­

rzanej mniejszo­

ści: nasze miej­

sce w rezerwa­

cie.

Rys. Joanna Olech

66

NA LADACH